Lekarstwo dla chorego Kościoła
Wpisał: Jerzy Wolak   
04.12.2013.

Lekarstwo dla chorego Kościoła

 

Jerzy Wolak pch24 2013-12-04

 

Dokładnie cztery i pół wieku temu zakończył się wielki dogmatyczny sobór powszechny w Trydencie – najważniejsze concilium ekumeniczne czasów nowożytnych.  

 

W dniu świętego Mikołaja Roku Pańskiego 1563 ojcowie soborowi opuścili Trydent w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Oto wreszcie udało się sformułować receptę na niezbędne lekarstwo dla chorego Kościoła, od bez mała półwiecza ciężko doświadczanego herezją i schizmą, w istocie zaś poważnie niedomagającemu już od z górą dwu i pół stulecia.

 

 Nie było łatwo: sobór trwał w sumie osiemnaście lat – można by rzec: na raty – przerywany napięciami pomiędzy cesarzem a papieżem, wojną cesarza ze związkiem szmalkaldzkim, francuskimi intrygami i zmianami na Tronie Piotrowym (między rozpoczęciem obrad soborowych 13 grudnia 1545 a ich ostatecznym zamknięciem 4 grudnia 1563 roku śmierć zabrała czterech papieży).

 

Sam wybór miejsca okazał się nastręczać sporo kłopotów: sobór pierwotnie zwołany do Mantui, jeszcze w fazie planowania przeniesiony do Vicenzy, w końcu zebrał się w Trydencie, skąd musiał uciekać do Bolonii, by ostatecznie powrócić do Trydentu – miasta cesarskiego na pograniczu Włoch i Rzeszy, wybranego specjalnie w celu ułatwienia nadającym wówczas ton obozowi protestanckiemu Niemcom stanięcie do uczciwej debaty, by na polu teologicznego dialogu, nie zaś przy pomocy rapiera i muszkietu, rozstrzygnąć dzielące Kościół kwestie (z czego jednak protestanci – zainteresowani wszak nie naprawą Kościoła, lecz tworzeniem własnego Nowego Wspaniałego Świata – nie skorzystali).

 

 Reformacja katolicka

 

 W powszechnej świadomości funkcjonuje Sobór Trydencki jako ucieleśnienie kontrreformacji, jednakże takie jego postrzeganie rysuje co najwyżej połowiczny obraz zagadnienia, niepotrzebnie (i niezgodnie z faktami) nobilitujący rewolucję Lutra, Melanchtona, Zwingli’ego i Kalwina jako ożywczy impuls, który wyrwał z odrętwienia zapyziały Kościół średniowieczny, otwierając jego oczy na znaczenie Pisma Świętego, standardów moralnych i intelektualnych oraz formacji duszpasterskiej, i w ogóle wykazując konieczność stworzenia nowoczesnej, humanistycznej nauki wiary z prawdziwego zdarzenia.

 

 Nic bardziej błędnego. Po pierwsze, to nic innego jak humanizm skutecznie rozprzągł piętnastowieczny Kościół – to przed humanizmem należało bronić owczarnię Chrystusową już w chwili, gdy Petrarka poznał Laurę, Poggio Bracciolini odnalazł manuskrypt De rerum natura Lukrecjusza, a Boccaccio zaczął pisać Dekameron. Po drugie, kryzys renesansowego Kościoła był aż nadto widoczny – i już pod koniec XV stulecia znaleźli się prawdziwi reformatorzy, który zamiast wzorem Lutra bredzić O niewoli babilońskiej Kościoła, podejmowali działania mające na celu likwidację szkód wywołanych przez niewolę awiniońską, schizmę zachodnią i koncyliaryzm. O renesansowej rozwiązłości nawet nie wspominając…

 

 Dzieło nowożytnej reformy Kościoła zaczęło się ćwierć wieku przed wystąpieniem Lutra, w twierdzy ortodoksyjnego katolicyzmu – Hiszpanii. Zainicjował je wespół z królową Izabelą Kastylijską arcybiskup Toledo Francisco Jiménez de Cisneros. To za sprawą tego ascetycznego franciszkanina doszło na Półwyspie Iberyjskim do odnowy podupadłego życia zakonnego, ożywienia powołań i zasadniczego podniesienia poziomu edukacji religijnej. Będąc jednocześnie niepospolitej klasy intelektualistą stanął on na czele zespołu uczonych, którzy w latach 1514-1517, na założonym przezeń w Alcalá de Henares (po łacinie zwanym Complutum) uniwersytecie opracowali pierwsze wielojęzyczne (hebrajsko-łacińsko-greckie) wydanie całości Pisma Świętego powszechnie znane pod nazwą Poliglotta Complutensis.

 

 Hiszpański kardynał nie był w swym dziele odosobniony. W tym samym czasie w Anglii do ożywienia wiary nawoływał zainspirowany świeżo zrodzonym w Italii zainteresowaniem odczytywanymi w oryginale pismami świętego Pawła płomienny kaznodzieja John Colet; we Francji działali na tym samym polu: teolog Jacques Lefèvre d’Etaples i biskup Guillaume Briçonnet, ordynariusz diecezji Meaux.

 

 Przełom XV i XVI wieku przyniósł pragnienie powrotu ad fontes – do samych korzeni wiary chrześcijańskiej – aby czerpać ją, krystalicznie czystą wprost ze źródła. Przemywszy zaś oczy żywą wodą ewangelicznego chrześcijaństwa, niczym w sadzawce Siloam, nie dało się dłużej pozostawać ślepym na pleniącą się w kościele korupcję, symonię, nepotyzm, arogancję i ignorancję oraz zwykły brak wiary. Podobna postawa charakteryzowała wiele wpływowych grup i jednostek w pierwszych dwóch dekadach XVI wieku.

