Św. Dominik de Guzman - pies u nóg, gwiazda na czole, różaniec u pasa
Wpisał: Marina Kominek   
30.07.2013.

Św. Dominik de Guzman - pies u nóg, gwiazda na czole, różaniec u pasa

 

Schwytajcie nam lisy,
małe lisy,
co pustoszą winnice,
bo w kwieciu są winnice nasze.

Pnp 2,15

Marina Kominek ecclesia

Ten werset z Pieśni nad Pieśniami, obecnie być może trochę zapomniany, należał kiedyś do najczęściej komentowanych tekstów biblijnych.

Znany jest komentarz św. Grzegorza Wielkiego, doktora Kościoła. Mówi On, że winnica oznacza Kościół, lisy to heretycy, za lisami uganiają się gorliwe psy, które bronią Kościoła. Te gorliwe psy to kaznodzieje. ,,Kaznodziejów”– mówi św. Grzegorz – czasami nazywamy psami”. Jemu właśnie zawdzięczamy wprowadzenie psa mistycznego jako symbolu kaznodziei w całym chrześcijaństwie. Symbol ten funkcjonuje w Kościele od VI wieku.

[Ale też  Domini canes  - to psy Pańskie...m,d]

Historia Kościoła zna dwa prorocze sny dwóch matek, które przed urodzeniem syna miały wizję psa. Pierwsza to Aletta z Montbard, matka św. Bernarda. Widziała ona we śnie dziecko, które nosiła w łonie jako ,,białego psa z rudawymi plamkami”, zawzięcie szczekającego. Kolory psa tłumaczono tym, że św.  Bernard został cystersem (cystersi noszą białe habity), a brodę i włosy miał rudawe. 80 lat później podobny sen miała matka św. Dominika, bł. Joanna d’Aza (św. Bernard urodził się w roku 1090, św. Dominik – około 1170). Późniejsi kronikarze dominikańscy wspominają o ,,białym psie w czarne plamki”. Jednak w  pierwszych kronikach nie ma mowy o barwie psa, tylko o innym, niezmiernie ważnym szczególe, który stanowczo odróżnia wizję Aletty od wizji bł. Joanny, a mianowicie pies widziany przez matkę Dominika ,,miał w pysku pochodnię i obiegał cały świat”. Ten właśnie pies będzie w następnych wiekach pojawiać się na niezliczonych obrazach, ołtarzach kościelnych, kapach i ornatach dominikańskich i zawsze będzie symbolizować światło prawdy rzucane na cały świat przez kaznodziei. Bowiem właśnie kaznodzieje zostali powołani do tego, by  schwytać małe lisy, co pustoszą winnicę.

Dominik, patriarcha Zakonu Kaznodziejskiego, jest jednym z tych świętych, o których jest bardzo trudno pisać w skrócie. Można oczywiście podać suche fakty: urodził się w Caleruega (Hiszpania), studiował w Salamance, w roku 1196 przyjął święcenia kapłańskie, wkrótce potem został kanonikiem w Osma. Wysłany z poselstwem dyplomatycznym do Danii i Niemiec był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów na Turyngię. W drodze powrotnej do Hiszpanii spotkał legatów papieskich idących do albigensów z misją zwalczania herezji. Przyłączył się do ich misji, a chcąc skuteczniej głosić, postanowił prowadzić ubogie życie ewangeliczne.

Papież Innocenty III pozwolił mu na prowadzenie takiej misji i na głoszenie kazań. W tym czasie do Dominika przyłączyło się kilku pierwszych braci. W 1206 roku w samym centrum herezji, na skrzyżowaniu dróg, w Prouhille założył pierwszy klasztor żeński, dając w ten sposób początek swojej rodzinie zakonnej, której podporą i „zapleczem modlitewnym” miały stać się mniszki dominikańskie zwane dzisiaj Drugim Zakonem. W 1207 roku przyłącza się do niego jedenastu cystersów, którzy towarzyszą mu w głoszeniu i nawracaniu heretyków. W tym samym roku papież Innocenty III ogłasza krucjatę przeciwko albigensom. By wspomóc krucjatę, Dominik zakłada w 1209 roku wraz z hrabią Szymonem de Monfort  i bp. Fulkonem Zakon Rycerzy Jezusa Chrystusa, który z czasem połączy się z Zakonem od Pokuty, dając początek Trzeciemu Zakonowi Dominikańskiemu. Organizując swój zakon, Dominik pierwsze śluby zakonne od swych towarzyszy przyjmuje dopiero w roku 1215, wybierając wśród nich najbardziej pewnych i wyrobionych duchowo. Dla braci wybiera regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, wprowadzając do nich niewielkie zmiany. Ostatecznie 22 grudnia 1216 roku Honoriusz III potwierdza konstytucje zakonu, ustalając nazwę Zakon Kaznodziejski. Dominik umiera 6 sierpnia 1221 roku w Bolonii. Kanonizowany przez Grzegorza IX w 1234 roku.

