...A pozycja piekła zawsze jest tylko obronna
Wpisał: Ewa Polak-Pałkiewicz   
10.02.2014.

...A pozycja piekła zawsze jest tylko obronna

 

W głębi ducha znacie Mnie

 

4.2.2014  Ewa Polak-Pałkiewicz

(dokończenie Zerwania z apostatą)

 

W 1926 roku we Francji miała miejsce dewaluacja franka. Paul Claudel zauważył przy tej okazji nieuchronne następstwo wydarzeń: 

„Z krawędzi monet usunięto dewizę Bóg opiekuje się Francją i wnet zaczęły topnieć, Bóg przestał opiekować się Francją. Oszczędni Francuzi uczynili sobie Boga z pięciofrankówki, idol topnieje. Moneta zdewaluowana, znika Credo, a w ślad za nim kredyt. 

To wszystko, co w nowoczesnym społeczeństwie służyło za więź między ludźmi, co pozwalało dawać i otrzymywać, to wszystko, co dawało nam przewagę nad innymi, co gwarantowało przyszłość, to wszystko, co w spadku przekazała nam przeszłość, cała materia naszych wzajemnych stosunków i cała materia naszej nadziei…”, tak pisał w uniesieniu i z goryczą Claudel w maju 1926 roku, gdy dotarła do Japonii (gdzie był wówczas ambasadorem) ta wiadomość, zbijająca go z nóg. 

Moneta francuska po roku 1926, symbol rozstania się z Bogiem na rzecz świata. Co rozstanie to przyniosło w ciągu kolejnych dziewięćdziesięciu lat ojczyźnie Claudela, aż do po dziś dzień? Jak wielkie jest to światowe dobro? 

Nie patrz na nas! 

Gdyby nie śmierć ojca Maksymiliana Kolbe, polskiego franciszkanina w bunkrze głodowym obozu koncentracyjnego Auschwitz, być może wielu z nas – tak jak i wielu Francuzów – nie wiedziałoby, kim jest Bóg.  

Być może wśród tych, którzy nie wiedzieliby, kim jest Bóg, było wielu Niemców. A może tylko ich nieliczna grupa. Pewne jest jedno, ojciec Maksymilian wzbudził w tych niewielu, przekonanych dotąd o potędze swojej rasy, niewymowny strach. Zamordowano go z powodu tego panicznego strachu.

Nie była to bowiem śmierć naturalna. Ojciec Kolbe nie umarł także z głodu, tak jak było to zaplanowane.

Esesman nie przyszedł zamordować go zastrzykiem fenolu „z litości”, jak się to dziś niekiedy naiwnie interpretuje. Po dwóch tygodniach, odkąd ojciec Kolbe został wtrącony do głodowego bunkra – piwnicy bez okien – razem z innymi skazańcami, nadal żył, choć nie przysługiwała mu okruszyna chleba i kropla wody. Powietrza w tej ciasnej celi było także bardzo niewiele. Świeżego powietrza nie było wcale.  Żył jednak. 

Niemcy nie chcieli w obozie śmierci mieć człowieka, którego Bóg trzyma przy życiu. Wbrew ich wyrokowi. Wbrew ich usilnym staraniom. Wbrew nadzwyczaj sprawnie działającej – dotąd bez zarzutu - machinie śmierci, przemyślanej w każdym szczególe, którą wprawili w ruch. Wbrew całej wiedzy medycznej i naukowej, jaką dysponowali. Ach, jakże ci Niemcy cenili naukę i jej dowody!

A tymczasem ojciec Kolbe wciąż nie umierał! Ten, który na pytanie więziennego nadzorcy, kim jest, miał jedną tylko odpowiedź: „Jestem kapłanem katolickim”.

W tym miejscu, gdzie „Bóg umarł”, stało się w najbardziej oczywisty sposób jasne – dla inspiratorów i organizatorów przemysłu śmierci - że można żyć Bogiem. Bogiem samym. Bez kropli wody. Tego nie byli w stanie znieść. 

Choć jego towarzysze umierali w niewyobrażalnych męczarniach, z głodowego bunkra dochodziły w sierpniu 1941 roku na zewnątrz dźwięki hymnów na cześć Boga. Nieustająca modlitwa odmawiana silnym męskim głosem, wielbienie Pana Wszechrzeczy. Nieustający Różaniec. Tego nie można było wytrzymać. 

Niemieccy przywódcy z czasów ostatniej wojny, ich ściśle elitarne grono, wiedzieli już wtedy, że Bóg podtrzymuje w sposób wymykający się ludzkiemu rozumowi życie tych, których chce zachować. Marta Robin (1902-1981), Francuzka, dziś kandydatka na ołtarze, żyła przez kilkadziesiąt lat wyłącznie Komunią św. Także Teresa Neumann (1898-1962), ich rodaczka, przez kilkadziesiąt lat nie przyjmowała pokarmów i nie piła. Przyjmowała Boga w Komunii św.  Obie były stygmatyczkami i w każdy piątek przeżywały Mękę Pańską.

