Barack Obama - antychrystek? Notre Shame?
Wpisał: Mirosław Dakowski   
02.06.2009.

Skandal na Uniwersytecie Notre Dame -

Barack - antychrystek?

[Zawsze wierni, czerwiec 2009, str. 26 MD]

            Żeby zobaczyć ostatnie wydarze­nia na Uniwersytecie Notre Dame we właściwej perspektywie, nie­zbędne jest pewne wprowadzenie.

            16 sierpnia 2008 r. nominat Partii Demokratycznej, Barack Obama, podczas telewizyjnej deba­ty ze swoim republikańskim kontrkandydatem na urząd prezy­denta Stanów Zjednoczonych Ja­nem McCainem, prowadzonej przez znanego "tele-ewangelistę" pastora Ryszarda Warrena, na py­tanie, kiedy dziecko nabywa "pra­wa ludzkie" (human rights), od­parł: ,,[Bez względy na to] czy roz­patruje się to [zagadnienie] w per­spektywie teologicznej, czy nauko­wej, to odpowiedź na to pytanie nie należy do moich kompetencji (is above my pay grade)" , przyzna­jąc kilka zdań później, że jest za zezwoleniem na aborcję ("I am pro-choice. I believe in Roe versus Wade"). Trzy tygodnie później, chcąc odzyskać głosy wyborców przeciwnych aborcji, przyznał, że jego wypowiedź była "prawdopo­dobnie zbyt ogólnikowa".

            Lobbująca za rozszerzaniem za­kresu prawa do aborcji organiza­cja NARAL Pro-Choice America (skrót pochodzi od pierwotnej na­zwy National Abortion Rights Ao­tion League - 'Narodowa Liga na Rzecz Prawa do Aborcji') prowadzi statystyki głosowań poszczegól­nych kongresmanów i senatorów w interesującej ją dziedzinie; w jej zestawieniu Barack Obama otrzy­mał wynik 100% zgodności z żą­daniami ruchu "pro-choice", co znaczy, że w każdym głosowaniu, w którym brał udział, głosował przeciwko prawom nienarodzo­nych. I tak przykładowo w 2002 r. jako członek senatu stanu lllinois dwukrotnie głosował przeciwko Induced Infant Liability Act ('Ustawa o prawach dzieci urodzo­nych przedwcześnie', zapewniają­ca opiekę prawną i medyczną dzie­ciom, które urodziłyby się w WYni­ku nieudanego zabiegu aborcyjne­go), czym dwukrotnie przyczynił się do nieprzyjęcia tego prawa. W 2007 r. Obama był jednym z 19 senatorów, którzy (nb. po raz ko­lejny) zgłosili projekt ustawy Freedom of Choice Act (FOCA, 'Ustawa o wolności wyboru', zaka­zująca rządowi federalnemu ogra­niczania kobietom "prawa" do aborcji), zaś w lipcu tego samego roku na spotkaniu proaborcyjnej organizacji Planned Parenthood oświadczył, iż uważa tzw. prawo do wyboru za "sprawę fundamen­talną" i nie ustanie w walce o jego wprowadzenie: "Pierwszą rzeczą, jaką zrobię jako prezydent, będzie podpisanie Freedom of Choice Act. To jest pierwsza rzecz, jaką zro­bię". Jednak podczas konferencji prasowej 29 kwietnia br. oświad­czył, że mimo iż uznaje prawo ko­biet "do wyboru", to podpisanie tej ustawy nie ma już "najwyższego priorytetu legislacyjnego", a pro­jekt ustawy nie został dotąd pod­dany pod obrady Kongresu). W październiku 2007 r. krytyko­wał decyzję Sądu Najwyższego, podtrzymującą zakaz tzw. aborcji przy częściowym porodzie (partial-birth abortion), prawo przyjęte w 2003 r. Dla uzupełnienia obrazu dodajmy jeszcze, że w 2004 r. Oba­ma nazwał Defense of Marriage Act (DOMA, 'Ustawa o ochronie małżeństwa', która m.in. zakazuje rządowi federalnemu traktowania związków osób tej samej płci jako małżeństw, nawet jeśli są uznawa­ne za takie przez poszczególne sta­ny) "odrażającym prawem", doda­jąc: "Odrzucenia DOMA jest spra­wą zasadniczej wagi. (...) Dla przy­pomnienia, byłem przeciwny DO­MA w 1996 r. Ustawa ta powinna zostać zniesiona i w Senacie będę głosował przeciwko niej. Będę również przeciwny uchwaleniu po­prawki do konstytucji, zakazującej udzielania małżeństw gejom i les­bijkom" .

