Stenogramy? Przepraszam,  z czego? Ze śmietnika?
Wpisał: piko   
30.09.2013.

Stenogramy? Przepraszam, – z czego? Ze śmietnika?

 

 

piko 21.09 

Temat stenogramów z CVR postanowiłem zakończyć tekstem @zezorro
http://zezorro.blogspot.com/2013/09/kod-bestii-slady-dzwiekowe.html.
Wnioski jakie autor wyciąga są jednoznaczne i trudno z nimi polemizować. Natomiast z jego oceną „badaczy stenogramów”, jako idiotów z Badziewia Dolnego, bym polemizował. Może dlatego, że sam takim badaniem się zająłem, a nie mieszkam w Badziewiu Dolnym i środowisko w którym się obracam nie uważa mnie za idiotę. Co mam na „usprawiedliwienie” grzebania w CVR (http://piko.salon24.pl/533833,o-wyzszosci-qar-nad-cvr-lub-na-odwrot )?

Po pierwsze - cel badania.
Od początku oczywistą sprawą było, że taśmy (i inne rejestratory) nie są żadnym dowodem procesowym. Poza tym inscenizacja katastrofy na polance przed lotniskiem wyklucza podchodzenie pilotów do lądowania i CFIT. Absurdalna półbeczka zamyka temat. Moje dłubanie w CVR i QAR miało na celu pokazanie niespójności tych dwóch zapisów, a nie wnioskowanie o błędnym podejściu.

Po drugie – wiarygodność i wielorakość dowodów na fałsz.
Osoby śledzące sprawę 10.04.2010 odbierają informację na różnych poziomach. Powiedzenie - nie badamy stenogramów, bo zostały pozyskane w sposób nieprocesowy (brak protokołów, numerów fabrycznych rejestratorów, itd.), albo – na ścieżce dźwiękowej są ślady montażu, nie załatwia sprawy. Może pojawić się zarzut, że czepiamy się formalizmów, że nie jesteśmy ekspertami od analizy dźwięku, czy w końcu zarzut typu: „a kto pan jesteś, panie kolego i skąd masz te zapisy?” Natomiast pokazując rozjazd danych i bzdurność zapisów w oficjalnych dokumentach, tych zarzutów nie można postawić.

Natomiast, jeżeli ktoś na podstawie stenogramów, czy innych zapisów buduje jakieś scenariusze i upiera się, że tak faktycznie było, to z opinią zezorro o takim badaczu, zgadam się.

Przeglądając materiały trafiłem jeszcze na taki dokument http://www.aviadocs.net/RLE/Mi-26T/Cd3/system/MARS-BM%28RTE%29.pdf  , który jest opisem rejestratora MARS-BM jaki był podobno zainstalowany w Tu154 101. Dokumentacja datowana jest na maj 1981. Podane są parametry techniczne urządzenia, eksploatacja i serwisowanie.
Dlaczego o tym wspominam? Bo wydaje się dziwnym, że w 2010 roku w samolocie z nowoczesną awioniką jest rejestrator dźwięku sprzed 30 lat o paśmie zapisu 300-3400 Hz, czyli gorszym niż w telefonie na drucie. Zwyczajne magnetofony kasetowe z lat 70 typu MK 125 miały pasmo zapisu 80 - 8000 Hz a szpulowy ZK 120 40 - 12500 Hz. Ale to może nic nieznaczący szczegół.


 

Stenogramy? Przepraszam, – z czego? Ze śmietnika?