Oprawcy nie wiedzieli, dlaczego tak się dzieje. Nie mieli pojęcia, że ci, których Bóg utrzymuje przy życiu pomimo wyroku, jaki na nich wydano, czy wbrew prawom natury, to ci, którzy Bogu całkowicie zaufali. Ci, którzy w Niego wierzą. 

U mnie wszystko dobrze 

Z ostatniego listu do matki z Auschwitz: 

„Moja kochana Mamo, pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu. U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę. Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami – Kolbe Rajmund”.

Dnia 28 maja 1941 o. Maksymilian został wywieziony z Pawiaka w Warszawie do niemieckiego obozu zagłady KL Auschwitz, gdzie 14 sierpnia 1941 poniósł śmierć głodową, dobity  zastrzykiem trucizny. Tak o tej sprawie pisze się dziś. Ale czy można jednocześnie umrzeć z powodu zagłodzenia i z powodu otrzymania zastrzyku z trucizną? I po co trucizna, kiedy umiera się z głodu? 

 „17 lutego 1941 r. został aresztowany przez gestapo i przewieziony na Pawiak, a 28 maja do Auschwitz. Wielu zapamiętało go jako człowieka pełnego wiary, wewnętrznego pokoju. Więźniowie mówili o nim:  >Umacniał nasze dusze i sprawiał, że mieliśmy więcej ufności w Bogu i osłabiał nasz lęk przed śmiercią<…  Pamiętam jak mówił: > Ja nie boję się śmierci, boję sie grzechu<… Zachęcał nas, aby nie bać się śmierci i aby mieć na sercu zbawienie naszych dusz. Mówił, że jeśli nie będziemy obawiać się niczego, oprócz grzechu, modląc się do Chrystusa i szukając wstawiennictwa Maryi, poznamy pokój. Potem ukazywał nam Chrystusa, jako jedyne pewne oparcie i jedyną pomoc, na którą mogliśmy liczyć. Widzieliśmy jak on sam oddawał całe swoje życie, przeżywane w obozie koncentracyjnym, w ręce Boga: całkowicie się mu powierzał, miłując Chrystusa i Matkę Bożą ponad wszystko i  przekonywał nas poprzez tę miłość. Naprawdę wydawało się, że nie ma większej siły od tej, która od niego emanowała<” – (Aleksander Dziuba, więzień Auschwitz).

Wydarzenia w bunkrze głodowym opisała w swojej reporterskiej książce emigracyjna pisarka Maria Winowska.

„…Głośno się modlił, tak że i jego wspóltowarzysze mogli słyszeć i modlić się razem z nim…Współwiężniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli, a nawet przeklinali, lecz po jego słowach pogodzili się ze swym strasznym losem (…) P. Borgowiec wchodził co dzień do celi, by wyciągać trupy. Skazańcy leżeli, jeden tylko o. Maksymilian stał lub klęczał wpośród nich.  Wzrok miał tak przenikliwy, że SS-mani znieść go nie mogli i krzyczeli:

Schau auf die Erde, nicht auf uns!

W ziemię patrz, nie na nas!

Niektórzy skazańcy wijąc się w nieludzkich bólach błagali o kroplę wody; nigdy on. Pewnego razu jeden ze zbirów zawołał:

- So einen wie diesen Pfaffen haben wir nie gesehen. Das muss ein aussergewohönlicher Mensch sein!

Takiego jak ten klecha, nie widzieliśmy nigdy; to musi być jakiś nadzwyczajny człowiek!

Dodajmy szczegół drastyczny, który może urazi delikatne uszy. Tymci gorzej dla pięknoduchów! P. Borowiec zeznaje, że nie potrzebował wynosić wiadra higienicznego, gdyż było stale puste.


Płyną dni. Oto wigilia Wniebowzięcia. W celi śmierci leży na posadzce trzech konających, bez przytomności. O. Maksymilian siedzi na posadzce oparty o ścianę i oczy ma otwarte, przytomne.
Za długo trwa zbirom to konanie. Dziś właśnie kat obozowy Bock otrzymał rozkaz „wykończenia” niedobitków. Wchodzi, trzymając w ręku strzykawkę z kwasem fenolowym. O. Maksymilian z uśmiechem podaje mu ramię”. (Maria Winowska, „Szaleniec Niepokalanej”, Londyn 1959) 

Oto inna relacja: 

„Umierał bez świadków… Ale Niepokalana nie pozwoliła, by tak zupełnie ukrytą pozostała śmierć Jej gorliwego sługi.

 Oto w kilka chwil po zastrzyku i wyjściu Niemców z bunkra śmierci wszedł tam więzień obozowy i pisarz bunkra, by wynieść ciała zmarłych i oczyścić celę śmierci. 
“Gdy miałem ciało o. Kolbego wynieść z celi – zeznaje pod przysięgą – i drzwi otworzyłem, podpadło mi, że o. Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Pogodna, czysta twarz o. Maksymiliana promieniowała”…  (Zdzisław J. Kijas OFMConv) 

Jeden o. Maksymilian tak wyglądał, jakby był w ekstazie”, dodaje Maria Winowska, w swojej książce reporterskiej, powołując się na relację P. Borowca.

