Pluskwy vs Prusacy. Hak, po prostu hak. | |
Wpisał: Kamiuszek | |
04.09.2013. | |
Pluskwy vs Prusacy. Hak, po prostu hak.
3.09 Kamiuszek
Zajrzałem w żółte okienko kanału National Geographic, a tam film dokumentalny według scenariusza napisanego przez brytyjskie służby. Akcja toczy się w Trent Park. Strasznie modne ostatnio miejsce, bo gdy następnego dnia zajrzałem dla odmiany do BBC Knowledge, to tam też Trent Park. Zanim opowiem o co chodzi, a o czym pewnie wszyscy słyszeli, to rzeknę, że odrobinę zrobiło mi się żal naszych salonowych Niemców i aspirujących do Niemców. Tych bezinteresownych i tych interesownych. Interesownych jakby bardziej, bo kłopot mają prawdziwy. Niepokój powinien ich ogarnąć, bynajmniej nie z powodu wyrzutów sumienia za zbrodnie, jakich ich przodkowie się dopuścili, ale z niepewności dramatycznej. Lada moment może się okazać, że na nic wyuczone formułki i przetrenowane odruchy. Ciągną do emerytury, jak umieją, walcząc z małymi powstańcami, próbując podzielić się z nami swoją winą, a tu bieda się szykuje, bo scenarzyści z brytyjskich służb mają ich cały czas na haku. I zaciąć mogą w dowolną stronę. A wtedy trzeba będzie zmienić front, albo nawet i nicki. Dostosować się do nowej linii obrony, co w pewnym wieku może nie być takie proste. A najgorsze, że trudno zgadnąć, jakiej sprawności i jakiej to elastyczności będzie wymagało. Cóż jest tym hakiem bolesnym i nie do wyplucia? Dodajmy jednym z wielu. Otóż angielski historyk zupełnie niedawno i, jak to bywa w dobrym filmie szpiegowskim klasy C, zupełnym przypadkiem odkrył – jak sam określił – górę lodową. Czyli sto tysięcy stron stenogramów zapomnianych przez demony i ludzi, a leżących sobie cichutko od wojny w mrocznych i wilgotnych, jak angielski koszmar, piwnicach. No może prawie, bo pokazane w filmie piwnice wyglądały bardzo podobnie do wypasionego archiwum co najmniej prasowego – jasno, higienicznie, szafy na korbkę bezszelestnie sunące nad antystatyczną wygładziną. Oto godne miejsce pracy dobrze opłacanych scenarzystów.
W National Geographic ładnie opowiedzieli, jak to było. Co złapali jakiegoś niemieckiego generała, to dawaj go w samolot i do eleganckiej posiadłości w Trent Park na taki jakby urlop dłuższy. Tam sobie taki generał siedział, popijał coś smacznego, czytał prasę, której mu mili gospodarze nie żałowali, słuchał radia kiedy chciał, nawet niemieckiego. No i najważniejsze: gadał z kolegami pensjonariuszami - generałami niezwyciężonej armii III Rzeszy. W dziwnych okolicznościach większość z nich popadła w niewolę.
Co do niektórych są podejrzenia, że specjalnie dali się złapać, ale to nieistotne - w końcu na froncie dzieją się różne rzeczy i trzeba specjalnych okoliczności, aby złapać żywcem generała. Więc na pewno większość z wczasowiczów, to byli lojalni żołnierze Niemiec - tacy co Hitlera kochali i tacy co tego plebejusza nienawidzili. Jak to między ludźmi, szczególnie gdy o politykę idzie, nie mogło się obyć bez dyskusji podniesionym głosem. Nie wiedział jeden z drugim generał, że arystokratyczna rezydencja strasznie jest zapluskwiona. Były to czasy przed Bondem, dopiero eksperymentowano z podsłuchami. Germanofile nie miejcie więc pretensji do mundurowych przedstawicieli niemieckiego honoru, że plotkowali jak przekupy o tajemnicach Rzeszy.
