Dobijanie upadającej klasy - przypadek Rosji | |
Wpisał: Grzegorz Kucharczyk | |
03.04.2014. | |
„Dobijanie upadającej klasy” - przypadek Rosji
Grzegorz Kucharczyk 2014-4-3 pch24
Bezbrzeżne okrucieństwo podboju Rosji przez bolszewików, nazywanego rosyjską rewolucją, utopiło dawną Rosję w morzu krwi. Miliony ofiar, tysiące męczenników, zbezczeszczone cerkwie i kościoły. Ale to morze nieszczęścia miało również oblicze konkretnych ofiar, konkretnych rodzin, których nieszczęście polegało na tym, że stanęły na drodze „nieuchronnego postępu dziejowego”. Mieczysław Jałowiecki – polski ziemianin i bankowiec, który był naocznym świadkiem rewolucji lutowej, a następnie przewrotu bolszewickiego w Piotrogrodzie, słuchał przemówień Lenina („mieszanina mongolskich rysów doprawionych żydostwem” – tak zapamiętał twarz wodza bolszewików) – zapisał w swoich wspomnieniach wizytę w Carskim Siole w listopadzie 1917 roku. Polakowi towarzyszyli brytyjscy oficerowie (z brytyjskiej misji wojskowej w stolicy rosyjskiego imperium). Planowano złożyć wizytę rodzinie pewnego oficera stacjonującego w dawnym carskim mieście rezydencjonalnym. Po przybyciu do domu wspomnianego oficera, Jałowiecki i towarzyszący mu Brytyjczycy zastali w sieni zakrwawione zwłoki kapitana i jego żony (ułożenie jej ciała wskazywało, że przed śmiercią została zgwałcona). To nie był koniec tragedii, która spotkała tą rodzinę. Pisze Jałowiecki: „W sali jadalnej przy stole siedziały dzieci zabitych rodziców. Siedziały nieruchomo, jakby przykute do miejsca. […] Zbliżyliśmy się do stołu i tu stanęliśmy w ostatecznym osłupieniu. Dzieci siedziały za stołem, mając języki przybite wielkimi bretnalami do jego blatu. Były na pół żywe. Języki miały spuchnięte i granatowe. Nie było czasu do stracenia. Zajrzeliśmy do kuchni, znaleźliśmy obcęgi i z trudem powyciągaliśmy ćwierćcalowe gwoździe. Z bólu i przerażenie dzieci omdlały”. Polski memuarysta zanotował jeszcze odpowiedź Lwa Trockiego na deklaracje jednego z Brytyjczyków, że dzieci będą leczone w ambasadzie Zjednoczonego Królestwa: „Może pan zabrać je sobie na pamiątkę urzędowania w Rosji. Nam ten przychówek burżuazyjny nie jest wcale potrzebny”. Takich rodzin, jak ta, której tragiczne losy opisał polski autor, było w całej Rosji dziesiątki tysięcy. Carscy oficerowie w pierwszej fazie rewolucji byli w pierwszej kolejności do eksterminacji (potem, zwłaszcza okresie wojny z Polską w 1920 roku, nastąpi krótka pieredyszka w tej eksterminacji). Ich rodziny były na listach „zakładników”, systematycznie mordowanych przez czerwony aparat terroru. Inną grupą społeczną przeznaczoną w całości do eksterminacji w ramach zarządzonego przez Lenina ludobójstwa była rosyjska arystokracja – symbol i residuum dawnej Rosji, która miała nieodwołalnie zniknąć. Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się właśnie historia tej eksterminacyjnej polityki, napisana przez amerykańskiego historyka Douglasa Smitha („Skazani. Ostatnie dni rosyjskiej arystokracji”, Kraków 2014). Autor wybrał losy dwóch arystokratycznych rodzin: Golicynów i Szeremietiewów, jako przykłady niszczenia przez bolszewików dawnych rosyjskich elit społecznych. Bolszewicka „Krasnaja gazieta” chełpiła się w 1922 roku: „Nie ma już rosyjskiej szlachty. Nie ma już rosyjskiej arystokracji” i zapowiadała: „Historyk przyszłości opisze dokładnie, jak umarła ta klasa. Przeczytacie jego relację i ogarnie was wściekłość i przerażenie”. To się zgadza. Historyk (D. Smith) znalazł się i opisał historię, która budzi wściekłość i przerażenie. Jak na przykład dzieje eksterminacji rodu książąt Oboleńskich: „Władimira Oboleńskiego zabito w jego dworze na początku 1918 roku, a w tym samym roku w piotrogrodzkiej twierdzy Pietropawłowskiem został zastrzelony jego starszy brat Aleksander. Michaiła Oboleńskiego w lutym 1918 roku tłum zatłukł na śmierć na stacji kolejowej. W czerwcu 1918 roku Paweł Oboleński, kornet carskiej husarii, został postrzelony przez bolszewików i uznany za martwego, ale jakimś cudem zdołał przeżyć i zbiec na Krym. Księżnę Jelenę Oboleńską zabito w jej majątku w listopadzie 1918 roku, a zwłoki spalono razem z dworem. Nie mniej tragiczny los spotkał wielu innych Oboleńskich; w późniejszych latach siedmioro członków rodziny zamęczono w stalinowskich więzieniach” (s. 237). W ten sposób realizowano dictum Trockiego, zachętę do ludobójstwa: „Nie ma nic niemoralnego w dobijaniu przez proletariat upadającej klasy. Takie jest jego prawo”. Obszerne dzieło D. Smitha (ponad 650 stron) pełne jest fragmentów, które my znamy chociażby z „Pożogi” Zofii Kossak – barbarzyńskiego niszczenia wszystkiego co cenne i piękne w arystokratycznych rezydencjach po wcześniejszym, bestialskim najczęściej, zamordowaniu ich właścicieli. Tak, bolszewicki autor trafnie przewidział – budzi to wszystko wściekłość i przerażenie. Książka Douglasa Smitha to nie tylko panorama straszliwego losu rosyjskiej arystokracji po 1917 roku w sensie jej eksterminacji przez bolszewików (do 1921 roku pozostało w Rosji zaledwie 12 procent całej przedrewolucyjnej szlachty). To także zapis innej plagi, która ją dotknęła – swoistej mody na rewolucję. Pisałem już o tym wcześniej na tych łamach, przytaczając wspomnienia generała Piotra Wrangla, który opisywał swoje spotkania z reprezentantami piotrogrodzkiej socjety (po rewolucji lutowej a przed bolszewickim przewrotem), obnoszącymi się z czerwonymi kokardami. Takich przykładów w omawianej książce również nie brakuje. Dwudziestodwuletnia księżna Katarzyna Sayn-Wittgenstein entuzjazmowała się rewolucją lutową. Razem z innymi rówieśniczkami ze swojej grupy społecznej maszerowała pod czerwonym sztandarem, śpiewając „Marsyliankę”. Jak wspominała: „Przepełniała mnie miłość dla tego szpetnego tłumu, chciałem się więc z nim zespolić, by uznał mnie za swoją część”. Nie tylko chodziło tutaj o egzaltacje „durnej młodości”. Książę Eugeniusz Trubieckoj, związany z liberalnymi „Kadetami” pisał w marcu 1917 roku w jednym z dzienników: „Do rewolucji przystąpili wszyscy i wszyscy z niej skorzystają: proletariat, burżuazja a nawet arystokraci”. Entuzjastów rewolucji nie brakowało nawet w rodzinie Romanowów. Wielki książę Kirył Władimirowicz zaraz po abdykacji cara Mikołaja II nakazał wywiesić na swojej piotrogrodzkiej rezydencji czerwoną flagę. Na początku marca 1917 roku ambasador Francji w Rosji, M. Paleologue