Kościół nie chciał spłonąć

Co łączy niedawny najwyższy niemiecki laur filmowy dla szkalującego Polaków serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, wyprodukowanego przez naszych zachodnich sąsiadów, zamalowaną w 1959 roku wieżę kościoła św. Augustyna w Warszawie i wybieg dla modelek zorganizowany przed ołtarzem tej świątyni na jesieni zeszłego roku?

Kościół św. Augustyna znajdował się w czasie ostatniej wojny na terenie warszawskiego getta. Jako jedyny obiekt na tym obszarze nie został przez Niemców zniszczony. Całe getto spłonęło, kościół ocalał. Dlatego, że Bóg tak chciał. Wszystko wokół zostało obrócone w pył, kościół pozostał nietknięty wraz z otaczającą go kępą wspaniałych drzew.

Ciało o. Maksymiliana Marii Kolbego także nie chciało spłonąć w piecu krematoryjnym, mimo ponawianych prób. Niemcy musieli je zakopać na terenie obozu.

Gdzie znajduje się grób świętego, który nie umierał, choć go głodzono w bunkrze śmierci?  

Dziś kolejny symbol opieki Bożej nad Polską – kościół św. Augustyna w Warszawie – próbuje się zniszczyć, tym razem od wewnątrz. To nie jest jeden z wielu kościołów. Jego historia to potwierdza.

W czasie wojny dwaj księża z tej parafii zostali zamordowani przez Niemców za pomoc Żydom. Proboszcza ks. Garncarka zamordowano 20 grudnia 1943 r., wikarego, ks. Leona Więckowicza, aresztowanego 3 grudnia 1942 r., zamęczono w obozie Gross-Rosen w sierpniu 1944 roku.

W pierwszych latach wojny kościół służył katolikom z przyległych ulic, potem ochrzczonym mieszkańcom getta.

Gdy świątynia została zamknięta, Żydzi z getta urządzili w niej teatr, który działał od lipca 1941 roku.

Był to Nowy Teatr Kameralny, kierował nim Andrzej Marek (Marek Arnsztejn). Wystawił tu m.in. sztuki „Potęga pieniądza”, „Moje żony mnie zdradzają”, „Finał małżeństwa”.

Wtedy właśnie, gdy rozpoczynał swoją działalność teatr żydowski w kościele św. Augustyna, w celi bunkra głodowego w Auschwitz ojciec Maksymilian Kolbe wznosił do Boga pieśni wielbiące Go. I śpiewał na cześć Maryi.

Po zagładzie getta Niemcy upatrzyli sobie kościół na magazyn zrabowanych Żydom rzeczy, potem urządzili tu stajnię.

Podczas Powstania Warszawskiego na wieży kościoła okupanci zainstalowali punkt obserwacyjny i gniazdo niemieckiej broni maszynowej. 13 sierpnia 1944 roku w pobliżu kościoła (od Dzielnej), dokonano ostatniej egzekucji na więźniach Pawiaka. Zamordowano 98 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci. Po Powstaniu Niemcy podpalili dach świątyni z zamiarem jej zniszczenia. Kościół nie został uszkodzony, spłonęła tylko sygnaturka, organy i drzwi. Niemcy działali w pośpiechu, planowane wysadzenie kościoła nie doszło do skutku. Nie zdążyli.

Dlaczego kościół św. Augustyna ocalał?

Kościół św. Augustyna w Warszawie po zniszczeniu Getta

To że ocalał ma sens nie tylko symboliczny. To fakt, który mówi, że rachuby Boga nie są rachubami ludzi. Ludzie nie mogą czynić tego, co by chcieli, jeśli Bóg tego nie zechce. I choć Warszawa została obrócona przez Niemców w pogorzelisko, ze sterczącymi gdzie niegdzie kikutami budynków – potem dzieło zniszczenia dokończyli Sowieci – piękny majestatyczny neoromański kościół św. Augustyna z siedemdziesięciometrową wieżą, pozostał w morzu ruin, dumny i wyniosły.

Dziś, niemal dokładnie w rocznicę tych wydarzeń, pod nieobecność księdza proboszcza, który jest gospodarzem, odbył się tu pokaz mody.

Wiadomo, nie ma lepszego miejsca, by zaprezentować półgołe modelki. „Wybieg” przed ołtarzem, teatru ciąg dalszy.

Przypadkiem zaproszonych jest mnóstwo osób. Zdjęcia z imprezy obiegają cały świat. Ale jakoś brakuje entuzjazmu, nikt nie klaszcze. Modelki chowają się po kątach. Nawet najbardziej oddani miłośnicy tego typu wydarzeń mówią, że czują niesmak. Autor kolekcji jakiś spłoszony. Niepokój, wstyd, zażenowanie. Co się stało?

Przypadek, że doszło do barbarzyństwa w polskiej świątyni? Czy są może jakieś inne powody profanacji?

A spektakle w kościołach całej niemal Polski? Koncerty, widowiska, konkursy, nagrody, tańce (oczywiście, liturgiczne), popisy, występy, anegdoty…

Przed ołtarzem, na którym Chrystus codziennie umiera, oddaje duszę Ojcu.