Swego czasu, po pełnym bizantyjskiego namaszczenia, zadęcia i dymów kadzideł ogłoszeniu tzw. raportu MAKu, czyli literackiego dzieła sygnowanego przez panią generał KGB w wieku przedemerytalnym Anodinę, byłą zausznicę i wieloletnią, oficjalną kochankę szarej eminencji Kremla Eugeniusza Primakova, na temat rzekomej katastrofy polskiego rządowego samolotu w okolicach nieczynnego lotniska wojskowego Seviernyi w Smoleńsku, wiedziony wrodzoną ciekawością, a także niemal religijnym lękiem, jaki towarzyszy każdemu nadprzyrodzonemu objawieniu, wobec którego klękają wszystkie miejscowe ałtorytety dziennikurestwa w niemym podziwie, ściągnąłem go natychmiast z eksterytorialnych serwerów MAKu w Petersburgu, jakby przeczuwając, że już niebawem będę miał z tymi serwerami, a konkretniej ich administratorami, do czynienia.

Nie myliłem się w oczekiwaniu, że opublikowane przez Rosjan tzw. zapisy z czarnych skrzynek [konkretniej zapis VCR z kokpitu] będą podlegać dynamicznym ewolucjom, podobnie jak ich transkrypcje, w takt peregrynacji polskich ministrów i innych oficjeli do Moskwy, celem przywiezienia kolejnej, ulepszonej kopii tych zapisów, bo raz to się końcóweczka zawinęła [w systemie szpul bez rewersu, pracującym w tzw. pętli nieskończonej się zawinęła panie, takie cuda geometrii w kraju pancernych brzóz się zdarzają, bo sinus osiąga tam w porywach 4.0 w skali Beauforta – to jasne, do czorta!], raz się nie nagrała [bo prądu zabrakło], a raz prąd buczał za bardzo i trza było odszumiać.

Znając więc predylekcję Rosjan do takich bajek dla idiotów, które z bizantyjskim upodobaniem serwują bez zmrużenia oka swym poddanym, oczekując od nich równie poważnego [i bez mrugania, jedno mrugnięcie to skucha, dwa mrugnięcia – degradacja, trzy - samobójstwo] serwowania ludowi tubylczemu [taki chrzest bojowy i hołd wobec pana, który każe: żryj to gówno!], pobieżnie sprawdziłem spójność ściągniętego nagrania z relacjami, które zaprezentowano publice rosyjskiej.

Jakież było moje zaskoczenie [nie było żadnego – a kuku watsonie], kiedy po kilkuminutowym przeszukiwaniu multimedialnych zasobów Izvestii i Pravdy, znanych historycznie z tego, że w pierwszej nie ma żadnej prawdy, a w drugiej żadnych wiadomości, okazało się, że wersje nagrań dla ruskiego ludu są znacząco różne, a ponadto jest ich kilka, najwyraźniej przeznaczonych dla różnych kręgów odbiorców [Wania jest nowoczesny i wie, co to marketing], wszystkie jednak rysują dźwiękowo, jak w znanej radiowej powieści w odcinkach Matysiakowie, mrożącą krew w żyłach relację ze śmiertelnego lotu bandy pijanych Polaczków, pod wodzą zalanego w pestkę generała lotnictwa, kiwającego się za plecami pilotów w takt pohukiwań głównego pasażera, który domaga się natychmiastowego lądowania, mgła nie mgła, to ułanów pułk nasz trzeci, szable do boju, lance w dłoń - bolszewika goń, goń, goń.

Nie mylisz się – to właśnie przeczytałeś! Anodina nie tylko opublikowała wzięte ze śmietnika, bądź czerwonego księżyca [jak tam wolisz] nagrania z mitycznych czarnych skrzynek, ale dodatkowo, jak na bezstresowe mocarstwo przystało, różne, często diametralnie różne, wersje tych nagrań, co każdy słuchacz i internauta mógł sobie w przeciągu minut dowolnie, osobiście sprawdzić, potwierdzić i ostatecznie – już na samym początku ciekawie zapowiadających się międzynarodowych harców z komitetami, komisjami, prokuratorami, prawem karnym i międzynarodowym w tle – stwierdzić, że mamy do czynienia z monstrualną, bezczelną inscenizacją, bo tylko tak wypada nazwać tworzenie rzekomych dowodów rzekomej katastrofy – od razu w wielu wersjach, bez obciachu, po bolszewicku i goebbelsowsku.