Dzień i noc słuchało ich kilkuset pracowników MI19. Znali doskonale język niemiecki, bo to w większości Żydzi, którzy wyjechali z Berlina, gdy jeszcze mogli. Z zainteresowaniem ogromnym słuchali, jak się żyje ich rodzinom. Starannie rozmowy nagrywali, przepisywali i przesyłali przetłumaczone ciekawostki komu trzeba. Z czego potem wynikały na przykład bombardowania ośrodków badawczych w Niemczech.
Scenarzyści z National Geographic zrobili film o tym, że to nieprawda jakoby zwykły niemiecki żołnierz nie zhańbił się mordowaniem cywilów. Zapisy mówią, co innego. Niektórzy z niższych stopniem przechwalali się kolegom jak to sobie używali z Żydówkami, albo jak się rozstrzeliwuje podnoszone za włosy trzylatki, albo jaka to zabawa fajna bombardować kolumny ludności cywilnej w Polsce. Trzeba było się w pierwszych dniach oswoić, ale potem to już sama czysta satysfakcja. Zresztą jeśli o te sprawy chodzi, to przynależność do rodzaju sił nie miała znaczenia. Jeden z pilotów miał wolną godzinkę, to koledzy z Wermachtu zabrali go, by sobie postrzelał jak przystało na niemieckiego żołnierza. W dwadzieścia minut rozstrzelali 1500 osób.
Inscenizacja wyznań sprzed 70 lat była oszczędna. Taka, żeby nie przeszkadzać w odsłuchiwaniu dialogów - nocne Niemców rozmowy o Żydach, Polakach, Rosjanach... Słusznie scenarzyści z brytyjskich służb uznali, że cały efekt zrobią fragmenty oryginalnych nagrań. Płyta się obraca, igła podskakuje, chłopcy z Wermachtu wylegują się, miło gawędząc o dziewczynach i dzieciach, a włos na głowie się jeży.
Większość płyt się nie zachowała [?? MD] , za to sto tysięcy stron zapomnianych dialogów ma się świetnie. Anglicy mogli tego użyć w powojennych procesach zbrodniarzy. Ale nie użyli. Kilkuletnia akcja była tak wielkim sukcesem, że woleli sobie tę nowatorską technologię zostawić na potrzeby zimnej wojny. Jeden z pracowników stwierdził, że przez kilkadziesiąt lat nawet rodzinie o swojej robocie nie wspomniał. Dopiero na potrzeby tego filmu przypomniał sobie co nieco zapewne zupełnym przypadkiem.
Drugi film, czyli ten z BBC Knowledge był słabszy, tam mówiono, że z tych nagrań wynika, że Niemcy nie zdawali sobie sprawy, z kim zadzierają wydając Bitwę o Anglię. A zadzierali z Imperium Brytyjskim. Imperium Brytyjskie to, Imperium śmo. Cały czas potęgę i chwałę Imperium opiewały wąskie wargi współczesnych, nowoczesnych, otwartych i wykształconych Anglików. Ekspertów od wojskowości, psychologii, socjologii i propagandy. Zdawać by się mogło, że to teksty nawet nie sprzed 70, ale co najmniej 100 lat, a gdzie tam – jak najbardziej współczesne.
Więc ten film też robił wrażenie, nie tak silne jak o zbrodniach popełnionych przez przeciętnych Niemców, ale zawsze ciekawie posłuchać, co tam pod kopułą scenarzystom z imperialnych służb propagandowych siedzi.
