Konstrukcja, którą Krolopp zbudował przez lata. "Maestro" | |
Wpisał: Marcin Kącki | |
09.12.2013. | |
Konstrukcja, którą Krolopp zbudował przez lata.
Poznałem ją
Marcin Kącki: http://m.onet.pl/wiedza-swiat/ksiazki,myg4k
Przez lata badał sprawę, o której wiedzieli wszyscy. W końcu zdecydował się opisać mechanizmy działania Wojciecha Kroloppa, pedofila, który przez ponad 40 lat krzywdził chłopców z chóru "Polskie Słowiki". W swojej książce "Maestro" oddaje głos ofiarom, ich rodzicom oraz samemu oprawcy.
Joanna Podgórska / Onet: Zdecydował się pan napisać książkę poruszającą bardzo wstydliwy temat. O molestowaniu chłopców z chóru "Polskie Słowiki" wiedzieli wszyscy, ale nikt nie chciał mówić o niczym na głos. Nie bał się pan, że natrafi na mur nie do przebicia i będzie musiał szybko zakończyć zbieranie materiałów? Nawet jeden z ojców molestowanych chłopców spytał pana wprost: "Da mu Pan radę?" [Kroloppowi – przyp. red.] Marcin Kącki: Wstyd rozmówcy to dla reportera jeden z murów granicznych, który trudno obejść. Dotyczył większości bohaterów książki, ale z różnych powodów. Chórzyści, zwłaszcza molestowani, mieli opory, by mówić o utracie swojej godności, upokorzeniu, jakiego zaznali ze strony dyrygenta. Kiki, jeden z nich, wstydził się też niezrozumiałej dla niego postawy matki, która nie dostrzegała lub nie chciała widzieć zbliżającego się zagrożenia. A gdy zobaczyła, nie stanęła między synem a złem, tylko je na chwilę oddaliła. W książce toczy się ich dialog, ale za moim pośrednictwem. Kiki, dorosły dziś mężczyzna, opowiada historię zła, a jego matka swoich oczekiwań, marzeń i ambicji. Nigdy się nie skonfrontowali, bo nie chciał dodawać jej bólu. Wielu chłopaków widząc, jak rodzice wpatrzeni są w "Maestro", nie chcieli ich zawieść, zostawali z tym sami. Molestowanie zaczęli traktować jako tajemnicę środowiskową, drobne grzeszki, jak palenie za rogiem szkoły, a w końcu jako normę, przywilej "Maestro". Dopiero po latach pękali od środka, bo nie przegadali tego, tak po męsku - przy wódce, nawet z kolegami z chóru. Mur milczenia pękał, gdy siadałem z nimi do rozmowy, bo wiedzieli, że przestudiowałem temat, poznałem konstrukcję, którą Wojciech Krolopp zbudował przez lata. Mam wrażenie, że niektórzy czuli ze mną więź porozumienia, wspólnego przeżycia tej historii. Dałem się jej porwać 10 lat temu, gdy zająłem się sprawą molestowania, równolegle z policją prowadziłem dziennikarskie śledztwo. A pytanie "Da mu pan radę?" padło od M., jednego z mężczyzn, chórzystów, który przez lata w bezradności przyglądał się, jak molestowane są kolejne dzieciaki. Był osaczony przez ból i wstyd własnej krzywdy. Widział też urzędników, korumpowanych dziennikarzy, był przekonany, że Krolopp jest nietykalny. Dopiero kilka drinków spowodowało, że w 2003 roku zadzwonił do gazety. To był telefon, który zapoczątkował koniec Kroloppa.
Co było najtrudniejsze podczas tej 10-letniej pracy nad "Maestro": sama tematyka, do której trudno się zdystansować, czy też zmowa milczenia panująca w Poznaniu? Pedofilia, molestowanie seksualne, nie były dla mnie nowymi tematami, ale sprawa "Polskich Słowików", to wielopoziomowy układ intryg, współzależności, jakie Krolopp zbudował przez 40 lat. Musiałem poznać wszystkie piętra tej układanki. Można to też przyrównać do struktury mafijnej, gdzie trudno znaleźć - tu we władzach, mediach, sztuce, a co gorsza także wśród rodziców - osoby, które nie wiedziały co dzieje się w chórze. Paradoksalnie to ułatwiało mi pracę, bo kogo i gdzie nie pytałem, to wiedział, słyszał, albo "coś tam się mówiło". To druzgocące dla Poznania. Urzędnik mówi mi, jak to zatajał, dziennikarz, jak omijał, rodzic, jak próbował chronić dziecko. Ale nikt nic nie robił. Jest taka scena w książce, gdy matka dostaje informację, że dzieci wychodzą z pokoju hotelowego Kroloppa w majtkach, więc prosi starszego chórzystę, by pilnował jej syna. Takie sceny powtarzały się latami. Krolopp - autorytet, będąc elementem elity kulturalnej Poznania, zbudował taką konstrukcję zależności, że fundamentem były m.in. konformizm i kołtuństwo, a spoiwem milczenie. Rozmawiając z osobami w to uwikłanymi widziałem w nich ulgę, jakby zrzucali ciężar. Jeden z urzędników z czasów PRL mówi wprost: "Milczano, bo każdy kalkulował utratę pracy". Wiedział, że ferment wokół tematu pedofilii może go zdmuchnąć, bo w chórze śpiewali nawet synowie wojewody, czyli jego szefa. Kroloppa latami kryły najwyższe władze Poznania i koteria środowiskowa, której był elementem.