Niemożliwe? Ale prawdziwe, watsonie, prawdziwe. W dodatku nic nie masz dziś na obronę swojej ignorancji, bo o tym wyraźnie, choć nie tak rozwlekle, jak w niniejszym artykule na znanym forum, z którego niezadługo wszystkie moje wpisy za sprawą administratorów petersburskich serwerów wycięto [opisałem niedawno te zajścia]. Nie tylko podałem powyższe synopsis, ale także dwa kluczowe dowody graficzne na bezdyskusyjną manipulację zapisów CVR [tych które opublikował MAK, bez wnikania w ich różnorakie wersje, co jak wskazano wyżej samo w sobie z całego „śledztwa” czyni pośmiewisko gigant]. Przeciętnemu czytelnikowi włos się jeży na głowie w tym momencie i przecząco kręci głową [„milicjanci przecząco kręcą głowami” według kanonicznych zeznań przez Zespołem Macierewicza].

Teraz konfrontacyjnie zapytam: a czemu ci się włosina na głowinie jeży? Klasyki propagandy szaraku nieboraku nie zadano? Przecie powtarzano: kłamstwo, aby było wiarygodne musi być monstrualne. Trzeba je po wielekroć powtarzać, aż w końcu ludzie uwierzą. Dlaczego Anodina miałaby nie kłamać, w dodatku w sposób zamierzony, bezczelnie monstrualny? Przecie podręcznik propagandy zaleca właśnie takie działanie. Nie wiedziałeś nieboraku? Zapomniałeś. Jak mawiał mój fizyk: najtrudniej jest przypomnieć to, czego się nigdy nie wiedziało... Trza było po prostu sprawdzić, co zezowaty dawno temu napisał [a konkretnie zaraz po publikacji raportu MAKu].

Teraz nie masz innego wyjścia, jak pochylić się pokornie dalej nad niniejszym, skoro pracy domowej nie odrobiłeś przez całe miesiące [już lata], bo – pomimo że wyraźnie podałem – nikt, poza zainteresowanymi zawodowo bezpieczniakami – moich rewelacji nie sprawdził, bo wydawały się tak monstrualne, że aż niemożliwe. Ale prawdziwe, watsonie, prawdziwe! Do znudzenia powtarzam, że nic nie jest takie, jak się wydaje. Zaiste święte to słowa, a bezpieczniacy znają je i stosują z pamięci, nawet wyryli w kamieniu dla łatwości, konkretnie na ścianie centrali wywiadu amerykańskiego, jako motto, misję i akt wiary – wszystko w jednym. Niczym zatem nie ryzykujesz, stosując, przynajmniej dopóki nas Komoruski do końca z NATO nie wyprowadzi.

Kierował tobą ponadto – poza ignorowaniem przykazań wyrytych w kamieniu - zupełnie niepotrzebny, zabobonny lęk przed świętokradztwem. Co stoi na przeszkodzie sprawdzić, czy twierdzenia zezowatego polegają na prawdzie? Brak czasu, kompetencji w analizie danych cyfrowych, wygodnictwo, czy niedowierzanie? Wszystko po trochu, jednak decydujący jest ten lęk przed świętokradztwem.

Na tej właśnie zasadzie polegając – że nikt nie zastosuje przykazań z kamienia - urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych opublikował na stronach Białego Domu ewidentną fałszywkę swego świadectwa urodzenia. Wiem, bo sprawdziłem osobiście i mam wystarczającą wiedzę do wypowiadania się w sprawie autorytatywnie. Stanowisko moje podzielają tysiące innych, w tym powołani przez znanego szeryfa biegli, w toczącym się przed jednym z sądów okręgowych postępowaniu. Będzie ono oczywiście toczyło się jeszcze latami, bo postawić zarzuty głowie państwa i byłemu adwokatowi nie jest łatwo, wobec szeryfa wytoczono tajne służby, skarbówkę i kontrolę ministerstwa sprawiedliwości, jednak oczywista bzdura pozostaje oczywistą bzdurą, a fałszywka fałszywką. Nic w tym oryginalnego, ani specyficznie rosyjskiego, jak widać. Wszyscy tak dziś, w tym spedalonym świecie robią, na czele z wiodącą demokracją, walczącą niezłomnie o pokój do ostatniego żołnierza i cywila, zwłaszcza obcego.