Chcąc jednak dowiedzieć się o nim więcej, należy przyjrzeć się dokumentom zakonnym, bullom papieskim, wszelkim aktom darowizn i innym świadectwom, również żywotom świętego i oczywiście legendom. Szczególnie że po Dominiku nie zostały żadne pisma duchowe. W kilku zaledwie dokumentach rozproszonych po Langwedocji jest poświadczony jego podpis. Z listów pisanych przez świętego zachował się tylko jeden – do mniszek w Madrycie. Niestety nie zachowała się korespondencja, którą niewątpliwie prowadził. Zachowało się też kilka wydanych przez niego dokumentów, które poświadczają nawrócenie heretyków i wyznaczają dla nich dalszy tryb życia i obowiązki. Nie można więc o jego duchowości wnioskować na podstawie zachowanych pism, służyć do tego bardziej mogą jego dzieła i oczywiście wspomniane wyżej źródła.

Choć Dominik nie żył długo, zostawił po sobie niezwykle bogate dzieło.

Zaczęliśmy od symboliki psa, symboliki, która będzie cechowała całą założoną przez Dominika rodzinę zakonną w kolejnych wiekach. Jednakże do tej symboliki w późniejszych latach dodano jeszcze jedną związaną z psem – synów św. Dominika nazwano dominikanami od jego imienia, a ta nazwa (dominicanes) tłumaczy się jako ,,psy Pańskie”. Można by pomyśleć, że sen bł. Joanny wpłynął na wybór imienia dla nowego potomka. A jednak nie!

W odległości czterech mil od Caleruegi znajduje się miejscowość Silos. Jest tam pochowany św. Dominik (z Silos), benedyktyn. Do jego grobu ciągnęły wówczas niezliczone pielgrzymki. Modlono się o pomoc przeciwko Maurom zalewającym Hiszpanię, o uwolnienie jeńców wziętych przez niewiernych. Każdy wierzący Kastylijczyk udawał się tam, by złożyć ofiarę i pomodlić się. Tam, mimo bardzo uciążliwej górskiej drogi, udała się i bł. Joanna na krótko przed rozwiązaniem. Tam błagała świętego, by pobłogosławił jej dziecko, a w zamian za to obiecała nazwać je jego imieniem. Wkrótce po powrocie do Caleruegi wydała na świat syna, który prawie natychmiast został ochrzczony w miejscowym kościele jako Dominik. W tym momencie jego matka chrzestna ujrzała, jak na  czole niemowlęcia spoczęła świecąca gwiazda. Współcześni Dominika świadczyli, że z jego czoła bił blask, dlatego do dziś liturgia wspomina świętego słowami: O lumen ecclesiae (,,O światło Kościoła”). Ten obraz – Dominik ze święcącą gwiazdą na czole i psem z pochodnią w pysku u stóp – najlepiej wyraża jego powołanie i rolę w dziejach Kościoła.

Chrzcielnica, przy której został ochrzczony Dominik, to wielka czara z białego marmuru. Po licznych przenosinach ostatecznie znalazła się w kościele Dominikanek de Santo Domingo el Real w Madrycie, gdzie jest używana tylko do  chrztu infanta, czyli następcy tronu, i książąt z rodu Asturia. Ostatnio (październik 2006) arcybiskup Madrytu Antonio Rouco Varela ochrzcił w niej infantkę Leonorę, do chrztu zaś użyto wody przywiezionej specjalnie z rzeki Jordan. Sam fakt, że ta chrzcielnica jest tak bardzo szanowana, jest bardzo wymowny, świadczy bowiem o nieprzemijalności misji św. Dominika.

Misja św. Dominika! Jak już wspomnieliśmy, polega ona na chwytaniu małych lisów, co pustoszą winnicę. Właśnie do tego został powołany sam Dominik i cały jego zakon. Do głoszenia Prawdy i zwalczania herezji. Podobnie jak cudotwórca z Silos, który uwalniał więźniów z niewoli Maurów, tak i Dominik, który miał nosić jego imię, stał się tym, który uwalnia z niewoli jeszcze gorszej, bo z niewoli kłamstwa i błędów, które już nie ciało, a duszę prowadzą do śmierci.

