Konstrukcja, którą Krolopp zbudował przez lata. "Ma­estro"
Wpisał: Marcin Kącki   
09.12.2013.

Konstrukcja, którą Krolopp zbudował przez lata.

 

Poznałem ją

 

Marcin Kącki: http://m.onet.pl/wiedza-swiat/ksiazki,myg4k

 

Przez lata badał spra­wę, o któ­rej wie­dzie­li wszy­scy. W końcu zde­cy­do­wał się opi­sać me­cha­ni­zmy dzia­ła­nia Woj­cie­cha Kro­lop­pa, pe­do­fi­la, który przez ponad 40 lat krzyw­dził chłop­ców z chóru "Pol­skie Sło­wi­ki". W swo­jej książ­ce "Ma­estro" od­da­je głos ofia­rom, ich ro­dzi­com oraz sa­me­mu opraw­cy.

 

Jo­an­na Pod­gór­ska / Onet: Zde­cy­do­wał się pan na­pi­sać książ­kę po­ru­sza­ją­cą bar­dzo wsty­dli­wy temat. O mo­le­sto­wa­niu chłop­ców z chóru "Pol­skie Sło­wi­ki" wie­dzie­li wszy­scy, ale nikt nie chciał mówić o ni­czym na głos. Nie bał się pan, że na­tra­fi na mur nie do prze­bi­cia i bę­dzie mu­siał szyb­ko za­koń­czyć zbie­ra­nie ma­te­ria­łów? Nawet jeden z ojców mo­le­sto­wa­nych chłop­ców spy­tał pana wprost: "Da mu Pan radę?" [Kro­lop­po­wi – przyp. red.]

Mar­cin Kącki: Wstyd roz­mów­cy to dla re­por­te­ra jeden z murów gra­nicz­nych, który trud­no obejść. Do­ty­czył więk­szo­ści bo­ha­te­rów książ­ki, ale z róż­nych po­wo­dów. Chó­rzy­ści, zwłasz­cza mo­le­sto­wa­ni, mieli opory, by mówić o utra­cie swo­jej god­no­ści, upo­ko­rze­niu, ja­kie­go za­zna­li ze stro­ny dy­ry­gen­ta. Kiki, jeden z nich, wsty­dził się też nie­zro­zu­mia­łej dla niego po­sta­wy matki, która nie do­strze­ga­ła lub nie chcia­ła wi­dzieć zbli­ża­ją­ce­go się za­gro­że­nia. A gdy zo­ba­czy­ła, nie sta­nę­ła mię­dzy synem a złem, tylko je na chwi­lę od­da­li­ła. W książ­ce toczy się ich dia­log, ale za moim po­śred­nic­twem. Kiki, do­ro­sły dziś męż­czy­zna, opo­wia­da hi­sto­rię zła, a jego matka swo­ich ocze­ki­wań, ma­rzeń i am­bi­cji. Nigdy się nie skon­fron­to­wa­li, bo nie chciał do­da­wać jej bólu.

