Uderz w stół - Stokrotka sie odezwie...
Wpisał: Mirosław Dakowski   
05.04.2009.

Podpisałem współpracę z SB

[przed paru dniami zajmowaliśmy się "Stokrotką". Por. "Stokrotka" do kożucha   Dziś - jakaś odpowiedź...  MD]                                         Piotr Gociek 04-04-09

http://www.rp.pl/artykul/2,286505_Podpisalem_wspolprace_z_SB_.html

Znany dziennikarz w rozmowie z „Rz” opowiada o kontaktach z SB i pyta, czy jest godzien kandydować do PE.

Bernard Margueritte (ur. 1938) przez wiele lat był korespondentem prasy francuskiej w Polsce. Relacjonował m.in. wydarzenia marcowe w 1968 r. i strajki w 1970 r. Wydalony z PRL w roku 1971, wrócił w 1977. W latach 80. komentator telewizyjny (w programach „Bliżej świata” i „7 dni świat”)

Rz: Kiedy podpisał pan dokument o współpracy z SB?

Bernard Margueritte, korespondent prasy francuskiej w Polsce, kandydat PSL do Parlamentu Europejskiego: Według mnie to nie dokument, bo kazali pisać tylko na zwykłym kawałku papieru, a nigdy nie było żadnej współpracy. Działo się to w 1971 roku. Wydalono mnie wtedy z PRL. Dwie godziny przed wyjazdem wezwali mnie funkcjonariusze SB i szantażowali, że ja wyjadę, ale żona, obywatelka PRL, musi zostać. Że jeśli chcę ją jeszcze kiedyś zobaczyć, to mam zostać ich kontaktem pod kryptonimem „Gamma”.

Jakich informacji od pana oczekiwano?

Miałem tylko podpisać, że będę współpracować. Traktowałem to zobowiązanie jako pozbawione znaczenia. „Gammą” byłem przez dwie minuty, ale było to o dwie minuty za długo.

I ktoś się potem do pana zgłosił w tej sprawie?

Nie, nigdy. Dlatego uznałem sprawę za zamkniętą. Nie wiem nawet, czy ten papier znajduje się w mojej teczce.

Czy przed 1971 rokiem interesowała się panem SB?

Przyjechałem do Polski latem 1959 roku, w ramach wymiany studentów. W Giżycku poznałem moją przyszłą żonę. Był jeden dziwny incydent. Jakiś miejscowy podający się za nauczyciela próbował wykrzesać w nas entuzjazm do stwierdzeń, że tu zawsze były Niemcy. Typowa prowokacja.

Kiedy trafił pan do Polski jako korespondent?

Przyjechałem najpierw w 1965 roku na jesieni, jako specjalny wysłannik, a w 1966 roku zostałem korespondentem. Zawsze jeździł za mną samochód Warszawa, moją rodzinę śledzili tajniacy. Po latach dowiedziałem się od młodego człowieka, który mieszkał wcześniej naprzeciw nas w Warszawie, po drugiej stronie ulicy, że SB zarekwirowało jego rodzicom jeden pokój i obserwowało nasz dom. W weekendy zwykle odkrywaliśmy, że nie działa telefon.

Był pan wtedy wzywany na rozmowy? Coś podpisał?

Byłem zapraszany na spotkania w sprawie wizy. Mówili „nie wiemy, czy ją przedłużyć, bo nie wiemy, czy pan działa zgodnie ze statusem korespondenta”. I chcieli, żebym pisał, czym się zajmuję. Wymieniałem tematy moich korespondencji z ostatniego okresu. Znałem wtedy polski bardzo słabo, pisałem fonetycznie. To było raz na kilka miesięcy.

I proponowali panu wtedy stałą współpracę?

Nie, tylko kazali pisać te oświadczenia. Potem zaczęli mnie zapraszać do kawiarni na rozmowy o bieżącej polityce polskiej i światowej. Korespondent powinien rozmawiać ze wszystkimi, więc chodziłem, żeby poznać ich punkt widzenia. Ale uprzedziłem, że zaraz potem pojadę do ambasady francuskiej i złożę o tym sprawozdanie.