Jak pan zdobywał zaufanie rodziców, a przede wszystkim samych ofiar, którzy decydowali się na rozmowy? "Maestro" to wiele intymnych rozmów. Tu można tylko słuchać, bo o co pytać mężczyznę, który ma łzy w oczach. Tak jak mówił Kiki - byli nie przegadani, wiele rozmów toczyliśmy do nocy. Widziałem w ich oczach prośby, że jak zaraz nie wjedzie wódka, to dalej w rozmowie nie pójdą, że już blisko pole minowe ich pamięci, więc lepiej się znieczulić, bo będzie bolało. Gdy dorosły chórzysta mówi, jak oddał syna swojemu oprawcy, to mówi o jakiejś katastrofie życiowej, którą wolałby wytrzeć z pamięci.
Jak wyglądały reakcje rodziców i ofiary Kroloppa, gdy zgłaszał się pan do nich z pytaniami o to, co działo się w chórze? W książce opisuję rodziców, którzy się zbuntowali przeciwko Kroloppowi oraz tych, którzy byli jego wyznawcami. Pierwsi zmagali się z bezradnością, bo gdy przerywali zmowę milczenia, to ci drudzy mieli do nich pretensje. Jedna z matek opisuje kręgi, po których krążyli wokół Kroloppa. Myśliwi - to rodzice z najbliższego kręgu, którzy mieli nieograniczony dostęp do dyrygenta, bywali w jego domu, a ich synowie wyjeżdżali na zagraniczne tourne. Krolopp otaczał się rodzicami tworzącymi elitę finansową, kulturową, taki high-life Poznania. Ale brał do kręgu także tych, którzy wywodzili się z niskiej klasy społecznej, a ci byli mu wdzięczni za społeczny awans. Testował lojalność rodziców. Potrafił wypuścić jakąś plotkę, by sprawdzić, czy przekażą dalej, czy przemilczą. W dalszym kręgu stali rodzice-zające, którzy pracowali na pierwszej linii frontu: załatwiali formalności w imieniu chóru, szyli ubranka dzieciom, których fason wzmagał zresztą namiętności dewiantów krążących wokół Kroloppa. A wszyscy rodzice mieli nadzieję, że zobaczą synów na koncertach zagranicznych. Gdy jedna z matek wyskoczyła z kręgu zajęcy, bo zaczynała coś podejrzewać, za chwilę z chóru zniknął jej syn. Krolopp karcił tym samym, czym nagradzał - odbierał dumę. Rodzice, którzy wypadli z kręgów, rozmawiali chętnie, rozliczając się z sobą. Inni, myśliwi, do dzisiaj nie dopuszczają do siebie skali krzywdy, jaka się wokół nich działa.
Czy rodzice wstydzili się tego, że kiedyś praktycznie "sprzedawali" swoje dzieci człowiekowi, który je krzywdził? Czy żałowali, że dla pieniędzy i kilku chwil sławy wepchnęli synów w ręce pedofila? Najlepszym przykładem jest mama Kiki. W książce dokonuje ze sobą rozrachunku, obciążając za łatwość, jaką Krolopp i inni rodzice, których nazywa myśliwymi, budowali konstrukcję milczenia. Sądzę, że do dzisiaj nie jest w stanie poradzić sobie z tym, że ona - inteligentna, wykształcona kobieta - mogła do tego stopnia oddać się tej metafizyce, jaką roztaczał "Maestro", że posłała swojego syna do piekła. Do tego dochodzą ambicje, współzawodnictwo, duma, jaką miała widząc śpiewającego syna. Ale są i rodzice, którzy siadając naprzeciwko mnie, celowali we mnie palec, mówiąc: zniszczył pan najlepszy chór w kraju! Nie jest prosto zrozumieć ich postawę, podobnie jak kuriozalny protest po zatrzymaniu Kroloppa, gdy grupa rodziców poszła pod areszt śpiewać "Wojtek, jesteśmy z tobą!". W książce oddaję im głos, by mogli to wytłumaczyć. A powody są różne: od żalu za światem, który przeminął, wysokiej pozycji społecznej, do której awansował ich Krolopp, po finansowe.
