Trójkąt czy koło: jak wykołowano Naród. Diagnoza z 1992r
Wpisał: Mirosław Dakowski   
03.06.2009.

Komentarz administratora weredyka: Przypominam tekst Izabeli Falzmannowej z 1992r. Jest on już na stronie, ale.. z okazji "obchodów" 4 czerwca należy go powtórzyć...

Tekst opublikował Jerzy Mikke w piśmie Polska Dzisiaj (4. XI.1992!!!) Wyszło jedynie parę numerów tego dobrego pisma. Już wtedy widać było rozpacz z powodu zmarnowanej szansy: Tych wszystkich spadkobierców Stalina i Hegla można było rozpoznać wcześniej!. Teraz (2007) z tezami IB-F zgadza się może 30% myślącej części społeczeństwa. W 1989 takie herezje rozumiało może 1%? Ale dlaczego robotnicy, wtedy jeszcze nie poddający się oszustwom (manipulacjom) z telewizora, wpuścili doradców do Stoczni w 1980 r? Ci robotnicy, pytani w latach 90-tych o przyczynę swej ślepoty, nie potrafili znaleźć przyczyny. Trzeba by zapytać takich, którzy na własne oczy widzieli fakira wspinającego się po sznurze do nieba. MD

 Izabela Brodacka-Falzmann

Trójkąt czy koło: jak wykołowano Naród. Diagnoza z 1992r

SZTAFETA POMAZA?CÓW

                   Motto: Nie wołajcie "Król jest nagi" dopiero gdy pokaże wam tyłek

S. J. Lec

            Psychologowie amerykańscy przeprowadzili kiedyś pouczający i wielokrotnie zresztą opisywany eksperyment: doświadczalnemu psu regularnie pokazywano przed posiłkiem trójkąt, natomiast po pokazaniu koła traktowano go prądem. Pies reagował prawidłowo - na widok trójkąta ciekła mu ślina, a na widok koła usiłował uciekać. Ogólnie czuł się znakomicie. Wtedy zaczęto pokazywać mu trójkąt, którego wierzchołki zostały zaokrąglone. Pies wpadł najpierw w histerię, potem w całkowitą apatię, wreszcie zdechł. Przeciętny obywatel RP (a jak złośliwi twierdzą RPL) jest w sytuacji tego psa.

 Jak w kalejdoskopie zmieniają się konfiguracje polityczne, lewica wy­puszcza gałązkę prawicową, prawica głosi lewicowe poglądy. Generał Jaruzelski, który przez całe lata funkcjonował w świadomości społecznej jako symbol przemocy, przedstawiany jest teraz, przez tych samych zresztą ludzi, którzy kiedyś odsądzali go od czci i wiary, jako człowiek światły i sprawiedliwy, jeden z prekursorów' przemian, mąż opatrznościowy nowej demokracji. Strajki nobilitowane w czasach Solidarności, znowu zaczynają, jak za Komuny, mieć złą prasę.

Głodówki nie są już postrzegane przez koła opiniotwórcze (czytaj te, które mają w rękach środki przekazu) jako męczeństwo w służbie idei, lecz jako histeryczne wybryki życiowych nieudaczników. Wałęsa nawołuje do konstruktywnej krytyki jak czołowy propagandzista dawnej "Trybuny Ludu".

Najprostszą interpretacją jest rozumienie podziału na "my i oni" jako podziału na tych, którzy dorwali się do żłobu (oni) i tych, którym się to nie udało (my). Głoszone poglądy są wtedy relatywne do zajmowanej pozycji (punkt siedzenia określa punkt widzenia albo jak kto woli, byt określa świadomość) i można oceniać tylko ich skuteczność socjo-techniczną. Cały światopoglądowy kontredans staje się jasny i oczywisty.

Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego społeczeństwo tak bardzo doświadczone przez lata życia w komunistycznym obozie, społeczeństwo, które zawsze przecież miało tendencję do postrzegania władzy w kategoriach grupy interesu, pozwoliło się oszukać. i jeszcze raz wepchnąć w ślepą uliczkę? Dlaczego pozwala podbijać "sposobem" tereny; których komunistom nie udało się zniszczyć siłą (np. rolnictwo), dlaczego zawiesiło swój zdroworozsądkowy ogląd rzeczywistości społecznej i politycznej, ,który przez tyle lat skutecznie chronił je przed komunistyczną deprawacją i indoktrynacją? Dlaczego pierwsze wolne wybory "przyklepały" samopowielenie się elit władzy?

W najprostszej interpretacji za grzech pierworodny naszej rodzącej się demokracji uważa się kontrakt Okrągłego Stołu prowadzący do władzy pośrednio pochodzącej z pomazania Moskwy. Oto komunistyczny (a więc pomazany przez Moskwę) rząd pomazał (odpowiednio wybraną) część opozycji, siadając z nią do Okrągłego Stołu. Ta część opozycji pomazała swoich następców. Ordynacja wyborcza stworzona jeszcze przez pośrednich pomazańców Komuny (a więc i Moskwy) ułatwia dalsze samopomazywanie się (przepraszam - samopowielanie) politycznych elit.

"Naród wszystko może, lecz nie wie wszystkiego"

Maurycy Mochnacki

         W tej prostej interpretacji opartej na przeświadczeniu, że władza niesie ze sobą immanentne zło, komuniści odgrywają rolę jego rozsadnika, infekcji, która zniszczyła opozycyjną solidarność przez duże i małe "s". Zdemoralizowali, wciągnęli, zastraszyli, przekupili, sfabrykowali fałszywe dowody współpracy. Reszty dokonało nieprzygotowanie "naszych" do przywilejów i zaszczytów, które na nich spłynęły (przesiadka z roweru do limuzyny zawróciła im po prostu w głowach). Interpretacja ta przyjmując kontrakt Okrągłego Stołu za punkt krytyczny historii Solidarności i przyczynę jej upadku, całkowicie zapoznaje przyczyny głębsze, sięgające w prehistorię ruchów opozycyjnych.

            Okrągły Stół był - twierdzę - nie grzechem pierworodnym, lecz wyuzdaną rozpustą. Grzechu pierworodnego trzeba szukać o wiele wcześniej - była nim zgoda na skanalizowanie dążeń wolnościowych przez wąską grupę o lewicowym rodowodzie, silnie powiązaną więzami rodzinnymi i towarzyskimi czy nawet narodowościowymi, a następnie pozwolenie tej grupie na przejęcie i wykorzystanie do własnych celów oddolnej solidarnościowej rewolty.

Jakże straszliwą naiwnością było przypuszczenie, że ludzie wywodzący; się z komunistycznych, stalinowskich elit władzy potrafią i zechcą za przykładem szlacheckich rewolucjonistów odciąć się całkowicie od swoich korzeni, odrzucić odziedziczone po rodzicach przywileje, że tych rodziców potępią, a nawet będą może żądać ich ukarania za zbrodnie popełnione na polskim narodzie. Jeszcze większą naiwnością było założenie, że tzw. artyści, którzy przeżyli wszystkie upokorzenia komunistycznej selekcji negatywnej, którzy pisali ody do Stalina i litanie do wszystkich komunistycznych świętych, a z komunistyczną władzą zawsze pozostawali w szczególnym miłosnym uścisku, urozmaicanym dla pikanterii różnymi wzajemnymi dąsami, doznali ostatecznej i nieodwracalnej iluminacji, po której mają prawo pouczać ex cathedra społeczeństwo.

Jak można było zaakceptować powstanie w latach siedemdziesiątych uogólnionego opozycyjnego salonu, w którym spotykali się dojrzali, czyli upadli komunistyczni politycy (jak wiadomo polityk tym się różni od jabłka, że jabłko spada, gdy dojrzeje, a polityk na odwrót) literaci i naukowcy prezentujący zdumiewający szpagat życiowy i światopoglądowy (jedna noga przy władzy, druga przy opozycji) oraz zbuntowane dzieci aktualnego establishmentu, które do tego stopnia nie czuły się odpowiedzialne za grzechy rodziców; że bez skrupułów korzystały z ich, uzyskanych w nagrodę za niewolenie społeczeństwa, przywilejów.