Nie wiedziałeś, prawda nieboraku? Pochanka z tym, co na pomocnika fryzjera wygląda, nie powiedzieli... No nie powiedzieli – tu stawiam pokerowo w ciemno całą pulę, bo ich od zawsze nie słucham. Stawiam, bo wiem watsonie, że pracują w dziennikurestwie, a skądinąd wiadomo, że zakaz Anodiny powiada, aby o tym nie mówić, bo kłamanie to jedno, ale zaprzeczanie kłamstwom... to jest karane śmiercią świętokradztwo właśnie. Zupełnie tak, jak przeczuwałeś. Zamach na świętość. Zbrodniomyśl, ręka noga, mózg na ścianie, nawet pan nie pomyśl!

Wracając do raportu MAKu z rzekomymi nagraniami z kokpitu, jako się rzekło po krótkim sprawdzeniu, w którą to stronę wiatry propagandy dmą, wziąłem te nagrania do przesłuchania i jak to się mówi, byłem mocno zakłopotany. Nic się nie zgadza, nic się nie klei. W dodatku stado odsłuchiwaczy i stenografistów, mozolnie próbujących zestawić w miarę sensowny obraz tego zapisu i odtworzyć na jego podstawie przebieg i okoliczności lotu, nie wykonawszy podstawowego sprawdzenia – co to za nagrania są, skąd się wzięły?

 Co to za nagrania są, panie Janku?

Czy ktoś na sali wie, skąd się wzięły te nagrania? Odpowiem, że nikt, bo pomijając nawet bezsporny fakt ciągania do Moskwy na odsłuchiwanie głosów z dziwnych kopii nagrań wojskowych i rodzin ofiar, celem potwierdzenia, bądź zaprzeczenia, czy generał Błasik był w kokpicie, nikt nie wie nawet, skąd się czarne skrzynki wzięły. Dokładniej rzecz ujmując to nie mają nawet numerów seryjnych, ani wiarygodnego protokołu odzyskania na miejscu rzekomej katastrofy. Nie ma rutynowej dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia, na poświadczenie ich autentyczności nawet. Nie zgadzają się zeznania montażysty Wiśniewskiego/Śliwińskiego, który na drodze swego spaceru z kamerą miał je rzekomo cudownym trafem znaleźć!

Mówiąc językiem prawa, kopie z taśm rzekomych czarnych skrzynek nie mają żadnych wiarygodnych cech dowodu, bowiem nie można ich niepodważalnie powiązać z wydarzeniem oraz jego przedmiotem [konkretny samolot], ponadto nie można w sposób nie budzący wątpliwości stwierdzić ich autentyczności, bo nawet jeśli skrzynki są autentyczne, to kopie z ich zapisów autentyczne być nie muszą [a konkretniej według polskiego prawa KK i KPK dowodami być nie mogą].

Idąc dalej, to obecnie już zresztą także nie mogą z powodów logicznych, bo polscy ministrowie w iście groteskowy sposób potwierdzili zgodność różnych kopii z oryginałami [na pokwitowaniach Rosjanom], skąd wypływa niepodważalny wniosek, że nie tylko kopie są różne, ale i rzekomych oryginałów jest wielość, co czyni z całości przedstawienia groteskę, bowiem prawdziwa czarna skrzynka ma jeden tylko oryginał, zatem cała zabawa jest oszustwem. QED. Oszustwo, hucpa, przedstawienie dla matołków, pic na wodę. Innej logicznej możliwości nie ma. Non datur watsonie.

