Mama proroka z Okopów... | |
Wpisał: Ks. Jaroslaw Wisniewski | |
19.11.2013. | |
Mama „proroka z Okopów”... Ks. Jaroslaw Wisniewski DWIE WIZYTY
1. Rok 2009Wiosna 2009 byłem na rekolekcjach w Dolistowie nad Biebrzą. Tylko rzut kamieniem dzielil mnie od Suchowoli i Okopów. Chcialem skorzystac z okazji, by kolejny raz odwiedzić mamę ksiedza Jurka Popieluszko. Plan rekolekcji byl napiety a ja nie mialem samochodu do dyspozycji. Gdy jednak podzielilem sie swym marzeniem z miejscowym wikariuszem a moim dawnym podopiecznym z seminarium ten niezwlocznie mnie zabral ze soba na samochodowa wycieczke w przerwie obiadowej. Tego tez dnia spontaniczny ks. Antoni Fordem z rozbitymi bocznymi lusterkami niesiony na „orlich skrzydłach” zawiózł mnie do Pani Marianny Popieluszko. To tylko 15 km od Dolistowa z przystankiem w Suchowoli, gdzie kupilismy kwiaty. Probowalem sie dowiedziec dlaczego Pani Marianna nie chce przyjac Orderu Polonia Restituta. Jechalem z zamiarem, by ja przekonac, ze order bedzie wyroznieniem posmiertnym dla jej syna i rehabilitacja wszystkich pokrzywdzonych w stanie wojennym. Pani Marianna miala gosci z Warszawy i zdawala sie zmeczona poprzednia rozmowa. Na moje zdawkowe pytanie „dlaczego” odpowiedziala bardzo madrze machnąwszy dlonia: ”nie chce, bo jak od ludzi wezme, to nie dostane od Boga”. Kilka gwarowych slow w jej ustach zadziwilo goscia z Warszawy a pani Marianna mu na to: ”co sie Pan dziwisz, my duzo ruskich slow znamy, to taka prosta wiejska mowa, nas chcieli calkiem oduczyc mowienia po polsku, alesmy sie nie dali zrusyfikowac” i na potwierdzenie zacytowala z pamieci dlugi patriotyczny wiersz, ktory czytalem potem na wieczornym kazaniu: „Stal w szczerym polu Chrystus Pan, a przy nim orszak bosy, Dziateczki co na zrzety lan, szly z miasta zbierac klosy. Cisna sie usta do nog mu, drobniutkiej tej czeladzi A Chrystus spuscil jasna dlon i glowki dziatwy gladzi. Rosnijcie rzecze ojcom swym i matkom na pocieche I jako slonca chaty swej, wyzloccie niska strzeche. A co pogladzi jasny wlos, to gwiazdy mu dokola Sypia sie na ksztalt zlotych roz, na pochylone czolo. Lecz posrod dzieci byla tam, sierotka jedna mala, Slyszac to co Chrystus rzekl, w te slowa sie ozwala: A ja nie bede Panie rosc, bo na co to i komu. Ojca i matki nie mam juz, a takze nie mam domu. Bo ojcem mu jest niebios Pan, a matka ziemia mila, Co go zbozami swoich pol, jak mlekiem wypelnila. A domem mu jest caly swiat, bez granic i bez konca, Gdzie tylko siegnie jego mysl, jak zlote czolo slonca.” Proboszcz Dolistowski ks. Lukaszewicz, gdy go ujrzalem w zakrystii po zebraniu tacy, byl wyraznie poruszony. „Piekny wiersz” wyrzekl tylko i powedrowal udzielac komunii sw. 2. Rok 2010W tym roku rekolekcje mialem w Bialymstoku i w Jurowcach na wylotowej trasie wiodacej do Suchowoli. Raniutko w ostatni dzien rekolekcji dostalem sms, ze pewna osoba z Augustowa ma wolne i moze mnie zabrac z Sokolki z powrotem do Jurowiec, bo mialem w Sokolce w przerwie miedzy kazaniami spotkanie z młodzieżą LO u “Pana Boga za piecem”. Mowie tak, bo wlasnie slynne zdarzenia “eucharystyczne” mialy miejsce w znanej z kadrow wspomnianego filmu sokolskiej