Wróćmy do scenariusza puszczonego przez Nationa Geographic. Fachowa robota, gdzie role protagonistów otrzymali gen. Wilhelm von Thoma i gen. Ludwig Crüwell). Wilhelm grał przeciwnika Hitlera, a Ludwig miłośnika. Thoma jest podejrzewany o współpracę z Anglią, albo, jak wolą mówić współcześni Anglicy, z Imperium. Nagrało się sporo jego wypowiedzi krytykujących Adolfa Psychola. Sporo o wariactwie, ale o tym jak doszedł wariat i cham do władzy i dlaczego tacy jak von Thoma go słuchali, to ni du du. Dziwnym trafem, mimo przebywania w komfortowych warunkach angielskiej rezydencji, Wilhelm mocna podupadł na zdrowiu. Coś mu amputowali i zmarł w Niemczech chyba w 1947. Co innego generał Crüwell, ten zakochany naiwnie w Hitlerze, on akurat trafił do RFN, aby w latach pięćdziesiątych uczestniczyć w tworzeniu Bundeswehry. Takie paradoksy dobrze robią scenariuszom.
Jak mówię, fachowa robota, w której nie przeoczono utrwalić w widzach przekonania, że do grudnia 1944 roku Zachód nie wiedział, co dzieje się w niemieckich obozach koncentracyjnych i poza tymi obozami. Wiadomo, bo do tego jesteśmy przyzwyczajeni.
Mamy więc ten sam obszerny materiał przygotowany przez służby imperialnego wywiadu w jednej z najważniejszych (ujawnionych zaznaczmy) operacji, z której wykrawa się dwie historyjki. A ileż jeszcze można wykroić, przetłumaczyć od nowa, objaśnić na nowo? Sto tysięcy stron do układania wspaniałych i przerażających historii. Ileż nazwisk, ileż przykuwających uwagę szczegółów! Może odnajdą się jeszcze oryginały płyt, z których głosu eksperci odczytają, co tylko zechcą. Ma się rozumieć, najdoskonalszą prawdę, gwarantowaną przez specjalistów z jasnych, klimatyzowanych laboratoriów. Na waszym miejscu, koledzy zza Odry, bym się niepokoił.
O nas mniejsza, wiadomo, nic dobrego się nie spodziewamy i co tu dużo mówić, nie bez przyjemności patrzymy, jak wam niewygodnie z haczykiem w gębie. Lepiej żebyście mieli jakieś kwity, niekoniecznie nagrania, ale choć ksero kopii raportów pokojówki z Bayreuth, bo pluskiew w takim miejscu być jeszcze nie mogło. Dopiero kończyła się belle epoque.
Chyba mieliście jakiś wywiad wojskowy, zanim Hitler urządził was po wsze czasy? A jeśli mieliście ten wywiad, to dziwne by było, gdyby nie interesował się tym, co porabia Houston Stewart Chamberlain – wiecie, o kogo chodzi? Houston Stewart - syn brytyjskiego admirała, skończył szkołę oficerską, ale że był chorowity, to przyjechał do was w gości, pokochał muzykę Wagnera i jego córkę z wzajemnością i, cóż za romantyczna historia, został się teoretykiem nazizmu, zanim ktokolwiek usłyszał o Hitlerze. Zmarło się Houstonowi wcześnie, bo już w 1927, a jak wiele dobrego zrobił. Stary, dobry Chamberlain – już kojarzycie? – tak, to ten co w Bayreuth wielokrotnie podejmował gościną pana Goebbelsa zanim pan Goebbels stał się tym Goebbelsem. Houston Stewart Chamberlain uścisnął prawicę Hitlerowi i wystawił kwit, aby niemieckie wyższe sfery miały na piśmie, że z Adolfa będzie wódz, o jakim świat nie słyszał. No, musicie mieć coś w garści, może jakieś strzępki sekretnego dzienniczka sprzątaczki z Bayreuth? Nie może być, ona też zdradziła wielkie kulturalne Niemcy?! A to pech prawdziwy.
I tak się nie opamiętacie, ale Wam powiem. Nawet jeśli obalicie pomnik małego powstańca i legendę wieży spadochronowej, to i tak te wyczyny na nikim nie zrobią wrażenia, żadnego wrażenia po tym, coście robili nie z pomnikami i nie z legendami, ale z żywymi dziećmi. Hak, po prostu hak. |