Dlaczego wreszcie pozwolono narzucić sobie pewien paradygmat myślenia, zawierający obok licznych tabu ("w domu powieszonego nie mówi się o sznurku, a w domu kata?") ogromną ilość powtarzanych bez zastanowienia stereotypów.

Całkowicie fałszywa jest np. wielokrotnie powielana teza, że rządy lewicy były to rządy ludzi zafascynowanych pewną ideologią, pewnym nowym sposobem urządzenia świata, którzy boleśnie się pomylili biorąc utopię za rzeczywistość - np. uważając własność społeczną za ideał a własność prywatną za zło. Chyba nie ma już teraz naiwnych, którzy przypisywaliby któremukolwiek z właścicieli Polski Ludowej niechęć do prywatnej własności i do wystawnego trybu życia, czy troskę o poziom życia społeczeństwa (w tym sztandarowego proletariatu). Nasza rewolucja została zrobiona przez zbuntowanych dworaków, a mentalność dworacka zasadza się na tym, że dworak marzy o zajęciu miejsca swojego pana. Istniejący porządek społeczny byłby jego ideałem przy założeniu odwrócenia ról, jeżeli nie jest to możliwe, będzie zabiegał o to odwrócenie, szermując hasłem sprawiedliwości społecznej. I paradoksem jest, że trzecia Rzeczpospolita jest właściwie finałem tej profito-krackiej a nie proletariackiej rewolucji, gdyż nadaje ramy prawne jej Zdobyczom.

Następną równie bałamutną tezą jest twierdzenie, że ze światopoglądem lewicowym związali losy najuczciwsi i najmądrzejsi członkowie społeczeństw, którzy do dziś takimi pozostali. Jeżeli ktoś sam przyznaje, że komunizm był złem, a w nim dobrowolnie uczestniczył, nie może twierdzić, że był mądry i uczciwy. Z prawa zaprzeczenia koniunkcji wynika jasno, że był albo głupi, albo nieuczciwy i wielce prawdopodobne jest, że do dziś pozostał takim, jakim był.

Z poprzednią tezą wiąże się następna - społeczeństwo to głupi, bezmyślny tłum, który tylko swoim elitom zawdzięcza przebudzenie i wyzwolenie z komunistycznego piekła oraz doprowadzenie do kapitalistycznej ziemi obiecanej. Biorąc pod uwagę fakt, że większość społeczeństwa nigdy nie akceptowała komunistycznej teorii i praktyki, a byle taksówkarz twierdził bez cienia wątpliwości, że socjalizm jest niereformowalny, ten głupi, bezmyślny tłum ma prawo zastanawiać się teraz, dlaczego dochodzenie do tak prostych prawd zajęło elitom aż czterdzieści pięć lat.

Następny bałamutny stereotyp, który usiłuje się przemycić do świadomości społecznej, to twierdzenie, że wszyscy byli uwikłani, że wszyscy dobrowolnie lub pod przymusem uczestniczyli w budowie socjalizmu. Zarzucanie ludziom będącym ofiarami systemu, że system ten współtworzyli, ma dokładnie taki sam sens jak zarzucanie poglądów faszystowskich więźniom obozu koncentracyjnego.

Na marginesie: choć wina obozowych kapo nie zawsze była jednoznaczna i więźniowie doskonale rozumieli, że trzeba ich traktować indywidualnie, nonsensem byłoby uczynienie któregoś z nich prezesem Związku Oświęcimiaków. A tego przecież wymaga się od nas - zgody, aby ustawodawczą i wykonawczą władzę mogli sprawować ludzie, którzy przez długie lata pełnili rolę kapo w komunistycznym obozie.

Wiele różnych podobnych nonsensów, wymyślonych przez tzw. lewicę laicką, powtarzano przez całe lata w solidarnościowym kręgu - co gorsza, prawie jednomyślnie. Solidarnościowa jednomyślność powinna zamiast rozczulenia budzić zasadniczy niepokój ludzi wiedzących przecież doskonale, że każda jedność światopoglądowa jest utopią, a jej istnienie jest wymuszane lub mistyfikowane.