swiatyni pw. Sw. Antoniego. Dzieki zyczliwosci proboszcza ksiedza Stasia Gniedziejki mialem okazje adorowac pol godziny niezwykly “komunikant z tkanka serca”. Adoracja dodala mi sil. Spotkanie z uczniami sie udalo nad wyraz wiec znow jak rok temu niesiony na orlich skrzydlach na fali sukcesu poprosilem miejscowego wikariusza, ktory sie zaofiarowal, ze zawiezie mnie do Jurowiec, by tego nie robil. Zaproponowalem, by powiozl mnie raczej w kierunku Suchowoli, bo czas pozwalal na jeszcze jedna przygode. W Dabrowie Bialostockiej, gdzie mnie bardzo zyczliwie przyjeto, przesiadlem sie na inny samochod i nie uprzedzajac wpadlem jak po ogien do Pani Marianny. Moim kierowcą byla pewna wolontariuszka, ktora juz kiedys przez kilka miesiecy wspierala misje na Ukrainie. Wtedy jako stroz i lekarz w jednej osobie, w malutkiej wspolnocie parafialnej na Donbasie, teraz jako “latajacy holender” na Podlasiu. Bylismy w Okopach w samo poludnie. Towarzyszylo nam piekne slonce. Posrod pol wiele wysepek sniegu. Asfalt, ktory rok temu zdawal sie dosc dobry tym razem robil wrazenie wyboistej polnej drogi. Rzucilo mi sie w oczy kilka nowych napisow: “agroturystyka” i nawet skomentowalem glosno, ze wkrotce tu bedzie kupa hoteli dla pragnacych uczcic pamiec ksiedza Jurka, jak to sie dzieje w malutkim Ars we Francji gdzie czczony jest patron wszystkich kaplanow Jan Maria Vianney. Po lewej stronie szosy dostrzeglem nawet kort tenisowy…Podworko jednak Popieluszkow robilo jednak smutne wrażenie. Spostrzeglem, ze jak zawsze plakalo po stracie gospodyni. Najmlodszy brat ksiedza Jurka jest od dobrych kilku lat wdowcem i nie potrafi sie podniesc po stracie malzonki. Jest wyraznie przygnebiony. Pan Stanislaw nie pytajac o nazwisko, (wyraznie przywykl do mej niegolonej twarzy), poprosil bysmy zaszli od strony ulicy. Mama Sługi Bożego tym razem siedziala w kaciku po wiosennemu chłodnego pokoju, a drobne schorowane widac nogi przykrywal brunatny kocyk. Na scianie naprzeciw obok portretu ksiedza Jurka w czerwonym ornacie, wisial wyrazisty obraz sw. Stanisława Męczennika, ktory przez moje rece trafil rok temu do tego Domu. Podarowal mi go 2 lata temu proboszcz z Dobrzyniewa. Mial obraz powedrowac na misje, ale ja nie bylem pewien czy sluzby graniczne Uzbekistanu taki bagaz przepuszcza. Poprosilem wiec o przekazanie obrazu do Okopow. Jestem pewien, ze ofiarodawca nie obrazi sie na taka zmiane miejsca przeznaczenia obrazu. To tez czlowiek oddany sprawie misyjnej, ktory wyrosl w pobliskiej Chodorowce. Bardzo pasuja do siebie kolorystycznie i tematycznie te dwa obrazy, na ktore skierowana jest twarz 90-letniej staruszki lezacej w kaciku pokoju. W tym samym kaciku, w ktorym meczennik przyszedl na swiat. Rozmowa jak zwykle byla prosta i niewymuszona. Pani Marianna kocha wszystkich kaplanow i nie kryje tego. Jeszcze raz zapytalem o brata pani Marianny, ktorego zamordowali komuniści. Pytalem, bo chcialem by skomentowala film o ksiedzu Jerzym, (“Wolnosc jest w nas”) zaczynajacy sie scena strzelaniny w lesie. Ja te scene skojarzylem z jej poprzednia opowiescia, ze brat zginal w partyzantce. Mama ksiedza Jurka nie podjela tego tematu, byla