Śmierć mózgu nie jest prawdziwą śmiercią http://www.piotrskarga.pl/ps,3115,2,0,1,I,informacje.html Bernice Jones, której syn został zabity wskutek usunięcia organów po stwierdzeniu u niego tzw. śmierci mózgu, w ubiegłym tygodniu na specjalnej konferencji w Rzymie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Stwierdziła m.in. że śmierć mózgu nie jest prawdziwą śmiercią a procedura pobierania organów jest „oszukańcza”. Pani Jones udzieliła portalowi LifeSiteNews.com specjalnego wywiadu. - Rodziny utrzymuje się w przekonaniu, że ich bliscy są martwi – stwierdziła pani Jones. - Jednak w rzeczywistości oni są żywi. Musisz być żywy, by być zdrowym dawcą organów. Zdaniem Jones lekarze oraz pracownicy administracji szpitalnej, a także wszyscy inni, którzy w jakikolwiek sposób są związani z transplantologią, oszukują rodziny, mówiąc że u ich bliskich nastąpiła śmierć mózgu. Jones opisała przypadek swojego syna, który dziewięć lat temu został postrzelony w głowę. Lekarze jednego ze szpitali w stanie Waszyngton, zaraz po przywiezieniu go do nich, stwierdzili u chłopca śmierć mózgu. Natychmiast też podjęli działania przygotowujące pacjenta do pobrania organów. Pani Jones tak to wspomina: - Podczas gdy ja i moja rodzina myśleliśmy, że zajęto się leczeniem syna, by powrócił do zdrowia, że podjęto działania ratujące mu życie, to jednak wcale tak nie było. Był on leczony w taki sposób, by mógł być dawcą organów. Jego zdrowe organy nie miały jemu służyć, lecz komu innemu. 24 godziny później, po tym jak rodzinie przekazano wiadomość, że Brandon jest martwy, pani Jones intuicyjnie czuła, że jej syn wciąż żyje. Późniejsze śledztwo wykazało, że szpital poinformował rodzinę o śmierci syna, ale jeszcze przez 20 godzin utrzymywał go przy życiu podłączonego do respiratora. Pacjent otrzymywał płyny oraz lekarstwa niezbędne do tego, by go przygotować do operacji pobrania organów. Zdaniem pani Jones zgodę na pobranie organów lekarze uzyskali w sytuacji, gdy rodzina przeżywała głęboki wstrząs. Mąż pani Jones podpisał stosowne dokumenty, by rodzina mogła jak najszybciej wrócić do domu. Jeszcze w trakcie pobytu w szpitalu rozmawiała z nimi kobieta zajmująca się przekonywaniem rodzin do wyrażenia zgody na pobranie organów do transplantacji. Kobieta mówiła o altruizmie i pomocy innym, co jest standardowym postępowaniem w tego typu sytuacjach. Pani Jones ma za złe, że osoby takie nagabują rodziny do wyrażenia zgody na pobranie organów od ich bliskich wtedy, kiedy są one rozbite emocjonalnie i nie myślą racjonalnie. Przed pobraniem organów chłopiec otrzymał środki znieczulające, paraliżujące ruchy. Jest to bardzo często stosowana praktyka, gdyż lekarze oraz osoby asystujące przy operacji pobrania narządów bardzo przeżywają je, jeśli pacjent rusza się na stole operacyjnym, reagując na ból. A skoro się rusza tzn., że tak naprawdę wciąż żyje. - Jeśli domniemywa się, że pacjent jest martwy, to dlaczego potrzebuje lekarstw paraliżujących ruchy? Dlaczego potrzebuje znieczulenia? - pyta pani Jones. U Brandona przeprowadzono także tzw. próby bezdechu, by zdiagnozować śmierć mózgu. Polega to na tym, że pacjenta odłącza się na dwie minuty od respiratora. W tym czasie gwałtownie wzrasta ciśnienie międzyczaszkowe a spada ciśnienie tętnicze. Dochodzi do poważnych zmian w organizmie żyjącego człowieka. Próby te są ostro krytykowane przez neurologów. Również na konferencji w Rzymie, poświęconej zagrożeniom związanym z diagnozowaniem tzw. śmierci mózgu, znany na całym świcie neurolog brazylijski Cicero Coimbra uznał tę próbę za nieetyczną. Powiedział on, że próba bezdechu polegająca na odcięciu dopływu tlenu do mózgu powoduje nieodwracalne zmiany i uszkodzenia w mózgu pacjentów, którzy gdyby zastosowano odpowiednią kurację mieliby dużą szansę na przeżycie. Pani Jones uważa, że lekarze przeprowadzają tego typu próby, aby celowo spowodować uszkodzenia mózgu, by móc stwierdzić, że nastąpiła śmierć mózgu. Jednocześnie przygotowują pacjenta do pobrania organów. Co więcej tego typu próby przeprowadza się bez zgody rodziny. Matka Brandona żaliła się, że zostali wyproszeni z sali przez pielęgniarkę, która powiedziała im, że tego typu próba ma być przeprowadzona u ich syna. Gdyby wiedzieli, na czym ona polega z pewnością nigdy nie wyraziliby na nią zgody. - Na dwie minuty odłączyli syna od respiratora. Czekali aż puls zaniknie, jednak serce wciąż biło. Potem ponownie podłączyli respirator. W ciągu tych dwóch minut orzekli, że pacjent nie żyje - relacjonuje Jones. Kilkanaście godzin później serce Brandona pobrano do przeszczepu. Pani Jones wraz z innymi rodzicami po podobnych przejściach założyła fundację The Life Guardian Foundation, która chce uczulić opinię publiczną na kwestie związane z diagnozowaniem tzw. śmierci mózgu. źródło: LifeSiteNews.com, AS
|