            Nic dziwnego, że organizacje "pro-life" oraz niektórzy katoliccy publicyści niezmordowanie ostrze­gali, że w przypadku wyboru Oba­my jego prezydentura będzie kata­strofą, największym zagrożeniem dla życia nienarodzonych oraz chrześcijańskich zasad moral­nych. Mimo to aż 54% katolików (którzy w USA stanowią około jed­nej czwartej elektoratu), uwiedzio­nych jego antywojenną retoryką i mglistymi zapowiedziami "zmia­ny", w listopadzie 2008 r. głoso­wało właśnie na Obamę.

            20 stycznia 2009 r. Barack Hus­sein Obama II objął urząd prezy­denta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Już następne­go dnia na stronie internetowej Białego Domu zapowiedziano przyznanie zwiększonych "praw cywilnych" homoseksualistom (m.in. do adopcji dzieci). 23 stycz­nia nowy prezydent swoim dekre­tem zawiesił tzw. Mexico City Poli­cy, czyli zarządzenie zakazujące wszystkim organizacjom pozarzą­dowym (NGO), otrzymującym fun­dusze federalne, przeprowadzania lub promowania za granicą aborcji jako metody "planowania rodziny" (zarządzenie to obowiązywało w latach 1984-1993 oraz od 2001 r., a więc tylko za rządów re­publikanów). W ciągu dwóch pierwszych miesięcy urzędowania Obama mianował do swojej admi­nistracji wielu najbardziej zacie­kłych zwolenników aborcji i "mał­żeństw jednopłciowych"; niektó­rzy z nich formalnie są katolikami, jak np. wiceprezydent Józef Biden, minister spraw wewnętrznych Ken Salazar, minister pracy Hilda Solis czy dyrektor CIA Leon Pa­netta. 9 marca Obama podpisał de­kret usuwający dotychczasowe re­strykcje na finansowanie z fundu­szy federalnych badań nad komór­kami macierzystymi, pochodzący­mi z ludzkich embrionów. Decyzja ta spotkała się z potępieniem ze strony Watykanu (przewodniczący Papieskiej Akademii Życia ks. abp Salwator Fisichella powiedział, że za decyzją prezydenta stoją naj­pewniej "firmy farmaceutyczne al­bo inne interesy ekonomiczne") oraz biskupów amerykańskich (w specjalnym oświadczeniu kard. Justyn Rigali, abp Filadelfii i prze­wodniczący Komisji Pro-Life przy konferencji episkopatu USA, napi­sał m.in.: "Ta inicjatywa jest mo­ralnie zła, ponieważ zakłada nisz­czenie niewinnego życia osoby ludzkiej, traktując wrażliwą istotę nie inaczej jak produkt, który ma być wkrótce zebrany z pola"). 7 maja administracja Obamy prze­słała do Kongresu projekt budżetu na 2010 r., w którym % środków przeznaczanych dotychczas na promocję abstynencji seksualnej wśród nastolatków ma być skiero­wane na inne, nowe programy "za­pobiegania ciąż".

Z powyższego, z konieczności dalece niekompletnego opisu wy­nika jednoznacznie, że jako czło­wiek i polityk Barack Obama stoi - powiedzmy to wyraźnie – po stronie śmierci; co więcej, jego po­glądy kłócą się z opiniami więk­szości Amerykanów. 15 maja In­stytut Gallupa opublikował wyniki ankiety, z których wynika, że 51% mieszkańców USA jest "pro-life", podczas gdy 42% określa się jako "pro-choice". Gallup zaczął badać tę kwestię dopiero od 1995 r. i w tym czasie zawsze większość respondentów opowiadała się za "wolnością wyboru", najwyraźniej jednak w ciągu ostatniego roku ok. 7-8% Amerykanów zmieniło zdanie. Inne badania, prowadzone w kwietniu i maju br. przez Insty­tut Gallupa oraz inne ośrodki ba­dawcze, potwierdzają powyższe wyniki. To "przesunięcie" w kie­runku ochrony życia poczętego działacze "pro-life" przypisują zwłaszcza wzrostowi świadomości społecznej, wywołanemu ogólno­narodową dyskusją nad ustawą FOCA i masowym protestom (w zainicjowanej przez amerykań­skich biskupów kampanii wysłano 34 miliony kartek pocztowych do członków Kongresu i Senatu!). Warto przy okazji dodać, że w styczniu i lutym przeprowadzo­no kolejną kampanię, w której ka­tolicy, którzy głosowali na Obamę, wysyłali mu pocztówki z przypo­mnieniem, że głosowali na niego nie z powodu, ale pomimo jego poglądów na dopuszczalność aborcji).