Na usprawiedliwienie licznych uczciwych, którzy dali się wciągnąć w krąg działania i poglądów lewicy laickiej, trzeba powiedzieć, że była to grupa głośna i skuteczna - szczególnie w autoreklamie. Jej osiągnięcia i cierpienia teraz też nachalnie się wyolbrzymia (a szkody przez nią wyrządzone tuszuje), przeciwstawiając je nieprzyzwoicie i bez zachowania jakichkolwiek proporcji umęczonemu społeczeństwu polskiemu, rzekomo biernemu i zsowietyzowanemu.

Czy można porównać los okrutnie torturowanego więźnia z Rakowieckiej z czasów stalinowskich z losem literata, któremu nie chciano wydrukować jakiegoś wiersza, albo nawet z losem znanego opozycjonisty, który przesiedział pewien czas w komunistycznym więzieniu, pisząc w nim i wydając książki oraz udzielając wywiadów. (Jak to było możliwe, niech zastanowią się ci; którzy znają więzienny reżim)? Czy rzeczywiście można i trzeba zapomnieć o szkodach wyrządzonych kiedyś nie przez system, lecz przez konkretnych ludzi tego systemu, którzy po wielokrotnej wylince po zrzuceniu wielu skór uzurpują sobie teraz prawo do rządu dusz?

A szkody te to nie tylko tony makulatury, które pozostawili po sobie, nie tylko ogromne marnotrawstwo talentu ludzi nie dopuszczonych do głosu przez różne odmiany stalinowskich koterii, lecz również szkody i winy bezpośrednie: "rozrabianie" kolegów (starsi ludzie pamiętają, że słowo to w czasach stalinowskich oznaczało niszczenie kogoś pod politycznym pretekstem), donoszenie na nich, wyrzucanie z pracy.

Trudno poważnie traktować motywy popierania systemu komunistycznego deklarowane ex post w czasie jego schyłku lub po jego upadku. Jednych podobno pokąsał Hegel (szkoda, że nie znalazł się wówczas jakiś Pasteur), inni koniecznie chcieli być Wallenrodami; inni wreszcie wybierali mniejsze zło (oczywiście, że mniejszym złem było dla nich doniesienie na kolegę niż nieotrzymanie paszportu).

        Obowiązkiem chrześcijanina jest przebaczanie ludziom, którzy kiedyś błądzili, a prawem - wspaniałomyślne zapomnienie o ich grzechach, pod warunkiem, że okażą skruchę i odbędą właściwą pokutę (polecam przykład księdza Robaka). Nie jest nim natomiast traktowanie ludzi kiedyś błądzących jako mistrzów duchowych lub, co gorsza, bezkrytyczne oddawanie się w ich władzę. Władza wymaga specjalnych kwalifikacji - w tym moralnych - a ten, który chce ją w demokratycznym systemie sprawować, musi się społeczeństwu wszechstronnie zaprezentować. Inaczej mówiąc: możemy nie przypominać garbatemu o jego garbie, dopóki nie zechce, tańczyć jako solista w balecie.

Dlatego nie warto zastanawiać się nad uzasadnieniem prawa demokratycznego społeczeństwa do tak czy inaczej przeprowadzanego prześwietlania życiorysów ludzi, którzy chcą tym społeczeństwem rządzić. Warto natomiast zastanowić się, jak doszło do tego, że tzw. milcząca większość, która nigdy nie zapisywała się do partii, która nie zgadzała się oddać ziemi do spółdzielni produkcyjnych, która cierpiała w stalinowskich więzieniach, która była degradowana ekonomicznie, poniżana i szykanowana za to, że nie chciała zgłosić swego, choćby symbolicznego udziału w budowaniu zła, pozwoliła odebrać sobie swoje zwycięstwo. Bo gdyby nie bohaterski opór tej większości przed komunistyczną indoktrynacją, na każdym polu i na każdym kroku, dawno bylibyśmy sowiecką republiką, do której konsekwentnie nas prowadzili nasi pokąsani przez Hegla Wallenrodowie, którzy za mniejsze niż nieudana kariera zło uważali utratę niepodległości.

Zmieniony ( 03.06.2009. )