Planista, Gracz, Hazardzista. I my. | |
Wpisał: Rolex | |
07.04.2014. | |
Planista, Gracz, Hazardzista. I my.
KASYNO
Przypominam stąd: Hipoteza i analiza: KASYNO Rolex
WPROWADZENIE Obiecałem Państwu, że przedstawię swoje własne rozwiązanie sprawy Smoleńska. Niniejszym to czynię. „Rozwiązanie” w tym sensie, że na podstawie tego, co działo się w tej sprawie w ciągu ostatnich dwóch lat, tak wokół samego śledztwa, ale również w sferze dotyczącej go propagandy, przyjmuję ostatecznie jakąś hipotezę za najbardziej prawdopodobną Każdy świadomy Polak musi się z tym tematem uporać – nie może czekać na „wieczne kiedyś”, kiedy zbierze się polska, międzynarodowa, amerykańska (niepotrzebne skreślić) komisja i ustali. Pewnie się zbierze i pewnie coś ustali. Ale historia (i ta w wymiarze jednostkowym i ta w wymiarze indywidualnym) dzieje się na bieżąco, i to na bieżąco musimy umieć podejmować decyzje życiowe i obywatelskie. Nie da się czekać z decyzjami na to mityczne „kiedyś”, bo życie ucieknie, w cieniu konsekwencji tragedii Smoleńskiej, bo przecież nas wszystkich dotyczą. Od odpowiedzi na to pytanie nie można uciec. Jeśli ktoś wierzy w linię energetyczną, brzozę, naciski, picie na pokładzie, zastraszonych i niekompetentnych pilotów, generała BOR na bazarku kupującego fajki, bo w USA, gdzie się wybiera, drogo, panie, beczkę, uprzejmie proszę. To oznacza, że przyjmuje za własną supozycję, że żyje w kraju idiotów, którzy na najwyższym poziomie przyznanych kompetencji nadal nimi pozostają, a więc nie ma co marzyć o „normalności” w żadnej sferze życia (budżet państwa w Polsce też konstruowali „piloci”, wobec czego czeka nas budżetowa beczka, brzoza, linia, i końcowy rozpad na miliony długów obciążających każdego z obywateli). Powodzenia w życiu. Ja osobiście sądzę, że nie było beczki i brzozy, a średnia umysłowa ludu nad Wisłą nie różni się aż tak znacznie od średniej nad Renem, Sekwaną, Tybrem, czy Tamizą. Całe to „śledztwo” interesuje mnie tylko i wyłącznie z jednego punktu widzenia – sądu i wymiaru kary. Jeśli miałoby się skończyć na „komisji” bez sądu i kary, to mnie cała sprawa przestaje interesować. Sąd to taka instytucja, która ma swoją specyfikę. O „winie” i „karze” nie decydują bowiem eksperci od różnych, czasami bardzo specjalistycznych dziedzin wiedzy, ale kelnerzy, nauczycielki, położne, hydraulicy, których nazywamy ławnikami, oraz fachowcy: sędzia, prokurator, obrońca – a więc prawnicy. I to oni mają i muszą się nie mylić. Odpowiedzialność karną ustala niezawisły sąd, który ma przywilej swobodnej oceny dowodów; może dopuszczać lub nie dopuszczać prezentowanie ekspertyz, musi uwzględnić i ocenić wiarygodność treści zeznań świadków (składanych pod przysięgą i groźbą kary za składanie fałszywych), zgromadzony materiał prokuratorski. Sąd przede wszystkim musi uznać, że „podejrzany”, który na skutek decyzji prokuratora stał się „oskarżonym” może zostać uznany „winnym”, a w konsekwencji „skazanym”. Żeby tak uznał musi odtworzyć sobie nie tylko przebieg zdarzenia, ale również racjonalnie ustalić powody ludzkich działań, metodę tych działań, i interesy, które i za tymi działaniami, i za przyjętymi metodami, stały. W swoich rozważaniach wziąłem pod uwagę wszelkie pojawiające się hipotezy starając się zrozumieć albo, co kierowało działaniami ludzkimi, albo jakiego rodzaju interes wiązał się z tymi działaniami. Nie aspiruję do posiadania jakiejś szczególnej wiedzy na temat Smoleńska – wykonałem jednak (jak sądzę) wymagane minimum, to znaczy wydaje mi się, że przeczytałem wszystko, co było dostępne. Hipotezy, hipotezy przeciwne, raporty urzędowe, ich krytykę z różnych źródeł, dostępne zeznania świadków, stenogramy wysłuchań i oświadczeń składanych przed komisją sejmową (wielką pomocą była katorżnicza i wykonana z pieczołowitością praca FYM-a, dzięki któremu można było zapoznać się z ich treścią). Moja analiza jest moją własną, nie zakładam również, że jestem nieomylny – tak, dzisiaj, wyobrażam sobie prawdę o Smoleńsku, nie potrafię inaczej wytłumaczyć różnego rodzaju publicznych zachować i działań. Moja analiza ma konsekwencje – dla mnie, to znaczy będę podejmował decyzje życiowe w oparciu o wnioski z niej płynące. Chętnie zapoznam się z Państwa uwagami, liczę na rzeczową krytykę, uwagi nic nie wnoszące, rozbijające dyskusję, bądź obraźliwe dla kogokolwiek będę usuwał.
WYKAZ POJĘĆ
Planista – aparat władzy obcego mocarstwa. Gracz – środowisko byłych i obecnych funkcjonariuszy służb specjalnych pełniące w Polsce rolę suwerena. Hazardzista – formalny obóz władzy. Łącznik – agent obcego mocarstwa. Delegat – funkcjonariusz obcego mocarstwa. Plan – plan działań (faktyczny lub fikcyjny/pozorny)
I PLANISTA
Każde śledztwo toczy się według pewnej metodologii. Śledztwo w sprawie zabójstwa ma szczególną. Otóż dla prawidłowego prowadzenia śledztwa konieczne jest wskazanie kręgu podejrzanych oraz wszystkich interesów mających znaczenie dla sprawy. W sprawie Smoleńskiej można – moim zdaniem – wskazać na trzech podejrzanych. Jednego nazywam planistą, drugiego graczem, trzeciego hazardzistą – idiotą. Wszyscy ludzie, nawet idioci, podejmują decyzje, dzięki którym chcą osiągnąć jakiś cel, jakąś korzyść. Każdy człowiek, nawet idiota, podejmuje działania we własnym interesie; może swoimi działaniami doprowadzić do kompletnej ruiny, ale będzie to wbrew „planowi”. Wszyscy z naszych podejrzanych są w szczególny sposób „ulokowani” w strukturach społecznych swoich krajów. W przypadku wszystkich trzech podejrzanych należy zakładać: a) racjonalność działań b) realizowanie interesu państwa/grupy c) planowanie działań d) realizację planów przy wykorzystaniu aparatu i potencjału państwowego
Zacznijmy do największego z podejrzanych, a więc Planisty. Kim jest planista? Planista jest twarzą aparatu władzy światowego mocarstwa, a więc Rosji. Dla naszych rozważań nazwisko planisty wiele nie wnosi, więc pozostańmy przy planiście, tak jak w tytule rozdziału. Tak jak w przypadku pozostałych podejrzanych musimy dokonać analizy osobowości planisty, wskazać, czy jest mordercą incydentalnym, czy seryjnym; a jeśli to drugie, to trzeba porównać charakterystykę przeszłych zbrodni i zbrodni, o którą planista jest podejrzewany. Musimy również ustalić motyw, a więc korzyść, którą planista miałby odnieść ze zbrodni, oraz spróbować odtworzyć jego analizę SWOT. [z wiki: Technika analityczna SWOT polega na posegregowaniu posiadanych informacji o danej sprawie na cztery grupy (cztery kategorie czynników strategicznych):
Wreszcie - informacja, która nie może być poprawnie zakwalifikowana do żadnej z wymienionych grup, jest w dalszej analizie pomijana jako nieistotna strategicznie.]
Osobowość - z punktu widzenia osobowości planista jest aparatem mocarstwa, a więc na jego cechy składają się cechy całego systemu. Co jest celem systemu? Tak zaplanować ruchy w grze o panowanie nad całym światem (w końcu tylko to się liczy), by odnieść zwycięstwo. Przez opanowanie należy uznać stan kontroli wydarzeń, w tym zagrożeń, w skali całego globu i uzyskanie pozycji hegemonistycznej. Dlaczego gra toczy się właśnie o to? Nie mam pojęcia, ale tak już jest – taka natura ludzka w pierwszej, cecha systemu z drugiej strony. Z kim planista toczy grę o panowanie? Ze światem Zachodu, w zasadzie dziś ze światem mówiącym po angielsku. Czy to jest walka dobra ze złem? Nie do końca, to walka zła mniejszego z dużo większym. Dzięki wielu swoim działaniom przeciwnik planisty stracił wiele ze swojego atutu, jakim była moralna słuszność podejmowanych działań. Jakie zasoby planista posiada? Wszelkie zasoby imperium oraz aktywa zagraniczne w postaci skorumpowanych rządów (to znaczy tych, które on skorumpował), siatek agenturalnych, dostępu do surowców poza własnym terytorium. Jakimi metodami się posługuje? Racjonalnymi, ale nieograniczonymi w sensie katalogu doboru środków. Czy morderstwo jest jednym ze środków? Oczywiście, że tak, ale nie jest środkiem preferowanym – jest jednym z wielu, a ich dobór dokonuje się ze względu na cel. Jeśli planista tworzył plan zbrodni Smoleńskiej, to musiał być to plan opracowany w najdrobniejszych detalach. Jego celem musiało by być: 1. Fizyczna likwidacja wroga. 2. Brak dowodów na to, że zbrodni dokonano jego rękami. 3. Osiągnięcie celów – politycznych i gospodarczych i propagandowych.
Dla wykonania tak spektakularnej, a jak jeszcze później wykażę, nietypowej akcji, warunkiem koniecznym jest posiadanie wspólnika w kraju wroga. Bez zapewnienia sobie wewnętrznego wsparcia operacja Smoleńsk równa się wypowiedzenia wojny Paktowi Północnoatlantyckiemu. Dlatego nie przeprowadzam tej analizy. Operacja „Smoleńsk” w wersji zamachu dokonanego rękami państwa rosyjskiego przy założeniu jakiegoś współudziału po stronie polskiej, analiza SWOT.