 

 Pragnienie reformy zawitało już wówczas na sam szczyt hierarchii – usilnie dążył do niej papież Hadrian VI – i choć okazało się przysłowiową pojedynczą jaskółką, to jednak ziarno zasiane w Rzymie przez półtoraroczny zaledwie pontyfikat prostego, świątobliwego Holendra, który całkowicie zignorowany, wzgardzony, ba wręcz zaszczuty przez rzymską kurię zmarł w roku 1523 nie mogąc znieść renesansowego włoskiego wyrafinowania, wzeszło już po dwunastu latach w postaci zwołania soboru mającego dokonać długo oczekiwanej odnowy Kościoła.

 

 Kościół uleczony i odkażony

 

 Nie miejsce tu na szczegółowe referowanie przebiegu soborowych obrad ani też omawianie jego poszczególnych dekretów – skupmy się raczej na znaczeniu trydenckiego consilium dla dalszych losów Kościoła. Wybitny polski historyk chrześcijaństwa Józef Umiński pisze, iż uchwałami swymi sobór trydencki uleczył Kościół z wielu słabości, które go od długiego szeregu lat trapiły, i niejako odkaził. Nader trafne określenie. Reformistyczne dekrety Tridentinum ­– czytamy dalej – wlały w Kościół nowy zapas sił i soków ożywczych dających mu nową odporność i tężyznę. Doktryna katolicka została precyzyjnie zdefiniowana, a droga naprawy obyczajów dokładnie wytyczona.

 

 Na Sobór Trydencki najlepiej spojrzeć przez pryzmat Jezusowej instrukcji, by poznawać po owocach – te bowiem prezentują się imponująco. Oto już w roku zatwierdzenia uchwał soboru przez Piusa IV (1564) otwarto pierwsze seminarium duchowne (wkrótce nastąpi prawdziwy ich wysyp – jeszcze przed końcem XVI stulecia wiele diecezji, zwłaszcza włoskich i hiszpańskich, będzie miało własne seminaria), kilkanaście miesięcy później (1566) ukazał się drukiem Katechizm Soboru Trydenckiego, po dwóch latach (1568) dokonano reformy brewiarza, by za kolejne dwa lata (1570) zreformować  mszał, a w dalszej kolejności (1582) poddać gruntownej przeróbce kalendarz i martyrologium rzymskie oraz zreformować (1588) kurię rzymską i kolegium kardynalskie.

 

 Historia Kościoła dowodnie pokazuje, że miarą przychylności Ducha Świętego do jakiejkolwiek inicjatywy jest powoływanie jej godnych realizatorów, co w przypadku Tridentinum ucieleśniło się w trzech następujących po sobie pontyfikatach wybitnych papieży-reformatorów: świętego Piusa V – ascety walczącego o czystość wiary i obyczajów, Grzegorza XII – uczonego jurysty i krzewiciela kultury katolickiej oraz Sykstusa V – znakomitego organizatora i administratora.

 

 Ale – jak zauważa francuski popularyzator dziejów Kościoła Pierre Pierrard – Sobór Trydencki byłby długą i bezużyteczną gadaniną, gdyby wielu świętych kapłanów nie stworzyło w tym samym czasie klimatu sprzyjającego reformie katolickiej. Albowiem reformy uchwalone w Trydencie zrodziły nową, gigantyczną falę świętości.

 

 To wówczas za sprawą świętej Teresy z Avila i świętego Jana od Krzyża dokonała się odnowa ducha karmelitańskiego. To wówczas święty Karol Boromeusz wprowadził systematyczne nauczanie katechizmu, odrodził kaznodziejstwo i odnowił ducha pokuty. To wówczas dzięki świętemu Franciszkowi Salezemu rozpowszechnił się model codziennej pobożności w każdych okolicznościach. To wówczas święty Wincenty a Paulo wyruszył z misjami ludowymi po wsiach i miasteczkach niosąc jednocześnie ulgę materialnym potrzebom prostego ludu. To wówczas wreszcie powstały liczne zgromadzenia stawiające sobie za zadanie krzewienie nowej gorliwości religijnej: oratorianie, pijarzy, misjonarze, ojcowie dobrej śmierci, wizytki czy siostry miłosierdzia.

 

 Nade wszystko zaś dogmatyczno-reformistyczne uchwały Soboru Trydenckiego dostarczyły zdezorientowanym rewolucyjnym zamętem katolikom pewnego drogowskazu na drodze do uświęcenia. Przez trzy następne stulecia kanony trydenckiej reformy, wnikając głęboko w żywą tkankę Kościoła, formowały miliony dusz. A wszystko stąd, że – jak przypomina Ojciec Święty Jan Paweł II – w obliczu kryzysu duchowego i eklezjalnego pierwszych lat XVI wieku Kościół potrafił odnaleźć w Trydencie odwagę, aby dochować wierności Tradycji apostolskiej. Odwaga i wierność nigdy zaś nie pozostają bez nagrody – stąd też oddziaływanie Soboru Trydenckiego przekroczyło granice Kościoła i stało się czynnikiem kształtującym cywilizację w Europie, a dzięki wielkiej ekspansji działalności misyjnej – także na całym świecie.

 

Jerzy Wolak