Polska masakra wydawniczo-edukacyjna
Wpisał: xminutka   
30.08.2013.

Polska masakra wydawniczo-edukacyjna

 

Koszt praw autorskich i produkcji podręczników w Polsce to 20% ich końcowej ceny

Autor: xminutka (zredagowany przez: sofia)  2013-08-30 interia360

Kiedyś Ala miała kota, Ola lalki a Olek kulki... dawne czasy... kto nie pamięta "Elementarza" i umieszczonych w nim: "Pawła i Gawła", czy "Murzynka Bambo", który zgodnie z nowomodną poprawnością polityczną powinien dziś się nazywać "Mieszkaniec Afryki Bambo".

 

Dziś mamy edukacyjny młyn, istny sajgon pełen prześlicznych barwnych pozycji wydawniczych i kosmicznych cen. To tu rządzi WSIP – boss w polskiej nędznej edukacji. To on według kontroli NIKu dyktuje warunki i ceny, przekupuje dyrektorów szkół i nauczycieli, a zdziera z rodziców. To tu polityka prorodzinna nie sięga. A szkoda.

Pewnie niejedną mamy legalną mafię w tym pseudodemokratycznym kraju. I co, że niby ja się czepiam? Eee tam, NIK mówi, że nie, ja tam tylko po nich powtarzam. Ich kontrole wykazują wiele nieprawidłowości, ale to nie przeszkadza, by jak Robin Hood, czy Janosik, grabili bogatych, tak WSIP obdzierał ze skóry zwykłych obywateli.

Nauczanie zintegrowane wymaga zintegrowanych książek, tak sądzą wydawcy. Przypomnijcie sobie jednak czasy, gdy chodziliście do szkoły. W pierwszej klasie był "Elementarz" i książka do matematyki, do tego zeszyty i gotowe. Właścicielem wszystkich książek była szkoła. Kto dbał o podręczniki dostawał pachnące nówki, kto nie - takie w gorszym stanie, ale były. Nie obciążało to rodziny, bo okładało się je w resztki tapety, która spokojnie dziesięć miesięcy wytrzymywała.

Nikomu by do głowy nie przyszło, że książka do fizyki, chemii czy biologii może się zdezaktualizować, ani tym bardziej, że będzie się to działo co dwa lata. To nawet nie jest śmieszne, to po prostu żałosne, jak to, że się na to godzimy...

Ale wróćmy na chwilę do wyposażenia do szkoły pierwszoklasisty. WSIP jest przekonany, że szkoła powinna być wesoła, toteż uraczył nas, rodziców, specjalnym zestawem podręczników o pięknej nazwie: "Wesoła szkoła i przyjaciele". W pudełku, nazywanym z angielskiego boxem znajdziemy 16 książek, dwie teczki pełne materiałów dodatkowych, nalepek, kartoników, wycinanek itp i płytę cd, wiadomo - taka moda.

Na każde dwa miesiące nauki są przeznaczone trzy książki: "Zeszyt", "Podręcznik" i "Karta pracy", wiadomo dziesięć miesięcy nauki razy trzy sztuki, to piętnaście plus książka do informatyki, z której nikt nie korzysta, bo dzieci grają w gry z sieci, w sumie szesnaście sztuk. Mnóstwo, prawda? Ale to nie wszystko, bo już na pierwszej wywiadówce usłyszycie, że dokupić trzeba jeszcze dwa podręczniki do ćwiczenia: "Piszę" i "Liczę", no i przydałaby się książka do minutówek, bo w pierwszej klasie dzieci uczą się liczyć na czas. Wiem, że to głupio brzmi, to nie ja układam program... Do tego kupicie ze dwa zwykłe zeszyty i wiadomo, trzy stówki pękły, tylko, że to nie koniec, bo "fachowcy" wymyślili, że do nauki języków obcych w pierwszej klasie potrzebny jest podręcznik i jeszcze ćwiczenie, czyli siedem dyszek z hakiem. I tu zaczyna się kolejna porcja absurdów, bo dzieci nie znając polskich liter piszą angielskie słowa, albo po polsku poznają cyfrę pięć na matematyce, a po angielsku liczą do dziesięciu. Fajnie, co? Ale nie o tych podręcznikach chcę pisać, ich WSIP nie wydaje.