Dziennikarz w swojej pracy powinien być przede wszystkim obiektywny. Jednak ta sprawa była na tyle kontrowersyjna, że łatwo można było ulec emocjom. Czy miał pan moment, w którym stracił swój obiektywizm? Mam wrażenie, że stało się tak po krytyce, jaka spadła na "Gazetę Wyborczą" po ujawnieniu faktu, że Krolopp jest zarażony wirusem HIV. Wydaje mi się, że wtedy poniosły pana emocje. Gdy w 2004 roku, rok po zatrzymaniu Kroloppa, okazało się, że ma HIV, zdumiały mnie procedury, które nakazywały chronić jego dobra jako pacjenta, a brak było klarownych przepisów do działań, by informować o możliwym zakażeniu jego ofiar, dzieci, które molestował. Lekarze, prokuratura, Sanepid przerzucały między sobą odpowiedzialność, kto powinien to zrobić. Tu tajemnica lekarska, tam dobro śledztwa... Zdecydowaliśmy, że trzeba napisać. To nie było łatwe. Pamiętam Helenę Łuczywo, współzałożycielkę "Gazety Wyborczej", która już w nocy, przed drukiem tekstu, zadzwoniła do mnie pytając, co wiem, co myślę. Była przejęta. To pokazuje skalę dylematu, z jakim się zmagaliśmy. Po artykule, że Krolopp ma HIV, odezwało się wielu, dla których dobro pacjenta - tu Kroloppa - było nadal ważniejsze. Cóż, prawo nigdy nie nadąża za życiem, ale oburzyły mnie głosy, także w Poznaniu, że artykuł spowoduje napiętnowanie dzieci, że znów należało milczeć. Napisałem z furią tekst, w którym pytałem: ile jeszcze tego milczenia? Gdzie byli ci oburzeni, gdy Krolopp latami folgował? Pyta pani o obiektywizm... To kluczowe w informacji newsowej, w której przekaz nie powinien być zniekształcony, gdy nie powinno używać się wielkich słów do małych spraw. W "Maestro" także staram się być nieobecny, oddając głos tym, którzy milczeli. W pracy reportera bywa jednak, że obiektywność zmaga się z sumieniem, a to równie niezastąpiona busola. Krolopp, mimo, że zaprowadziłem go do więzienia, zgadza się po latach na rozmowę, traktuje mnie, jak oprawcę, nazywa "diabłem". Mimo krzywdy, którą wyrządził, próbuję narysować go jako człowieka, bo wszyscy jesteśmy z czegoś tam zbudowani i sądzę, że w książce widać, co budowało Kroloppa. Towarzyszę mu do końca, odprowadzam do grobu. Sądzę, że oddałem to szczerze i tak obiektywnie, jak podpowiadało mi sumienie.
Co było tajemnicą "sukcesu" Kroloppa? Dlaczego przez tyle lat bezkarnie krzywdził swoich podopiecznych, a inni (w tym wysoko postawieni urzędnicy) dawali na to nieme przyzwolenie? To fragment z libretta Jagona w Otellu. Przyjaciel Kroloppa, krytyk muzyczny, czyta mi to, gdy pytam: do kogo porównałby pan Kroloppa? Nawet w głowach przyjaciół był mistrzem intrygi, manipulacji. Sądzę, że zdawał sobie sprawę ze swoich patologicznych słabości, więc całe życie grał. Gdy gra się o najwyższą stawkę, która rujnuje życie, to nie siada się do pokera, nie będąc pewnym wygranej. Krolopp nie był hazardzistą, nie rzuciłby na szalę życia. Kalkulował na chłodno. Nie upijał się nawet towarzysko, by rejestrować otoczenie. W notesie zapisywał haki na znajomych, na dzieci. Szukał w ludziach ułomności, by podbijać nimi stawkę. To chyba mu pomogło wygrywać przez tyle lat. Stworzył wielopiętrowy układ zależności: kupował urzędników, dziennikarzy, rodziców. Choć to uproszczenie, bo w książce pokazuję wiele pięter tego układu i jego zdolności.