W obecnych czasach nie jest dobrze widziane, jeśli się mówi o zagrożeniu herezją. W czasach Dominika jednak bardziej dbano o zbawienie niż teraz, gdy na pierwszym planie wysuwa się życie doczesne jako nadrzędną wartość. Szerząca się herezja katarów i albigensów stanowiła wielkie zagrożenie dla dusz. Ludzie odchodzili od prawdziwej wiary i często umierali bez sakramentów, skłóceni z Kościołem. Dominik, tknięty miłosierdziem, chciał dla nich tego, co najważniejsze – zbawienia. Jego dzieło to najwyższy wyraz miłosierdzia. Miłosierdzie bowiem można okazywać na różne sposoby. Dominik nigdy jednak nie ograniczał się tylko do jednego możliwego sposobu. I choć nadrzędna u niego jest dbałość o duszę, to gdy studiował, a w Palencji i w prawie całej Hiszpanii nastał wielki głód, sprzedał swoje książki, które miały wtedy wielką wartość, a uzyskane pieniądze rozdał biednym. Najwyżej jednak stawiał, jak już podkreśliliśmy, troskę o zbawienie dusz. ,,Panie, co będzie z grzesznikami?!” – wołał głośno w swoich modlitwach. Chrystus nie pozostawał obojętny i Dominik doznawał wiele pomocy.

Święci doznają różnych pociech i cudów. Niektóre dane są im dla podtrzymania na duchu, inne do pomocy w dziełu, którego są twórcami, a jeszcze inne mają się przyczynić do wzrostu duchowego wszystkich wiernych. Tak właśnie jest i z Dominikiem. Jemu powierzony został Różaniec, ta modlitwa maluczkich i wielkich, która miała tyle razy ratować dusze ludzkie, poszczególne narody i państwa, Europę i cały Kościół.

Późnym wieczorem 21 lipca 1206 roku, w wigilię św. Marii Magdaleny, wybranej później na protektorkę Zakonu Kaznodziejskiego, św. Dominik modlił się na wzgórzu w pobliżu starego kościółka Matki Bożej w Prouhille. Ujrzał nagle wielkie światło, jakby płomienie i gwiazdy spadające na kościółek. W widzeniu tym pojawiają się symbole (gwiazdy, światło) towarzyszące Dominikowi jeszcze od łona matki.

Dominik zobaczył zbliżającą się Maryję z Dzieciątkiem na rękach w otoczeniu pięknych dziewic ubranych w szaty białe, czerwone i złociste. Te ubrania miały symbolizować tajemnice Różańca. Legenda tak przekazuje słowa Matki Najświętszej: ,,Idź do mego ludu i każ mu: niech piętnaście razy powtarza tę modlitwę, której go Mój Syn nauczył i w stu pięćdziesięciu Pozdrowieniach anielskich woła do mnie i rozważa tajemnicę życia mego i Syna mego  – Tajemnice dzieciństwa, męki i chwały. Symbolem ich są te różnobarwne szeregi otaczających mnie dziewic i te kwiaty, które podaję tobie”. Ten właśnie moment jest utrwalony na obrazach zwanych różańcowymi.

Kronikarze świadczą, że natychmiast po widzeniu Dominik udał się do Tuluzy. Gdy wchodził do miasta, dzwony kościelne same się rozdzwoniły, a ludzie ciekawi, co się dzieje, zebrali się w katedrze. Jednak gdy Dominik zaczął im głosić o Różańcu, nie uwierzyli i wyśmiewali go lub odchodzili. Wtedy rozpętała się burza, przerażeni ludzie wrócili i wysłuchali kazania Dominika. A gdy kończył, światło gwiazdy na jego czole stało się widoczne dla wszystkich, co wywołało przerażenie i jednocześnie zachwyt. Ostatecznie prawdomówność kaznodziei potwierdziła sama Maryja. Jej posąg, na którym była przedstawiona z pękiem gromów w ręku (jest to przedstawienie Maryi jako Orędowniczki, w ręku bowiem trzyma gromy gniewu Bożego) pochylił ku ziemi złamane pioruny. Od tego momentu zaczęło się głoszenie modlitwy różańcowej.