Po stronie silnych stron możemy zapisać następujące: 1. Zgromadzenie dużej liczby najważniejszych osób państwa wroga w jednym czasie, w jednym miejscu, na własnym terytorium. 2. Posiadanie wspólnika po stronie państwa wroga. 3. Siła militarna wystarczająca do odparcia zagrożeń związanych z uderzeniem w najpotężniejszy pakt wojskowy na świecie. 4. Zdolność przeprowadzenia skutecznej akcji propagandowej w wymiarze globalnym. Po stronie słabości musimy odnotować: 1. Brak możliwości kontrolowania przemieszczania się najważniejszych osób państwa wroga w przestrzeni i czasie. Zależność od jednostkowej decyzji wroga całkowicie modyfikujących założenia, a w dniu 10 kwietnia takich osób było co najmniej kilkanaście, co więcej – kilka z nich miało obowiązek takich modyfikacji dokonać. 2. Wspólnik w państwie wroga zdobywał nieprawdopodobnie silne narzędzie przyszłej polityki międzynarodowej – instrument szantażu posiadaną wiedzą. Godząc się na element współpracy ze wspólnikiem, planista musiał zakładać jego hipotetyczną, przyszłą nielojalność (zmiana władzy, przejście do obozu przeciwnika). 3. W razie wymykania się sytuacji spod kontroli planista mógłby być zmuszony do przeprowadzania operacji specjalnych na terytorium wroga (nie tylko w kraju wroga, ale również w krajach trzecich), takich jak zabójstwa osób, które posiadają zbyt dużą wiedzę i chcą ją ujawnić. 4. W dzisiejszej rzeczywistości i możliwościach technicznych ukrycie trasy przelotu oraz miejsca akcji byłoby niemożliwe, tak jak wszystkie szczegóły operacji w związku ze szczególnym typem lotu. Wiedza o zamachu byłaby znana wszystkim ważniejszym służbom w kraju wroga oraz większości służb państw trzecich. 5. Na wstępnych etapie egzekucji planu planista musiałby zdobyć kontrolę na dużą liczbą osób w państwie wroga i zapewnić całkowitą pewność zachowania wszelkich szczegółów planu w tajemnicy. Jeden urzędnik bądź oficer w państwie wroga, który zachowałby się lojalnie i zaalarmował o domniemanym zamachu organizowanym przez służby rosyjskie skompromitowałby całą akcję oraz podkopał pozycję Rosji w świecie. Spodziewane korzyści: 1. Zastraszenie państwa wroga. 2. Zastraszenie państw regionu. 3. Wyeliminowanie elity państwa wroga. 4. Wzmocnienie siły wspólnika. 5. Osłabienie pozycji w ramach sojuszy, i - de facto - osłabienie sojuszy i paktów. 6. Przejęcie tajnych danych. Zagrożenia: 1. Podjęcie militarnych działań odwetowych. 2. Skutki blokady ekonomicznej i technologicznej. 3. Nasilenie działań dywersyjnych zmierzających do upadku rządu rosyjskiego. 4. Nasilenie się nastrojów antyrosyjskich tak w państwie wroga, jak i w innych państwach regionu. Wnioski: tak zarysowany scenariusz był obarczony zbyt dużym ryzykiem. Racjonalny planista nie podjąłby się jego realizacji. Realizując tak zarysowany scenariusz oddałby państwom trzecim potężne narzędzie nacisku zewnętrznego i wewnętrznego. Szczególnie słabo wygląda tutaj rejestr spodziewanych korzyści, spróbujmy go jeszcze precyzyjniej przeanalizować: 1. Zastraszenie państwa wroga. Państwo wroga ma zawsze pozostawioną furtkę zwrócenia się na każdym etapie o pomoc do sojuszu, to w ręku państwa wroga i wspólnika, gdyby zerwał współpracę, pozostaje inicjatywa. Czy należy się liczyć ze zdradą? Tak, bo już raz miała miejsce. Tak, bo prozachodni kurs jest silny wśród opinii publicznej państwa wroga. 2. Zastraszenie państw regionu. Owszem, ale przy założeniu, że nigdy nie znajdą się dowody na przebieg zdarzeń, przy utrzymywaniu nie popartego dowodami przekonania o sprawstwie planisty. 3. Wyeliminowanie elity państwa wroga. Tego typu bezprecedensowe działania musiało wzmocnić i skonsolidować aktywną część narodu. W oparciu o takie wydarzenia elity się odradzają, mają mit, kult, misję. Po drugie, eliminacja jednego obozu politycznego zawęża, a nie poszerza gamę środków politycznych. Lech Kaczyński nie był rusofobem, był natomiast umiarkowanym euro-sceptykiem, a ponadto wrogiem koncepcji Europy pod przewodnictwem Niemiec. Prowadzone rozmowy Rosji z Niemcami nakazywałyby poszerzać katalog instrumentów negocjacyjnych, a nie go zawężać. Obóz proniemiecki w Polsce można byłoby zawsze dyscyplinować wariantem dogadania się z obozem opozycji, a cena nie byłaby aż tak wysoka: uregulowanie spraw historycznych, partnerskie relacje ekonomiczne. 4. Wzmocnienie siły wspólnika w państwie wroga. Wątpliwe. Wobec niejasności związanych z 10 kwietnia 2010 roku pozycja wspólnika osłabła. 5. Osłabienie pozycji w ramach sojuszy, i - de facto - osłabienie sojuszy i paktów. Jedyny silny punkt, ale wciąż pozostaje pytanie o stosunek korzyści do zagrożeń, a ponadto pytanie, czy nie można uzyskać tego samego w inny sposób. Czy nie lepiej mieć konia trojańskiego we wrogim pakcie, niż rząd marionetkowy? Czy nie lepiej mieć dostęp do tajemnic paktu dzięki wysokiej pozycji w pakcie wspólnika, niż skierować na niego podejrzenia o współsprawstwo, odcięcie od udziału w decyzjach i wiedzy o nich? 6. Przejęcie tajnych danych. Nawet dla zdobycia kodów wroga nie warto mordować jego 96 wybitnych przedstawicieli i ponosić wszystkie konsekwencje tego czynu, Mając wspólnika kody można po prostu dostać przy niewiedzy pozostałych członków sojuszu. Takie dane w Polsce Anno Domini 2010 można było poza tym kupić. Ergo: wykonanie operacji „Smoleńsk” siłami rosyjskimi przy pewnym udziale strony polskiej wątpliwe. Rozpoczęcie akcji propagandowej przy jednoczesnym przekazaniu dowodu w postaci zapisów parametrów lotu wprost do sejfów CIA – bezsensowne. Zgodnie z raportem MAK-u kokpit Tu-154 miał się rozpaść. To FMS też mógł. Planista nie był zobowiązany do przekazywania czegokolwiek. Jego zachowanie przeczy założonej racjonalności. Zauważmy, że po stronie „korzyści” nie zapisałem „zmiana krótko- i długofalowej polityki w kraju wroga”. Nie zapisałem, bo się nie zmieniła. 9 i 11 kwietnia cała władza legislacyjna, sądownicza i znakomita większość władzy wykonawczej była w ręku jednego obozu. W tym sensie ta operacja nic by nie wnosiła. Rosja jest uznawana za państwo, które stosunkowo często korzysta z metody eliminacji fizycznej w celu osiągnięcia celów politycznych. W ciągu ostatnich lat funkcjonowania Rosji w jej obecnym kształcie Rosja była podejrzewana o: 1. Zbrodnie wojenne w krajach w których prowadziła wojny, w tym fizyczną eliminację przywódców (Czeczenia). 2. Zbrodnie i prowokowanie aktów terroru przeciwko własnym obywatelom (Dubrowka, Biesłan, wysadzanie budynków mieszkalnych w celu uzyskania pretekstu do wywołania II Wojny Czeczeńskiej. 3. Morderstwa opozycjonistów – obywateli rosyjskich. 4. Morderstwa własnych funkcjonariuszy poza granicami, którzy przeszli na stronę wroga (Litwinienko). Z tych modus operandi jedynie casus Czeczenii można by uznać za w jakimś zakresie korespondujący ze zdarzeniem Smoleńskim, ale przypomnijmy, że chodziło o kraj, z którym Rosja prowadziła wojnę, który nie był uznany na arenie międzynarodowej, i którego przywódcy byli przez Rosję oskarżani o terroryzm. W tym sensie (propagandowym) nic nie różni zabójstwa Dudajewa od zabójstwa Bin Ladena. Casus Gruzji – w dniach następujących po interwencji rosyjskiej, a przed intensyfikacją międzynarodowych działań rozjemczych, aparat władzy w Rosji miał możliwość fizycznej likwidacji przywództwa gruzińskiego panując nad Gruzją w powietrzu i mogąc wykorzystać oddziały specjalne. Co powstrzymało rosyjskie przywództwo przed podjęciem takich działań? Obawa przed reakcją Zachodu, fakt, że Gruzja jest państwem uznanym międzynarodowo, oraz pronatowskie sympatie tego kraju. Przypomnijmy, że Gruzja nie jest członkiem NATO do dzisiaj, więc nie dotyczy jej artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Na europejskiej scenie politycznej aktywnym przeciwnikiem Rosji w związku ze zgodą na amerykańskie instalacje wojenne są: Rumunia, Węgry i Turcja. Rosja pozostaje w sporze terytorialnym o Naddniestrze z Mołdawią, a więc de facto z Rumunią. Polska rządzona przez obóz proniemiecki i prorosyjski stanowiła przeszkodę polityczną w o wiele mniejszym stopniu niż przywołane kraje. Czymś, co szczególnie różni zdarzenie smoleńskie od jakichkolwiek innych działań wymierzonych przeciwko wrogom Rosji to cel ataku. Nie znany jest przypadek, by fizycznej eliminacji wrogów Rosji towarzyszyła eliminacja ich rodzin bądź przypadkowych osób. Zdarzenie Smoleńskie ma charakterystykę zamachu terrorystycznego, i jako takie nie wpisuje się w modus operandi państwa rosyjskiego. Nawet w przypadku Czeczenii ataki terrorystyczne służące celom propagandowym (nasileniu terroru w samej Czeczenii) były wykonywane czeczeńskimi rękami, bądź zdarzały się „na poboczu” działań stricte militarnych. Trzeba pamiętać, że zasada nie podejmowania fizycznej eliminacji bliskich bądź osób przypadkowych nie wynika z nadmiaru szlachetności, ale jest częścią pragmatyki prowadzenia gry/wojny. W świecie mafijnym obowiązuje zasada: „nie mów mi, że wiesz, gdzie pracuje moja żona, bo ja ci powiem, w której szkole uczą się twoje dzieci”. Każdy reżim ma ponadto zgromadzone środki poza granicami kraju, które stanowią rękojmię nie przekraczania granic przemocy w czasie pokoju. Dodatkowo: na ocenę zdarzeń przeszłych należy patrzeć przez pryzmat konsekwencji, które z nich płyną do dnia dzisiejszego. Rosja, tak jak tego chciała w roku 2010, została przyjęta do WTO; uczestniczy czynnie w polityce międzynarodowej, jej stosunek do Polski jako partnera zmienił się, owszem, ale na niekorzyść. To polska strona wykonuje na polecenie Rosji różnego rodzaju „dyplomatyczne zlecenia”, które są dla Polski bądź obojętne, bądź szkodliwe, jak: umowa o kaliningradzkiej strefie przygranicznej (początek wyjścia Polski ze strefy Schengen – turyści już się o to postarają napływając do Berlina, Paryża, i Madrytu), przystąpienie Rosji do WTO, umowy energetyczne. To znaczy: nikt po polskiej stronie nie dysponuje dowodami winy strony rosyjskiej, to Rosja ma potężne instrumenty szantażu. Wniosek: hipotetyczne masowe morderstwo elity obcego państwa, członka NATO, na terytorium rosyjskim, wymyka się charakterystyce modus operandi zabójstw politycznych dokonywanych przez planistę. Wniosek dalszy: Gdyby to planista był autorem i jednoczesnym egzekutorem planu operacji „Smoleńsk” musiało by to nastąpić jako skutek nieprzewidzianych okoliczności, szaleństwa rosyjskiego przywództwa, lub precedensu opartego na wyjątkową korzystnym zbiegu okoliczności pozwalającym na wykonanie tej zbrodni cudzymi rękami bez pozostawienia dowodów na własne sprawstwo kierownicze. Dla przeprowadzenia analizy nie jest istotne, gdzie pojawiła się idea planu likwidacji polskiej generalicji i przywództwa państwa, według mnie racjonalny motyw miał Gracz, a motyw Planisty pojawił się dopiero w związku z przystąpieniem Gracza i Hazardzisty do realizacji planu. Dla zachowania ciągu myślenia niezbędne będzie w kolejnej odsłonie naszkicowanie osobowości Gracza, i uzupełnienie jej o analizę SWOT planisty w kontekście operacji inicjowanej przez Gracza.
