Kaczka homeopatyczna
Wpisał: Mirosław Dakowski   
18.03.2009.

Kaczka homeopatyczna

Anna Piotrowska 

            Homeopatia stoi w sprzeczności z całą wiedzą, jaką w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat pozyskaliśmy na temat biologii i funkcjonowania ciała człowieka. A wiara w środki homeopatyczne może być niebezpieczna dla zdrowia.

            Wiosenna grypa szaleje w Polsce. Zakatarzeni, rozbici, gorączkujący ruszyliśmy do lekarzy. I wielu z nas otrzymało recepty na białe granulki do trzymania pod językiem czy cudowne kropelki. Na specyfiki homeopatyczne. Czyli takie, które nie przeszły wiarygodnych badań klinicznych. Nie wiadomo nawet, czy zawarte są w nich jakiekolwiek substancje lecznicze. Choć zapłaciliśmy za nie grube pieniądze – wcale nie muszą być skuteczne.

Chory nie jest ekspertem

            W czasach, kiedy koncerny farmaceutyczne płacą chorym krociowe odszkodowania za to, że w trakcie badań nie dopilnowały procedur albo ukryły istnienie efektów ubocznych leków, zakrawa to na skandal. Trudno w to uwierzyć, ale w XXI wieku znachorstwo zostało postawione na równi z medycyną. W świetle obowiązującego prawa lekiem jest zarówno najnowszy środek na raka, jak i fiolka cukrowych tabletek o niesprawdzonym działaniu.

– Możemy się z tym zgadzać albo nie, ale w świetle obowiązującego w całej Wspólnocie Europejskiej, w tym oczywiście i w Polsce prawa preparaty stosowane w homeopatii, które pomyślnie przeszły proces rejestracyjny, są produktami leczniczymi o podobnym statusie jak leki syntetyczne, na przykład leki onkologiczne czy kardiologiczne – mówi dr Wojciech ?uszczyna, rzecznik Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych.

            Obowiązujący system sankcjonuje więc oszukiwanie pacjenta, który nie musi być przecież ekspertem w dziedzinie farmakologii. Zwolennicy homeopatii twierdzą, że ich specyfiki nie szkodzą, a jedynie pobudzają organizm do walki z chorobą. To także oszustwo, bo nie ma żadnych dowodów na to, że owo pobudzenie w ogóle miało miejsce. Gdy w grę wchodzi zwykłe przeziębienie, stosowanie środków homeopatycznych nie musi być szkodliwe. Tragedia zaczyna się wówczas, gdy choroba jest poważniejsza – wielu homeopatów czuje się uprawnionych do leczenia takich schorzeń jak nowotwory czy AIDS. W takich przypadkach rezygnacja ze sprawdzonych terapii oznacza śmierć człowieka.

            Przy rejestracji większości środków homeopatycznych zgodnie z prawem unijnym trzeba jedynie udowodnić ich nieszkodliwość (w praktyce nawet tego dla większości preparatów się nie przedstawia). Natomiast udowodnienie skuteczności nie jest wymagane. To zdumiewające, że w XXI wieku istnieje taka regulacja. Jest oczywiste, że substancja zarejestrowana jako lek musi być skuteczna. Inaczej oznacza to, że stosujemy w praktyce środek bezwartościowy - mówi dr Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.

Nadużycie zaufania

            Jest także osobna kategoria homeopatycznych środków dedykowanych (czyli przeznaczonych do leczenia konkretnych schorzeń), których producenci muszą wykazać przy rejestracji istnienie stosownej literatury na ich temat, ale mogą to być publikacje w czasopismach branżowych. – Wystarczy, że jakiś homeopata na podstawie jednostkowego przypadku opisze, że ten środek komuś pomógł i to wystarcza naszym władzom do zarejestrowania tego pseudoleku – mówi prof. Andrzej Gregosiewicz z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. W ten sposób dopuszczono w Polsce do obrotu blisko 6 tysięcy produktów homeopatycznych, podczas gdy amerykańska agencja ds. żywności i lekarstw (FDA Food and Drug Administration) odebrała ostatni certyfikat produktowi homeopatycznemu 40 lat temu i od tego czasu nie przyznaje im certyfikatów.

            W Polsce środki homeopatyczne są popularne. Z przeprowadzonego przez TNS OBOP w 2006 roku chyba jedynego na ich temat sondażu wynika, że 81 procent Polaków o nich słyszała. Natomiast 47 procent wie o nich dużo lub trochę, a 30 procent używa. Jak jednak pokazują doświadczenia zachodnioeuropejskie, tak naprawdę ludzie nie mają o nich pojęcia. - Są mylone z ziołami. Chociaż działanie wielu ziół jest pod względem medycznym nie do końca udowodnione, są one w przeciwieństwie do środków homeopatycznych wiarygodne pod względem naukowym – twierdzi prof. Michael Baum, emerytowany brytyjski chirurg z University College London.