Tyle kronikarze. A co mówią dokumenty? Wiadomo, że kolejność i sposób odmawiania tajemnic różańcowych kształtowały się powoli i trzeba było kilku wieków na to, by modlitwa przyjęła ostateczny kształt (uważa się, że formowanie się Różańca trwało od XI do XVI wieku). Chodzi o najbardziej rozpowszechniony sposób odmawiania Różańca, mianowicie odmawianie w każdej dziesiątce jednego Ojcze nasz i dziesięć razy Pozdrowienia anielskiego. Znane jednak i dziś są inne sposoby odmawiania.

Nie można zatem twierdzić, że Dominik od razu zapoczątkował całe nabożeństwo różańcowe, jakie obecnie znamy. Ważne jest, czy on sam i jego pierwsi uczniowie modlili się „na różańcu”. Otóż istnieje niezwykle cenne, bo  pochodzące od Bernarda Gui świadectwo, którego wiarygodność jest nie do podważenia. Pisze on o bł. Romanie de Livia. Umarł on, ściskając w ręku sznur z  węzełkami, na których liczył swoje Zdrowaś, rozmyślając i zachęcając braci do tego nabożeństwa ku czci Najświętszej Dziewicy oraz Dzieciątka Jezus. Bł. Roman był współczesnym i bezpośrednim uczniem Dominika. Habit otrzymał w roku 1220, był przeorem w Lyonie, prowincjałem w Prowansji następnie przeorem w Bourges. Umarł w 1261 roku. Pełniąc tak ważne funkcje przez wiele lat, był niewątpliwie głosicielem modlitwy różańcowej.

Pozostaje pytanie, co źródła mówią o samym Dominiku. Czy modlił się na  różańcu? Gdyby jak bł. Roman zmarł ze sznurem modlitewnym w ręku, nie byłoby wątpliwości. Jednak kroniki nie wspominają nic takiego. Pewne światło na to zagadnienie mogą rzucić kroniki krucjaty. Twierdzą one, że w decydującej bitwie pod Muret (1213) Dominik zachęcał wiernych by odmawiali ,,wieńce”, czyli ,,koronki”. Warto też wspomnieć, że dekret biskupi nakazywał towarzyszącym krucjacie kaznodziejom zachęcać rycerzy do częstego odmawiania Pozdrowienia anielskiego. Dominik, jak wiadomo, był zaprzyjaźniony z Szymonem de  Monfort, zwycięzcą spod Muret, dla którego prawdopodobnie współtworzył wspomniany już Zakon Rycerski.

Istnieje przepiękny wiersz (anonim z końca XIII lub początków XIV wieku), w którym autor opisuje, jak Najświętsza Maryja Panna pokonała pod Muret nieprzyjaciół świętej wiary i jak przyczynił się do tego Dominik swoimi łzami i modlitwami:

,,Dominik podaje róże

 Zanurzony w pokorze

Dominik wieńce przynosi

Bez ociągania się, zwinny i szybki”.

 Jest oczywiste, że nie chodzi tu o różę i wieńce w dosłownym znaczeniu, a o Zdrowaś i powtarzanie tych Zdrowaś w sposób ciągły. Wieńce to niewątpliwie sznury do liczenia modlitw. Ponieważ modlitwa różańcowa od początku była uważana za modlitwę dla ludzi prostych, autor podkreślił pokorę świętego, który odmawiał modlitwę należną ludziom niepiśmiennym.

Wizja św. Dominika, miała miejsce na wzgórzu w pobliżu kościółka Matki Bożej w Prouhille. Różnie można to interpretować. Jedna z możliwości to ta, że Dominik akurat tam był w tym czasie. Jednak Niebo na ogół wybiera czas i miejsce w sposób, który okazuje się nieprzypadkowy. Wspomnieliśmy już o czasie – wigilia św. Marii Magdaleny, jednej z protektorek zakonu. To nie jest przypadek.