Wielu chło­pa­ków wi­dząc, jak ro­dzi­ce wpa­trze­ni są w "Ma­estro", nie chcie­li ich za­wieść, zo­sta­wa­li z tym sami. Mo­le­sto­wa­nie za­czę­li trak­to­wać jako ta­jem­ni­cę śro­do­wi­sko­wą, drob­ne grzesz­ki, jak pa­le­nie za ro­giem szko­ły, a w końcu jako normę, przy­wi­lej "Ma­estro". Do­pie­ro po la­tach pę­ka­li od środ­ka, bo nie prze­ga­da­li tego, tak po męsku - przy wódce, nawet z ko­le­ga­mi z chóru. Mur mil­cze­nia pękał, gdy sia­da­łem z nimi do roz­mo­wy, bo wie­dzie­li, że prze­stu­dio­wa­łem temat, po­zna­łem kon­struk­cję, którą Woj­ciech Kro­lopp zbu­do­wał przez lata. Mam wra­że­nie, że nie­któ­rzy czuli ze mną więź po­ro­zu­mie­nia, wspól­ne­go prze­ży­cia tej hi­sto­rii. Dałem się jej po­rwać 10 lat temu, gdy za­ją­łem się spra­wą mo­le­sto­wa­nia, rów­no­le­gle z po­li­cją pro­wa­dzi­łem dzien­ni­kar­skie śledz­two. A py­ta­nie "Da mu pan radę?" padło od M., jed­ne­go z męż­czyzn, chó­rzy­stów, który przez lata w bez­rad­no­ści przy­glą­dał się, jak mo­le­sto­wa­ne są ko­lej­ne dzie­cia­ki. Był osa­czo­ny przez ból i wstyd wła­snej krzyw­dy. Wi­dział też urzęd­ni­ków, ko­rum­po­wa­nych dzien­ni­ka­rzy, był prze­ko­na­ny, że Kro­lopp jest nie­ty­kal­ny. Do­pie­ro kilka drin­ków spo­wo­do­wa­ło, że w 2003 roku za­dzwo­nił do ga­ze­ty. To był te­le­fon, który za­po­cząt­ko­wał ko­niec Kro­lop­pa.

 

Co było naj­trud­niej­sze pod­czas tej 10-let­niej pracy nad "Ma­estro": sama te­ma­ty­ka, do któ­rej trud­no się zdy­stan­so­wać, czy też zmowa mil­cze­nia pa­nu­ją­ca w Po­zna­niu?

Pe­do­fi­lia, mo­le­sto­wa­nie sek­su­al­ne, nie były dla mnie no­wy­mi te­ma­ta­mi, ale spra­wa "Pol­skich Sło­wi­ków", to wie­lo­po­zio­mo­wy układ in­tryg, współ­za­leż­no­ści, jakie Kro­lopp zbu­do­wał przez 40 lat. Mu­sia­łem po­znać wszyst­kie pię­tra tej ukła­dan­ki. Można to też przy­rów­nać do struk­tu­ry ma­fij­nej, gdzie trud­no zna­leźć - tu we wła­dzach, me­diach, sztu­ce, a co gor­sza także wśród ro­dzi­ców - osoby, które nie wie­dzia­ły co dzie­je się w chó­rze. Pa­ra­dok­sal­nie to uła­twia­ło mi pracę, bo kogo i gdzie nie py­ta­łem, to wie­dział, sły­szał, albo "coś tam się mó­wi­ło". To dru­zgo­cą­ce dla Po­zna­nia. Urzęd­nik mówi mi, jak to za­ta­jał, dzien­ni­karz, jak omi­jał, ro­dzic, jak pró­bo­wał chro­nić dziec­ko. Ale nikt nic nie robił.

Jest taka scena w książ­ce, gdy matka do­sta­je in­for­ma­cję, że dzie­ci wy­cho­dzą z po­ko­ju ho­te­lo­we­go Kro­lop­pa w majt­kach, więc prosi star­sze­go chó­rzy­stę, by pil­no­wał jej syna. Takie sceny po­wta­rza­ły się la­ta­mi. Kro­lopp - au­to­ry­tet, będąc ele­men­tem elity kul­tu­ral­nej Po­zna­nia, zbu­do­wał taką kon­struk­cję za­leż­no­ści, że fun­da­men­tem były m.in. kon­for­mizm i koł­tuń­stwo, a spo­iwem mil­cze­nie. Roz­ma­wia­jąc z oso­ba­mi w to uwi­kła­ny­mi wi­dzia­łem w nich ulgę, jakby zrzu­ca­li cię­żar. Jeden z urzęd­ni­ków z cza­sów PRL mówi wprost: "Mil­cza­no, bo każdy kal­ku­lo­wał utra­tę pracy". Wie­dział, że fer­ment wokół te­ma­tu pe­do­fi­lii może go zdmuch­nąć, bo w chó­rze śpie­wa­li nawet sy­no­wie wo­je­wo­dy, czyli jego szefa. Kro­lop­pa la­ta­mi kryły naj­wyż­sze wła­dze Po­zna­nia i ko­te­ria śro­do­wi­sko­wa, któ­rej był ele­men­tem.

