Białoruś - zmyślenie i prawda | |
Wpisał: Izabela Brodacka | |
10.08.2013. | |
Białoruś - zmyślenie i prawda
Izabela Brodacka Z Białorusią jestem związana rodzinnie. Moja rodzina miała majątek koło Pińska. Nazywa się Widybór. Jest na wszystkich mapach. Po raz pierwszy odwiedziłam „swój” majątek kilkanaście lat temu. Byłam wówczas przerażona stanem państwa, potworną nędzą i ruiną. Pojechałam ze znajomą jej samochodem terenowym Muscel, z dwoma obronnymi psami, wprost do Pińska. Nasz zamysł, żeby samochód nie różnił od spotykanych w terenie powiódł się w 100%. Na szosach spotykałyśmy oprócz różnych wersji prymitywnych samochodów terenowych jeszcze tylko słynnego Ziła 105 ( ził sto piać- trochę ciągnąć, trochę pchać). Odwiedziłyśmy w Pińsku biskupa Świątka, który znał mego dziadka Włodzimierza Bocheńskiego właściciela majątku Widybór i zamieszkałyśmy na wskazanej przez niego kwaterze u Polki, córki przedwojennego oficera, której nie udało się uciec z sowieckiego raju. Niezwykle serdeczna i gościnna osoba nie chciała korzystać z przywiezionych przez nas zapasów. Chciała żebyśmy przeżyły choćby kilka dni tak jak żyje ona i żyła wówczas większość ludzi na Białorusi. Zapamiętałam, że jej emerytura ( jeżeli dobrze pamiętam 240 zajczykow, jak nazywali swoją walutę) wystarczała na 4 kilogramy żółtego sera. Dlatego ser i wędlinę jadła dwa razy w roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc i to w śladowych ilościach. Połowę emerytury pochłaniał czynsz reszta musiała starczyć na utrzymanie. Jadła prawie wyłącznie kartofle. Następny raz wybrałam się z córką do Brześcia w poszukiwaniu dokumentów przed samymi wyborami na Białorusi czyli bodajże 3 lata temu. Doznałam szoku - szoku pozytywnego. Z poprzedniej podróży zapamiętałam Brześć jako jedną wielką ruinę. Rozpadające się kamienice, nieliczne bloki z wielkiej płyty, puste sklepy i szarzy ludzie patrzący w ziemię i nie odpowiadający na najprostsze pytania. Znalazłyśmy Brześć przepięknie odnowiony. Z ogromnym pietyzmem odrestaurowano przedwojenne domki i kamieniczki. Gdyby mnie ktoś wypuścił z samochodu na jednym z bulwarów i zapytał gdzie jestem, odpowiedziałabym, że w południowej Francji. Sklepy były zaopatrzone lepiej niż w Warszawie, produkty o wiele tańsze ( dla nas), ludzie dobrze ubrani, dzieci z kolorowymi plecakami. Rozmawiali swobodnie, podejmowali rozmowę z Polakami ( akcent zdradzał nas natychmiast). Żadnych milicjantów na rogach ulic, którymi nas straszono w Polsce. Przez cały tydzień widziałyśmy tylko jeden radiowóz i to z daleka. Nikt nas nie legitymował, nikt nie sprawdzał naszych bagaży. W archiwach przyjmowano nas bardzo życzliwie ( 15 lat temu nikt nie chciał nawet podnieść głowy znad biurka). Wieczorami w hotelu słuchałam przedwyborczych wystąpień Łukaszenki z prawdziwym zainteresowaniem, wręcz fascynacją. Powiem więcej – całkowicie zgadzałam się z jego diagnozą. Mówił jak wielkim problemem jest unowocześnienie Białorusi bez pozbycia się ( kak w Polsze) własności ziemi, banków i kluczowych przedsiębiorstw. W jaki sposób prowadzić prywatyzację i reprywatyzację, żeby nie oznaczało to zniszczenia do gruntu tego wszystkiego, co z takim trudem zbudowano ( kak w Polsze) i wyrzucania ludzi na bruk. Ironicznie podśmiewał się z pomarańczowej rewolucji na Ukrainie gdzie „ rewolucjonistom” dostarczano cateringowe posiłki i pozwalano tańczyć na placach. Przypomniał, że to oni Białorusini