Tutsi i Hutu. „Gacaca” a sprawa polska.

W Rwandzie w ciągu około 100 dni, od 6 kwietnia do lipca 1994 zginęło około miliona ludzi. Dwa plemiona Tutsi  i Hutu wydały sobie zaciekłą, nieprzejednaną, bratobójczą walkę. Wzajemna nienawiść tych plemion jest trudna do zrozumienia nawet dla politologów, socjologów i kulturoznawców. 

 Ludność Rwandy dzieli się na trzy grupy etniczne: Hutu, Tutsi oraz Twa. Przed erą kolonialną grupa etniczna Tutsi stanowiła górną warstwę w strukturze społecznej, a Hutu niższą. Istniała jednak wówczas możliwość zmiany warstwy społecznej poprzez zdobycie czy wypracowanie majątku. XX wiek przyniósł ogromne napięcia społeczne. Hutu za przykładem Kraju Rad zapragnęli zmiany stosunków społecznych drogą rewolty, w wyniku której zginęło wiele osób należących do grupy etnicznej Tutsi, a tysiące Tutsi utraciło majątek i zostało zmuszonych do ucieczki za granicę, przede wszystkim do Ugandy. W 1988 roku powstał tam ruch militarny pod nazwą Rwandyjski Front Patriotyczny, do którego przystąpili głównie przebywający w Ugandzie uchodźcy Tutsi.  1 października 1990 roku rozpoczęli oni inwazję na Rwandę. W październiku 1993 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ powołała Misję Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw pomocy Rwandzie. W kwietniu 1994 r. zestrzelono samolot, na pokładzie którego znajdowali się prezydenci Burundi i Rwandy i rozpoczęło się masowe i systematyczne mordowanie ludności cywilnej.  W ciągu kilku tygodni po katastrofie lotniczej w kraju rządzonym przez Hutu zginęło około  miliona osób. Podburzano do likwidacji “karaluchów Tutsi”.  Zabijano również uczestników misji humanitarnej. Mordowanie ludności cywilnej trwało do 4 lipca 1994, do czasu przejęcia kontroli militarnej nad całym terytorium kraju przez Rwandyjski Front Patriotyczny.

Członkowie rządu, żołnierze i bojówkarze, którzy uczestniczyli w ludobójstwie zbiegli do ówczesnego Zairu, obecnie Demokratycznej Republiki Konga. Z Rwandy uciekło również 1,4 miliona osób cywilnych, w przeważającej większości Hutu, którym powiedziano, że Rwandyjski Front Patriotyczny ich wymorduje. Tysiące z nich zmarło z przyczyny złych  warunków higienicznych przede wszystkim na choroby przenoszone przez brudną wodę. Pod koniec 1996 roku rząd rwandyjski rozpoczął długo oczekiwane procesy sądowe o ludobójstwo. Tak długie opóźnienie w ich przeprowadzeniu wynikało z faktu, że Rwanda utraciła w pogromach większość swojego personelu sądowego. Zniszczeniu uległa również większość infrastruktury, w tym gmachy sądu i więzienia. W 2000 r. wciąż ponad 100 000 osób oskarżonych o ludobójstwo czekało na rozprawy sądowe. Aby skrócić czas oczekiwania na procesy, w 2001 r. rząd wprowadził partycypacyjny system sprawiedliwości zwany „Gacaca” . Miejscowe społeczności wybierały sędziów, którzy rozpatrywali sprawy osób podejrzanych o zbrodnię ludobójstwa. 8 listopada 1994 roku, Rada Bezpieczeństwa ONZ na mocy rezolucji nr 955 utworzyła Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy.

Odpowiedzialność za niepowodzenia misji pokojowej w Rwandzie przypisuje się na ogół ONZ, które  jest niewątpliwie instytucją dość bezwładną i mało skuteczną, jednak główną przyczyną ludobójstwa była wzajemna zaciekła nienawiść Tutsi i Hutu, zupełnie irracjonalna gdyż podział społeczny nie był spetryfikowany a raczej płynny i dopuszczający możliwość transferu. 

Sytuacja w Polsce zaczyna mi obecnie przypominać sytuację w Rwandzie. Każda najdrobniejsza nawet kwestia ma w naszym kraju swoich zaciekłych zwolenników i przeciwników, którzy  w dyskusji używają najcięższych argumentów i gotowi się zwalczać do ostatniej kropli krwi.  Miałam na przykład ostatnio okazję rozmawiać ze znajomą na temat zmywarki do naczyń. Nie mam zmywarki, nic mnie nie obchodzą zmywarki, dla mnie znajoma może sobie kupić i postawić nawet ich dziesięć w tym jedną na głowie.

Tymczasem dowiedziałam się, że jestem aspołeczna bo zużywając zbyt wiele wody zagrażam Planecie, a w ten sposób całej ludzkości. Nie chciało mi się nawet słuchać wyliczeń ile wody marnuję myjąc w zlewie swój kubek po kawie. Nie do pojęcia był przede wszystkim dla mnie poziom agresji z jaką znajoma zwalczała moje, być może staroświeckie i nieracjonalne nawyki.

Podobnie, choć jestem  w stanie zrozumieć osobę, która w trosce o swoje zdrowie robi w tramwaju awanturę ludziom niezamaskowanym, nie do pojęcia jest dla mnie wściekły atak mojej mieszkającej w Paryżu przyjaciółki z czasów młodości, romanistki  z wykształcenia, za to że się nie zaszczepiłam i nie zamierzam szczepić. Koleżanka zna się na biologii jak przysłowiowa kura na pieprzu, przyjęła trzy dawki szczepionki i to jej święte prawo, nie ma natomiast prawa zatruwać mi życia wywodami, z którymi nawet nie chce mi się dyskutować gdyż są na tak niskim poziomie fachowości i z tak wysokim poziomem agresji.

Godna uwagi jest obecnie wzajemna niechęć, wręcz nienawiść konkurencyjnych ugrupowań politycznych.

Komuny też nienawidziliśmy przecież ze wszystkich sił ale nie było to uczucie gwałtowne. Można go porównać do ćmienia chorego zęba. Idąc tropem tego porównania – niechęć zwolenników PiS do PO i odwrotnie nienawiść zwolenników PO do PiS przypominałaby raczej zapalenie okostnej. Choć życie pod rządami komuny było upiorne, potrafiliśmy sprawiedliwie ocenić jej nieliczne sukcesy. Choćby poziom nauczania matematyki oraz poziom olimpiad matematycznych, który za komuny był nieporównywalnie wyższy. Również Wyścigi funkcjonowały za komuny o wiele lepiej i nikt nie zamierał budować na terenie toru treningowego kaskadowego biurowca. Pełniły również lepiej statutową rolę jaką jest selekcja koni pełnej i czystej krwi a stan toru był lepszy. Obecnie jeżeli ktoś broni dawnego dyrektora Janowa Podlaskiego, pana Treli, wiadomo, że nienawidzi PiS a jeżeli opowiada o nieprawidłowościach w tej stadninie jest przeciwnikiem PO. Zwolennicy wyrębu chorych drzew w Puszczy Białowieskiej są zwolennikami PiS natomiast obrońcy tych drzew, czyli kornika, na pewno zwolennikami PO.  Dyskusja na dowolny temat zamienia się nieuchronnie w polityczną awanturę.


Izabela Brodacka