Prawda, że eleganckie przecięcie stenogramów? Ale to nie koniec, zaledwie entree drogi watsonie, bo zezowaty lubi fajerwerki, kiedy już siedzi nad dowodem, to może go skonstruować nie tylko koncertowo, ale jeszcze wariantowo. Bo skierować śmieci do śmietnika można na wiele sposobów, a że stenogramy są śmieciem wiadomo z absolutną dokładnością stąd, że jak wykazano wyżej, rzekome nagrania CVR z kokpitu są ewidentnym śmieciem, więc ich odsłuchiwanie i stenografowanie jest zajęciem dla śmieciarzy [bądź idiotów]. Jak się czujesz stenografisto/analityku z Badziewia Dolnego? Spocznij i odzipnij trochę, bo to jeszcze nie koniec lania. Można z łatwością te stenogramy rozerwać na strzępy na kilka sposobów, jakbyś się nudził, ale nie ma takiej potrzeby, papier znakomicie nadaje się na podpałkę, a zima idzie.

A co jest na tych dziwnych nagraniach?

Kiedy już wiemy, że mamy do czynienia z bastardem, bo z nieznanego pochodzenia taśm [wielu różnych oryginałów – potwierdzone urzędową, ministerialną ręką] mamy wiele różnych kopii, powinno trochę dziwić gorące zacięcie protagonistów w tworzeniu stenogramów. Jednak – jak wskazano wyżej – łatwe do przeprowadzenia rozumowanie, korzystające z elementarnej logiki, przeprowadziło tylko zgoła grono złożone z niszowych oszołomów, absolutnie marginalnych oryginałów typu zezowaty, cała reszta stadnie poczęła miesiącami klecić jednolity stenogram z tych dziwacznych nagrań – warto zatem poszperać w nich głębiej, zamiast na słowo honoru czekisty wierzyć, że kolejna ulepszona kopia z niewiadomego pochodzenia skrzynki, znalezionej nie wiadomo przez kogo i gdzie i bez numeru nawet, potwierdzającego jej legalne pochodzenie [a nawet mającą raz godzinę, a raz półtorej długości, to jest zakres elastyczności ruskich cudów] jest ostatecznym, najprawdziwszym oryginałem.

Sugeruję, że po krótkim zastanowieniu możesz się zgodzić ze stwierdzeniem, że robienie stenogramów z niewiadomego pochodzenia nagrania, bez sprawdzenia jego autentyczności oraz bez sprawdzenia zawartości, jest – mówiąc oględnie – dość ryzykowne, a mówiąc dosadnie, stanowi dowód skrajnego idiotyzmu? A właśnie to uczyniono w największej tragedii w powojennej historii Polski i nie widać nawet śladu zakłopotania tym faktem wśród zadowolonego z siebie dziennikurestwa. Tu włos na głowie nieboraka szaraka zjeżył się ponownie i już gotuje się, aby wykrzyczeć: nieprawda mądralo, nie można było sprawdzić! A kuku, watsonie, właśnie a'propos opublikowałem miesiące [lata dokładniej] temu te trzy oto obrazki z zawartości dziwnych nagrań.[są w oryginale...MD]

Te trzy obrazki w zupełności wystarczają do podważenia wiarygodności zawartości nagrań [niezależnie od pewności ich nieprawego pochodzenia – nie ma poświadczenia ich autentyczności], bowiem dokumentują oczywistą ingerencję w te nagrania, innymi słowy mówiąc montaż, czyli ipso facto fałszerstwo. Montaż dowodu w sprawie jest jednoznaczny z fałszerstwem, to logiczna tautologia.

Nie ulega bowiem wątpliwości nawet najmniej biegłego technicznie obywatela, że zapis na taśmie magnetycznej z zasady jest ciągły i z tego powodu powyższych śladów cięcia na oryginalnej taśmie być nie może. Dowód nieprawości zawartości stenogramów, nagrań, raportów i pochodnych może być – i powinien być, jeżeli Polska miałaby choć jednego honorowego prokuratora w sprawie – aż tak prosty! Bo jest. Rozumowanie jest tak proste, że niepodważalne.