            - Myślę, że znaczna część pacjentów w ogóle sobie nie zdaje sprawy z tego, czym są te specyfiki. Pół biedy, jak sięgają po nie za radą osoby, która nie ma wykształcenia medycznego. Natomiast jeśli takie leczenie proponuje lekarz, oznacza to, że ten pacjent jest dezinformowany, następuje nadużycie jego zaufania – mówi dr Radziwiłł.

            Zażywanie środków homeopatycznych może być niebezpieczne dla zdrowia. Zwłaszcza wtedy, gdy ich podawanie opóźnia lub wręcz zastępuje normalne leczenie. Najwięcej na temat takich dramatów mogą powiedzieć onkolodzy, którzy obserwują jak na przykład chorzy przerywają chemioterapię i udają się na leczenie do homeopaty.

            Środki homeopatyczne są zapisywane przez niektórych lekarzy także na mniej poważne schorzenia, od alergii począwszy, na przeziębieniu skończywszy. Ich stosowanie budzi jednak sprzeciw Naczelnej Rady Lekarskiej, która w zeszłym roku wydała oświadczenie stwierdzające, iż takie działania stoją w sprzeczności z artykułem 57 kodeksu etyki lekarskiej. Głosi on, że lekarz nie może się posługiwać specyfikami, których wiarygodność nie została zweryfikowana naukowo.

Lek bez leku

            Czym zatem jest homeopatia? W jej przypadku trudno mówić o nauce, a raczej o filozofii. "Homeopatia jest terapią systemową – środki, jakimi się posługuje, nie działają bezpośrednio na przyczyny (np. bakterie, wirusy, toksyny), ale w specyficzny sposób pobudzają mechanizmy regulacyjne i układ odpornościowy organizmu" – napisał niedawno na łamach "Homeopatii praktycznej" prof. Marcin Molski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Według polskiego naukowca leczenie "polega na wspomaganiu organizmu w przywracaniu stanu równowagi."

            Przy tych założeniach trudno więc podawać środki homeopatyczne komuś, kto cierpi na poważną chorobę. Homeopatia nie zajmuje się bowiem rzeczywistymi ich przyczynami. Stoi więc w sprzeczności z całą wiedzą, jaką w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat pozyskaliśmy na temat biologii i funkcjonowania ciała człowieka. Na temat bakterii, wirusów, czynników chorobotwórczych.

            Ważną w homeopatii zasadą jest tzw. dynamizowanie roztworów. Proces ten polega na energicznym wstrząsaniu roztworu pomiędzy kolejnymi rozcieńczeniami. Na koniec powstaje płyn, w którym zawartość rzekomego medykamentu jest praktycznie żadna. Na przykład w reklamowanym obecnie specyfiku na przeziębienie – oscillococcinum – substancję wyjściową, czyli ekstrakt z wątroby i serca dzikiej kaczki, rozcieńcza się tak bardzo, że szansa trafienia na jedną "aktywną terapeutycznie kaczą molekułę" wynosi 1:10400. - Oznacza to, że z punktu widzenia ściśle chemicznego większość produktów homeopatycznych nie zawiera substancji, która jest wymieniona w ich składzie – mówi dr Radziwiłł.

            Z uwagi na tak wielkie rozcieńczenia homeopaci wymyślili pojęcie tzw. pamięci wody, która ma rzekomo odwzorowywać rozpuszczone w niej substancje. Jednak jak na razie nikt nie udowodnił, że takie zjawisko w ogóle istnieje.

            W 2003 roku na łamach czasopisma "Physica A" ukazała się publikacja Szwajcara prof. Louisa Reya, z której wynikało, że poddane wstrząsaniu niektóre bardzo rozcieńczone roztwory po zamrożeniu zmieniają się w stosunku do sytuacji wyjściowej. Według prof. Martin Chaplin z London South Bank University większość wiązań wodorowych wody zmienia się jednak, kiedy ona zamarza. Ponieważ od czasu tamtej publikacji minęło już kilka lat, a na temat kolejnych wybitnych osiągnięć Szwajcara milczą światowe serwisy naukowe, można przypuszczać, że "pamięć wody" tak jak zimna fuzja pozostanie na wieki jednym z największych humbugów współczesnej nauki.

Środki nieskuteczne

            Firmom wytwarzającym środki homeopatyczne bardzo zależy na uwiarygodnieniu skuteczności ich produktów, bo zarabiają na nich gigantyczne pieniądze. Jak w 1997 podał Dan McGraw na łamach "U. S. News & World", z jednej dzikiej kaczki można zrobić oscillococcinum za ok. 20 milionów dolarów. Nic zatem dziwnego, że koncerny te starają się badać swoje medykamenty według procedur przyjętych dla leków.

