Premieru Tusku pozwolono ujadać, a związkom - rozwijać się
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
31.07.2013.

Premieru Tusku pozwolono ujadać, a związkom - rozwijać się

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2881

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    31 lipca 2013

Jak można było przewidzieć, niezależna prokuratura, co to w mgnieniu oka spenetrowała prawdę o przyczynach samoubijstwa generała Sławomira Petelickiego (okazało się, że „Stokrotka” przestała wzywać go na przesłuchania do telewizji - co generał mógł odebrać jako zwiastun niełaski ze strony jej przełożonych - a poza tym - z powodu krytyki władz państwowych zaczął mieć „trudności w biznesie”) - że ta sama niezależna prokuratura ani rusz nie może rozgryźć mechanizmu afery „Amber Gold”.

Warto w związku z tym przypomnieć, że postępowanie zarówno niezależnej prokuratury, jak i niezawisłych sądów w tej sprawie nosiło wszelkie znamiona... nie nie, nie żadnego tam „ludobójstwa”, uchowaj Boże, wprost przeciwnie - nosiło wszelkie znamiona pobłażliwości graniczącej z poplecznictwem - aż do momentu, kiedy forsa została wyprowadzona z tej spółki w nieznanym kierunku. Wtedy niezależna prokuratura, podobnie jak niezawisłe sądy z pomorskiego okręgu sądowego zabrały się energicznie do wyjaśniania tej afery - ale chociaż wyjaśniają i wyjaśniają, to niczego wyjaśnić nie mogą - niczym dziadek i babka z przyległościami w słynnym wierszyku pod tytułem „Rzepka”: „ciągną i ciągną - wyciągnąć nie mogą”.

Muszą być po temu jakieś szalenie zagadkowe przyczyny, wśród których podejrzliwcy wskazują na tajne służby, od których niezależna prokuratura i niezawisłe sądy wykrycie prawdy w tej sprawie mają surowo zakazane. Takie rzeczy zdarzały się i za pierwszej komuny, kiedy to Biuro Polityczne KC PZPR zakazało niezależnej prokuraturze wszczynania śledztwa w sprawie afery „Żelazo i mimo, że w tak zwanej „wolnej Polsce” sprawa ta jeszcze się nie przedawniła, to żaden niezależny i samorządny prokurator generalny nie odważył się tamtej decyzji Biura Politycznego KC PZPR podważyć. Warto tedy przypomnieć, że afera „Żelazo” polegała na tym, że pod egidą MSW zorganizowane zostały bandy dokonujące za granicą rabunków, a nawet morderstw w ramach tworzenia tajnej bezpieczniackiej kasy. Afera „Amber Gold” też mogła mieć podobny cel - a skoro cel jest podobny, to nic dziwnego, że i w tej sprawie niezależna prokuratura i niezawisłe sądy otrzymały podobne rozkazy, co i w tamtej sprawie. Dlatego wyjaśnienie motywów samoubijstwa generała Petelickiego poszło niezależnej prokuraturze jak z płatka, a właściwie - jak z Płatka, podczas gdy w sprawie „Amber Gold” idzie jak z kamienia.

Skoro tedy na odcinku „Amber Gold” zapanował spokój, premier Tusk zaraz nabrał otuchy i zapowiedział ujawnienie luksusów, w jakich pławią się dygnitarze związkowi. Chodzi o to, że związkowi dygnitarze odgrażają się, iż na jesieni zdmuchną tego całego premiera Tuska z premierowskiego stołka. Ponieważ zdjąć premiera Tuska z premierowskiego stołka może tylko ta sama ręka, która go na ten stołem wsadziła, to nic dziwnego, że tajniactwo zapaliło zielone światło na razobłaczenije związkowych dygnitarzy. Normalnie może by nie zapaliło, bo jestem pewien, że również wśród związkowych dygnitarzy konfidentów bezpieki jest co najmniej tak samo dużo, jak wśród dziennikarzy - ale od 20 maja, kiedy to prezydent Putin nakazał rosyjskiej FSB nawiązać współpracę ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce, safandulstwo się skończyło, bo FSB rozmawia z tubylczą razwiedką jak czekista z czekistą.

Toteż najpobożniejszy senator PO, Jan Filip Libicki, dotychczas znany bardziej z donosów pisanych do ojca Tadeusza Rydzyka, niż z dokonań na niwie parlamentarnej, odgraża się, że już w sierpniu „rozpocznie prace” nad ustawą antyzwiązkową, pod koniec sierpnia je ukończy, a potem będzie „zabiegał” o stosowną zgodę władz swojego „Klubu i partii” na nadanie tej ustawie stosownego biegu. No a Klub i partia albo da zgodę, albo nie da - w zależności od tego, co tam postanowi w tej sprawie bezpieka. Bo bezpiece wcale nie musi zależeć na likwidacji związkowych przywilejów - jako że to przecież ona pozostawiła na czole III Rzeczypospolitej ten pocałunek Almanzora.

Ustawa z 23 maja 1991 roku o związkach zawodowych na szczęście nie jest powszechnie czytana, bo gdyby była, to mogłoby to ściągnąć na nasz nieszczęśliwy kraj straszliwe paroksyzmy. Oto do utworzenia związku wystarczy 10 osób przy czym można należeć do więcej niż jednego związku zawodowego, podobnie w przedsiębiorstwie może działać więcej niż jeden związek.

Ponieważ osoby funkcyjne maja prawo do płatnych zwolnień od pracy na działalność związkową, można wyobrazić sobie sytuację, że w firmie zatrudniającej 1000 pracowników działa, dajmy na to, 100 związków zawodowych, a każdy jest funkcyjnym - jak nie w jednym, to w drugim związku. W ten sposób można rozłożyć każdą firmę, zwłaszcza konkurencyjną wobec kontrolowanych przez bezpiekę, która przy pomocy swoich konfidentów może założyć tam tyle związków, ile tylko dusza zapragnie. Żeby temu zapobiec, wystarczy tę ustawę uchylić i wprowadzić zasadę, że związki zawodowe maja status stowarzyszeń zwykłych. Ten pomysł był wysuwany jeszcze w początkach lat 90-tych, podobnie jak pomysł, by konstytucyjną normą zakazać uchwalania budżetu z deficytem - ale podobnie, jak niezależna prokuratura w tak zwanej „wolnej Polsce” nie ośmieliła się podważyć decyzji Biura Politycznego KC PZPR w sprawie afery „Żelazo”, tak samo poważni politycy nie ośmielili się podważyć rozwiązań zaaplikowanych naszemu nieszczęśliwemu krajowi przez bezpiekę.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.