Z uwagi na powyższe, nie ma żadnego sensu robienie z ewidentnie sfałszowanych kopii nieznanego pochodzenia taśm jakichkolwiek stenogramów i raportów, bowiem ich zawartość nie ma nawet minimum wiarygodności, wręcz przeciwnie – są w oczywisty sposób fałszywe! Badania takich ewidentnie fałszywych „dowodów” są pośmiewiskiem z elementarnej logiki i wszelkich zasad uczciwego postępowania. Causa finita. Zajmowanie się końcóweczką bardziej oryginalną nie ma żadnego sensu i wartości, poza humorystyczną. Jeśli komuś podoba się robienie z siebie idioty – proszę bardzo. Moim zdaniem jednak, poważne badania ewidentnie fałszywych „dowodów” nie mogą doprowadzić do żadnego konstruktywnego skutku, poza śmiechem zbrodniarza.

 A co nagrali Rosjanie?

Po uważnym prześledzeniu nagrań z MAKu okazuje się, że na opublikowanych kopiach jest co najmniej kilkanaście głównych cięć - i z takiej liczby kawałków skompilowano nagranie. Słychać na nim znane głosy załogi oraz obsługi naziemnej, które pochodzą z wcześniejszych, najprawdopodobniej kilku lotów. Wykonanie takich nagrań komunikacji między samolotem, a wieżami kontroli nie stanowi żadnej trudności, wystarczy do tego dograć tło z autentycznego kokpitu innego tupolewa, a tych Rosjanie mają setki - i zadanie wykonane! Tak jest jednak tylko na pierwszy rzut oka.

 Nagranie na odsłuch jest prawdopodobne, to znaczy jest podobne do wykonanego w realnych warunkach, z użyciem prawdziwych głosów załogi, jednak przemieszanych w taki sposób, że nie da się z nich stworzyć logicznego, spójnego ciągu podróży. Czyżby Rosjanie byli aż tak głupi? Bynajmniej. Na tym właśnie polega ponury żart i dlatego tak znęcałem się przed chwilą nad pisarzami stenogramów.

Jeśli bowiem nagranie celowo stworzono w sposób alogiczny, mieszając prawdę i fikcję, pisarze stenogramów będą dosłownie miesiącami studiować zawartość nagrań, nigdy nie mogąc dojść do zadowalającego rozwiązania. To idealny cel dezinformacji – doprowadzić przeciwnika do stanu całkowitej dezorientacji, bez możliwości rozeznania, co się stało. W takiej właśnie akcji – twierdzę że celowo – brali udział badacze nagrań i pisarze stenogramów.

Mamy nagranie nieznanej długości, złożone zapewne z kilkunastu kawałków. To widać już na pierwszy rzut oka i na tym powinno się zakończyć etap oficjalny. Na podstawie sfałszowanego nagrania nie da się dojść do materialnej prawdy, a jedynie zamieszać ludziom we łbach. Można jednakowoż także poznać warsztat i cele fałszerza, bo każdy artefakt to kopalnia informacji o twórcy...

Dlaczego Rosjanie tak nieudolnie sfałszowali nagrania z kokpitu?

Czy nie potrafili lepiej? Twierdzę, że celowo sfałszowali tak, aby było to oczywiste na pierwszy rzut oka fachowca [ja stwierdziłem je bez trudu od razu, więc nie było to trudne] i zmusili w ten sposób polskich urzędników [a w następstwie wszelkie laboratoria typu CLK i podobne] do bezczelnego kłamania od samego początku, czyniąc z nich od pierwszego kroku wspólników kłamstwa, bowiem nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że zainteresowani nie wiedzieli o fałszerstwie od samego początku, skoro było ono oczywiste. To jest właśnie dobra, praktycznie paraliżująca strona zuchwałego, goebbelsowskiego kłamstwa. Wspólnicy muszą być bezwzględnie posłuszni i konsekwentni w monstrualnym kłamstwie, dzięki temu nie będzie żadnych odstępstw i wahań w dalszym kłamaniu. Tak właśnie działa zmowa przerażającego, monstrualnego kłamstwa. I dlatego między innymi – z powodu wymuszonej solidarności kłamców – im bardziej kłamstwo zuchwałe i monstrualne, tym lepiej. Wie to każdy specjalista od propagandy.