wyraznie zmeczona a ja sie spieszylem. Ona widzac to skomentowala. “Pospiech jest rzeczą niepotrzebna. Widac to zwlaszcza wtedy gdy ludzie siadaja do autobusu. Ci co pierwsi wsiadaja, ostatni wychodza…” Zawsze mnie pani Matrianna zbijala z tropu takimi madrymi wypowiedziami. W tym momencie przypomniały mi sie sceny z omawianego filmu. Bulwersowalo mnie, ze autor filmu dobierajac aktorow tak trafnie wybral aktora na role glowna i tak bardzo “spapral” wizerunek rodzicow. Ani twarze ani dialekt osob grajacych te role nie odpowiada rzeczywistości. Pani Marianna choc mowi z akcentem ale jest to “mowa wilenska”, zupelnie inna niz “lwowski spiew” Kargula i Pawlaka. Bialostoczanie maja prawo sie obrazac za takie przekręty. Owszem p. Marianna ubiera sie skromnie, wioskowo ale gustownie, nie pamietam na jej glowie bialych chustek. Ma wyglad bardzo ascetyczny i drobna szlachetna twarz a nie owalna jak w filmie. Mowie tak, bo jest wiele rzeczy, ktore mnie wzruszyly. Film ogladalem jak wspomnienia wlasne ze Stanu Wojennego, ale bliskosc jaka zaistniala miedzy mna i pania Marianna zmusza mnie do takiego komentarza. Pod koniec rozmowy wyznalem, ze nazajutrz bede na tamie we Wloclawku i spytalem czy moge pozdrowic mieszkancow tego miasta od niej. Powiedziala bardzo zagadkowo: “Prosze pozdrowic wszystkich ktorzy kochaja Pana Boga”. Nie wiem doprawdy jak te slowa pojac, czy pozdrowienie mialo dotyczyc kochajacych Boga w tym miescie, czy tez kazdego czlowieka, ktory kocha Boga i stanie na mej drodze po tym spotkaniu. Jesli tak, to niech to “blogoslawienstwo Matki Proroka” dotknie wszystkich, komu sie trafi moja opowiesc do reki i we Wloclawku i na calym swiecie. Ksiadz Jurek jako Meczennik ma niewatpliwie wlasne sposoby, by bez posrednictwa mamy blogoslawic ludziom na calym swiecie, tym niemniej dlugie lata jakie Pan Bog podarowal jego mamie sa niewatpliwie dane, by to blogoslawienstwo plynelo rowniez tym niezwykle prostym i genialnym w swej prostocie kanalem. Nastepnego dnia o swicie bylo piekne slonko. Szykowalem sie na spotkanie z mlodzieza swego dawnego ogolniaka. Spusciwszy kolana na bruk obok barierki udekorowanej zielonym przezroczystym stendem z czarnym krzyzem i flaga Solidarnosci, pod akompaniament burzliwych strumieni wislanej wody odmawialem w myslach koronke. Po glowie chodzil mi ulubiony werset z psalmu: “głębia przyzywa glebie hukiem wodospadów”. Nie jest to polska Niagara. Woda ciemno-zielonego koloru zmieszana z odchodami tworzy tutaj kleby zoltawej piany, ktora mi sie kojarzy z praniem bielizny w staroswieckiej pralce “Myszkow”. Tym niemniej wlasnie te wody to zrodlo blogoslawienstwa, o ktorym wspomniala pani Marianna wiec w myslach pograzam sie w te wode w podobny sposob jak na genialnym kadrze z filmu pograza sie mlody “szeregowy” Popieluszko. Moje odczucia nie naleza do przyjemnych. Po raz kolejny podziwialem te prosta arystokratke z Okopow za jej umiejetnosc przebaczania. Nigdy od niej nie uslyszalem slowa skargi czy zlosci, lub pragnienia zemsty… Ona rowniez podobnie jak jej syn za zycia 26-ty rok z rzedu “zlo dobrem przezwycieza”. Ks. Jaroslaw Wisniewski Taszkient, 28 marca 2010 |