Prouhille znajduje się niedaleko osławionej twierdzy kacerskiej Fanjeaux. Właśnie w Fanjeaux zamieszkał w owym czasie Dominik. Do dziś tam można zobaczyć nędzny pokoik, gdzie sypiał na ziemi i piecyk, na którym pieczono mu  podpłomyki. Odbył w Fanjeaux kilkanaście dysput teologicznych z Gwalbertem de Castres, przywódcą katarów. Głosił też kazania w miejscowym małym kościółku. W mieście obowiązywał zakaz słuchania kazań katolickiego kaznodziei. Jednak niektóre kobiety szły zobaczyć i usłyszeć człowieka, o którym tak wiele mówiono przy okazji dysput teologicznych.  Tak zeznawała jedna ze słuchaczek tych kazań, niejaka pani Bérengère, później mniszka w zakonie Dominika: ,,Pewnego razu, po wyjściu Dominika z kościoła, kilka kobiet zatrzymało go  i zapytało, czy to wszystko, co mówił, jest prawdą, bowiem jeśli on mówi prawdę, to wtedy one rzeczywiście są w wielkim błędzie i grzechu”. Dominik odpowiedział: ,,Poczekajcie,  a zobaczycie, komu oddawałyście cześć”. Wtedy ukazał się okropny potwór,  który skakał w różne strony, wspiął się po sznurze dzwonnicy, by ostatecznie zniknąć w jej otworze.  Dziewięć z tych pań się nawróciło i poddało duchowemu kierownictwu Dominika. Wtedy właśnie Dominik zaczął myśleć o stworzeniu klasztoru – twierdzy duchowej, która byłaby przeciwwagą dla twierdzy heretyckiej Fanjeaux. Uważał, że najlepsze miejsce dla takiego klasztoru byłoby między Fanjeaux i Montreal, miejscu słynnej dysputy z  heretykami, o której jeszcze będzie mowa.

Należy też zaznaczyć, że w owych czasach osoby nawracające się z herezji musiały w myśl dyscypliny kościelnej poddać się surowej i upokarzającej pokucie. Kobiety z ludu spełniały te warunki, pozostając w domu, szlachetnie urodzone jednak wolały ukryć się w klasztorze. I oto, gdy Dominik szukał miejsca dla nawróconych kobiet, biskup Tuluzy Fulko nadał ,,za radą i zgodą proboszcza katedry św. Szczepana na prośbę jegomości Dominika z Osmy, szczególnie dla dzieła pobożności i miłosierdzia (...) kościół Panny Maryi w Prouhille, z przyległym terytorium na 30 kroków dookoła, niewiastom nawróconym przez kaznodziejów wysłanych dla pokonania zarazy heretyckiej”.

Akt darowizny, z którego wyjątki cytujemy, jest podpisany przez bp. Fulkona w 1206 roku. Dokładnie nie jest datowany, jednak z innych źródeł wiadomo, że pierwsze siostry wprowadziły się 22 listopada 1206, a 27 grudnia tego roku – sam Dominik zaprowadził tam klauzurę. W ten sposób na koniec roku 1206 widzimy Dominika już jako założyciela nowej rodziny zakonnej. I choć chronologicznie najpierw powstała gałąź żeńska – czyli mniszki dominikańskie, jednak akt darowizny wyraźnie świadczy o tym, że Dominik nie był sam, byli z nim wtedy inni kaznodzieje, którzy wspomagali go w misji wśród heretyków. Klasztor w Prouhille stał się fundamentem pod przyszły zakon, a mniszki dominikańskie – twierdzą modlitewną chroniącą go przed nawałnicą  i wszelkimi wrogimi siłami, a szczególnie przed zasadzkami szatana. 

Nawrócenie pierwszych dziewięciu kobiet miało miejsce przed 22 lipca, czyli przed dniem patronki pokutujących, kiedy Dominik miał opisaną wyżej wizję. Gdy Matka Boża ukazała się nad kościółkiem w Prouhille, na pewno nie miał wątpliwości co do tego, że Ona sama wskazuje Mu miejsce przyszłego klasztoru. Niewątpliwie dlatego właśnie o ten kościółek prosił biskupa Tuluzy.

Miejsce, gdzie Matka Boża ukazała się Dominikowi, lud nazwał seignadou – czyli ,,znak niebios”. Postawiono tam krzyż z białego marmuru, na którym wyryto opis cudu, dzięki któremu powstał zakon dominikański, a  Kościół dostał różaniec – broń, która zamiast miecza znajdzie swoje miejsce na pasie dominikańskim, skuteczną do walki z każdym wrogiem – fizycznym lub duchowym.

Pies u nóg, gwiazda na czole, różaniec u pasa – to nieodłączne atrybuty ikonografii Dominika. Zwróćmy jednak uwagę i jeszcze na kilka innych.