Czy Rosjanie ograniczyli się do niedbałej kompilacji nagrania z kilkunastu części, tak aby fałszerstwo było widoczne i niezaprzeczalne, a potem kibicowali miesiącami przedstawieniu tworzenia stenogramów, z wieloma zakrętami narracji i zmianami nagrań [kolejne wersje nagrań i stenogramów]? Otóż na pozór tak – i to wystarcza do spójnego wytłumaczenia zaplanowanej dynamiki zachowania protagonistów, jednak prawda jest jeszcze dużo bardziej ponura.

Morda bestii w słuchawkach

Prawdziwy mistrz zawsze pozostawia na pracy swój podpis i fachowiec, wiedząc że ma do czynienia z innym fachowcem, właśnie tego indywidualnego podpisu szuka. Otóż nagrania MAKu są autorskie i wiele na nich słychać, ale są tam także wiadomości, których nikt nie zdoła ująć na stenogramach, bo są zawarte w ułamkach słów i widać je dopiero pod mikroskopem.

Czy zastanawiałeś się, dlaczego identyfikacja słuchowa załogi tupolewa była taka kontrowersyjna i nie można było dojść do porozumienia, kto co mówi? Przecież nie tłumaczy tego ruski bałagan i nerwowa atmosfera. Głos znajomego, a co dopiera krewnego, rozpoznasz w każdych warunkach – przez telefon i radio – po jednym słowie. Jednak w tym przypadku było to trudne. Dlaczego?

Otóż dlatego, drogi watsonie, że kiedy przyjrzeć się bliżej poszczególnym wypowiedziom, to widać w powiększeniu, że są częstokroć posklejane z kilku, a nawet kilkudziesięciu kawałków. W jednym ze słów odkryłem na przykład z zadziwieniem, że jest pracowicie poskładane z drobnych urywków głosu kilku osób – w tym konkretnym wypadku czterech – w różnym wieku, różnej płci. Zostało to wykonane na poziomie subfonemowym, czyli posklejano kawałki głosek [fonem to głoska, charakterystyczna dla każdego indywidualnie, człowiek nie potrafi wyartykułować dźwięków mowy krótszej długości, zatem są to elementarne cegiełki mowy ludzkiej]. Fonemy, ich charakterystyka, dają dobre pojęcie o morfologii osoby – można określić mniej więcej wiek, korpulencję i na pewno płeć.

W przypadku nagrań MAKu mamy zatem do czynienia ze świadomym stworzeniem horrendalnego potworka, w którym słychać całkowicie sztuczne głosy ze stajni Frankensteina. To nie żart, to podpis zbrodniarza,  który popisuje się swoim dziełem. Mógłby zrobić bez trudu o niebo lepszą kompilację, w której cięcia nie byłyby widoczne od razu, ale nie zechciał. Chciał, aby cięcia były słyszalne, a nie tylko widoczne w specjalistycznym programie. I tak jest – na nagraniu słychać liczne „kliki” w miejscach cięcia, które wcale nie muszą być słyszalne, ja na przykład mógłbym zrobić montaż nierozróżnialny słuchowo, więc jest to praktycznie możliwe. Skoro twórca tak uczynił, chciał aby tak było – konfrontacyjnie i bezczelnie, bezspornie, słyszy to każdy, kto ma uszy do słyszenia.