II GRACZ Charakterystyka: ujmując rzecz skrótowo „Gracz” jest w dzisiejszej Polsce suwerenem, dominującą siłą gospodarczą i polityczną, choć niejawną, autorem i beneficjentem „transformacji”. To gracz zaplanował i przeprowadził operację „demokratyzacji” polegającej na stworzeniu demokracji fasadowej, przy jednoczesnym zachowaniu pełnej kontroli nad polityką, mediami, i gospodarką. Atutami Gracza w grze o Polskę były: edukowane na zachodzie kadry (system stypendiów i grantów na zachodnich uczelniach w latach osiemdziesiątych), rozbudowana sieć agentury dwustopniowej. Sieć agentury Służby Bezpieczeństwa, oraz sieć agentury (wyższego rzędu) peerelowskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (do pewnego czasu można ją traktować jako rezydenturę GRU). O ile udało się w pewnym zakresie doprowadzić do dekonspiracji agentury Służby Bezpieczeństwa, o tyle w zasadzie „muśnięto” jedynie temat „agentury wojskowej” – o wiele groźniejszej, bo ulokowanej w w newralgicznych miejscach z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, oraz chronionej przez ustawodawstwo III RP - sieć agenturalna przeszła przez okres transformacji w zasadzie nienaruszona, razem ze służbami wojskowego wywiadu i kontrwywiadu, i podlega dalszej ochronie (casus: Tomasz Turowski). Mówiąc o ulokowaniu agentury mamy na myśli: armię, sądownictwo wojskowe, żandarmerię i prokuraturę wojskową; sądownictwo powszechne, dyplomację. Cel działania: celem działania jest utrzymanie pełnej kontroli nad procesami politycznymi i gospodarczymi, zachowanie atrapy rynku i fasady demokracji, dominacja gospodarcza i polityczna, a co za tym idzie: zysk. Zyskiem jest czerpanie wymiernych, finansowych korzyści z żerowania na państwie i społeczeństwie. Wprowadzenie instytucji republikańskich, jawność życia, kryminalizacja metod działania, rozliczenie przeszłości i majątku, to dla tej grupy śmiertelne, realne zagrożenie. Z związku z charakterystyką, Gracz nie sprawdzi się nigdy w świecie kapitalizmu i wolnego rynku idei. Pasożyt wewnętrzny, czy zewnętrzny? Jego pochodzenie jest jak najbardziej obce, natomiast należy rozważyć, jaki stopień niezależności od centrali w Moskwie uzyskało to środowisko po 1989 roku. Chyba dosyć znaczny, bo pamiętajmy, że Gracz nie wyznaje żadnej wiary ani ideologii; jak każda klasyczna organizacja przestępcza służy sobie i własnym interesom. Należy założyć, że w latach jelcynowskiej smuty uzyskał duży stopień niezależności biznesowej, zamieniając kontakty i zależności polityczne na właśnie biznesowe. Dla Moskwy posiadanie rozległych kontaktów w państwie aspirującym do NATO i UE było cenne; pozwalało na „wnikanie” i pozyskiwanie informacji w strukturach organizacyjnych Zachodu, oraz zlecanie prowadzenia działań biznesowych w jej imieniu, odpłatnie (jako usługa), na jej rachunek. W dwudziestoleciu „transformacji” tylko raz stan posiadania Gracza został poważnie zagrożony. Jako pokłosie tzw afery Rywina pojawiły się dwie siły polityczne deklarujące walkę z patologiami, a przed wszystkim planujące likwidację jedynej formalnej (i jednej z kluczowych) struktury Gracza w ramach państwa. Od dnia likwidacji i przejęcia (zapewne części) archiwów Wojskowych Służb Informacyjnych, wszystkie siły i środki zostały „rzucone” na front zneutralizowania zagrożeń. Zagrożenia można podzielić na dwie kategorie: Polityczne – reorganizacja, zniszczenie struktur, siatek, ujawnienie bądź zagrożenie ujawnieniem agentury, rekonstrukcja przepływu kapitału, udział w post-sowieckiej dystrybucji broni (w skali globu), poniesienie odpowiedzialności przed prawem, a w rezultacie: brak perspektyw, bo jak już było wspomniane pasożyt jest w stanie przetrwać tylko w środowisku gnilnym, które sam wytwarza. Wewnątrz wojskowe – armia jest tym elementem struktury władzy w Polsce, który najoporniej poddawał się zmianom (w pewnym sensie również z natury, bo nie można było jej postawić w stan likwidacji). Jej modernizacja wymagała nakładów, szczególnie w związku z wstąpieniem do NATO, a nakłady te były kolejnym obfitym żerowiskiem. Wstąpienie do NATO powodowało nowe, niebezpieczne dla gracza zjawisko. Wsparcie udziałem w najpotężniejszym pakcie wojskowym powodowało kształtowanie się nowego typu oficera – profesjonalisty i patrioty. To wybuchowa mieszanka z punktu widzenia interesów Gracza. Zakupienie nieistniejącej wyrzutni rakiet, tonących amfibii, albo przestarzałych myśliwców wymaga powszechnej niekompetencji i braku zasad, którą najpełniej oddają „drzwi od stodoły”, przez co – nie podejmując się egzegezy intencji ich kiedyś wypowiadającego - należy rozumieć generalny plan, że armia zapłaci za dowolny badziew, jeśli producent posmaruje, a żołnierz i tak wykona zadania, bo zdolny i przyzwyczajony, że wszystko „trzyma się na gwoździu”. Jest to klasyczny przykład myślenia sowieckiego, które nie posługuje się pojęciem honoru i ma w pogardzie ludzi (podwładnych). Eliminacja kształtujących się zrębów nowego typu członków kadry dowódczej była naturalną konsekwencją zagrożeń. Podobnie jak naturalne było dążenie do osłabienia związków z NATO – bo było to osłabianiem niszczącej interesy siły profesjonalizmu. Mamy więc motyw. Zatrzymajmy się nad modus operandi. Zasób doboru środków w grze dokonywany przez Planistę jest ograniczony, bo jak to było obszernie opisane jego oponent jest oponentem geopolitycznym; inaczej w przypadku gracza – jego oponent jest oponentem w zasadzie wewnętrznym – uzyskując hegemonię eliminuje możliwość zagrożenia odwetem, przy świadomości, że nie ma dzisiaj klimatu na zmianę mapy Wschodniej Europy (to jest zmiany granic). Graczowi należy przypisać cały szereg morderstw politycznych, tak z czasów PRL-u, jak i z okresu „transformacji”. Ich lista jest długa. Cechą charakterystyczną Gracza była z jednej strony skłonność do dokonywania „zabójstw rytualnych” cementujących środowisko możliwością szantażu w zmieniających się warunkach państwa post-totalitarnego, gdzie zależności przestawały mieć charakter formalny, a stawały się w dużym zakresie nieformalne; okrucieństwo – o czym może świadczyć poddanie torturom śp ks. Jerzego Popiełuszki, oraz sposób dokonania pozostałych „zabójstw rytualnych” zmierzchu komunizmu, bezwzględność wobec osób, które ważyły się podnieść rękę na interesy Gracza (Falzmann, Pańko), ale również wobec przypadkowych świadków egzekucji (dwójka funkcjonariuszy polskiej policji, która jako pierwsza przybyła na miejsce wypadku samochodowego Waleriana Pańki), porwania, wymuszenia, niszczenie wizerunku publicznego, zniesławianie. Jeśli ktoś szuka pierwowzorów akcji medialnych wymierzanych na przykład przeciwko śp Lechowi Kaczyńskiemu, powinien sięgnąć do sprawy marszałka Kerna – ta sama ręka pisała scenariusz. Charakterystyczną cechą sposobu działania gracza jest wywieranie nacisków na rodziny, o czym przekonała się rodzina bł. ks. Jerzego Popiełuszki już w rzekomo „wolnej Polsce”. W tym momencie warto zatrzymać się na chwilę przy sprawie katastrofy pod Mirosławcem, 23 stycznia 2008 roku. Smoleńsk to jest copycat Mirosławca, tak w zakresie przebiegu „wypadku”, jego badań, jak i w zakresie propagandowym. Pozwolę sobie wymienić podstawowe podobieństwa: 1. Brak systemu naprowadzania precyzyjnego pomimo, że wcześniej na lotniskach taki system był (w Smoleńsku rzekomo 6 kwietnia 2010) 2. Zalesiony teren. 3. Zła współpraca załogi. 4. Brawura załogi. 5. Szkolne błędy załogi. 6. Śmierć wszystkich obecnych na pokładzie. 7. Niedooszacowania straty osobowe mające wpływ na szkolenie i funkcjonowanie polskich sił zbrojnych (w przypadku Smoleńska likwidacja Sztabu Generalnego WP, w przypadku Mirosławca – likwidacja dowództwa rodzaju sił zbrojnych, to jest lotnictwa. 8. „Niestandardowe zdarzenia związane z odczytem parametrów lotu, niestandardowe (sprzeczne z procedurami) wyposażenie statku powietrznego; idę na łatwiznę i podaję za wikipedią: „Pokładowy rejestrator parametrów lotu Solid State Flight Data Recorder (SSFDR) model 980-4700-041 został znaleziony we wraku samolotu, jednak jego stan wynikający z oddziaływania wysokiej temperatury podczas pożaru spowodował jego uszkodzenie w stopniu uniemożliwiającym odczyt danych w drodze standardowej procedury. Dane zostały odzyskane z powodzeniem podczas badania w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych i obejmowały ostatnie 26 godzin 51 minut pracy urządzeń pokładowych do chwili zderzenia samolotu z ziemią. Samolot nie był wyposażony w pokładowy rejestrator rozmów w kabinie załogi. Rejestrator taki mógłby w znacznym stopniu przyczynić się do ułatwienia ustalenia przebiegu i przyczyn katastrofy”. Z punktu widzenia mojej wizji Smoleńska Mirosławiec był jej pierwszym etapem, który polegał na: likwidacji dowództwa najważniejszego z punktu widzenia strategii obronnej NATO rodzaju sił zbrojnych w Polsce, osłabienia pozycji Polski w sojuszu, ataku na profesjonalizm dowódców szkolonych w NATO; był ponadto „testem” działania „komisji dochodzeniowych”, oraz „aktem założycielskim” spajającym zmową milczenia „ekipę smoleńską”.
Wróćmy jednak do historii powrotu „Gracza” do władzy, tragedia pod Mirosławcem, i tragedia w Smoleńsku, to punkty zwrotne w tym procesie. Pierwszym, politycznym polem ataku Gracza po 2005 roku w celu neutralizacji zagrożeń były jednak przede wszystkim nie partie ówczesnej, koalicyjnej władzy (PiS, SO, LPR), ale partia opozycyjna, jaką była Platforma Obywatelska. Warto przypomnieć, że pomimo nie powstania rządu PO-PiS tylko jeden poseł ówczesnej PO – Bronisław Komorowski – zagłosował przeciw likwidacji WSI. W Platformie w tamtym okresie czasu panował konsensus, że likwidacja tego ośrodka władzy jest konieczna. Skąd to się brało? Trzeba pamiętać, że afera Rywina, i to co stało się potem, była dla „układu” rządzącego państwem czymś zaskakującym. Pęknięcia następowały w związku z wchodzeniem Polski w struktury Zachodu. Coraz więcej szeregowych ludzi przestawało się obawiać, że proatlantycki kurs może się odwrócić, a coraz więcej zaczynało wierzyć, że możliwe jest w Polsce zbudowanie zrębów wolnego rynku i republikańskich organów przedstawicielskich (nota bene wielu ludzi nie zauważa, że dzisiaj podróżujemy jako naród i państwo w dokładnie przeciwnym kierunku) . Nie ulega wątpliwości, że Gracz intensywnie włączył się w tworzenie alternatyw. Inicjatywa powstania Platformy Obywatelskiej wyszła od Gracza, ale miał on mało czasu na przeprowadzenie pełnej kontroli tworzącego się od podstaw ruchu masowego. Powstanie Prawa i Sprawiedliwości było niczym innym jak przeprowadzeniem konsolidacji środowisk istniejących od wczesnych lat 90-tych pod jednolitym partyjnym przywództwem (po raz pierwszy). Włączenie się do tej inicjatywy i Marka Jurka, i Antoniego Macierewicza, i poparcie udzielone przez mecenasa Olszewskiego spowodowało, że struktur nie trzeba było tworzyć, bo one zawsze w lepiej lub gorzej zorganizowanej formie istniały, a ponadto obejmowały całe politycznej spektrum łącząc konserwatystów z socjalizującymi „piłsudczykami”. Rdzeniem Platformy Obywatelskiej był obóz Kongresu Liberalno-Demokratycznego, dziecka służb i Lecha Wałęsy, poczętego z morskiej piany i środków agenta służb komunistycznych Kubiaka. Konieczność oparcia struktur i zbudowania elektoratu w oparciu o możliwe najszerszą reprezentację społeczną wymagała zdolności mimikry – należało ukryć aktywa i dostosować