Przy Tabernakulum, w którym mieszka prawdziwy Bóg. Czy nikt z organizatorów tego rodzaju widowisk i koncertów nie drży przed Bogiem żywym, obrażanym w Jego domu?

Czy nikt już nie pamięta tych słów, które padły owego ranka na placu apelowym w niemieckim obozie śmierci, z tak niewypowiedzianą godnością… W chwili tak wyjątkowej, gdy Bóg spojrzał z miłością na wychudzoną postać w pasiaku:

Jestem kapłanem katolickim. 

Jestem kapłanem

Pięćdziesiąt cztery lata temu, w sobotę 7 października 1959 roku – w tym samym roku, w którym Maria Winowska pisze na emigracji książkę o Ojcu Kolbe, człowieku, który chciał zdobyć cały świat dla Niepokalanej – kościół św. Augustyna stał się obiektem nadzwyczajnego zainteresowania.

Zgodnie z relacjami świadków, gdy zapadł wieczór, na tle pozłacanej kuli znajdującej się u podstawy krzyża wieńczącego dach świątyni ukazała się świetlista Postać. Niewiasta z rozłożonymi rękami, opierająca stopy na kuli i depcząca węża. Ludzie oblegający świątynię nie mieli wątpliwości, kim Ona jest. Nazwali Ją Matką Boską Muranowską – Współczującą, Miłosierną Opiekunką Polski.

Zjawisko powtórzyło się w poniedziałek. Odtąd widziano Postać przez dwadzieścia kolejnych dni. Kościół został otoczony przez tysiące ludzi, którzy przybywali z całej Warszawy i z okolic. Modlili się wpatrzeni w świetlistą Postać. Pojawił się też natychmiast niemal równie liczny tłum milicjantów i tajniaków, którzy wmieszali się w tłum, strasząc represjami, dezinformując, wygadując na Kościół. Ludzi wciąż przybywało. Choć kuria metropolitalna wydała komunikat, że nie ma żadnych symptomów zjawiska ponadnaturalnego, władze przystąpiły energicznie do przemalowywania kuli. Czyniono to wielokrotnie, wciąż od nowa, ponieważ światło na wieży wciąż  rzucało żywy blask. Ostatnia warstwa była czarna i wyglądała jak smoła.

Z jakichś powodów uniemożliwiono polskiemu fotoreporterowi Tadeuszowi Rolke zebranie materiału dokumentacyjnego, o który prosił zainteresowany wydarzeniem francuski magazyn „Paris Match”.

Jeżeli było to tylko złudzenie, sugestia zbiorowa, refleksy świetle na błyszczącej kuli, to dlaczego zakazano dokumentacji? Po co te tłumy funkcjonariuszy i orszak smutnych panów? Skąd ten strach?

Mieszkając niedaleko, bardzo często przychodziłam w godzinach wieczornych pod kościół i zawsze widziałam wyraźną postać Matki Bożej. Korzystając z lornetki mogłam zauważyć, że Maryja była w długich, świetlistych szatach. Objawienia miały miejsce w czasie, gdy władze komunistyczne nasiliły ateizację Polaków i usuwały świeżo przywróconą religię oraz krzyże ze szkół. Matka Boża umocniła naszą wiarę, co pozwoliło żyć w duchu prawdy i przezwyciężać zło, które starało się zapanować nad krajem – wspomina po latach Elżbieta Knych.

Także inne osoby wskazują na duchowe owoce związane z wydarzeniami sprzed pół wieku. – Matka Boża okazała mi pomoc, gdy rodziłam dziecko. Mimo iż syn urodził się w niedotlenieniu porodowym i przez 45 minut był przywracany do życia, to wszystko odbyło się szczęśliwie dzięki Matce Bożej. Lekarz ratujący moje dziecko należał do Żywego Różańca przy parafii św. Augustyna. Za pośrednictwem Niepokalanej otrzymałam wiele innych łask – wspomina w swoim świadectwie Helena Kozicka”.

Objawienia skończyły się wraz z końcem miesiąca różańcowego. Historyk Witold Dąbrowski, mieszkaniec Muranowa zebrał prawie tysiąc listów świadków, które zawierają opis cudownego ukazania się Matki Bożej, a także raporty SB, opisy represji,  nazwiska zatrzymanych, szkice sytuacyjne. (Witold Dabrowski, „Cud na Nowolipkach. Objawienie w kościele św. Augustyna w Warszawie”, Warszawa 2012).

Kłania się średniowiecze

 „Podobnych świadectw parafia posiada kilkadziesiąt – podkreśla ks. prał. Walenty Królak, miejscowy proboszcz i dziekan muranowski. – Świadectwa ciągle zbieramy” (z internetowej kroniki parafii).