Na pierwszym miejscu chyba należy wspomnieć o lilii. Lilia jest starodawnym, czytelnym nawet dziś symbolem czystości. Dominik publicznie wyznał na łożu śmierci, że zachował nienaruszone dziewictwo. Wiadomo też, że posiadał specjalną łaskę potrzebną do spełnienia misji, bowiem pracując wśród kobiet, panien i wdów, nie musiał walczyć z pokusami ciała. Tym bardziej wzruszające i świadczące o Jego wielkiej pokorze są słowa, które wypowiedział po wyznaniu swej niewinności. Powiedział, że nigdy nie pozbył się pewnej niedoskonałości, mianowicie tej, że ,,chętniej rozmawiał z młodymi osobami niż ze starszymi niewiastami”.

W ikonografii Dominika brakuje jednego atrybutu, często spotykanego u innych świętych – pastorału. A mógłby się pojawić, gdyby Dominik nie odmówił przyjęcia godności biskupiej. Po zwycięstwie pod Muret (1213) i objęciu opieki nad ziemią Langwedocji przez Szymona de Monfort nadeszła pora na  przeprowadzenie reformy religijnej. Oznaczało to konieczność odsunięcia biskupów sprzyjających herezji i zaprowadzenie sprawnej administracji. Nic dziwnego, że zaproponowano Dominikowi godność biskupią. Święty zdawał sobie sprawę, że do naprawy społeczeństwa środki administracyjne są niezbędne, lecz jednocześnie uważał, że powinien poświęcić się tylko temu dziełu, do którego powołał go Bóg w sposób specjalny. ,,Muszę się zająć teraz moją nową szkółką kaznodziejską, mawiał, to moje dzieło, nie znam innego”.

,,Szkółka kaznodziejska” św. Dominika miała bardzo nietypowe początki. Kronikarze jednogłośnie zaświadczają, że święty prawie przez 10 lat sam głosił kazania. Pierwszymi jego towarzyszami byli Bertrand de Garriga, Mateusz z  Francji i bł. Manes, jego rodzony brat. W czasie głoszenia kazań Dominik zwykle mieszkał u ludzi pobożnych. Gdy jednak liczba braci się powiększyła, należało pomyśleć o jakimś domu. Często przyjmowali Go bracia Seila. Jeden z nich, Piotr, 25 kwietnia 1215 roku ofiarował Dominikowi całe swoje dziedzictwo – trzy domy wraz z „połową bielizny, naczyń i urządzenia mieszkania”. Dominik darowiznę przyjął i wprowadził się z braćmi do domu, w którym, jak wynika z dokumentów, mieszkał poprzednio jako gość. Tak przedstawia się początek nowej fundacji.

Nie był to jeszcze w ścisłym tego słowa znaczeniu nowicjat, nie było przecież jeszcze ani reguły, ani ślubów, nazwy habitu. Jednak w tym domu rozpoczęła się na dobre „szkółka kaznodziejska”, która w przyszłości miała się rozrosnąć do  wielkiego studium promieniującego na cały Kościół wiedzą i światłością prawdy wiary. W tej „szkółce” mieli się wychować najlepsi kaznodzieje, późniejsi nieustraszeni obrońcy wiary, święci i męczennicy, politycy i nauczyciele, bracia kaznodzieje, zatroskani o zbawienie dusz ludzkich. Dominik nie ma na obrazach insygniów biskupich, ma za to symbol kaznodziei.

 W Bolonii, w celi, w której umarł św. Dominik, znajduje się jego najstarsza podobizna. Obraz narysowany przez nieznanego malarza jest datowany na koniec XIII – początek XIV wieku. Uważa się, że najlepiej oddaje on wygląd Dominika. Jest on przedstawiony z księgą w lewym ręku. Księga to jeden z podstawowych atrybutów Dominika. Dlaczego właśnie księga? Jest ona swoistym insygnium kościelne. W czasie konsekracji biskupa kładzie się otwartą Ewangelię na kark i barki konsekrowanego, a w końcu mu się ją wręcza ze słowami: ,,Przyjmij Ewangelię i idź ja głosić powierzonemu ci ludowi”. W średniowieczu zaś księga Ewangelii należała do insygniów cesarzy i wręczano ją w czasie koronacji. Miała przypominać władcy o obowiązku ochrony wiary i jej szerzenia. Otóż w  czasach, gdy Dominik zakładał Zakon Kaznodziejski, prawo głoszenia należało tylko do biskupów. Dla ówczesnych ludzi symbol księgi był czytelny. Mówił o  podstawowym zadaniu i jednocześnie przywileju Dominika i jego synów duchowych – głoszenia Ewangelii i ochronie wiary świętej.