 

Jak pan zdo­by­wał za­ufa­nie ro­dzi­ców, a przede wszyst­kim sa­mych ofiar, któ­rzy de­cy­do­wa­li się na roz­mo­wy?

"Ma­estro" to wiele in­tym­nych roz­mów. Tu można tylko słu­chać, bo o co pytać męż­czy­znę, który ma łzy w oczach. Tak jak mówił Kiki - byli nie prze­ga­da­ni, wiele roz­mów to­czy­li­śmy do nocy. Wi­dzia­łem w ich oczach proś­by, że jak zaraz nie wje­dzie wódka, to dalej w roz­mo­wie nie pójdą, że już bli­sko pole mi­no­we ich pa­mię­ci, więc le­piej się znie­czu­lić, bo bę­dzie bo­la­ło. Gdy do­ro­sły chó­rzy­sta mówi, jak oddał syna swo­je­mu opraw­cy, to mówi o ja­kiejś ka­ta­stro­fie ży­cio­wej, którą wo­lał­by wy­trzeć z pa­mię­ci.

 

Jak wy­glą­da­ły re­ak­cje ro­dzi­ców i ofia­ry Kro­lop­pa, gdy zgła­szał się pan do nich z py­ta­nia­mi o to, co dzia­ło się w chó­rze?

W książ­ce opi­su­ję ro­dzi­ców, któ­rzy się zbun­to­wa­li prze­ciw­ko Kro­lop­po­wi oraz tych, któ­rzy byli jego wy­znaw­ca­mi. Pierw­si zma­ga­li się z bez­rad­no­ścią, bo gdy prze­ry­wa­li zmowę mil­cze­nia, to ci dru­dzy mieli do nich pre­ten­sje. Jedna z matek opi­su­je kręgi, po któ­rych krą­ży­li wokół Kro­lop­pa. My­śli­wi - to ro­dzi­ce z naj­bliż­sze­go kręgu, któ­rzy mieli nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do dy­ry­gen­ta, by­wa­li w jego domu, a ich sy­no­wie wy­jeż­dża­li na za­gra­nicz­ne to­ur­ne.

Kro­lopp ota­czał się ro­dzi­ca­mi two­rzą­cy­mi elitę fi­nan­so­wą, kul­tu­ro­wą, taki high-li­fe Po­zna­nia. Ale brał do kręgu także tych, któ­rzy wy­wo­dzi­li się z ni­skiej klasy spo­łecz­nej, a ci byli mu wdzięcz­ni za spo­łecz­ny awans. Te­sto­wał lo­jal­ność ro­dzi­ców. Po­tra­fił wy­pu­ścić jakąś plot­kę, by spraw­dzić, czy prze­ka­żą dalej, czy prze­mil­czą. W dal­szym kręgu stali ro­dzi­ce-za­ją­ce, któ­rzy pra­co­wa­li na pierw­szej linii fron­tu: za­ła­twia­li for­mal­no­ści w imie­niu chóru, szyli ubran­ka dzie­ciom, któ­rych fason wzma­gał zresz­tą na­mięt­no­ści de­wian­tów krą­żą­cych wokół Kro­lop­pa. A wszy­scy ro­dzi­ce mieli na­dzie­ję, że zo­ba­czą synów na kon­cer­tach za­gra­nicz­nych. Gdy jedna z matek wy­sko­czy­ła z kręgu za­ję­cy, bo za­czy­na­ła coś po­dej­rze­wać, za chwi­lę z chóru znik­nął jej syn. Kro­lopp kar­cił tym samym, czym na­gra­dzał - od­bie­rał dumę. Ro­dzi­ce, któ­rzy wy­pa­dli z krę­gów, roz­ma­wia­li chęt­nie, roz­li­cza­jąc się z sobą. Inni, my­śli­wi, do dzi­siaj nie do­pusz­cza­ją do sie­bie skali krzyw­dy, jaka się wokół nich dzia­ła.