Komuniści byli przerażeni. W miesiącu różańcowym z dnia na dzień pod kościołem gęstniał tłum, który śpiewał i odmawiał różaniec. Ludzi przeganiano i legitymowano, ogłaszając przez megafon, że gromadzenie się jest nielegalne. Autobusy i tramwaje miały zakaz zatrzymywania się przy ul. Nowolipki. Czerwona prasa natrząsała się z pielgrzymów. (“Kurier Polski” z 3 listopada: “Ludzie, gdzie my żyjemy? W połowie XX wieku na warszawskiej ulicy kłania się nam średniowiecze”).

I tak jak to często bywa, Kościół nie potwierdził cudu, ale potwierdziły go skonsternowane, w najwyższym stopniu zaniepokojone komunistyczne władze stolicy. Kilkuset osobom w trybie administracyjnym wlepiono grzywny 300 złotych – z zamianą na czternaście dni odsiadki w areszcie.

Zamalowanie kuli na wieży kościoła czarną farbą nie zniechęciło ludzi, którzy widzieli Matkę Bożą i wciąż oblegali świątynię. Czy tylko dlatego, że chcieli Ją zobaczyć? (Farbę usunięto dopiero w 1995 roku).

W kościele przy Nowolipkach szczególnym kultem otaczany jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Dar biskupa Karola Niemiry, który był tu proboszczem w latach 1929 -1933. (Później był biskupem pomocniczym Pińska, skąd przez władze komunistyczne został wypędzony).

Kultem otacza się także figurę Matki Bożej, która wznosi się przed kościołem św. Augustyna od w 1913 r. Nieuszkodzona przetrwała całą wojnę, próbę zniszczenia kościoła podczas likwidowania getta i Powstanie Warszawskie. Tu ludzie przychodzili i przychodzą modlić się nawet w nocy.

„Narodziny św. Jana. – Urodził się, kiedy dnia zaczyna ubywać. Chrystus – kiedy dnia zaczyna przybywać. Ażeby urósł, ja zmaleć muszę (św. Augustyn).” (Paul Claudel w „Dzienniku”).

Tak, istotnie, kłania się średniowiecze, nawet bardzo wczesne. (Święty Augustyn żył w latach 354 – 430).

 „W głębi ducha znacie mnie…”

„2 kwietnia – Wielki Piątek. Ewangelia św. Jana. Dwakroć powtórzone pytanie Chrystusa: Kogo szukacie? I na odpowiedź: Jezusa z Nazaretu (…) >organa ścigające< albo >prześladowcy< walą się jeden przez drugiego na plecy, bez ładu i składu, nieprzyzwoicie. Widowisko to zdarza się nam oglądać i dziś jeszcze. – Tragiczny dialog między Żydami i Piłatem, przedstawicielem pogan. Po >zdradzie< Judasza, >ekstradycja< niemal prawna przechodzi w ręce pogaństwa. Tu es Rex Judeorum? Gens tua et pontifices tradiderunt te mihi. Ani Żydzi, ani poganie przyjąć Go nie chcą. Odsyłają Go sobie jak piłkę, niby to prześcigając się w grzecznościach. >Zabij Go! – Ależ nie, dajcie spokój, zabijcie Go sami!<  (…) A więc od tej chwili Żydzi chcieli łotra królem. Co zaś do pogan, zaakceptują Go, ale przedtem będą torturować na wszelkie sposoby. Jak i dziś jeszcze uczeni zeszłego stulecia >zadręczali< Pismo, zadręczali Słowo… (…)” (Paul Claudel) 

Skąd wziął się ten błąd, zwany też zdradą Żydów? Francuski pisarz nie waha się: 

„Zbrodnią Izraela było skąpstwo. Zachowując dla siebie łaskę Boga, słowo Boże, niczym wody Morza Martwego. Czym jest pieniądz, jeśli nie skamieniałym miłosierdziem? Chlebem, który zmienił się w kamień. Dic ut fiant panes lapides isti”. 

A czym jest zdaniem pisarza Eucharystia?

„Nasz Pan daje nam w eucharystii nie tylko swoją rzeczywistość akcydentalną, ciała i krwi, ale swoją substancję, to, przez co jest tym, czym jest,  s w o j e   ciało i  s w o j ą  krew. Pod osłoną naszej fizjologii zwraca się do naszej istoty. – Cudowne bogactwo i cudowna szczodrobliwość Boga, nie tylko ogólna, lecz dla nas przeznaczona”. (1927)

Jest to powód, dla którego w kościele nie ma miejsca na żadne widowisko. Nie ma miejsca na teatr. Nie ma miejsca na koncert, nawet muzyki poważnej, na pokaz mody, rewię czy tańce.

Niemcy zabijając Żydów za ich żydowskość i Polaków, którzy ratowali Żydów, za ich katolicyzm – nieodłączny od polskości – powiedzieli, że nie życzą sobie świata, w którym Bogiem jest Jezus Chrystus. Życzą sobie świata, gdzie bogiem jest siła, przemoc i okrucieństwo. To wszystko, co określali jako niezbędne, by w XX wieku zatriumfowało państwo oparte na wartości germańskiej rasy i krwi. Bo panami są oni. Bóg nie jest Panem. W ten sposób nie tylko ignorowali chrześcijaństwo, ale wypowiedzieli mu wojnę. Chrystus nie był dla nich Bogiem – tak jak dla Żydów. Nie dawał żadnej nadziei na ziemskie królestwo, na pełnię władzy. Nie gwarantował żadnego sukcesu. Był Kimś słabym.