wsadzili Rosjan na „czemodany”. Jestem dość podejrzliwa, szczególnie wobec reżimu, który od lat przedstawia się nam jak imperium diabła wcielonego. Wchodziłam na podwórka, żeby sprawdzić czy czasem Brześć nie jest „patiomkinowską wsią”. Rozmawiałam z ludźmi przy każdej okazji. Wszyscy mówili żeby nie ulegać stereotypom. Wielu z nich widzi w Łukaszence jedynego obrońcę przed zamachem obcego kapitału na ich narodową własność. Nie wiem jak wyglądały wybory w Mińsku, bo Brześć to jednak prowincja, nie wiem jak liczono głosy i kogo bito. Nie wiem również, kto manifestował na ulicach i za jakie pieniądze organizowano protesty. Wiem jednak dobrze, jaka była atmosfera w Brześciu w przeddzień samych wyborów. Nikt mi nie wmówi, że ludzie się bali. Ulotki innych kandydatów rozdawano bez przeszkód na ulicach i w kawiarniach, dyskutowano z cudzoziemcami. Kolejny raz znalazłam się na Białorusi 28 lipca tego roku. Pojechałam w grupie znajomych związanych rodzinnie z tymi terenami, w dwa samochody. Jeden był to samochód terenowy (zdecydowanie lepszy od Muscela), drugi osobowy. Trudno uwierzyć jakich bzdur nasłuchaliśmy się przed wyjazdem. Po poprzednich doświadczeniach nie wierzyliśmy w nie ani trochę. Rzeczywistość przeszła wszelkie nasze oczekiwania. Brześć, Pińsk, Baranowicze, Nowogródek , Grodno to wspaniale rozbudowujące się miasta. Obok z wielkim pietyzmem kontynuowanej konserwacji zabytków, setki nowych domów i mieszkań. Mieszkaliśmy w Pińsku w seminarium duchownym odbudowanym przez kardynała Świątka. Rektor seminarium powiedział, że nie mają najmniejszych problemów ze strony władz, że wręcz przeciwnie obawiają się jakiejś niefortunnej sukcesji po Łukaszence. Co wydaje się najważniejsze- na Białorusi nie ma bezdomności, nie ma żebractwa, nie ma bezrobocia. Kraj jest niezwykle czysty. Czyste są miasta, wsie , lasy i pola. W ciągu naszej podróży urządziliśmy nieformalny konkurs na znalezienie choć jednej butelki czy papierka na ulicy czy w lesie. Wreszcie jedna butelka się znalazła. Była to Cisowianka. Nikt mi nie wmówi, że za każdym obywatelem stoi z pistoletem klon Łukaszenki i pilnuje wyrzucania śmieci. Przez cały nasz pobyt spotkaliśmy tylko jeden milicyjny radiowóz na szosie. Nikt nas nie legitymował, nikt nic nie sprawdzał. Po prostu w przeciwieństwie do naszego kraju problem śmieci jest - jak wiele innych spraw zresztą- świetnie rozwiązany. Między innymi warunkiem otrzymania zasiłku jest praca przy sprzątaniu. Widzieliśmy takich sprzątających w twierdzy Brześć. Idą sobie powoli szukając najmniejszego papierka. Nie wydają się śpieszyć, ani być upokorzeni. Pojechaliśmy wykąpać się nad Świteź w zupełnie dzikim miejscu do którego skierował nas zaczepiony w jakimś kołchozie tubylec. Był na tyle miły, że pojechał swoim samochodem pierwszy, wskazując nam drogę. Miejsce idealnie czyste, krystaliczna woda. Wolno biwakować. Żadnych śmieci. Za to ostrzeżenie, żeby pilnować namiotów przed złodziejami. Jak widać są jak wszędzie na świecie, ale my się z kradzieżą nie spotkaliśmy, a zdarzyło nam się zostawiać otwarty samochód. Szosy są doskonałe, świetnie oznakowane i jak dla nas dość puste. Kierowcy niezwykle uprzejmi. Wszyscy przepuszczają się w konfliktowych sytuacjach, zjeżdżają z drogi nawet ogromne kombajny. Nie ma bezdomności bo mieszkania są tanie, jest wiele starych budynków z których nikt nie wyrzuca lokatorów. Młodzi biorą nisko oprocentowane kredyty