Gdyby Wam przyszło do głowy, że zaoszczędzicie w przyszłym roku, bo odsprzedacie podręczniki, nic bardziej mylnego. Wydawca zadbał o to, żeby dzieci pisały, rysowały i wklejały naklejki do podręczników, by nie nadawały się one do kolejnego użycia.

Podobno młode pokolenie nadużywa słowa "masakra", ale jakim innym słowem można określić tę paranoję? To zorganizowane i nastawione na robienie kasy działanie wydawców można nazwać tylko w jeden sposób i słowa: rozbój lub złodziejstwo nie oddadzą tego tak, jak "masakra", Polska masakra wydawniczo-edukacyjna. Proceder wspierany przez rząd, a właściwie kolejne rządy.

Myślicie, że gdy przebrniecie w waszymi pociechami przez pierwszą klasę, zakup książek będzie tańszy? Nie bądzcie naiwni. W drugiej klasie do szesnastoelementowego boxa z podręcznikami należy dokupić dziesięć ćwiczeń. Po jednym do pisania i liczenia na każde dwa miesiące nauki. Bagatelka, tylko po siedem złotych sztuka. No tak, ale jest ich aż dziesięć.

W ten sposób po zakupie boxa i ćwiczeń dziecko ma dwadzieścia sześć książek, plus dwie do języka, czyli dwadzieścia osiem, acha, niektórzy kupują jeszcze te do religii, ich sprawa. W sumie mamy TRZYDZIEŚCI sztuk. Nie pytajcie ile to waży. Kupujcie plecaki z kółkami.

Przypominacie sobie, byście kiedykolwiek w swojej edukacji potrzebowali 30 książek w klasach 1-3? A w jakiejkolwiek innej? Nie? To jakim sposobem umiecie liczyć i czytać?

Według raportu NIKu w ogromnej ilości szkół dochodzi do nieprawidłowości w postaci prezentów i przekupstwa dyrektorów oraz nacisków dyrektorów na nauczycieli, by wybierali określone książki. Do tego udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że jedną grupą nacisków są wydawcy książek, kolejną są nauczyciele, bo dostają rozmaite bonusy – wskazywała na to NIK – wreszcie jest grupa ostatnia - eksperci czyli ci, którzy piszą i opiniują książki. W ich leży to, żeby podręczniki się zmieniały, bo mają z tego kasę, proste, prawda.

NIK stwierdził i co? I oczywiście nic. Podobnie MEN. Od lat informuje, że szkoły zawierały umowy z wydawcami. Prokuratury czasem rozpoczynają śledztwa zwykle jednak odmawiają działania z powodu braku znamion przestępstwa. Mało tego, mamy taką organizację, która nazywa się "Fundacja Europejska Inicjatywa Obywatelska Polska bez korupcji", oni też starają się ciągle by obnażać słabości tego pokręconego systemu, który jak by na to nie patrzeć stale działa na szkodę zwykłego obywatela. Oni też, jak my, rodzice, walą głowa w ścianę. Kończy się zwykle na samym stwierdzeniu, jak to w Polsce, że szkoda.

A może to rady rodziców powinny decydować o wyborze podręczników? Ale co oni wiedzą, matoły wychowane na elementarzu (jak minister edukacji).

Koszt praw autorskich i produkcji podręczników w Polsce to 20% ich końcowej ceny. Cieszycie się? Komplet książek w drugiej klasie podstawówki kosztuje powyżej 400zł. Ale i WSIP zorientował się, że ludzie mają tego dość i zamienia box "Wesoła szkoła i przyjaciele" na tańszy: "Tropiciele" (koszt dla zerówki około 130 zł). Ale nie martwcie się, w przyszłym roku dorobią tyle ćwiczeń dodatkowych, że im się wyrówna.

A ministerstwo się dziwi, że ludzie chcą dzieci w domu uczyć, że nie chcą do szkoły posyłać sześciolatków... A podobno edukacja w Polsce jest darmowa.

Jeśli tak, to dla mnie to stanowczo za drogo.