 „>Niechże teraz zejdzie z krzyża!< Niechże się z tego wyłabuda, jeśli potrafi! – mówią uczeni. Niech się wydostanie z tej pułapki. Niech wyzwoli się z dylematu, na którym myśmy Go rozpięli; przygwoździliśmy Mu cztery kończyny niby zwierzęciu na wiwisekcji: On nie ma już sposobu, żeby cokolwiek ukryć; sami dobrze widzicie, to był tylko człowiek”. (Paul Claudel,1929)

 „Rozdział 7 Ewangelii św. Jana zadziwia życiem i realizmem. Ze swoimi pokrętnościami, nagłymi skokami myślowymi, sprzecznościami (chcą Go zabić – nie chcą Go zabić) przypomina stenogram.

Widzimy, jak w obliczu nagonki Pan nasz broni się metodami ludzi genialnych, nie tylko logiką, lecz fajerwerkami poglądów całkowicie nowych i piorunującymi natarciami. Żydzi oskarżają z wściekłością formułując argumenty zawsze według jednego i tego samego szablonu:

nie odbył studiów, nie ma dyplomu urzędowego, godzi w tradycję.

Odpowiedzią Chrystusa jest oczywistość, że pochodzi On od Boga. To Jego nauka właśnie stanowi dlań rękojmię. Zwracając się do tego, co jest w nich najgłębszego, woła: Sami wiecie doskonale! W głębi ducha znacie mnie, wiecie skąd przychodzę, i wiecie, że ten jest prawdziwy, który mnie posłał, i że zapoznajecie mnie!  – Obrzezanie, które uzdrawia częściowo: organ żądzy, pozbawiony swej skóry, a który przez krew otrzymał pieczęć zakonu – dla Żydów sytuacja jest poważna. Chodzi o ich pozycję, o ich skórę. Jeśli w obecności ludu darują Jezusowi życie, to znaczy, że uznali Go za Chrystusa. Będzie to akt oficjalny…”

Sens wszystkich procesów pokazowych w historii, sens skazywania przez trybunały więźniów stalinowskich, Żołnierzy Wyklętych, jest analogiczny: musi koniecznie odbyć się sąd. Świadkowie nie mogą powiedzieć prawdy, muszą kłamać. Prawda musi być osądzona, skazana i rozstrzelana (lub powieszona). Albo zagłodzona, jak to czyniono w Auschwitz. Musi powstać akt oficjalny. (Tak samo jest ze zniesławieniami. Muszą otrzymać pieczątkę władzy. Wymówienie z pracy. Zakaz pisania. Wyrzucenie ofiary poza społeczny nawias. Napiętnowanie jej.)

Tylko, co uczynić później z pustym Grobem?

Co uczynić z ciałem świętego, które nie chce spłonąć w krematorium?

Co uczynić z kościołem, który nie chce się zawalić?

„…Nie będzie już sposobu do wykrętów. Męczeństwo zostało zdecydowane. Jest w tym bezmierny tragizm. (Numquid verte cognoverunt principes, quia hic est Christus?) – Querebant ergo eum apprehendere et memo isti In illum manus. (>Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem?< (J7,26) >Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki…< (J,30))

Niewierzący starają się Go pojmać, ale nie wiedzą, od której strony zacząć, jak zabrać się do tego, jak położyć na Nim rękę, co z Nim zrobić (Renan, Loisy, Couchoud).”

Przez długi czas nie wiedziano, jak postąpić z Kościołem. Od której strony go zaatakować. Teraz wiedzą.

Zmiany w liturgii dopełniły tragicznego w skutkach nieporozumienia, jakim stał się ostatni Sobór.

Efekt?

„Si sal evanuerit, In quo salietu? Smak obrzydliwie mdły to rezultat nieobecności idei nadprzyrodzonej. Na przykład rozpaczliwa nuda tej olbrzymiej Ameryki, wymytej i odsmaczonej przez protestantyzm”, mówi Claudel.*)

System, który stworzył sam siebie

Skąd się wziął protestantyzm? Ten fałszywy przyjaciel Kościoła (od czasu ostatniego Soboru). Na czym polega jego sukces w rozbiciu i rozwodnieniu chrześcijaństwa? Nawet samego katolicyzmu, co dziś zwłaszcza widoczne jest jak na dłoni…

Paul Claudel sprowadza te pytania do jednego: dlaczego Judasz się powiesił? I taką daje odpowiedź

Iudas laqueo se suspendit. (…Judasz poszedł i powiesił się…(Mt 27,5)) – Judasz jest wyobrażeniem nieprzyjaciela Boga, tego, który podtrzymywał znajomość z Jezusem, nachodził Go i zgłębiał w tym jedynie celu, żeby uknuć Jego ruinę, złożyć o Nim fałszywe świadectwo, posłużyć za przewodnika Jego wrogom, wskazać miejsce i godzinę, gdzie zastaną Jego Kościół uśpiony…”

Tak jak dziś, dodajmy, gdy zaatakowano Kościół na wszystkich możliwych płaszczyznach (liturgia, nauczanie, duszpasterstwo) korzystając z jego uśpienia. Zastrzyk usypiający zrobiono podstępnie, podczas Soboru. Trucizna wciąż działa, choć jej skutki zdają się już wyczerpywać.