się do wszechogarniającego żądania zmian, ukrócenia korupcji, wysadzenia w powietrze fundamentów bananowej republiki. Pierwszą operacją służb dokonaną na żywym ciele Platformy Obywatelskie było pozbycie się liderów, którzy mogliby w przyszłości zagrozić pozycji liderów namaszczonych, a co groźniejsze – zdających się sprzyjać koncepcji PO-PiS-u, a więc podjęcia z Graczem realnej walki o władze. Przypomnijmy: Jan Maria Rokita, Zyta Gilowska, Maciej Płażyński, Zbigniew Religa. Władzę nad Platformą Obywatelską przejmuje środowisko byłej KLD, oraz Bronisław Komorowski wraz z Radosławem Sikorskim, którzy są odrębnym gatunkiem, i dlatego zostali przez Gracza wyznaczeni na kandydatów w wyborach prezydenckich w miejsce Tuska, a miejsce znanych opinii publicznej, a przez to groźnych, potencjalnych kandydatów na liderów, zajmują postacie tego formatu, co Schetyna, Graś, Arabski, Boni. Pierwszym zwycięstwem Gracza w Polsce po aferze Rywina było przeprowadzenie głębokiego procesu „czyszczenia” Platformy z ludzi niewygodnych. Drugim, doprowadzenie (poprzez swoich ludzi wewnątrz Platformy i przy ogłuszającym koncercie mediów) do głębokiego podziału politycznego – po to, by usunąć zagrożenie powstania realnej większości modernizacyjnej. Jeśli ktoś myśli, że „mohery” to był lapsus językowy, jest w grubym błędzie. To był arcyważny moment strategii wykonania niemożliwego do zasypania podziału. Bez „moherów” nie ma bowiem „lemingów”. Po „spacyfikowaniu” środowiska opozycji oczy Gracza spoczęły na koalicji. Wobec koalicjantów zastosowano szeroki wachlarz technik służb specjalnych wyłuskując osoby mające „plamy w życiorysie”, bądź takie które z powodu szczególnych predyspozycji osobistych nadają się na auto-kompromitację i późniejszy szantaż, lub są – mam tu trudność z precyzyjnym oddaniem tej cechy – zbyt proste, by nie poddały się manipulacji. Szczególnym naciskom podlegały tutaj środowiska koalicjantów, z natury słabsze, bo mniej liczne, chociaż już dziś wiemy, że sieci zarzucono również w samym PiS-ie. Bez aktywności zaufanych urzędników rządu Jarosława Kaczyńskiego śp. Andrzej Lepper nie wyleciałby w powietrze. Jego późniejszy los świadczy dobitnie o sprawnie przeprowadzonej akcji ludzi post-komunistycznych służb specjalnych. Sam Jarosław Kaczyński określił ludzi, którzy znaleźli się w jego otoczeniu i skutecznie doprowadzili do wysadzenia jego rządu mianem agentów-śpiochów. Tutaj nie mogę się powstrzymać przed jedną oczywistą refleksją na temat działania koalicji PiS-SO-LPR. O tym, kto jest agentem-śpiochem powinno być jasne (a dla mnie było) w momencie bardzo ryzykownej ale jak się okazało skutecznej akcji spalenia „misji” Ziobry w Szwajcarii, której celem było wywrócenie (raz a dobrze) SLD. Efektem nie wychwycenia oczywistości była „afera gruntowa” i znany nam ciąg powiązań z Hotelu Marriott. Myślę, że mamy wszyscy w pamięci historię dwulecia rządów koalicji PiS-SO-LPR i nie ma sensu przypominać jej kluczowych punktów, które w rezultacie doprowadziły do przedwczesnych wyborów i przejęcia władzy przez Platformę. Kolejnym etapem było przejmowanie samej Platformy, to znaczy pozostawienie jej jako atrapy partii politycznej, z perspektywami nie wykraczającymi poza „kręcenie lodów” i przejęcie sterowania. Wszyscy pamiętamy słynną „otwartą butelkę szampana”, która rozpoczynała pełnię powrotu do władzy Gracza i początek akcji „dożynania watahy”, której kulminacją był 10 kwietnia 2010. Zastanówmy się na chwilę, przyjmując planowane sprawstwo Gracza jego hipotetycznej analizie SWOT. Silne punkty: 1. Dominujący wpływ na ustawodawstwo (rękami Hazardzisty). 2. Możliwość rekonstrukcji utraconych przyczółków w służbach. 3. Zdolność do wpływania na decyzje administracyjne (ważne!). 4. Szerokie zaplecze osobowe w prokuraturze, sądownictwie, w tym w prokuraturze i sądownictwie wojskowym. 5. Kontakty na Wschodzie, w tym kontakty ze służbami specjalnymi. 6. Doświadczenie w akcjach bezprawnych, w tym akcjach o charakterze terrorystycznym. 7. Wciąż silne poparcie w starszym pokoleniu dowódców wojskowych, tych wychowanych i wykształconych w LWP (w Moskwie). Słabe punkty: 1. ? Spodziewane korzyści: 1. Eliminacja przyszłych zagrożeń politycznych i ekonomicznych. 2. Odzyskanie kontroli nad armią. 3. Zrywanie (stopniowe) związków z NATO. 4. Uzyskanie (stopniowe) kontroli nad Polską dla siebie. 5. UZYSKANIE WSPÓLNIKA W POSTACI PLANISTY, a więc uzyskanie pewnego rodzaju kontroli i elementu pozwalającego na utrzymanie daleko posuniętej niezależności. Przystąpienie Planisty do planu dawało szansę na pozyskanie prawdziwego partnera na Wschodzie, związanego zmową milczenia. Zagrożenia: 1. Zwiększenie się zależności od służb moskiewskich (obniżenie zysków w drodze obcięcia prowizji). 2. Kontrakcja służb specjalnych NATO. 3. Aktywizacja środowisk patriotycznych w związku ze śmiercią liderów.
Rozwińmy niektóre z elementów. Po stronie silnych punktów podkreśliliśmy zakładaną możliwość pełnej kontroli nad procesem prowadzenia dochodzenia w drodze „dobranego” (i przetestowanego przy okazji katastrofy pod Mirosławcem) składu osobowego i możliwości wpływania na proces legislacji i decyzje administracyjne. Z tego punktu widzenia za elementy planowania należy przyjąć: rozdzielenie funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego (pierwsze zawężenie kręgu osób i instytucji), powierzenie dochodzenia w newralgicznym czasie śledztwa prokuraturze wojskowej (drugie zawężenie kręgu osób i instytucji). Możliwość wpływania na kształtowanie składu grupy śledczej (eliminacja prokuratora Pasionka), zakaz uczestnictwa ekspertów zagranicznych (profesor Baden – decyzja podjęta przez Ministra Zdrowia), podejmowanie decyzji administracyjnych sprzecznych z prawem, taka jaką było zaniechanie wymaganych prawem sekcji zwłok ofiar, niszczenie dowodów rzeczowych, niepodejmowania rzetelnej dokumentacji miejsca zdarzenia, nieprzeprowadzanie rzetelnych badań. Większość z tych decyzji „osłaniających” była podejmowana przy użyciu rzekomego „rosyjskiego straszaka” – o użyciu tego narzędzia będę jeszcze pisał, tu natomiast wypada wspomnieć o słynnym (rzekomo rosyjskim) zakazie otwierania trumien. Myślę, że osoba odpowiedzialna po polskiej stronie za niepodjęcie wymaganej prawem decyzji będzie kiedyś musiała przed sądem udokumentować istnienie takiego zakazu. Ja twierdzę, że decyzja zapadła w Polsce, a Rosjanom była już na tym etapie rozwoju sytuacji obojętna. A teraz pozwólcie Państwo, że przeprowadzimy analizę SWOT Planisty, do którego dotarłaby propozycja udziału w polskiej robocie wewnętrznej. Warto ją skonfrontować z taką samą analizą dokonaną przy założeniu inicjatywy samego planisty. Silne punkty: 1. Inicjatywa jest wewnętrzna, wszelkie międzynarodowe konsekwencje powstają po polskiej stronie. 2. Lokalizacja wypadku w Rosji daje możliwość pełnej kontroli nad dowodami. 3. Kontrola nad dowodami. 4. Kontrola nad przebiegiem śledztwa. 5. Kontrola nad dowodami daje pełną możliwość modyfikowaniu prawdy o 10 kwietnia już po tym jak 10 kwietnia się wydarzył – w zależności od potrzeb. 6. Na każdym etapie operacji Planista może dokonać jej modyfikacji lub od niej odstąpić. Słabe punkty: 1. ? Spodziewane korzyści: 1. Kompromitacja Polski na arenie międzynarodowej. 2. Podważenie pozycji Polski jako partnera w NATO (nawet przy przyjęciu, że to wypadek, a cóż dopiero w przypadku polskiego współsprawstwa). 3. Kontrola nad dowodami daje możliwość szantażowania Gracza. 4. Kontrola nad przebiegiem śledztwa daje pełną możliwość szantażowania i kontroli nie tylko Gracza, ale i Hazardzisty. 5. Inicjatywa propagandowa pozostaje wyłącznie w ręku strony rosyjskiej. To ona jako państwo miejsca zdarzenia może potwierdzać, zaprzeczać, tworzyć i obalać „narracje” wykorzystując je do swoich celów. Zagrożenia: 1. Pozostawianie śladów udziału służb rosyjskich po stronie Gracza skutkuje powstaniem kwestii przyszłego szantażu. 2. W związku z oczywistością monitorowania przestrzeni powietrznej przez państwa trzecie, w przypadku tak ważnego lotu z najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych i dowódcami wszystkich rodzajów sił zbrojnych państwa – członka NATO, udział Rosji musi być niemożliwy do udowodnienia, w przeciwnym wypadku spodziewanym korzyściom towarzyszą zagrożenia analizy SWOT dokonanej przy założeniu sprawstwa własnego. Każdy, kto potrafi dokonać refleksji nad hipotetycznie rysującym się wspólnym planem Planisty i Gracza musi dostrzec dwie rzeczy: po pierwsze Planista nigdy nie dopuści do tego, by stał się dla Gracza zakładnikiem zbrodni (inne poziomy), bo to tak jakby sycylijskiej mafii udało się pozyskać materiały kompromitujące przywództwo rosyjskie i Planistę. Po drugie w związku z „po pierwszym”: analiza SWOT pozwala na ustalenie warunków brzegowych.
Jak dla mnie warunek brzegowy jest taki: „KAŻDY Z MOŻLWYCH DOWODÓW UZYSKANY TAK PRZEZ PLANISTĘ, GRACZA, HAZARDZISTĘ LUB PAŃSTWA TRZECIE MUSI ZAWSZE OBCIĄŻAĆ GRACZA I HAZARDZISTĘ, A NIGDY PLANISTĘ. Pamiętajmy o błędzie niedocenienia stopnia zaawansowania technologii przy okazji zabójstwa Litwinienki. Skutki w postaci ograniczenia dostępu do technologii, obniżenia się prestiżu Rosji w świecie, i stopniowej utraty arcy-wygodnej pozycji „sojusznika w walce z terroryzmem” były poważne. A było to „tylko” zabójstwo własnego funkcjonariusza, który przeszedł na drugą stronę. Tylko przy tak opisanym warunku brzegowym przyłączenie się PLANISTY do akcji GRACZA ma sens. Ale pamiętajmy, że w naszym ponurym spektaklu bierze udział jeszcze jedna postać; byłaby tragikomiczna, gdyby spektakl nie okazał się być elementem rzeczywistości; w naszej sytuacji jest tylko odrażająca: to HAZARDZISTA. Przyjrzyjmy się tej obślizłej postaci i ponownie dokonajmy analizy SWOT z puntu widzenia interesów wszystkich trzech.
III HAZARDZISTA
Różnica pomiędzy Hazardzistą a Graczem jest taka, że ten drugi zna naturę kasyna, a więc usiłuje je oszukać. Hazardzista jest zbyt słaby, by zrozumieć naturę kasyna, rachunek prawdopodobieństwa pozostaje poza jego możliwościami percepcji, więc siada do rulety w przekonaniu, że wygra, bo kiedyś wygrał w piłkę. Porównywania Planisty i Hazardzisty nie mają sensu, bo to ten pierwszy wymyślił hazard. Jedynym, które mi przychodzi do głowy to porównanie straszliwie naiwnej ofiary z absolutnie przebiegłym i doświadczonym łowcą. Myślę, że każdy z nas doświadcza tego porażającego poczucia dyskomfortu, kiedy ogląda zbiorowe występy Hazardzisty. To poczucie dyskomfortu połączonego ze wstydem, że ci ludzi reprezentują nie tylko nas indywidualnie, ale i Polskę jako wspólnotę, w jej wymiarze duchowym, historycznym, intelektualnym i również materialnym.
Błąd Gracza – i to błąd fundamentalny - polegał na tym, żeby trzymać się porównania z kasynem, że on Hazardzistę stworzył, by podjąć grę z Planistą i jego tworem, i ugrać coś dla siebie, bo wierzył, że potrafi być demiurgiem i tworzyć byty. Owszem, coś stworzył, ale było to coś potwornie słabego. Hazardzista był szyty na miarę „słupa” – elementu fasadowej demokracji, i w związku z tym dobór osobowy był bardzo specyficzny – z natury rzeczy słup nie może mieć kwalifikacji, ani możliwości przejęcia zarządzania. Hazardzista miał być ofiarą Gracza, tymczasem oni obydwaj padli ofiarą Planisty. I tak – w wielkim skrócie – rysuje się moim zdaniem prawda o 10 kwietnia 2010 roku.