i kupują mieszkania na własność w blokach. Jak nam powiedziały siostry z Nowogródka, w polskiej wsi Piesiewicze, którą odwiedziłyśmy można kupić dom ( typu nadbużańskiej chaty z okolic Rybienka) za równowartość 10 tysięcy złotych. (Napiszę o tym szerzej gdy to sprawdzę. Nie chcę nikogo wprowadzić w błąd.) Mieszkańcy tej wsi ( jest ich tylko 20 osób) mają wszyscy renty w wysokości około 15 000000 rubli ( 750 złotych). Mówią po polsku. Do kościoła katolickiego mają przeszło 25 kilometrów, ale w niedziele jest specjalny kurs autobusu dowożącego ich na mszę. Tak są prześladowani katolicy na Białorusi. Reżim odbudował pałac Radziwiłłów w Nieświeżu, zamek w Mirze, dworek Mickiewicza w Zaosiu koło Nowogródka. Wyraźnie nastawia się na turystów. Wszędzie bez przeszkód funkcjonują prywatne restauracje, bazary, tatersale z końmi do jazdy. Ruch w interesie wydaje się jednak dość słaby. Być może dlatego, że aby wjechać na Białoruś potrzebne są zaproszenia, albo dlatego, że potencjalni turyści są straszeni przez nałogowych opowiadaczy kłamstw. Białorusini są zadowoleni ze swojej sytuacji. Rozmawialiśmy z wieloma osobami. Nasi tutejsi w Widyborze też twierdzą, że jest im bardzo dobrze. Kołchoz podjął działalność. Wszyscy mają zatrudnienie albo renty. W ciągu tych 17 lat ziemia odżyła po sowieckich melioracjach. Wyrosły drzewa. Kołchoz nastawiony jest na hodowlę bydła. Krowy są w doskonałej kondycji. Na Białorusi nie ma nieużytków. Pola są dobrze uprawiane, zboże sprzątnięte. Nie wiem jak Łukaszenko ma zamiar poradzić sobie z prywatyzacją i ewentualną reprywatyzacją. Jedno jest pewne. Trzeba pozbyć się złudzeń na temat naszej misji cywilizacyjnej na tych terenach. Białorusini wybili się na niepodległość. Potrafią bez resentymentów mówić o przeszłości. O moim dziadku powiedzieli uprzejmie, że był to dobry pan ( występowali przecież z petycją o jego uwolnienie) ale panowie są im potrzebni tylko w muzeum. Bez minoderii mówili o okrucieństwach wobec polskich posiadaczy ziemskich dodając natychmiast, że do dawnych stosunków własnościowych nie ma powrotu. Twierdzą, że prywatyzacja następuje ewolucyjnie. Młodzi wyjeżdżają na zachód, albo do Moskwy , dorabiają się , kupują i inwestują. Starsi bezpieczniej czują się w ich miejscach pracy. O Białorusi mogę w nieskończoność. Dla tego przestrzegam – ciąg dalszy nastąpi, po uporządkowaniu zdjęć. Na koniec ważne dla mnie pytanie na które nie mam odpowiedzi. Kto i w jakim celu rozpowszechnia w Polsce te wszelkie bzdury na temat Białorusi? Białorusini twierdzą, że polskie delegacje widują się tylko z zawodowymi opozycjonistami, których liczbę szacują na 10 osób i mają o nich jak najgorszą opinię. Pobłażliwie mówią: „ zróbcie najpierw porządek w własnym kraju, zanim zaczniecie kogoś pouczać”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. ==================
[dodam z własnych rozmów ze zwykłymi Białorusinami i Polakami tam mieszkającymi: „Ta Romaszewska to jawny agent” (chodzi o Agnieszkę). Co śmieszne – nikt nie mówi, że „Polski”, tylko albo Mossadu, albo „bandytów z Unii”. Soczyste inwektywy ( a piękne, rozbudowane...) pomijam, by dobrze wychowanych panienek nie zgorszyć. Bo to ujadanie „z Polski” im szkodzi i przeszkadza. Przed chwila słyszałem w „PolskimRadio” obawy” hodowców świń z Podlasia nt. „afrykańskiego pomoru” szalejącego na Białorusi. Tam o tym żaden hodowca świń (ale kołchoźnik...) poważnie nie myśli. MD] |