 

Czy ro­dzi­ce wsty­dzi­li się tego, że kie­dyś prak­tycz­nie "sprze­da­wa­li" swoje dzie­ci czło­wie­ko­wi, który je krzyw­dził? Czy ża­ło­wa­li, że dla pie­nię­dzy i kilku chwil sławy we­pchnę­li synów w ręce pe­do­fi­la?

Naj­lep­szym przy­kła­dem jest mama Kiki. W książ­ce do­ko­nu­je ze sobą roz­ra­chun­ku, ob­cią­ża­jąc za ła­twość, jaką Kro­lopp i inni ro­dzi­ce, któ­rych na­zy­wa my­śli­wy­mi, bu­do­wa­li kon­struk­cję mil­cze­nia. Sądzę, że do dzi­siaj nie jest w sta­nie po­ra­dzić sobie z tym, że ona - in­te­li­gent­na, wy­kształ­co­na ko­bie­ta - mogła do tego stop­nia oddać się tej me­ta­fi­zy­ce, jaką roz­ta­czał "Ma­estro", że po­sła­ła swo­je­go syna do pie­kła. Do tego do­cho­dzą am­bi­cje, współ­za­wod­nic­two, duma, jaką miała wi­dząc śpie­wa­ją­ce­go syna.

Ale są i ro­dzi­ce, któ­rzy sia­da­jąc na­prze­ciw­ko mnie, ce­lo­wa­li we mnie palec, mó­wiąc: znisz­czył pan naj­lep­szy chór w kraju! Nie jest pro­sto zro­zu­mieć ich po­sta­wę, po­dob­nie jak ku­rio­zal­ny pro­test po za­trzy­ma­niu Kro­lop­pa, gdy grupa ro­dzi­ców po­szła pod areszt śpie­wać "Woj­tek, je­ste­śmy z tobą!". W książ­ce od­da­ję im głos, by mogli to wy­tłu­ma­czyć. A po­wo­dy są różne: od żalu za świa­tem, który prze­mi­nął, wy­so­kiej po­zy­cji spo­łecz­nej, do któ­rej awan­so­wał ich Kro­lopp, po fi­nan­so­we.

 

Dzien­ni­karz w swo­jej pracy po­wi­nien być przede wszyst­kim obiek­tyw­ny. Jed­nak ta spra­wa była na tyle kon­tro­wer­syj­na, że łatwo można było ulec emo­cjom. Czy miał pan mo­ment, w któ­rym stra­cił swój obiek­ty­wizm? Mam wra­że­nie, że stało się tak po kry­ty­ce, jaka spa­dła na "Ga­ze­tę Wy­bor­czą" po ujaw­nie­niu faktu, że Kro­lopp jest za­ra­żo­ny wi­ru­sem HIV. Wy­da­je mi się, że wtedy po­nio­sły pana emo­cje.

Gdy w 2004 roku, rok po za­trzy­ma­niu Kro­lop­pa, oka­za­ło się, że ma HIV, zdu­mia­ły mnie pro­ce­du­ry, które na­ka­zy­wa­ły chro­nić jego dobra jako pa­cjen­ta, a brak było kla­row­nych prze­pi­sów do dzia­łań, by in­for­mo­wać o moż­li­wym za­ka­że­niu jego ofiar, dzie­ci, które mo­le­sto­wał. Le­ka­rze, pro­ku­ra­tu­ra, Sa­ne­pid prze­rzu­ca­ły mię­dzy sobą od­po­wie­dzial­ność, kto po­wi­nien to zro­bić. Tu ta­jem­ni­ca le­kar­ska, tam dobro śledz­twa...