            Fakt, że Barack Obama jest naj­bardziej antykatolickim prezyden­tem USA (nie w sensie bezpośred­niego atakowania Kościoła, ale w sensie podejmowanie działań w jaskrawy sposób sprzecznych z katolicką wiarą i zasadami mo­ralnymi) nie przeszkodził niestety ks. Janowi Jenkinsowi CSC, rekto­rowi Uniwersytetu Notre Dame du Lac w South Bend w stanie India­na, najlepszej katolickiej uczelni w USA, a 19. w ogóle (według ze­stawienia "US News & World Re­port"), by 20 marca br. ogłosić, że zaprasza prezydenta do wygłosze­nia mowy do absolwentów uczelni oraz że ma zamiar wręczenia mu honorowego doktoratu prawa Uni­wersytetu Notre Dame. Decyzja ta od razu spotkała się z protestami, które - w miarę zbliżania się daty planowanego wydarzenia - przy­bierały na sile. Broniąc swego po­stanowienia, 25 marca ks. Jenkins powiedział, że nie można przecież przekonać kogoś, komu nie da się nawet szansy na zmianę poglą­dów, kogo się nie szanuje i nie słu­cha. Biały Dom szybko podchwycił ten ton, zwracając uwagę, iż "duch debaty i zdrowej różnicy zdań w ważnych sprawach jest częścią tego, co [prezydent] kocha w USA". Problem tylko w tym, że Barack Obama nie miał w Notre Dame z nikim dyskutować...

            W 2004 r. konferencja biskupów amerykańskich ustanowiła zasa­dy, nazwane Catholics in political life ('Katolicy w polityce'), a doty­czące udziału katolików i instytu­cji katolickich w życiu publicz­nym. M.in. zabraniają one katolic­kim instytucjom honorowania osób publicznych, które w jasny i otwarty sposób wypowiadają się przeciwko katolickim zasadom moralnym ("Nie należy przyzna­wać im nagród, tytułów honoro­wych ani możliwości występowa­nia, jeśli sugerowałoby to poparcie dla ich działań"). Nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że pre­zydent Obama do takich osób od dawna się zalicza, więc czyn ks. Jenkinsa stanowił akt jawnego nieposłuszeństwa wobec hierar­chii, i to akt o dużym znaczeniu ze względu na prestiżową pozycję kierowanego przezeń uniwersyte­tu. Tłumaczenie rektora, że zasady wprowadzone przez biskupów nie mają w tym przypadku zastosowa­nia, gdyż... Obama nie jest katoli­kiem, były doprawdy groteskowe.

            Doprowadziły one zresztą do wzmocnienia protestów, organizo­wanych zarówno na terenie uni­wersytetu, jak i poza nim. W ciągu zaledwie pięciu dni petycję wzywa­jącą do odwołania zaproszenia, zorganizowaną przez Stowarzy­szenie im. kard. Newmana (Cardi­nal Newman Society) , podpisało 140 tys. osób; do wizyty Obamy zebrano ich ponad 400 tys. Prze­ciwko zaproszeniu zaczęli też pro­testować biskupi; pierwszy był miejscowy ordynariusz, Jan D'Ar­cy z Fort Wayne; do 19 maja było ich - tylko albo aż - 83, w tym czterech kardynałów, m.in. kard. Franciszek George, przewodniczą­cy Konferencji Episkopatu USA (ogółem w Stanach Zjednoczonych jest 424 biskupów).

            Pomimo fali protestów w nie­dzielę 17 maja Barack Obama wy­głosił mowę na Uniwersytecie No­tre Dame. Samo spotkanie odbyło się dość spokojnie: wśród 12 tysię­cy obecnych studentów, ich rodzi­ców i pracowników znalazło się tylko czterech protestujących, któ­rzy krzyczeli "aborcja jest morder­stwem!" i "stop zabijaniu dzieci!". Zostali jednak zagłuszeni przez uczestników uroczystości, którzy zaczęli skandować hasło wyborcze Obamy "Yes, we can!" ('Tak, może­my!'), a następnie szybko wypro­wadzeni przez ochronę. W trakcie swego wystąpienia Barack Obama przyznał, że poglądy przeciwni­ków oraz zwolenników prawa ko­biet do aborcji są nie do pogodze­nia, wyraził jednak przekonanie, że obie strony sporu mogą ze sobą współpracować. "Zapewne nie osiągniemy porozumienia w spra­wie samej aborcji, ale może zgo­dzimy się, że tej bolesnej decyzji nie podejmuje się lekko. Działajmy więc wspólnie, zmniejszmy liczbę niechcianych ciąż, ułatwmy adop­cję, wspierajmy ciężarne kobiety i opiekujmy się nimi" - powie­dział, za co otrzymał owację na stojąco. Podkreślił też, że katolicy powinni bronić swoich przekonań w sprawie aborcji, ale apelował o otwartość i zrozumienie argu­mentów drugiej strony. W podob­nym koncyliacyjnym duchu wypo­wiedział się też ks. Jenkins, za­pewniając, że nie żałuje uhonoro­wania prezydenta, bo potrafi on ­jak powiedział - rozmawiać z my­ślącymi inaczej. A przezwyciężenie nienawistnych podziałów jest naj­większym wyzwaniem naszych czasów - zaznaczył.