Charakterystyka hazardzisty: Jak każdy hazardzista innego typu hazardzista jest słaby i łatwo popada w nałogi. Nałóg władzy, łatwego życia, szybkich i drogich, samochodów i jeszcze szybszych dam do towarzystwa. Co chcecie. Jego słabość – i to słabość największa polega na tym, że on jest słaby również intelektualnie, ale pozostaje na wiecznym etapie nieuświadomionej niekompetencji. Nie jest, broń Boże, mordercą. Jest tchórzem, ze wszystkimi cechami, które tchórzostwu towarzyszą – skłonnością do intryg, kłamstwa, oszustwa, nieliczenia się z własnym słowem, działania na szkodę każdej wspólnoty, włącznie z własną wspólnotą rodziną, by zaspokoić ego. A to jest monstrualnie rozdęte. Rola hazardzisty w zdarzeniu z 10 kwietnia 2010 roku nie jest rolą sprawcy, ale narzędzia. Narzędziem Gracza, który postanowił go użyć do realizacji planu. Postanawiając go użyć musiał stworzyć plan fikcyjny: nazwijmy go II PLANEM GRACZA. Istotą planu Gracza było zaproponowanie Hazardziście ostatecznego i pełnego zwycięstwa nad przeciwnikiem politycznym przy użyciu jednej z najsilniejszych broni – broni ośmieszenia. Czas akcji – na tygodnie przed wyborami prezydenckimi, miejsce akcji – miejsce święte dla Polaków. Powaga świętego miejsca – zgodnie z II PLANEM GRACZA miała zostać naruszona przez rzekome decyzje śp Lecha Kaczyńskiego, który miał do Smoleńska nie dotrzeć na czas wraz z Generalicją i szanownymi gośćmi własnej kancelarii narażając państwo polskie na śmieszność, naruszając poważnie prezydenckie kompetencje jako zwierzchnik Polskich Sił Zbrojnych, i ostatecznie grzebiąc swoje szanse na reelekcję. Ego Hazardzisty zostało poważnie obrażone nakazem wycofania się z wyścigu o prezydenturę, która – jak sądził – była na wyciągnięcie ręki. Radę nie do odrzucenia płynącą od jego pryncypałów (Gracza) przyjął jako ogromną niesprawiedliwość, tym bardziej, że wyznaczonych zastępców uważał za głupków, tak jak większość ludzi wokół. Plan ośmieszenia polskiej delegacji był szyty na miarę osobowości Hazardzisty. Zakładał odwet, wyniesienie na ołtarze dzięki porównaniu z udaną wizytą, którą miał odbyć trzy dni wcześniej. Od tej chwili miała mu towarzyszyć aura męża stanu, który nawet jeśli nie może być prezydentem, to będzie takim prawdziwym kanclerzem, jak Angela Merkel, a ta nie potrzebuje żyrandola. „Pomoc” obiecana przez służby obcego państwa ustami Gracza musiała mile łechtać – zaspokajała knajackie marzenie o „rządzeniu cała dzielnicą” i przysłowiowych „super-układach” z Al Capone. Niewiele od niego w zasadzie wymagano – 10 kwietnia 2010 roku miał zawiesić wszelkie wymagane procedury ochronne, włączając w to systemy monitoringu, prawidłowe działanie służb dyplomatycznych, ratowniczych i specjalnych. Nie było to trudne – przecież tych ostatnich już dawno mianował się koordynatorem, drugim od końca zlikwidował mózg, a na pierwszych się nie znał. Jedna decyzja w ręku jednej osoby. Resztą mieli zająć się fachowcy od mediów. Przygotowano całą masę narracji o prezydencie nieudaczniku, o samolocie, który „gdzieś zarył w polu” gubiąc podwozie, o „awaryjnym lądowaniu”, o marznących weteranach, łamaniu procedur, libacji w pałacu, spóźnieniu na lotnisku, pośpiechu, naciskach, pijanym generale. Komisja badania wypadków lotniczych MAK miała potem jedynie napisać stosowny raport wydając zalecenia dotyczące składu delegacji, naruszania sterylności kabiny, spożywaniu na pokładzie alkoholu, przejmowaniu sterów. To wszystko po udanej akcji dzielnych, rosyjskich ratowników, którzy w niemałym trudzie, po kilkunastu godzinach wydobyli uczestników „prywatnej eskapady” z uszkodzonego samolotu, opatulili kocami i rozdzielili kubki z gorącą herbatą, w czasie gdy na cmentarzu w Katyniu zwijano polowy ołtarz, a uczestnicy udawali się do podstawionych pociągów, które miały ich zawieść do Warszawy. Do Warszawy, którą już za kilka miesięcy swoimi szczerymi do bólu trzewi inteligentnymi uśmiechami miał zaszczycić odpowiedzialny – no może trochę rubaszny – nowy mąż stanu. Era Lecha Kaczyńskiego, era PiS-u jako liczącej się formacji politycznej miała przejść do lamusa historii Nawet najbardziej zajadły zwolennik tej frakcji musiałby intelektualnie skapitulować przed obrazkiem polskiego prezydenta ratowanego przez rosyjskich Specnaz-owców i polskiej klasy politycznej łamiącej wszelkie zasady i procedury ośmieszając państwo. Pod lupę wzięto by każdy faks z i do kancelarii, każdy e-mail, i każdą decyzję w tej sprawie, tak jak po 10 kwietnia wszystko to trzeba było skrzętnie ukryć. Nie mam żadnych trudności w odtworzeniu sobie przebiegu negocjacji pomiędzy Graczem i Hazardzistą, te odbywały się po listopadzie 2007 roku cyklicznie. O ile przygotowania Gracza do przeciwdziałania zagrożeniom i minimalizowaniu strat rozpoczęły się już w roku 2005, o tyle Hazardzista został włączony jako narzędzie dopiero w 2009 roku. We wrześniu 2010 roku uzyskał (zapewne na żądanie wynikające z przekonania o własnej przebiegłości) ustne potwierdzenie udziału Planisty w II Planie Gracza. Hazardzisty Analiza SWOT (z natury rzeczy szczątkowa, tak jak i zdolności jej przeprowadzenia przez Hazardzistę) Silne punkty: 1. Rządzę i wszystko mogę. 2. Mam wsparcie Gracza. 3. Mam poparcie Planisty. 4. Mam media. 5. Mam autorytety. 6. Mam haki. 7. Jestem mistrzem piaru. Słabe punkty: 1. Plan jest genialny, szkoda, że nie mój, ale i tak się nie wyda. Spodziewane korzyści: 1. Kompromitacja i eliminacja opozycji. 2. Jedynowładztwo. 3. Satysfakcja osobista. 4. Podziw kolegów. 5. Lody są kręcone bez przeszkód. 6. Pozycja w partii nie do podważenia na wieki. 7. UE. 8. ONZ. 9. Emerytura w ciepłych krajach. Zagrożenia: 1. Brak.
Coś pominąłem? Być może, ale musiałem ograniczyć wodze fantazji na rzecz wiarygodności psychologicznej. Przejdźmy do analizy SWOT z punktu widzenia Gracza przy założeniu włączenia się Hazardzisty w roli narzędzia do I Planu Gracza (Pamiętamy, że II Plan Gracza jest pozorny). Po stronie silnych stron możemy zapisać następujące: 1. Możliwość kontroli decyzji władz państwa po realizacji planu. 2. Osłona polityczna i medialna. Po stronie słabości musimy odnotować: 1. Pozostawienie części planu w rękach Planisty – ocena ryzyka lojalności Planisty. 2. Pozostawienie pewnych decyzji w rękach Hazardzisty – ocena zdolności intelektualnych i odwagi Hazardzisty. Spodziewane korzyści: 1. Wykonanie elementów planu rękami Hazardzisty. 2. Uwikłanie szerokiej reprezentacji urzędników państwowych. 3. Uzyskanie potężnego elementu szantażu i nacisku na czołowych urzędników państwowych. 4. Praktyczne przejęcie państwa. Zagrożenia: Maleją, a nie rosną w porównaniu z oceną zagrożeń w analizie nie uwzględniającej udziału Hazardzisty Pora na analizę SWOT z punktu widzenia Planisty przy założeniu właczenia się Hazardzisty w roli narzędzia do II Planu Gracza i Planu Planisty. Po stronie silnych stron możemy zapisać następujące: 1. Wykonanie planu nie tylko rękami polskich służb, ale również przy współudziale polskiej administracji. 2. Możliwość kontroli nad całością operacji przy ograniczonej możliwości ich modyfikacji. a. Możliwość odstąpienia od operacji w każdym momencie. 3. Znikomy udział własny. Po stronie słabości musimy odnotować: 1. Pozostawienie decyzji o realizacji większości kluczowych elementów planu Graczowi i Hazardziście. Spodziewane korzyści: 1. Przejęcie pełnej kontroli nad obozem partii rządzącej w Polsce. 2. Możliwość kształtowania wizerunku Polski w świecie dzięki kontrolowaniu przebiegu śledztwa. 3. Utrwalenie się silnego podziału politycznego i społecznego w Polsce. 4. Praktyczne przesunięcie granicy NATO na linię Odry. 5. Możliwość wykorzystywania aparatu państwa polskiego na arenie międzynarodowej. Zagrożenia: 1. ? Analiza udziału Hazardzisty w Planie jest skromna – w końcu jest to rola narzedzia. W dalszym ciągu rozważań zajmiemy się I Planem Gracza i powstaniem II Plannu Planisty oraz katalogiem ewentualnych rozbieżności pomiędzy nimi.