Zde­cy­do­wa­li­śmy, że trze­ba na­pi­sać. To nie było łatwe. Pa­mię­tam He­le­nę Łu­czy­wo, współ­za­ło­ży­ciel­kę "Ga­ze­ty Wy­bor­czej", która już w nocy, przed dru­kiem tek­stu, za­dzwo­ni­ła do mnie py­ta­jąc, co wiem, co myślę. Była prze­ję­ta. To po­ka­zu­je skalę dy­le­ma­tu, z jakim się zma­ga­li­śmy. Po ar­ty­ku­le, że Kro­lopp ma HIV, ode­zwa­ło się wielu, dla któ­rych dobro pa­cjen­ta - tu Kro­lop­pa - było nadal waż­niej­sze. Cóż, prawo nigdy nie na­dą­ża za ży­ciem, ale obu­rzy­ły mnie głosy, także w Po­zna­niu, że ar­ty­kuł spo­wo­du­je na­pięt­no­wa­nie dzie­ci, że znów na­le­ża­ło mil­czeć.

Na­pi­sa­łem z furią tekst, w któ­rym py­ta­łem: ile jesz­cze tego mil­cze­nia? Gdzie byli ci obu­rze­ni, gdy Kro­lopp la­ta­mi fol­go­wał? Pyta pani o obiek­ty­wizm... To klu­czo­we w in­for­ma­cji new­so­wej, w któ­rej prze­kaz nie po­wi­nien być znie­kształ­co­ny, gdy nie po­win­no uży­wać się wiel­kich słów do ma­łych spraw. W "Ma­estro" także sta­ram się być nie­obec­ny, od­da­jąc głos tym, któ­rzy mil­cze­li. W pracy re­por­te­ra bywa jed­nak, że obiek­tyw­ność zmaga się z su­mie­niem, a to rów­nie nie­za­stą­pio­na bu­so­la. Kro­lopp, mimo, że za­pro­wa­dzi­łem go do wię­zie­nia, zga­dza się po la­tach na roz­mo­wę, trak­tu­je mnie, jak opraw­cę, na­zy­wa "dia­błem". Mimo krzyw­dy, którą wy­rzą­dził, pró­bu­ję na­ry­so­wać go jako czło­wie­ka, bo wszy­scy je­ste­śmy z cze­goś tam zbu­do­wa­ni i sądzę, że w książ­ce widać, co bu­do­wa­ło Kro­lop­pa. To­wa­rzy­szę mu do końca, od­pro­wa­dzam do grobu. Sądzę, że od­da­łem to szcze­rze i tak obiek­tyw­nie, jak pod­po­wia­da­ło mi su­mie­nie.

 

Co było ta­jem­ni­cą "suk­ce­su" Kro­lop­pa? Dla­cze­go przez tyle lat bez­kar­nie krzyw­dził swo­ich pod­opiecz­nych, a inni (w tym wy­so­ko po­sta­wie­ni urzęd­ni­cy) da­wa­li na to nieme przy­zwo­le­nie?

To frag­ment z li­bret­ta Ja­go­na w Otel­lu. Przy­ja­ciel Kro­lop­pa, kry­tyk mu­zycz­ny, czyta mi to, gdy pytam: do kogo po­rów­nał­by pan Kro­lop­pa? Nawet w gło­wach przy­ja­ciół był mi­strzem in­try­gi, ma­ni­pu­la­cji. Sądzę, że zda­wał sobie spra­wę ze swo­ich pa­to­lo­gicz­nych sła­bo­ści, więc całe życie grał. Gdy gra się o naj­wyż­szą staw­kę, która ruj­nu­je życie, to nie siada się do po­ke­ra, nie będąc pew­nym wy­gra­nej. Kro­lopp nie był ha­zar­dzi­stą, nie rzu­cił­by na szalę życia. Kal­ku­lo­wał na chłod­no. Nie upi­jał się nawet to­wa­rzy­sko, by re­je­stro­wać oto­cze­nie. W no­te­sie za­pi­sy­wał haki na zna­jo­mych, na dzie­ci. Szu­kał w lu­dziach ułom­no­ści, by pod­bi­jać nimi staw­kę. To chyba mu po­mo­gło wy­gry­wać przez tyle lat. Stwo­rzył wie­lo­pię­tro­wy układ za­leż­no­ści: ku­po­wał urzęd­ni­ków, dzien­ni­ka­rzy, ro­dzi­ców. Choć to uprosz­cze­nie, bo w książ­ce po­ka­zu­ję wiele pię­ter tego ukła­du i jego zdol­no­ści.