            Poza uniwersytetem przeciwko obecności Baracka Obamy prote­stowało kilkuset przeciwników aborcji, i to co najmniej od 1 maja; część z nich wchodziła na teren campusu, za co była zatrzymywa­na przez ochronę i przekazywana policji. Wśród aresztowanych zna­leźli się m.in. Randall Terry, zna­ny aktywista ruchu "pro-life", oraz konserwatywny polityk Alan Key­es (obaj katolicy). W piątek policja aresztowała 19 manifestantów, wśród nich Keyesa (ponownie) oraz 78-letniego ks. Normana We­slina, założyciela antyaborcyjnej grupy Baranki Chrystusa; w nie­dzielę - co najmniej 39 demon­strantów, w tym Normę McCor­vey. Na początku lat 70. ubiegłego  wieku była ona - pod pseudoni­mem "Jane Roe" - stroną głośnej sprawy sądowej "Roe vs. Wade", w wyniku której aborcja została w USA uznana za legalną przez ca­ły okres (z niewielkimi ogranicze­niami w ostatnich trzech miesią­cach) ciąży. W 1995 r. nawróciła się na katolicyzm i obecnie jest sztandarową postacią ruchu "pro­-life" (źródła: m.in. CatholicInsi­ght.com, bibula.com, Catholic­News.com, en.wikipedia.org, Life­SiteNews.com, USAtoday.com).

            Jeszcze przed wizytą Baracka Dbamy na Uniwersytecie Notre Dame portal LifeSiteNews poinfor­mował, że ks. Jan Jenkins zasiada w zarządzie organizacji Millen­nium Promise, której celem jest "pomoc w osiągnięciu Milenijnego Celu Rozwoju: zmniejszenia o po­łowę skrajnego ubóstwa w Afryce do 2015 r." (o tym, czym są Mile­nijne Cele Rozwoju, pisaliśmy sze­rzej w "Wiadomościach" w listopa­dzie ub.r.). Jak łatwo się domyślić (a na podstawie materiałów do­stępnych na stronie Millennium Promise - równie łatwo potwier­dzić ten domysł), organizacja ta "zwalcza" ubóstwo w Afryce m.in. propagując "planowanie rodziny", zachęcając do stosowania środków antykoncepcyjnych oraz zapew­niając "bezpieczne" "abortion ser­vices". Patrick Reilly ze Stowarzy­szenie im. kard. Newmana zauwa­żył przytomnie, że uniwersytet ka­tolicki, który chce pozbyć się bie­dy zabijając biedne dzieci, stanowi poważny problem... W Stanach Zjednoczonych, gdzie uczelnię, której rektorem jest ks. Jenkins, nazywa się już Notre Shame (gra słów: Notre Dame znaczy 'nasza Pani', Notre Shame - 'nasz wstyd'), podniosły się też głosy, że uniwersytetowi należy odebrać przymiotnik "katolicki", wówczas przynajmniej sprawa będzie jasna, a zgorszenie - mniejsze.

            Słowa uznania należą się kilku­dziesięciu amerykańskim bisku­pom, którzy nie udawali tchórzli­wie, że to nie jest ich sprawa. Również wielu kapłanów bardzo zdecydowanie potępiło zarówno aborcyjne poglądy prezydenta Obamy, jak i zaproszenie go przez ks. Jenkinsa. Czy podobna reakcja byłaby do pomyślenia w Polsce?

            [coraz więcej ludzi w USA zauważa, że.. Barack – to antychrystek. I protestuje. To na skutek ich protestów Obama nie podpisał strasznej ustawy FOCA.  Czy u nas są uzasadnione obawy wielu, że mały politykier wykreuje się na hitlerka? I czy do tego  dopuścimy? MD]