„…Fałszywy szacunek i fałszywa miłość tego łotra (Renan).**) Dusi się własnym postronkiem. Ten sznurek chwytliwy sam przez się owinięty wokół jego szyi, przecina mu życie i oddech. Nie ma już żadnego punkt oparcia, zawisł w powietrzu, jest ofiarą własnego ciężaru, zależy już tylko od samego siebie, na sobie polega. Jest  z a w i e s z o n y , ocalił definitywnie własną niezawisłość, ktokolwiek zechce go popchnąć nada mu ruch wahadłowy, tak iż w nieskończoność będzie się kołysał w prawo i w lewo, jedyna jego więź z rzeczywistością to system, który stworzył”. (1932 r.)

Zupełnie tak jak Luter. I tak jak kołysał się Hegel – i wszyscy jego uczniowie i następcy. Twórcy i wyznawcy systemów, które miały zastąpić Ewangelię i dogmaty wiary.***) Tymczasem zrodziły tylko potwory – Hitlera, Stalina i rewolucję.

Duch Kościoła nie jest duchem obrony, lecz podboju****) 

A jednak „Jezus pojawia się ianuis clausis [przez drzwi zamknięte]: to drzwi zmysłów, lecz również doczesności, przeszłości i przyszłości. Nagle – in medio nostri – jest tu, jest gospodarzem tych sił, dzięki którym istniejemy”. (1926 r.) 

Kościół nie był dla Claudela czymś takim jak ciężka zbroja, pozwalająca mu stąpać po ziemi tylko powoli i z godnością, twardym krokiem, był jak skrzydła u ramion. 

 „… Toteż nasze uczynki nie są bezużyteczne. Bóg płaci swoją walutą, to znaczy wiecznością. Albo raczej powiedzmy, że z obu stron istnieje dar bezinteresowny, jedna strona prowokuje drugą prześcigając się w hojności. Co zaś do protestantów, żydów i pogan, oni również, chcą czy nie chcą, otrzymają zapłatę taką, na jaką zasłużą, w większości wypadków na tym świecie. Recepereunt mercedes suam. To, co posiali na ziemi, zbiorą na ziemi”.             

Śmierć św. Maksymiliana Kolbego zadana przez oprawców Hitlera, którzy widzieli, że sługa Boży nie umiera, tylko jaśnieje cały od miłości Boga, potwierdza, że życie dla Boga jest życiem prawdziwym.

Claudel:„Przedkładać Boga nad nasze ciało walcząc ze zmysłowością; przedkładać Boga nad naszą duszę, walcząc z pychą…”.  

A zatem, w obliczu tak wielkiego odstępstwa od wiary, wśród jakiego – jako katolicy w Polsce i na całym świecie – żyjemy dziś, nie powinna nas inspirować  tylko „obrona nienarodzonych”, „obrona rodziny”, dzieci, młodzieży „przed gender” (jak to się wdzięcznie określa) – jakkolwiek chwalebna i nierzadko prowadząca niedoszłe ofiary do Boga - ale zwycięska wiara w jedynego prawdziwego Boga. Znajomość Boga. Znajomość Katechizmu. Prawdy wiary. Prawda o duszy nieśmiertelnej.

Nie dać się umieścić w wąskich ramkach naszkicowanych przez kogoś na prędce, jak w przedstawieniu w jakimś wielkim przedszkolu, w którym gramy przymusowo niechciane role - oto cel. Nie dać naszej duszy systemowi, który sam się stworzył i jak Judasz jest niezawisły od nikogo. Skoro dana nam jest wiara w Trójcę św. nie możemy ograniczyć do aktywizmu i tańczenia jak nam zagrają. Oni nam genderyzmem, my im udowadnianiem, że nie jesteśmy wielbłądem?

 Dowodzeniem solennym, że istnieje mianowicie w naturze coś takiego jak kobieta i mężczyzna? To przecież absurd. To komedia, na która patrzą zza kulis jej reżyserzy, twórcy religii człowieka opartej na prawach człowieka, i zacierają ręce. Ach, jak pięknie podrygujemy w takt muzyki, którą oni wyprodukowali specjalnie dla nas. Czy Bóg nie obroni nienarodzonych i rodziny lepiej od nas, gdy będziemy Mu wierni? Gdy zadbamy o Jego kult. Gdy wyrzucimy z naszych świątyń wszystko to, co się sprzeciwia Bogu? Gdy pokażemy, że Przykazania Boże to nasze prawa. Że zrywamy z etyką sytuacyjną. Depczemy kompromis.

Dopiero wtedy system, w który próbujemy niewprawną ręką rzucać kamieniami, zadusi się własnym postronkiem.