            O tym, jaka jest realna wartość tych testów, najlepiej świadczy raport opublikowany na łamach "Lancetu" w 2005 roku. Dokument ten zawierał ocenę 110 badań z wykorzystaniem środków homeopatycznych oraz taką samą liczbę testów z użyciem leków. Autorzy artykułu w "Lancecie" stwierdzili, że w analizowanych pracach niewiele znaleźli dowodów na skuteczność specyfików homeopatycznych, w przeciwieństwie do konwencjonalnych metod leczenia, których działanie znajdowało potwierdzenie w wynikach badań. – Merytoryczna dyskusja z homeopatami nie ma sensu, gdyż przedstawiane przez nich argumenty nie mają nic wspólnego z medycyną opartą na dowodach. Ich jedyną bronią są próby dyskredytowania osób (także na drodze sądowej) wypowiadających się krytycznie o homeopatii, a zwłaszcza o producentach tych paraleków – mówi prof. Gregosiewicz.

            Na szczęście w Polsce mimo prawa stawiającego środki homeopatyczne na równi z lekami ludzie coraz częściej zdają sobie sprawę, czym tak naprawdę jest homeopatia. Dokładnie rok temu Komisja Etyki Reklamy wydała słynne orzeczenie w sprawie reklamy telewizyjnej oscillococcinum. Skarga wniesiona przez konsumenta dotyczyła słów padających w spocie, z których wynikało, że środek ten skutecznie leczy grypę i przeziębienie. Tymczasem "producent leku nigdy nie dostarczył wiarygodnych i niepodważalnych wyników badań, które potwierdzałyby skuteczność tego preparatu".

            Zespół orzekający Komisji Etyki Reklamy przyznał skarżącemu rację. Uznał, że reklama produktu wykorzystuje brak doświadczenia i wiedzy konsumentów na temat składu oraz właściwości tego specyfiku. Na dodatek stwierdził, iż przedstawiona przez producenta oscillococcinum bibliografia na temat badań klinicznych nie jest wystarczająca, by uznać, że środek ten skutecznie zwalcza grypę.

            Jednak dla polskiej medycyny jeszcze bardziej znaczący jest prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, jaki zapadł w marcu 2008 roku. Zakończył on sprawę pozwu o naruszenie dóbr osobistych, jaki wniosła Izba Gospodarcza Farmacja Polska przeciwko prof. Gregosiewiczowi. Powód poczuł się dotknięty treścią raportu: "Homeopatia. Największe oszustwo w dziejach medycyny?" opublikowanego na łamach czasopisma "Służba Zdrowia". W raporcie tym lubelski naukowiec dowodził, że homeopatia jest oszustwem, a leki homeopatyczne działają po prostu jak placebo.

            Sąd oddalił pozew, uznając tym samym argumenty prof. Gregosiewicza za przekonujące. – Ten bezprecedensowy w Europie wyrok powinien skłonić polskie władze publiczne do zastanowienia się nad miejscem homeopatii w polskim lecznictwie. A także nad kompetencjami prezesa Urzędu Rejestracji Leków, który zezwolił na dystrybucję w aptekach tysięcy tych pseudoleków, kojarzonych przez zwykłych ludzi z prawdziwą medycyną – mówi Gregosiewicz.

            Specyfiki homeopatyczne są powszechnie dostępne, ale ich stosowanie nie jest przymusem. – Prawo jest prawem, takie leki są dopuszczone do obrotu. Jednak w swojej praktyce lekarz powinien używać tego, co skuteczne, bezpieczne i potwierdzone naukowo, a nie wszystkiego, co jest dostępne na rynku. I nie powinien także narażać chorego na nieuzasadnione wydatki – dodaje dr Radziwiłł.

Lepsza herbata z miodem

            Firmom produkującym specyfiki homeopatyczne udała się rzecz niebywała – wciskają ludziom ładnie opakowane placebo, wmawiając, że ono działa. A niektórzy pacjenci, widząc kolorowy, poważnie wyglądający kartonik, tak bardzo chcą wierzyć w uzdrawiającą moc zawartego w nim specyfiku, że zdrowieją. Nie od dziś jednak wiadomo, ze autosugestia ma wielką siłę.

            Co zatem można poradzić osobie, którą właśnie zaczyna łamać w kościach i ma gorączkę? Zamiast specyfiku homeopatycznego lepiej napić się herbaty z miodem. Według polskiego (i europejskiego) prawa nie można go wprawdzie nazwać lekiem, ale badania wykazują, że jest dobry na wszystko, od grypy po ciężkie zakażenia bakteryjne.

Anna Piotrowska 

Autorka jest publicystką specjalizującą się w tematyce naukowej. Publikowała m.in. w "Wiedzy i Życiu", "Fokusie", "Wprost", "Newsweeku Polska" oraz w "Dzienniku".

źródło: Rzeczpospolita