IV I Plan Gracza i II Plan Planisty
Pierwszy plan Gracza, jak pamiętamy, jest planem likwidacji elity grupy politycznej zagrażającej trwaniu „republiki kolesi” i interesom Gracza. Częścią I Planu Gracza jest udział Hazardzisty działającego w błędnym przekonaniu, że realizuje II Plan Gracza, oraz udział Planisty realizującego elementy I Planu Gracza. Najważniejsze pytanie jest takie, czy Planista rzeczywiście godzi się na plan Gracza i czy nie uzna, że może wyciągnąć z niego większych korzyści modyfikując go? Pełną kontrolę (w sensie posiadania informacji ale przy ograniczonej możliwości modyfikacji przynajmniej w odniesieniu do kilku etapów) nad kolejnymi etapami realizacji planu musi mieć Planista. Kontrola musi eliminować możliwość prowokacji, modyfikacji planu po stronie Gracza. Powstaje pytanie w jaki sposób doszło do uwiarygodnienia partnerów? Musiało to nastąpić poprzez łączników i delegatów. Łącznikami z jednej strony mogli być ludzie Planisty w Polsce, a najlepszym sposobem ogłoszenia komunikatu są media, bo nie dochodzi wtedy do konieczności spotkań. Załóżmy, że ludzie planisty w Polsce wygłaszają jakieś zupełnie abstrakcyjne przesłanie o tym, że będzie jakiś lot i wszystko może się wydarzyć. W momencie złożenia takiego oświadczenia publiczność traktuje je bądź abstrakcyjnie, bądź jako odnoszące się do jakiegoś neutralnego zdarzenia (na przykład lotu do Tbilisi), bądź jako wypowiedź pozbawioną sensu. Po zdarzeniu 10 kwietnia mogą co prawda pojawiać się głosy o zadziwiających przypadkach prekognicji wśród osób, które często wizytowały Białoruś, ale można je dość skutecznie wytłumiać roztoczonym parasolem medialnym, agenturą, i zaostrzeniem prawa ochrony wizerunku osób publicznych. Łącznicy lub delegaci musieli być ponadto obecni na miejscu zdarzenia, po to by zameldować dowództwu o realizacji planu. Z punktu widzenia zabezpieczenia interesów Gracza powinni wziąć udział w akcji na miejscu zdarzenia (zmowa milczenia, mord rytualny). Delegatem jest osoba wysoko postawiona w hierarchii służb specjalnych Planisty. Ktoś, kto uwiarygodni przed Graczem uczciwość zamiaru włączenia się w umówionym zakresie do realizacji I Planu Gracza. Stawiam hipotezę, że delegatami byli: generał generał–major Jurij Iwanow, zastępca szefa Głównego Zarządu Wywiadu (GRU) lub („lub” w sensie logiki formalnej) szef Federalnej Służby Ochrony generał Wiktor Czewrizow. „Szef” również potwierdził akces, ale tylko i wyłącznie Hazardziście i tylko i wyłącznie w zakresie Planu Gracza II, a więc w zakresie pomocy wyeliminowania przeciwnika politycznego w drodze ośmieszenia go. Powiedzmy, że rozmawiali w języku, którzy reprezentant Hazardzisty i reprezentant Planisty wspólnie znali, i że nagranie tej rozmowy spoczywa wyłącznie w archiwach na Łubiance. Wróćmy teraz do najbardziej interesującego pytania, czy i jeśli tak to w jakim zakresie I Plan Gracza zgodził się z I Planem Planisty, i czy nie istnieje czasami II Plan Planisty? Z punktu widzenia interesów Planisty i analizy SWOT stworzenie II Planu Planisty narzuca się samo. Po pierwsze Planista nie może dopuścić do tego, by w wykonaniu planu miał pozycję równorzędną z Graczem. Z powodów historycznych i politycznych byłby to błąd. A w polityce tego poziomu błąd to zbrodnia. Z punktu widzenia Planisty plan ma sens jedynie wówczas, kiedy to i Hazardzista i Gracz zostają ofiarami Kasyna, bo taka jest natura i rola Kasyna. Rubel za wejście, dwa za wyjście - tak brzmi Pierwsza Zasada. Jaki był szczegółowy plan Gracza? Wspomniałem, że celem planu była eliminacja elit grupy stanowiącej zagrożenie. Kogo? Tylko tych, których trzeba. Dla realizacji planu Gracza wystarczająca byłaby eliminacja prezydenta, członków Sztabu Generalnego armii, szefa klubu partii opozycyjnej, bliskich współpracowników prezydenta, być może niektórych wybitnych posłów opozycji. I chwatit. Chodziło o to by tragedia była przede wszystkim tragedią „pisoską”, a nie ogólnonarodową. I chodziło również o to, by to generał Błasik pilotujący Jaka uległ naciskom prezydenckim i spowodował katastrofę. Tylko do tego pasuje przygotowana (a później za cholerę niekompatybilna) narracja po-smoleńska, z której w ciągu kolejnych dni po katastrofie znikały elementy planu przygotowanego w mediach na użytek I Planu Hazardzisty i II Planu Gracza, a więc planu, w którym dochodzi do ośmieszenia prezydenta, ale nie dochodzi do katastrofy. II Plan Planisty zakładał modyfikację i uczynienie z katastrofy nie katastrofy „pisoskiej”, ale właśnie ogólnonarodowej, bo w ten sposób osiągał wszystkie korzyści analizy SWOT uzyskując dodatkowo pełną kontrolę nad Hazardzistą (bez pośredników), ale i pełną kontrolę nad Graczem, w stopniu i skali porównywalnej jedynie z czasami stalinowskimi. Istotą ingerencji Planisty w I Plan Gracza było zwiększenie liczby ofiar i przerzucenie odpowiedzialności na Gracza (zamiar bezpośredni) i Hazardzistę (zamiar ewentualny). Tylko w ten sposób Planista uzyskiwał pełną kontrolę i nad służbami i nad administracją. Załóżmy, że niejako przy okazji uzyskiwał najwyższy reprezentacyjny ośrodek władzy wykonawczej. Założenie istnienia II Planu Planisty jest racjonalne, bo z punktu widzenia interesów Planisty nie można było go nie stworzyć, by uniknąć zagrożeń I Planu Gracza ujętych w stosownej analizie SWOT. Analiza SWOT II Planu Planisty przedstawia się w tym przypadku następująco: Silne punkty: 1. Inicjatywa jest wewnętrzna, wszelkie międzynarodowe konsekwencje powstają po polskiej stronie. 2. Lokalizacja wypadku w Rosji daje możliwość pełnej kontroli nad dowodami. 3. Kontrola nad dowodami. 4. Kontrola nad przebiegiem śledztwa. 5. Kontrola nad dowodami daje pełną możliwość modyfikowaniu prawdy o 10 kwietnia już po tym jak 10 kwietnia się wydarzył – w zależności od potrzeb. 6. Na każdym etapie operacji Planista może dokonać jej modyfikacji lub od niej odstąpić. Słabe punkty: 1. ? Spodziewane korzyści: 1. Kompromitacja Polski na arenie międzynarodowej. 2. Podważenie pozycji Polski jako partnera w NATO (nawet przy przyjęciu, że to wypadek). 3. Kontrola nad dowodami daje możliwość szantażowania Gracza. 4. Kontrola nad przebiegiem śledztwa daje pełną możliwość szantażowania i kontroli nie tylko Gracza, ale i Hazardzisty. 5. Inicjatywa propagandowa pozostaje wyłącznie w ręku strony rosyjskiej. To ona jako państwo miejsca zdarzenia może potwierdzać, zaprzeczać, tworzyć i obalać „narracje” wykorzystując je dla swoich celów. 6. Nad tym, by prawda nie wyszła na jaw czuwają w Polsce i służby i politycy obozu rządzącego – jej ujawnienie postawiło by i jedną i drugą grupę w opozycji do społeczeństwa. 7. Manipulowanie śledztwem pozwoli na ukształtowanie się trwałego stanu podziału tak politycznego, jak i społecznego. Śledztwo musi być prowadzone w sposób niejasny i nieudolny, konieczność fałszowania dowodów trzeba przerzucić na Gracza. Zagrożenia: 1. ?
V Czy istniał I Plan Ofiary?
Pytanie o to czy istniał Plan Ofiary I jest pytaniem trudnym, ale trzeba je podjąć. Nie spotkałem się dotąd z jakąkolwiek próbą analizy motywów, interesów, i kalkulacji ośrodka prezydenckiego w okresie czasu poprzedzającym wizytę w Smoleńsku. Żeby taką analizę przeprowadzić trzeba po pierwsze odrzucić lansowany w mediach za życia śp prezydenta Kaczyńskiego obraz tego obozu. Po przegranych wyborach parlamentarnych w 2007 roku prezydent Kaczyński podjął decyzję o stworzeniu ośrodka proatlantyckiego oraz ośrodka polityki jagiellońskiej wokół swojej kancelarii. Miał do tego konstytucyjne uprawnienia; było to rozsądne, bo przeciwdziałało bez wariantowości opcji rosyjsko-niemieckiej i anty-atlantyckiej silnie lansowanej przez Tuska (Gracza rękami Tuska). Był to ośrodek władzy, który w swoim składzie przerastał o głowę ośrodek rządowy, w którym doboru dokonywano z punktu potrzeb słupa, atrapy i fasady. Jeśli przywołalibyśmy jedynie nazwiska Władysława Stasiaka, Aleksandra Szczygły, Mariusza Handzlika, czy Pawła Wypycha, to widać przepaść. Każdą analizę sposobu działania należy zacząć od dokładnego przestudiowania życiorysów osób, które tworzą politykę danego ośrodka władzy. Nie czas i miejsce na przytaczanie elementów biograficznych – każdy z Państwa może to z łatwością sprawdzić na własną rękę. Ja w każdym razie po przeanalizowaniu wykształcenia, w tym studiów podyplomowych, zagranicznych, odbytych stażów, przebiegu pracy w kontekście udziału w zarządzaniu organami kontroli i bezpieczeństwa państwa nie mam wątpliwości, że wszelkie wizyty prezydenta Kaczyńskiego były przeprowadzone z największą pieczołowitością i z zachowaniem wszelkich reguł bezpieczeństwa. Kancelaria prezydenta Kaczyńskiego zorganizowała 116 wizyt zagranicznych w 36 krajach. Każda z nich miała swoją wagę i przy okazji każdej z nich realizowano koncepcję polityki ośrodka prezydenckiego. Wizyta katyńska miała znaczenie szczególne – historyczne i polityczne. O znaczeniu historycznym nie ma potrzeby wspominać – okrągła 70 rocznica ludobójstwa dokonanego na polskich elitach właśnie dlatego, że były polskimi elitami. Znaczenie polityczne tej wizyty było również szczególne. Było zaprezentowaniem ciągłości państwa poprzez obecność generalicji, posłów i senatorów wszystkich ugrupowań, oraz konstytucyjnych ministrów rządu. Była to reprezentacja państwa polskiego podkreślona obecnością „Matki Solidarności” i ostatniego prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Wizyta Smoleńska odbywała się w czasie kampanii wyborczej. Jest taki zwyczaj w republikach – to przypominam nie Państwu, ale osobom o mentalności sowieckiej, które nie rozumieją procesu i aktu wyborczego - że w czasie ubiegania się o elekcję (re-elekcję) kandydat dokonuje prezentacji (ponownej prezentacji), w celu przypomnienia (podkreślenia) kluczowych wartości, które będzie realizował sprawując urząd. Udział urzędującego prezydenta i kandydata w wyborach prezydenckich w obchodach 70 rocznicy Zbrodni Katyńskiej był oczywisty, i wręcz konieczny. Zastanawiająca (dla mnie szokująca wtedy) była decyzja o nieuczestniczeniu w obchodach rocznicy Zbrodni Katyńskiej NA RZECZ jakichś innych obchodów 7 kwietnia 2010 (nie znam pełnego i szczegółowego katalogu rosyjskich świąt państwowych), których jedynym politycznym efektem było przyczynienie się do późniejszego powstania monumentalnego kompleksu zmieniającego charakter miejsca z miejsca lokalizacji polskiej nekropoli na miejsce upamiętniające szeroko rozumiane represje w ogólnym charakterze wymierzone przeciw niezidentyfikowanym ofiarom, wbrew stanowisku polskiego rządu (sic!) i polskiej racji stanu. Ale wróćmy do samej wizyty. Stawiam tezę, że biorąc pod uwagę wszystko to, co dziś wiemy o okolicznościach ranka 10 kwietnia 2010 roku, oraz o doświadczeniu osób planujących wizytę po stronie ośrodka prezydenckiego, i biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że w jednym miejscu znalazło się sześciu wysokich dowódców NATO – profesjonalistów, oraz oficerowie BOR-u, że WIZYTA 10 KWIETNIA LABO SIĘ NIE ODBYŁA ALBO ISTNIAŁ I PLAN OFIARY. Nie widzę możliwości, żeby tego rodzaju sztab ludzi nawykłych do podejmowania decyzji i wyszkolonych w wysokim stopniu w przeprowadzeniu oceny ryzyka, a ponadto odpowiedzialnych za bezpieczne dostarczenie na miejsce obchodów gości, w tym osób sobie najbliższych, cieszących się olbrzymim szacunkiem, podjął decyzję o rozpoczęciu operacji (w końcu banalnej logistycznie) transportu na miejsce obchodów. To jest zdarzenie niemożliwe, i dlatego zaznający przed Zespołem Parlamentarnym ekspert – były oficer BOR-u powiedział wprost, że według jego wiedzy na pokładzie TU-154 NIE BYŁO OFICERA BOR-u. Bo nie mogło. Zeznający ekspert – major Tereli - nie tylko znał procedury ochrony VIP-ów, znał również tego konkretnego oficera i wiedział, że nie mógł dopuścić do sytuacji, do której doszło. Co więcej miał obowiązek kategorycznie zakazać lądowania ze względu na wielokrotne złamanie procedur i nieobecność jakiejkolwiek ochrony na lotnisku Smoleńskim. Dodajmy do tego, że według „śledczych” statek powietrzny Tu-154 nie miał formalnego prawa wlotu w obszar powietrzny Federacji Rosyjskiej.
Jaki mógłby być I Plan Ofiary? Jedyna hipoteza (słaba) jaka mi się nasuwa to taka, że rankiem (bądź późnym wieczorem) 9 kwietnia doszło do bezpośrednich kontaktów ze stroną rosyjską, w której uzgodniono szczegóły wizyty. Przypomnijmy, że polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych utajniło przed Kancelarią Prezydenta informację, że lotnisko w Smoleńsku nie może przyjąć polskiej delegacji. Jeśli nie mogło, to nie mogło. Jakie kanały kontaktów mogły by być ewentualnie wykorzystywane? Nie wiem, ale stając wobec absolutnie nierozwiązywalnego psychologicznego problemu staram się podsuwać jakiekolwiek hipotezy.