usłyszał z ust wnuka cara Mikołaja I (osławionego „żandarma Europy”), wielkiego księcia Mikołaja Michałowicza następująca opinię: „Upadek samodzierżawia przyniesie wreszcie zbawienie i wielkość Rosji”. Nie bez przyczyny ten Romanow nazywany był „Czerwonym Księciem” vel „Mikołajem Egalite”, w nawiązaniu do słynnego Filipa Egalite z czasów rewolucji francuskiej (książę Filip Orleański, który stał się jakobinem i w 1793 roku jednym z królobójców). Skończył zresztą jak pierwowzór. W 1919 roku został rozstrzelany przez bolszewików razem z trzema innymi członkami rodziny do niedawna panującej w Rosji (zabito wówczas jego brata Jerzego oraz wielkich książąt Dymitra Konstantynowicza oraz Pawła Aleksandrowicza; ten ostatni był bratem cara Aleksandra III). Nie trzeba było więc czekać na pożytecznych idiotów w postaci zachodnich intelektualistów oraz dziennikarzy zauroczonych bez pamięci w „osiągnięciach Kraju Rad”. Hekatomba rewolucji bolszewickiej, wojny domowej i następnie systematycznego „dobijania pasożytniczej klasy” przez władze sowieckie niektórych jej ostatnich przedstawicieli w Rosji niczego nie nauczyła do samego końca. Jak bowiem wytłumaczyć zapis w dzienniku księcia Włodzimierza Golicyna z 1930 roku: „I władza carska, i sowiecka zostały oparte na fałszywej teorii: pierwsza na swym pochodzeniu od Boga, druga – na komunizmie”. Jak stwierdził jeden ze współczesnych rosyjskich myślicieli, kluczem do poznania tzw. duszy rosyjskiej jest napotykany w niej co rusz „brak logicznego sumienia”. Takie słowa nestora rodu Golicynów, przetrzebionego przez bolszewików, są wystarczającym dowodem na potwierdzenie takiej diagnozy. Ale przecież nie chodziło o tak zdefiniowaną przypadłość. Swoją atrakcyjną moc dla wielu przedstawicieli rosyjskiej arystokracji i szlachty utrzymywał również tradycyjny (przynajmniej od przełomu szesnastego i siedemnastego wieku) antypolonizm. To był motyw, który skłonił wielu dawnych carskich oficerów (nie wyłączając generała Alieksieja Brusiłowa niegdyś głównodowodzącego Rosją armią) latem 1920 roku do wstępowania w szeregi Armii Czerwonej by walczyć z „Polaczyszkami”, którzy targnęli się na Kijów – „matkę wszystkich miast ruskich”. Jak podkreśla D. Smith akces do „czerwonych” wojsk dawnego carskiego korpusu oficerskiego (jego poważnej części) miał dłuższą historię. W czasie wojny domowej w szeregach „czerwonych” walczyło bez mała czterdzieści osiem tysięcy carskich oficerów, dwa razy więcej było w szeregach „białych”. Rosyjski arystokrata i wielki pisarz Iwan Bunin napisał o kataklizmie rosyjskiej rewolucji: „Latem 1917 […] szatan kainowego gniewu sprawił, że powiało nad Rosją krwiożerczością i najdzikszą swawolą właśnie w tych dniach, kiedy proklamowano braterstwo, równość i wolność” i w innym miejscu: „trzy czwarte narodu – za parę groszy, za przyzwolenie na rozbój, rabunek – sprzedaje sumienie, duszę, Boga”. Dzieje rosyjskiej arystokracji po 1917 roku to jednocześnie wspomnienie bezmiaru ofiar tego „kainowego gniewu”, ale również zapis tych niemoralnych transakcji. Proporcje między tymi dwoma zjawiskami nie są równe, ale ich jednoczesne występowanie wiele mówi nie tylko o Rosji tamtych czasów. |