Powróćmy na chwilę do najstarszej podobizny św. Dominika. W lewym ręku trzyma on księgę, a prawą ręką błogosławi. Oto jak w symbolice obrazu znalazła się cała istota założonego przez niego zakonu: Laudare, benedicere, praedicare – ,,chwalić, błogosławić, głosić”. Głosić prawdę –Ewangelii, Kościoła. Dlatego Dominik jest ukazywany na obrazach z krzyżem w ręku. Jest to zawsze duży krzyż, który służy świętemu jako pastorał. Symbolizuje on właśnie obronę wiary świętej, owej veritas, która znajdzie się na herbie dominikańskim.

Często zwiedzamy kościoły, czasami może się zdarzyć (szczególnie w Europie Zachodniej), że od dawna nieczynne lub przemienione w muzea. Zawsze jednak rozpoznamy kościół dominikański – na pewno znajdziemy gdzieś, na jakimś obrazie, psa mistycznego z płonącą żagwią w pysku, a gdzie indziej zobaczymy herb dominikański, być może na posadzce lub wpleciony w nastawę ołtarzową, na antepedium starego ołtarza, na ramach obrazów i oczywiście na samych obrazach świętych dominikańskich. Często nad herbem będzie wypisane słowo veritas lub zawołanie zakonne.

Mało zgromadzeń czy zakonów akcentuje w tak wyraźny sposób swój symbol, jak Zakon Kaznodziejski. Jego herb i dziś można znaleźć wszędzie – na  prywatnych książkach dominikańskich, na samochodach, brewiarzach, koszulkach, znaczkach. Młodzież pielgrzymkowa prowadzona przez dominikanów pojawia się najczęściej ze sztandarami z herbem dominikańskim. Nieodzownym elementem herbu jest tarcza herbowa, na której umieszczano godło. Tarcza to symbol rycerskiej tarczy obronnej.

Herb dominikański to krzyż na tarczy herbowej. Krzyż dominikański jest czarno-białą wersją krzyża z Calatrava. Zakon Rycerzy z Calatrava został założony w Kastylii w roku 1158 przez cystersów św. Rajmunda Sierre i o. Diego Velazqueza. Zadaniem zakonu była obrona zamku Calatrava przed Maurami. W roku 1164 Aleksander III uznał zakon i nadał mu regułę cystersów z dodatkowym obowiązkiem walki z niewiernymi. Cechą różniącą go od innych zakonów rycerskich było to, że nie wymagał od swoich członków potwierdzenia pochodzenia rycerskiego, a także że jego członkowie byli prawdziwymi zakonnikami cysterskimi. Na proporcach rycerze zakonni umieścili swoje godło –  purpurowy krzyż grecki, zakończony gotycką majuskułą „M” od imienia Maryi (na białym tle).

Jak i kiedy doszło do tego, że zakon dominikański przyjął za swoje godło krzyż z Calatrava? Gdy Dominik przyszedł na świat, zakony rycerskie istniały i  walczyły z niewiernymi. Ziemie hiszpańskie były świadkiem nieustannych walk o wyparcie Maurów. Dominik był synem rodu szlacheckiego i od młodości miał szacunek i uznanie dla walki. Był człowiekiem czynu i na pewno nie mógł biernie przyglądać się temu, co się działo na tych ziemiach. A działo się wiele – oprócz ciągłej walki z muzułmanami, jak wiemy, szalała herezja Katarów. Nie założył zakonu rycerskiego, był jednak współzałożycielem co najmniej dwóch formacji zakonnych, powołanych do walki orężem z heretykami.

Pierwsza to wspomniany już Zakon Rycerzy Jezusa Chrystusa założony w 1209. Druga – to Święta Milicja Jezusa Chrystusa, założona przez kard. Hugolina. Celem założenia tego zakonu było przywrócenie praw i majątków kościelnych oraz zwalczanie herezji. Członkowie składali przysięgę na ręce Dominika, przyrzekali, że użyczą wszelkiej pomocy, a w razie potrzeby swój majątek i życie oddadzą dla obrony wiary. Jeszcze jeden zakon rycerski  pochodzenia dominikańskiego zaistniał w niedługim czasie – był to Zakon Rycerzy Jezusa Chrystusa z Parmy, założony w 1233 roku przez dominikanina bł. Bartłomieja z Vicency. Jednak w czasach świętego rycerze walczyli pod sztandarami, na których widniał biało-czarny krzyż z Calatravy. Niektórzy kronikarze twierdzą, że przodkowie Dominika wywodzili się z rodu spokrewnionego z panami na Calatravie i dlatego wybrał on ten krzyż. Nie ma jednak na to dowodów. Pewne jest, że wybrał krzyż jako symbol zbawczej męki Chrystusa, a krzyż z Calatravy z ramionami ozdobionymi symbolem Maryi był najbardziej odpowiedni dla założyciela, któremu tak często ukazywała się Matka Boża i obiecała, że jego zakon ostanie się do  końca czasów schowany pod Jej opiekuńczym płaszczem.