I zrobił pan to?

Tak. Pułkownikowi z ambasady odpowiedzialnemu za bezpieczeństwo. Panowie z SB szybko przestali mnie zapraszać na kawę.

Dlaczego pana wydalono z PRL w 1971 roku?

Opisałem we francuskiej prasie kulisy słynnego wyjazdu Edwarda Gierka do Szczecina w grudniu 1970 roku. Wtedy zadzwonili do mnie, że jestem wydalony, a moja wiza anulowana.

Wrócił pan w 1977 roku. Czy ktoś próbował znów pana skłonić do współpracy?

Nie.

Czyli wszystkie dokumenty, które pan napisał podczas spotkań z SB, to oświadczenia z lat 1968 – 1971 i zobowiązanie z 1971 roku?

Zgadza się. O ile sobie przypominam, raz czy dwa jacyś panowie zaprosili mnie na kawę, ale poza tym nic; to się skończyło, nie miałem żadnego kontaktu.

Zwierzył się pan komuś z tego podpisanego zobowiązania?

O zainteresowaniu ze strony SB opowiedziałem w wywiadzie dla biuletynu IPN. Ale nigdy nie mówiłem o historii „Gammy”. Najważniejsze dla mnie jest to, że te presje, inwigilacje nie miały najmniejsze- go wpływu na moje pisanie, moją ocenę sytuacji w Polsce.

Widział pan swoje akta w IPN?

Nie widziałem. Wystąpiłem o nie, bo piszę książkę o latach, które przeżyłem w Polsce. Jeden rozdział ma być poświęcony inwigilacji korespondentów zagranicznych przez tajne służby. Jeden z dyrektorów IPN pytał mnie, dlaczego nie wystąpiłem o status pokrzywdzonego. Nie uważam, że byłem „pokrzywdzony”, ale nie uważam też, że byłem „kontaktem” tych służb. Dzieliłem dole i niedole Polaków, na dobre i na złe.

Dlaczego opowiada pan o tym właśnie teraz?

Mam kandydować do Parlamentu Europejskiego z listy PSL. Nie mogę dopuścić, by Stronnictwo ucierpiało z powodu mojej kandydatury. Ale najważniejsze, by wyborcy wiedzieli o mnie wszystko, rzeczy i dobre, i te, z których jestem mniej dumny.

Służę Polsce jak mogę od 40 lat. Na zakończenie mojego aktywnego życia pragnę jej służyć w PE. Nie jestem politykiem i nigdy nie będę. Ale znam mentalność ludzi Zachodu i mówię ich językiem. Nie chcę być zwykłym polskim posłem do Parlamentu Europejskiego. Chcę być posłem, z którego Polacy, warszawiacy będą mogli być naprawdę dumni. I dlatego musiałem o wszystkim powiedzieć. Doszedłem do wniosku, że wyborcy powinni wiedzieć o mnie wszystko i zadecydować, czy jestem godzien nie tylko być polskim posłem, ale w ogóle kandydowania. Ja wybrałem Polskę już dawno, pragnę wiedzieć, czy Polska wybierze mnie, czy chce, abym był kandydatem, znając o mnie całą prawdę.

A co panu podpowiada sumienie? Żeby zrezygnować?

Kiedyś mnie zapytano, co uważam za swój największy sukces zawodowy. Myślałem krótko o takim czy innym wywiadzie z tym czy innym szefem państwa. Ale odrzekłem: moim największym sukcesem dziennikarza jest to, że żyłem w burzliwych czasach, a dziś patrząc rano na siebie w lustrze, nie mam powodu, by się wstydzić. Cała historia mojego życia jest długim marszem ku polskości. Pragnę Polsce służyć. Aby to było możliwe, musi być pełne zaufanie między wyborcami a ich posłem. Nie ma zaufania bez prawdy.

p.gociek@rp.pl  Rzeczpospolita

Zmieniony ( 05.04.2009. )