VI Obalenie hipotezy wypadku
Hipoteza wypadku wydaje się być obalona pracami Zespołu Parlamentarnego, ja jednak uważam, że warto w tym właśnie miejscu, tuż przed podsumowaniem zająć się tą hipotezą z punktu widzenia racjonalności postępowania osób i organów, z punktu widzenia interesu i analizy zysków i strat. Załóżmy: 10 kwietnia na lotnisku nastąpiła katastrofa Smoleńska w dokładnie taki lub bardzo zbliżony sposób, jak to opisują herosi połączonych sił MAK/komisja Millera. Jak to wygląda z punktu widzenia GRACZA? Jak to wygląda z punktu widzenia HAZARDZISTY? Jak to wygląda z punktu widzenia PLANISTY? Po stronie powstałych i już istniejących korzyści Z punktu widzenia Gracza ślepy los, ręka tego boga, w którego wierzy, noszony na palcu pierścień Atlantów lub inny amulet lubiany w tych kręgach rozwiązał za jednym zamachem wszystkie jego problemy; zlikwidował wszystkie zagrożenia i oddał mu Państwo praktycznie do łap. Z punktu widzenia Hazardzisty zrządzeniem losu, ślepym trafem został praktycznym jedynowładcą na polskiej scenie politycznej. Z punktu widzenia Planisty materia znów pokonała ducha i ma rozwiązany jeden problem geopolityczny. Narracja: „do katastrofy doprowadził swoją szaloną polityką obóz prezydencki dowodząc swojego totalnego nieprofesjonalizmu; polska generalicja (NATO-wska) wykazała się brakiem jakichkolwiek umiejętności dowódczych i praktycznych, a ponadto dopuściła się zachowań (naciski), które kompromitują ją jako grupę osób odpowiedzialnych za obronność państwa” jest korzystna dla wszystkich – jej utrwalenie jest priorytetem. Skoro jest zgodna ze stanem faktycznym nie pozostaje nic innego jak poprzeć ją nie podlegającymi dyskusji dowodami, najlepiej przy współdziałaniu z ekspertami z państw trzecich. Proste, transparentne śledztwo w sprawie wypadku, szybkie odczytanie stenogramów (możliwe w ciągu 14 dni), poddanie wraku badaniom specjalistów z Polski, zamyka temat w ciągu kilku miesięcy. Zachowanie Donalda Tuska i jego otoczenia politycznego jest kompletnie niezrozumiałe. Nie ma sensu. Wielokrotne odmawianie pomocy NATO i USA (po co? Co ich powstrzymuje? Zagrożenie wojną ze strony Rosji to piramidalna bzdura, bo wiązałaby się z wypowiedzeniem wojny NATO). Nie widzę żadnego innego wytłumaczenia jak takie, że prawda demoluje nie tylko bezpośrednie otoczenie Tuska (zresztą w najmniejszym stopniu), ale również jego zaplecze (bezpieczniackie i biznesowe, a więc Gracza).
VII PODSUMOWANIE
Uważam, że powyższe analizy, ich dalsze zgłębianie, wychwytywanie sprzeczności ma sens, bo bez tego typu analiz nie odbywa się żadne śledztwo. Prawnicy zapewne nie produkują klasycznych analiz SWOT, ale ich tok myślenia jest zawsze podobny. Ustalenie „interesów” jest kluczowe dla zrozumienia i tego, co stało się 10 kwietnia, i tego, co stało się potem i trwa do dzisiaj. Często mówi się: „Polska po Smoleńsku” i tak rzeczywiście jest. Politycznie, Polska po 10 kwietnia to zupełnie inna Polska. Dla moich rozważań „po-smoleńskich” nie ma znaczenia, czy przyjmiemy taką czy inną hipotezę badawczą opisującą przebieg tragicznych wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Owszem, kiedyś i to będziemy musieli rozwikłać, choć mam przeczucie, że badając trajektorie na podstawie posiadanych danych badamy trajektorie zdarzenia niemożliwego. Samych zresztą trajektorii narysowano już co najmniej kilka. Czasami, ku memu – przyznaję – zdumieniu analitycy porzucają jakiś zupełnie niepasujący do odtwarzanych trajektorii element, jak to stało się ze słynnym dowodem „przecięcia linii energetycznej”, która w założeniu dyrygenta miała wskazywać na „bezsporny”, bo liczony według wskazań zegara atomowego pobliskiej elektrowni „czas katastrofy”. Spróbujcie w trajektoriach ująć to zdarzenie. Czasami ludziska pytają (bo wydaje im się to zabawne – taki to bowiem typ „ludzisk”): co przecięło słynną smoleńską brzozę? Odpowiedź jest przecież prosta: to samo co zerwało linię energetyczną na sekundy przed ścięciem brzozy. Ale ja się nie zajmuję technikaliami (od tego są eksperci), ale analizą interesów i skutkami (politycznymi, propagandowymi, ekonomicznymi), a z tego punktu widzenia wszelkie analizy doprowadzą zawsze do pogorszenia się sytuacji międzynarodowej Polski, a nie polepszenia. Tak to zostało skonstruowane. Jeśli spojrzymy wstecz, na przebieg narracji propagandowej po 10 kwietnia to wszystko na istnienie II Planu Planisty wskazuje. To polska strona wycofuje notę o eksterytorialności wraku, to polska strona wbrew prawu nie przeprowadza sekcji po sprowadzeniu ciał ofiar do kraju, to Polska strona podejmuje fałszerstwa i niszczenia dokumentacji w instytucjach państwowych (BOR, ale pamiętamy fałszywy meldunek SKW, a ja osobiście sądzę, że wszystkie dokumenty związane z lotem 10 kwietnia powstały po 10 kwietnia) fabrykuje dowody (dowód śp Tomasza Merty), nie naciska w sprawie „czarnych skrzynek”, „wraku”, „kamizelek BOR-owców”, „broni BOR-owców. Co do tej ostatniej to otrzymaliśmy przecież i od polskiej i od rosyjskiej strony czytelne oświadczenie, że ich „nie ma”. A czy kiedykolwiek „były”? To wreszcie polska strona tworzy brzozy i produkuje niemożliwe trajektorie lotu na podstawie jedynego (ostatniej deski ratunku) dostępnego zapisu „lotu”, a więc zdjęć funkcjonariusza FSB Amielina. Jeśli spróbujemy „cofać się myślami w czasie” i otrzymać pierwszą osobę, od której zaczyna się jakiś element smoleńskiej układanki, to zawsze zatrzymamy się na którymś z funkcjonariuszy państwa polskiego, poza nimi są „anonimy”. Kto pierwszy wiedział, że lista ofiar pokrywa się z listą z „planu lotu” (moim zdaniem dokument sfabrykowany po 10 kwietnia 2010)? Ambasador Bahr. Od kogo dowiedział się o tym fakcie ambasador Bahr? Od nikogo. Kto pierwszy (imiennie) „odkrył” katastrofę? Montażysta Sławomir Wisniewski. Kto odkrył ją wcześniej? „Strażacy”. Kto (z imienia i nazwiska) zajmował się katalogowaniem szczątków i złożeniam ich w trumnach (i kto nadzorował tę czynność, a więc będzie odpowiedzialny za „pomyłki”)? Nie, nie Rosjanie. Polski zespół logistyczny pod dowództwem p.pułkownika (bodajże) Różyckiego (stenogram za:http://centralaantykomunizmu.blogspot.co.uk/2012/07/posiedzenie-zespou-28-07-2010-cz-1_27.html)
Kto wyprodukował „dowód w sprawie”: dowód osobisty Tomasza Merty? Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Kto wykrył fałszerstwo? Rosyjscy śledczy. Itd... Moja teoria – teoria “Kasyna” – mówi o tym, że w rzeczywisty zamach zaangażowane było bardzo niewiele osób (fachowi egzekutorzy przy współudziale łączników), niewiele większy krąg został zaangażowany w akcję eliminacji szefostwa PiS-u (w większości ludzie służb, bardzo niewielu polityków), a największy krąg ludzi wziął udział w przygotowaniu próby ośmieszenia wizyty w Smoleńsku (politycy, ludzie mediów). Taki podział, ze względu na zamiar, nasuwa nam się gdy analizujemy rekonstrukcję zdarzeń sprzed tragedii, natomiast jeśli spojrzymy „wstecz”, z punktu widzenia skutku, to odpowiedzialność spadła na wszystkich równo, bo jeśli ktoś, na przykład, w Biurze Ochrony Rządu celowo nie dopełnił obowiązków, by Rosjanie mogli ośmieszyć polskiego prezydenta, to teraz i tak odpowiadałby za Jego (i całej delegacji) śmierć. Taką pułapkę zastawia na każdego, kto włączył się – jak sądził – w Smoleńską drakę prawo, które zna konstrukcję „winy umyślnej z zamiarem ewentualnym”, który to zamiar może przyjąć postać dwojaką: godzenia się na wystąpienie przestępczego skutku, ale również „nie przewidywania skutku, chociaż powinno się i mogło się go przewidzieć”. Jeśli rzucam cegłą w głowę człowieka chcąc mu nabić guza, a go zabijam, to odpowiadam za zabójstwo, bo przyjmuje się, że godziłem się na taki skutek ewentualny (musiałem i powinienem przewidzieć, że uderzenie cegłą w głowę może powodować śmierć). W momencie dokonania ostatniego kroku w realizacji planu, czy to ośmieszenia wizyty polskiej delegacji z prezydentem na czele, czy to zbrodni popełnionej na wybranych politykach z obozu opozycji, obydwie grupy zamachowców (na prestiż bądź na życie) znalazły się w rekach Planisty – i musiały działać pod presją czasu przerażone tłumami na ulicach, i pojawiającymi się pierwszymi wątpliwościami. Jednak to nie tylko kilku ludzi obecnych lub byłych służb, nie tylko ludzie partii rządzącej lub znajdujący się w jej bezpośrednim, bezpieczniacko-biznesowym zapleczu znaleźli się w potrzasku. Wiemy, że media mainstreamu realizują strategie propagandowe wychodzące z jednego ośrodka decyzyjnego. Było to szczególnie wyraźne podczas egzekwowania skrupulatnego planu ośmieszania prezydenta Kaczyńskiego, czego kulminacją miała być tragedia Smoleńska, a według wiedzy ludzi mediów pochodzącej sprzed tragedii, Smoleński cyrk. Zakładam, że media głównego nurtu miały zrealizować znany sobie scenariusz totalnej klapy uroczystości katyńskich, które na skutek złej organizacji wizyty przez prezydencką kancelarię miały ośmieszyć nas w oczach całego świata. Ujawnienie udziału redakcji mainstreamowych mediów w takiej akcji oznaczałoby ich ostateczny koniec. Również i one – zaskoczone w dniu 10 kwietnia „zmianą planów” i rozmiarem tragedii - znalazły się w potrzasku i wobec oczywistego (nawet potencjalnego) szantażu nie znajdują dzisiaj żadnych możliwości manewru, choćby na pozycje neutralne. Muszą zostać albo obrońcami idiotycznych tez Anodiny (tu trzeba podkreślić, że jakkolwiek same tezy są idiotyczne, to mme Anodina idiotką nie jest, i dokładnie zdawała sobie sprawę jakiego typu pracę z zakresu nie badania wypadków, ale propagandy wojennej przyszło jej wykonać, i że wykonała ją brawurowo) albo dopuścić hipotezę zamachu dokonanego polskimi rękami, a tym samym wskazać własnych, rzeczywistych pracodawców jako organizatorów zamachu. Tylko w ten sposób potrafię sobie wytłumaczyć stan histerii prezentowanej przez „gwiazdy” polskiego dziennikarstwa – za nimi jest ściana. Z tej perspektywy zorganizowanie „akcji Amielin” i wrzucenie i rozpropagowanie jej na „polskim rynku” w charakterze materiału eksperckiego było również majstersztykiem, bo dawało tak zwanej komisji Millera dwa wyjścia, i każde złe. Sytuacja po rozpoczęciu prac komisji Millera była następująca: ludzie rządu Tuska mieli do wyboru: oprzeć się na raporcie Anodiny, a więc podżyrować głupstwo i oczywiste kłamstwo, lub oprzeć się na materiale „niezależnego” eksperta-amatora powypadkowej dokumentacji fotograficznej, i podpisać tylko głupstwo, a to wszystko w perspektywie wiedzy, że w USA zdeponowano dowody przygotowywanego przez nich oszustwa (wiedzy, bo Rosjanie zabrali do Redmond przedstawiciela strony polskiej, a dane FMS i TAWS zostały w raporcie Anodiny odkryte, choć nie miały [celowo] związku z ostatecznymi ustaleniami). Tym należy tłumaczyć wyprodukowanie kuriozalnego dokumentu, znanego potocznie jako „polskie uwagi do raportu MAK-u”, a który jest niczym innym jak alibi na użytek wewnętrzny, dokumentem, który miał wskazywać na opieszałość i niechęć do współpracy strony rosyjskiej, jako na jeden z powodów, dla których raport przybrał ostatecznie taką, a nie inną formę.
Genialność ruchu planisty polega tutaj na wymuszeniu (w dalszej perspektywie) na skądinąd całkowicie gamoniowatych i leniwych ludziach, którzy jedyne czego chcieli, to się nakraść, zdemontowania atrapy demokracji, faktyczną „sowietyzację” Polski, i związane z tym zerwanie ze światem Zachodu.
Mam wrażenie, że wobec świadomości zagrożeń – a ludzie obecnej ekipy rządzącej doskonale wiedzą, że po powrocie do Układu Warszawskiego nie mogą liczyć na splendory (wykorzystanych głupców się pozbywa) – podjęli nieformalne próby podjęcia kontaktu z Zachodem w celu wynegocjowania jakiegoś wyjścia z sytuacji. Tym samym uczynili z Polski całkowicie bezwolne narzędzie w polityce międzynarodowej. Poprzez podjęcie prób negocjacji stali się zakładnikiem już nie jednej, ale co najmniej kilku grup międzynarodowych graczy, którzy to bezlitośnie wykorzystują.