Jak wspomina pan pierwsze spotkanie z Kroloppem w 2003 roku? Jakie wywarł wrażenie? Większość osób, która spotykała go po raz pierwszy, widziała w nim dystyngowanego, inteligentnego mężczyznę. To mogło zmylić… Niewysoki, dziobaty na twarzy, z garbem, jak bajkowy Quasimodo. A dla kontrastu: sznyt, modny ciuch, oszczędna mimika, dobry perfum, głęboki, radiowy głos lektora, który mógłby usypiać do snu. Gdy przeczesywał grzywkę palcami, to z dworską gracją i nonszalancją. No i demoniczna inteligencja, ironia, nieco cynizmu, salonowe obycie towarzyskie. Gadamy sobie tak kilkanaście minut, w czerwcu 2003 roku, a nagle pytam: molestował pan swoich chórzystów? Nawet mu brew nie drgnęła. Uciekł w intrygi, spiski, zemstę zazdrosnego środowiska. Wychodziłem już, gdy powiedział: "Skrzywdzi pan dzieci, mnie nic się nie stanie..."
Po raz kolejny spotkaliście się w 2012 roku, gdy był już po wyroku, odsiadce, wiadomo było o HIV. Jak przez te lata zmienił się Krolopp? Spokorniał, czy nadal uważał się za wielkiego Maestro? Ciekawie mówiła o tym jego starsza siostra. Gorliwa katoliczka, dobra kobieta, idzie do aresztu po zatrzymaniu Kroloppa i modli się o jego duszę, jest ciekawa, czy spokorniał. Widzi pewnego siebie, wielkiego dyrektora, który rozprawia się szyderstwem z całym światem, jakby tylko na chwilę trafił do uzdrowiska. Zaczyna się ich pojedynek na listy, w którym doprowadzona do ostateczności siostra wysyła mu do celi informacje o kastracji pedofilów. Przez lata odsiadki walczy o duszę brata.
W "Posłowiu" do swojej książki pisze pan, że ta historia wydawała się panu "nieznaną drapieżną rośliną, po której zostało tylko kilka zepsutych kwiatów". Po 10 latach pracy nad "Maestro" przyznał pan, że to był "bluszcz, żarłoczne pnącze przyozdobione kwiatami". Czy ten "bluszcz" próbował i pana dopaść? Czy były przejawy agresji? Agata Steczkowska, która przejęła chór po aresztowaniu Kroloppa, niejednokrotnie otrzymywała głuche telefony, ktoś przebijał jej opony w aucie… Minęło dziesięć lat, także od czasu, gdy Agata Steczkowska, z grupą innych osób, weszła na zgliszcza chóru. Bluszcz zdążył uschnąć, ale widać go, jest pozostałością tamtego świata. Elity Poznania w takich sytuacjach - ataku na wizerunek miasta pracy u podstaw, gospodarności, przykładnej obyczajowości - zwierają szeregi i milczą. Piszę w książce, że takie zwarcie sił w milczeniu sprzyja złu, które świetne hoduje się za firankami. Wokół książki trwa jednak debata w Poznaniu, ludzie gorąco dyskutują, spierają się, nie ukrywają wzburzenia, bo jednak 40 lat molestowania na oczach całego miasta przekracza wyobrażenie o krzywdzie. Widzę ferment, choćby na Facebooku, gdzie ludzie nie szczędzą sobie gorzkich słów, próbują to rozliczać. Ale dla elity, władzy, zwłaszcza starszego pokolenia, to temat niezręczny. Choćby dla rady miasta, która w 1994 dyskutuje o molestowaniu w chórze i utajnia to na lata. To sprawa ich sumienia. Dla mnie ważniejsze jest pytanie: czy to może się powtórzyć? I tu nie mam złudzeń.
Książka "Maestro" ukazała się miesiąc temu. Jak zareagowali na nią czytelnicy oraz jej bohaterowie? Czy ludzie pochwalali fakt, że zdecydował się pan opowiedzieć o tej historii, czy uznali, że było to niepotrzebne rozgrzebywanie starych spraw? Spotkania z czytelnikami zamieniają się niekiedy w niezwykle głębokie, szczere dyskusje, gdy ludzie wstają i mówią: byłem molestowany. Czytają książkę i widzą w niej przewodnik po świecie zła, które sami przeszli, ale też studium ludzkiej słabości. Miałem taki telefon od jednego z rodziców, byłego urzędnika, który opisuje w książce, jak zabrał syna z chóru wiele lat temu, gdy odkrył molestowanie. Dzwonił zatrwożony po lekturze, bo nie wiedział, że to trwało od lat 60. "Maestro", jak sądzę, to książka o historii, która co prawda przeminęła, ale jednak gdzieś ciągle trwa i będzie się powtarzać. |
|
Zmieniony ( 09.12.2013. ) |