Posunął się jednak dalej, bo ukrył w sposób zdradzający rękę fachowca [i kosztujący sporo pracy] ukrytą wiadomość dla polskich stenografów. Jak ona brzmi, chcesz zapytać. Oto tajemnica: nigdy się nie dowiecie, kto i gdzie był w tym samolocie. Nie dowiecie się, bo pracowicie, z namaszczeniem i śmiertelną powagą będziecie miesiącami odsłuchiwać i zapisywać to, co zdaje wam się, że usłyszeliście, a co w istocie jest wyrafinowanym zlepkiem urywków słów i wręcz głosek różnych ludzi, słowem – dźwiękową chimerą, która istnieje tylko w waszej wyobraźni. Uważni czytelnicy i badacze wykonali ze mną te ćwiczenia na słuchową wyobraźnię już w kwietniu 2010, gdy jako pierwszy wykonałem i opublikowałem stenogramy z „filmu Koli”. Można się było wówczas praktycznie przekonać o wartości stenogramu z fałszywki – każdy słyszał, co chciał usłyszeć.

Po to pracowicie pokiereszowano i zmiksowano mikroskopijne urywki głosów różnych osób, aby powstały trudności w ich identyfikacji [dezinformacja], ale też, aby dokonać rytualnej zemsty, podobnej do profanacji zwłok Anny Walentynowicz, o symbolicznym znaczeniu którego pisałem w innym artykule. Podobnie do zwłok zmarłych, których szczątki celowo pomieszano, aby zadać ból rodzinom, a zmarłych poniżyć, ale także zadać poniżający ból zbiorowości i ich świętym zwyczajom [w kulturze łacińskiej zwłoki są nietykalne, jak relikwia, nie wolno ich brukać], odzierając i plugawiąc jej świętości, głosy zmarłych, żywych ludzi poddano podobnej, wampirycznej przemianie.

Otóż badając jedno ze słów, wypowiadanych przez pilota odkryłem, że zawiera skrawki głosu młodej Rosjanki, a także Rosjanina w średnim wieku i obszernej postury [pewnie misiowatego wojaka]. Wówczas poczułem bez wątpliwości, że znów dotknąłem bestii, tym razem w słuchawkach. Stąd moje złośliwości do stenografów, którzy – mam taką choćby nadzieję – zrozumieją, że grzebanie w ruskich śmieciach kończy się zazwyczaj nieprzyjemnie, bo można wygrzebać wampira.

Dlaczego Rosjanie mieliby robić taki zaawansowany, dwupoziomowy przekaz, przecież wiadomo, że to prymitywy – zapyta szarak nieborak. Otóż dla tego samego, czemu powtykali w zwłoki rękawice, śmieci i szmaty, a zwłoki starannie pomieszali. Jeśli tego nie rozumiesz, nie znasz zapewne też Puszkina, Dostojewskiego i Sołżenicyna. Polecam. Rosjanie są równie zaawansowanymi zbrodniarzami, jak wyrafinowanymi szachistami. Do tej partii zaangażowali dodatkowo wybitnych socjologów, psychologów i techników. Nie są bynajmniej prymitywni, choć swe bestialstwo odprawiają na prymarnym, głębokim poziomie stepowej zemsty.

Bestialstwo jest jednak także narzędziem wojny psychologicznej, służącym do upokorzenia i psychologicznego zaprogramowania ofiary.

Niniejsza analiza stanowi na te zabiegi racjonalną odtrutkę. Bo terapia skutków przemocy bestii – psychologicznych i moralnych – jest tylko jedna – snop jaskrawego światła i zrozumienie, co i jak się wydarzyło. Bestia boi się słońca, jak najgorszego przekleństwa. Dlatego taki jazgot i zgrzytanie zębów rozległ się przy ujawnieniu „drastycznych zdjęć”. Oto praktyczna próbka cierpień bestii w świetle dnia. Warto częściej stosować, bo wrażenia z fototerapii są wręcz bezcenne :-)

Polecam.

 {(C) Artykuł do swobodnego rozpowszechniania, wyłącznie w całości, z podaniem klikalnego http://zezorro.blogspot.com/2013/09/kod-bestii-slady-dzwiekowe.html }