 

Jak wspo­mi­na pan pierw­sze spo­tka­nie z Kro­lop­pem w 2003 roku? Jakie wy­warł wra­że­nie? Więk­szość osób, która spo­ty­ka­ła go po raz pierw­szy, wi­dzia­ła w nim dys­tyn­go­wa­ne­go, in­te­li­gent­ne­go męż­czy­znę. To mogło zmy­lić…

Nie­wy­so­ki, dzio­ba­ty na twa­rzy, z gar­bem, jak baj­ko­wy Qu­asi­mo­do. A dla kon­tra­stu: sznyt, modny ciuch, oszczęd­na mi­mi­ka, dobry per­fum, głę­bo­ki, ra­dio­wy głos lek­to­ra, który mógł­by usy­piać do snu. Gdy prze­cze­sy­wał grzyw­kę pal­ca­mi, to z dwor­ską gra­cją i non­sza­lan­cją. No i de­mo­nicz­na in­te­li­gen­cja, iro­nia, nieco cy­ni­zmu, sa­lo­no­we oby­cie to­wa­rzy­skie. Ga­da­my sobie tak kil­ka­na­ście minut, w czerw­cu 2003 roku, a nagle pytam: mo­le­sto­wał pan swo­ich chó­rzy­stów? Nawet mu brew nie drgnę­ła. Uciekł w in­try­gi, spi­ski, ze­mstę za­zdro­sne­go śro­do­wi­ska. Wy­cho­dzi­łem już, gdy po­wie­dział: "Skrzyw­dzi pan dzie­ci, mnie nic się nie sta­nie..."

 

Po raz ko­lej­ny spo­tka­li­ście się w 2012 roku, gdy był już po wy­ro­ku, od­siad­ce, wia­do­mo było o HIV. Jak przez te lata zmie­nił się Kro­lopp? Spo­kor­niał, czy nadal uwa­żał się za wiel­kie­go Ma­estro?

Cie­ka­wie mó­wi­ła o tym jego star­sza sio­stra. Gor­li­wa ka­to­licz­ka, dobra ko­bie­ta, idzie do aresz­tu po za­trzy­ma­niu Kro­lop­pa i modli się o jego duszę, jest cie­ka­wa, czy spo­kor­niał. Widzi pew­ne­go sie­bie, wiel­kie­go dy­rek­to­ra, który roz­pra­wia się szy­der­stwem z całym świa­tem, jakby tylko na chwi­lę tra­fił do uzdro­wi­ska. Za­czy­na się ich po­je­dy­nek na listy, w któ­rym do­pro­wa­dzo­na do osta­tecz­no­ści sio­stra wy­sy­ła mu do celi in­for­ma­cje o ka­stra­cji pe­do­fi­lów. Przez lata od­siad­ki wal­czy o duszę brata.