Czy św. Maksymilian swoją decyzją, że umrze za współwięźnia bronił „godności człowieka”, jak to się dziś często z najpoważniejszą miną orzeka? Czy zamierzał udowodnić coś Niemcom? Że się mianowicie ich nie boi?  Czy o to mu chodziło? Czy nie chodziło o akt czystej miłości Boga, bezwzględnego zaufania Bogu, nie zważając na okoliczności? Akt ze wszech miar wolny. Prawdziwe zwycięstwo. Powiedzenie, że życie jest jedynie w Bogu. Bogiem nie jest wojna. Nienawiść da się przezwyciężyć. Hitler nie jest bóstwem. Pieniądz nie jest bożkiem. Drugi człowiek jest bratem, zawsze. I on nie jest nigdy bogiem. 

„Obrona laicka, obrona republikańska. Po trzydziestu latach prześladowań to podniecające słyszeć, jak oni mówią tylko o obronie. Pozycja piekła jest obronna”. (Paul Claudel) 

Dlatego właśnie, że jest obronna, Niemcy w czasach Hitlera (a dziś także zwolennicy oraz propagandyści Nowej Lewicy w kraju naszych sąsiadów) – podobnie jak Sowieci, podobnie jak niektórzy przedstawiciele Narodu Wybranego – nigdy nie mają dość szkalowania naszego narodu, polskich katolików. Bronią się. 

Bo czują się bezsilni w obliczu wiary, która rodzi bohaterów i świętych. I która w Polsce nie znika, nie rozpływa się (jak choćby, by nie szukać daleko, w ich ojczyznach). 

Czują się zagrożeni, czują się słabi, bo widzą, że ich potęga, ich gospodarka (rakiety, bogactwa, sztabki złota, imperia i koncerny) to papierowy tygrys, to kupa śmieci. Dlatego kąsają. 

Jest inna potęga. Przed nią drżą.

- Schau auf die Erde, nicht auf uns!

– wołają dziś do nas, Polaków, z bezsilną złością realizatorzy i zachwyceni widzowie wybitnego, obsypanego nagrodami – a ile ich jeszcze czeka! – serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym Polacy są podobni do bydląt. Po siedemdziesięciu latach, jakie minęły od wojny biedni Niemcy nie mają wciąż spokoju. 

A my, o ile tylko będziemy spoglądali ku górze, naprawdę nie musimy się martwić.

Pozycja piekła zawsze jest tylko obronna.

__________

 Paul Claudel, „Dziennik 1904 – 1955”, tłumaczenie Julian Rogoziński,  I W PAX 1977 

*) Claudel katolik nie znosił mieszanek katolicko-protestanckich. Wobec protestantyzmu (różnych wyznań) odczuwał niczym nie złagodzoną obcość. Jako ambasador Francji w Stanach Zjednoczonych musiał uczestniczyć w oficjalnych uroczystościach religijnych. Po jednej z nich zanotował w Dzienniku: „Znów musiałem ku mojemu głębokiemu niesmakowi, uczestniczyć w episkopalnej farsie, ponieważ odbywał się ingres nowego prezydenta. Obrzydliwy humbug i obłuda. Podczas nabożeństwa przeczytałem artykuły wiary tej sekty (artykuły z roku 1801) i skonstatowałem, że pod nieuczciwymi sztuczkami słownymi tai się jak najzwyklejszy kalwinizm. Ażeby wytłumaczyć sobie pustkę, jałowość, pychę, nędzę intelektualną charakteru i ducha protestanckiego, trzeba uczestniczyć w jednym z tych nabożeństw, które ujawniają życie duchowe wszystkich tych uczestników”. 

**) Ernest Renan –  francuski pisarz religijny, historyk religii, pozytywista, sceptyk, który z nauki uczynił religię. Badacz judaizmu i początków chrześcijaństwa. Agnostyk. Zwolennik teorii Darwina. Autor książki „Żywot Jezusa”, którą Pius XI określił jako bluźnierczą. 

***) „Niewiarygodny absurd poglądu, który wyznawało jednak tylu głębokich filozofów i wielkich umysłów XIX stulecia, Hegel, Renan, a i dziś jeszcze ten nieszczęsny Thomas Hardy: Bóg w stanie formacji, który jeszcze nie jest, ale który w końcu będzie całkiem. Chociaż powstrzymują się starannie od definicji owego terminu Bóg (dla którego znaleziono zresztą bogaty futerał synonimów), czymże jest ów Bóg podporządkowany czasowi i który z dniem każdym jest czymś trochę więcej, niż był dnia poprzedniego? Bóg jest Bytem doskonałym. Jak może więc być trochę więcej Bogiem i trochę mniej Bogiem? Skąd czerpie zasadę swojego rozwoju, tylko ze swojej woli czy spoza swojej woli? I gdzie znajduje dla niej materię, w sobie czy poza sobą? Tyleż sprzeczności w terminach. To jeden z owych bezkształtnych potworów, jeden z owych idolów chaotycznie posklejanych, które czcił wiek XIX. Czymże jest jakiś Bóg podporządkowany czasowi?” (P. Claudel, Dziennik)

****) Claudel w Lettre a Figaro, 1914r.