Kronikarze mówią też, że w owych czasach majuskuła „M”, przypominająca trochę lilię, była jednoznacznie rozumiana jako symbol niepokalanego poczęcia Maryi. Niewątpliwie mogło to też mieć niemałe znaczenie dla Dominika. Otóż w najsłynniejszej dyspucie, która przeprowadził z katarami w Montrealu, bronił On wielu prawd Kościoła. Spotkał się tam z najważniejszymi przedstawicielami heretyków. Dysputy trwały dwa tygodnie. Jednak nikt z katarów nie przekonał się do racji Dominika. Postanowiono wtedy na propozycję jednego z heretyków odwołać się do „sądu Bożego”. Rozpalono ogień i wrzucono w płomienie libelle (zeszyt) Dominika. Wtedy płomienie podniosły się i wyrzuciły libelle pod stopy heretyków. Zrazu heretycy próbowali to wyjaśnić nieoczekiwanym podmuchem wiatru. Powtórzono więc sąd. Za drugim razem zjawisko się powtórzyło. Jednak dalej ktoś z heretyków wolał, by spróbować kolejny raz. I za trzecim razem płomienie wyrzuciły libelle

Jak świadczą akta procesu kanonizacyjnego, cud ten stał się powodem do nawrócenia 150 heretyków. Jednak nie wszyscy się nawrócili, a ci, którzy pozostali w swym błędzie, zakazali innym pod karą opowiadać o cudzie. Zaś kronikarze mówią, że treść napisana na libelle dotyczyła obrony dziewiczego macierzyństwa i niepokalanego poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Czy można się dziwić, że Dominik dał swemu zakonowi krzyż, który zawiera symbol Maryi? Czy można się dziwić, że wybrał właśnie ten krzyż, który był powszechnie znany jako symbol walki z heretykami i niewiernymi?

Gdy proporce z czarno-białym krzyżem przestały powiewać nad wojskami rycerzy zakonnych, krzyż ten pojawił się na tarczy herbowej, by stać się w wieku XIV znakiem przynależności do „stanu dominikańskiego”. Z czasem malowano go w różnych wersjach, stylizowano, dodawano szczegóły, upiększano. Wciąż więc powiewa chorągiew z krzyżem rycerskim i pod znakiem krzyża i Maryi Zakon Kaznodziejski głosi nadal Dobrą Nowinę. Przez te wszystkie wieki miał zakon różne chwile, lecz zawsze się odradzał i przypominał sobie, że święty założyciel pragnął miłosierdzia dla dusz ludzkich, największego miłosierdzia – czyli poprowadzenia ich ku zbawieniu. Dlatego walczył z błędną nauką i tak uczył swoich synów.

Niejeden z nich dał temu świadectwo – św. Piotr z Werony, męczennik, krwią swoją pisze Credo, by przypieczętować wyznanie wiary katolickiej; św. Tomasz, doktor Anielski, swoją nauką i dziś służy Kościołowi; św. Wincenty Ferreriusz oświetla Kościół swoją nauką o aniołach; największa mistyczka Kościoła, św. Katarzyna, pokazuje, że nie wolno być obojętnym na politykę możnych tego świata; św. Marcin de Porres karmi głodnych; św. Małgorzata Węgierska ofiarowuje modlitwę i życie dla swego narodu; św. Ludwik Maria Grignon de Montfort uczy modlitwy do Matki Bożej; bł. Michał Czartoryski daje swoje życie w powstaniu warszawskim i wiele, wiele jeszcze innych.

Wszyscy oni, zamiast miecza mają przy pasie różaniec i pieczętują się herbem rycerskim pochodzącym ze starożytnej Kastylii. I wszyscy są powołani do tego, by chwytać małe psy, żeby nie niszczyły winnic, które są całe w kwieciu.

Marina Kominek