 

W "Po­sło­wiu" do swo­jej książ­ki pisze pan, że ta hi­sto­ria wy­da­wa­ła się panu "nie­zna­ną dra­pież­ną ro­śli­ną, po któ­rej zo­sta­ło tylko kilka ze­psu­tych kwia­tów". Po 10 la­tach pracy nad "Ma­estro" przy­znał pan, że to był "bluszcz, żar­łocz­ne pną­cze przy­ozdo­bio­ne kwia­ta­mi". Czy ten "bluszcz" pró­bo­wał i pana do­paść? Czy były prze­ja­wy agre­sji? Agata Stecz­kow­ska, która prze­ję­ła chór po aresz­to­wa­niu Kro­lop­pa, nie­jed­no­krot­nie otrzy­my­wa­ła głu­che te­le­fo­ny, ktoś prze­bi­jał jej opony w aucie…

Mi­nę­ło dzie­sięć lat, także od czasu, gdy Agata Stecz­kow­ska, z grupą in­nych osób, we­szła na zglisz­cza chóru. Bluszcz zdą­żył uschnąć, ale widać go, jest po­zo­sta­ło­ścią tam­te­go świa­ta. Elity Po­zna­nia w ta­kich sy­tu­acjach - ataku na wi­ze­ru­nek mia­sta pracy u pod­staw, go­spo­dar­no­ści, przy­kład­nej oby­cza­jo­wo­ści - zwie­ra­ją sze­re­gi i mil­czą. Piszę w książ­ce, że takie zwar­cie sił w mil­cze­niu sprzy­ja złu, które świet­ne ho­du­je się za fi­ran­ka­mi. Wokół książ­ki trwa jed­nak de­ba­ta w Po­zna­niu, lu­dzie go­rą­co dys­ku­tu­ją, spie­ra­ją się, nie ukry­wa­ją wzbu­rze­nia, bo jed­nak 40 lat mo­le­sto­wa­nia na oczach ca­łe­go mia­sta prze­kra­cza wy­obra­że­nie o krzyw­dzie. Widzę fer­ment, choć­by na Fa­ce­bo­oku, gdzie lu­dzie nie szczę­dzą sobie gorz­kich słów, pró­bu­ją to roz­li­czać. Ale dla elity, wła­dzy, zwłasz­cza star­sze­go po­ko­le­nia, to temat nie­zręcz­ny.

Choć­by dla rady mia­sta, która w 1994 dys­ku­tu­je o mo­le­sto­wa­niu w chó­rze i utaj­nia to na lata. To spra­wa ich su­mie­nia. Dla mnie waż­niej­sze jest py­ta­nie: czy to może się po­wtó­rzyć? I tu nie mam złu­dzeń.

 

Książ­ka "Ma­estro" uka­za­ła się mie­siąc temu. Jak za­re­ago­wa­li na nią czy­tel­ni­cy oraz jej bo­ha­te­ro­wie? Czy lu­dzie po­chwa­la­li fakt, że zde­cy­do­wał się pan opo­wie­dzieć o tej hi­sto­rii, czy uzna­li, że było to nie­po­trzeb­ne roz­grze­by­wa­nie sta­rych spraw?

Spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi za­mie­nia­ją się nie­kie­dy w nie­zwy­kle głę­bo­kie, szcze­re dys­ku­sje, gdy lu­dzie wsta­ją i mówią: byłem mo­le­sto­wa­ny. Czy­ta­ją książ­kę i widzą w niej prze­wod­nik po świe­cie zła, które sami prze­szli, ale też stu­dium ludz­kiej sła­bo­ści. Mia­łem taki te­le­fon od jed­ne­go z ro­dzi­ców, by­łe­go urzęd­ni­ka, który opi­su­je w książ­ce, jak za­brał syna z chóru wiele lat temu, gdy od­krył mo­le­sto­wa­nie. Dzwo­nił za­trwo­żo­ny po lek­tu­rze, bo nie wie­dział, że to trwa­ło od lat 60. "Ma­estro", jak sądzę, to książ­ka o hi­sto­rii, która co praw­da prze­mi­nę­ła, ale jed­nak gdzieś cią­gle trwa i bę­dzie się po­wta­rzać.

Zmieniony ( 09.12.2013. )