Efektem „Smoleńska” będzie prawdopodobnie włączenie się polskiego lotnictwa do ewentualnych działań zbrojnych na Bliskim Wschodzie; przypomnijmy, że w ćwiczeniach nad pustynią Negev w Izraelu wzięły udział – obok Polski – eskadry lotnicze z krajów bankrutów: Grecji i Włoch. Co za wsparcie USA i Izraela na Bliskim Wschodzie mogą otrzymać Włosi lub Grecy możemy śmiało zakładać; za co swoją neutralność wymienia Polska? To być może nie Polska wymienia na coś swoją neutralność, ale wąska grupa politycznego establishmentu kupuje bezkarność. Dla Polski ten „deal” jest w oczywisty sposób niekorzystny, podobnie zresztą jak wsparcie NATO w wojnie w Afganistanie i koalicji pod wodzą USA w Iraku, jeśli uświadomimy sobie, że wysiłek finansowy i militarny przyniósł efekt w postaci Smoleńska. W tym miejscu należy dokonać jeszcze jednej analizy, tak by całościowa analiza „smoleńskiego planu” była pełna. Otóż, jeśli kremlowski planista do czegoś nie mógł za żadną cenę dopuścić, to do sytuacji, w której strona polska (polski rząd), w jakimkolwiek momencie, ma szanse przejąć inicjatywę w grze w związku z posiadaniem dowodów rosyjskiego sprawstwa. Jakkolwiek nie ocenialibyśmy ekipy Tuska, to nie są ludzie ideowi; nie są więc również ani ideowymi marksistami, ani rusofilami. Jeśli mieliby szansę szantażować Rosję wykorzystując do tego NATO – zrobiliby to. Rząd Tuska nie wystąpił do NATO o pomoc, bo nie istniały podstawy, by o taką pomoc wystąpić, a każda „międzynarodowa komisja”, gdyby powstała, odnalazłaby zamachowców w kraju nad Wisłą, a nie nad Moskwą lub Newą. Nie słyszałem nigdzie jakichś zgłaszanych publicznie rosyjskich obiekcji dotyczących powołania jakichś międzynarodowych komisji. Wrak Tu-154 zapewne ostatecznie się w Polsce znajdzie, ale to polska strona będzie go chciała przed przywiezieniem zniszczyć w sposób uniemożliwiający jednoznaczne ustalenie charakteru i sposobu jego rozpadu. Symptomatyczne, że polską opinię publiczną „przyzwyczaja się” do tego, że wrak musi być pocięty. Po co tnie się wrak? Aby ukryć cięcie. Gdyby miano ukryć wysadzenie, to by go wysadzono (choćby fingując pożar baraczku, w którym stoi lub aranżując katastrofę komunikacyjną w czasie transportu). Jeśli na chwilę pozbylibyśmy się wspomnień związanych z 10 kwietnia 2010 roku, a właściwie z tą ich częścią, która dotyczy znanych nam powodów śmierci wielu osób ze społecznego świecznika, a skupili się wyłącznie na tym, co stało się w Polsce po roku 2007 (i co nadal ma miejsce) to można pokusić się o tezę, że w Polsce (od roku 2007 do dzisiaj) trwa proces fizycznej eliminacji wszystkich tych ośrodków władzy lub autorytetu, które mogłyby w przyszłości skutecznie przeciwstawić się nowemu rodzajowi reżimu. Mirosławiec – śmierć elity elit – a więc trzonu kadry dowódczej wojsk lotniczych. Smoleńsk – śmierć elity politycznej i trzonu kadry wojska jako całości, oraz dalszy ciąg śmierci nie tylko około-smoleńskich, wpisują się w scenariusz fizycznej eliminacji jakiejkolwiek opozycji (w sensie politycznym i wojskowym). Andrzej Lepper – gotowa już ikona ludowego trybuna – mógłby zostać wyniesiony falą społecznego niezadowolenia doby kryzysu (a jego szczyt przypadnie na lata 2012-2013); Sławomir Petelicki – przywódca pro-amerykańskiej wolty służb specjalnych, człowiek kojarzony z tą częścią układu biznesowo-politycznego, który swoją przyszłość widział w kraju będącym owszem – koniem trojańskim w Europie – ale USA, a nie Rosji. Dodatkowo był postacią kultową dla części elit wojskowych (tych związanych z wojskami specjalnymi) i mógł – w sytuacjach zagrożenia bytu państwa – stać się postacią wokół której skutecznie organizuje się opór wsparty przez administrację amerykańską. Jeśli na „rozkład” głośnych przypadków śmierci spojrzymy z tej perspektywy czasowej 2007-2012 to jakkolwiek jest jasne, że służyły one interesom Kremla (i Berlina), to ich logistyka musiała znajdować się w rękach polskich.
Natomiast te wszystkie hipotezy oparte o dedukcję i ocenę ludzkich zachowań nie wyjaśniają, co w związku z tym stało się 10 kwietnia 2010 roku. Niestety, nie czuję się kompetentny, by odpowiedzieć na tak postawione pytanie, ale uważam, że aby się tego dowiedzieć należy zacząć szukać nie w Smoleńsku, ale w Polsce. 10 kwietnia 2010 roku wieczorem pogrążona w niedowierzaniu, przerażeniu i bólu Polska oglądała w mediach relacje z bezprecedensowej w skali świata tragedii. Niewyobrażalnej do tego stopnia, że wszyscy chyba mieliśmy poczucie nierealności. Nie wszyscy jednak tego wieczoru łączyli się w bólu. W jednej z warszawskich restauracji trwała do późnych godzin nocnych huczna, suto zakrapiana impreza; są jej świadkowie. Poważne śledztwo zacząłbym od sporządzenia listy jej uczestników. Powołany w przyszłości specjalny, wydzielony z prokuratury i podległy bezpośrednio premierowi RP zespół śledczy, skupiający najwybitniejszych ekspertów z kraju i zagranicy, będzie również musiał sporządzić długie listy wszystkich możliwych świadków: od pracowników Okęcia, nie tylko tych obecnych rankiem 10 kwietnia 2010 w miejscu pracy, ale również ich pracujących na innych zmianach kolegów, rodzin, a nawet bliskich znajomych, po pracowników, rodziny i znajomych pilotów, funkcjonariuszy BOR-u, wywiadu, kontrwywiadu, oficerów łącznikowych NATO, obsługujących stacje radarowe, nasłuchowe, bez taryfy ulgowej. Na listach świadków powinni znaleźć się wszyscy obecni 10 kwietnia 2010 roku na cmentarzu w Katyniu, oraz wszyscy urzędnicy państwowi, posłowie i senatorowie, jak również prokuratorzy prowadzący i nadzorujący smoleńskie śledztwo. Eksperci staną przed obowiązkiem spenetrowania środowisk obecnych i byłych żołnierzy służb specjalnych, ale również środowisk dziennikarskich, zwłaszcza tych związanych z obsługą obydwu wizyt, przygotowujących i realizujących programy informacyjne w dniach 7-10 kwietnia 2010 roku, oraz po tej dacie, jeśli dotyczyły Smoleńska, a szczególnie, gdy służyły propagowaniu szczególnie kłamliwych tez i manipulacji. Za całkowicie niezbędne uważam drobiazgowe przeanalizowanie połączeń telefonicznych WSZYSTKICH, umieszczonych na listach świadków, odtworzenie mapy miejsc i chronologii pobytu świadków, oraz wszystkich podejmowanych przez nich działań i posiadanych informacji. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że działanie wydzielonej grupy śledczej musi znaleźć ustawowe umocowanie prawne, a do kodeksu karnego muszą zostać wprowadzone nowele właśnie na okoliczność tego, jednego śledztwa (zaostrzające drakońsko odpowiedzialność karną i nakierowane na rozbicie solidarności osób albo bezpośrednio związanych albo ukrywających jakąś, ważną wiedzę, w tym zawieszające prawo dziennikarzy do nieujawniania źródła w tej sprawie). Zwrócenie się z prośbą o pomoc do NATO lub administracji USA jest absolutnie wskazane; ze zwracaniem się o pomoc do innych organizacji międzynarodowych lub rządów poczekałbym do czasu, aż to będzie z jakichś powodów niezbędne – odbudowanie prestiżu kraju i odzyskanie suwerenności wymaga byśmy albo poradzili sobie z tym problemem sami, albo wyłącznie w kontaktach bilateralnych z USA.
* * * 10 kwietnia 2010 roku Sławomir Wiśniewski, zwabiony jakimś bliżej niesprecyzowanym uderzeniem czegoś o coś, wybiegł z hotelu, w którym mieszkał, i z towarzyszeniem podręcznej kamery odkrył „katastrofę w Smoleńsku”. „To nasz!” zawołał Wiśniewski i pokazały to telewizje na całym świecie, ale jako pierwsza rosyjska. Zauważmy, że wszelkie relacje zaczynają się w tym dniu od Polaków, poza nimi jest „strażak”, „policjant”, „ochroniarz”, „funkcjonariusz rosyjskich służb”. Tutaj nie mogę się jeszcze nie odnieść, na moment, do bardzo pouczającej dyskusji, która odbyła się kiedyś u mnie na blogu, a dotyczącej tego, czy można, czy też nie dokonać analizy termicznej materiału filmowego wykonanego przez naszego Najważniejszego Świadka S. Wiśniewskiego. Dyskusja była pouczająca, bo w jej efekcie dowiedziałem się – tak mnie ostatecznie pouczyli fachowcy – że co prawda możliwości techniczne zarejestrowania podczerwieni są, ale nikt nie pracuje w takiej rozdzielczości, bo plik jest za duży, i po co to robić? Jak się przyłoży wielki kwantyfikator to może i tak, ale śmiem zauważyć, że tu chodzi logiczne o kwantyfikator mały, a więc o odpowiedź na pytanie: czy w tym konkretnym przypadku S. Wiśniewski wykorzystał zapewne sobie znane, ale rzadko używane (bo po co) możliwości swojej kamery? No przyznacie Państwo, że pytanie ma sens? Najlepiej niech on odpowie (za stenogramem wykonanym przez FYM-a): tu chciałem takie sprostowanie: otóż mianowicie nie został zmontowany, tylko wcześniej nagrywałem w innym sys... tego, w longplayu, przełączyłem na inny standard, żeby mieć lepszą jakość materiału. A kluczowe pytanie jest takie: po co chciał mieć (Wiśniewski) jakość o tak szczególnych parametrach? Chciałbym zauważyć, że jeśli służby Rosyjskie tak naprawdę chciałyby, żeby film Wiśniewskiego nigdy nie istniał... to by nie istniał. A gdyby chciały, żeby Wiśniewski nie istniał, to również przestałby. Fakt istnienia i Wiśniewskiego i filmu, oraz fakt wykonania i dostarczenia do kraju rodzinnego filmu o najwyższej możliwej jakości musiał być więc chyba służbom rosyjskim jakoś na rękę, a w każdym razie nie mógł im zaszkodzić. Przyjmijmy, że jeśli Wiśniewski istnieje, został gwiazdą, a jego film hitem, to nie bez przyzwolenia dyrekcji. A kluczowe pytanie będzie takie: co dyrekcja chce osiągnąć dając nam film do oglądania? Ale to było tylko takie krótkie en passant w sprawach, na których nie mam się prawa znać. Tyle wiemy. Prawda, że sytuacja w Smoleńsku stawała się dynamiczna, i kiedy na pobojowisko przybył Jarosław Kaczyński, by odebrać ciało prezydenta, scenografia wyglądała na dość zaawansowaną.
No dobrze, powie ktoś, ale co dalej? Czy plan naszego planisty przewidział kolejne etapy? Ależ oczywiście, on się w zasadzie zaczynał w momencie katastrofy, a jego szczegółów polscy zamachowcy nie znali, byli nimi zaskakiwani. To dopiero po zamachu Donald Tusk i reszta jego ekipy dowiedzieli się, że co prawda to prezydent nie żyje, podobnie jak 95 osób mu towarzyszących, ale w drugim etapie to oni są ofiarami, i należy rozważyć, czy to dobrze, że oni żyją. Moskwa od samego początku nic na Polakach nie wymusza. Przyjmuje notę o eksterytorialności wraku (to dopiero Sikorski musi ją wycofać), proponuje wspólne śledztwo, wpuszcza polskich ekspertów. To polski rząd nie podejmuje wspólnego śledztwa, to rząd polski odmawia gotowym do wyjazdu ekspertom, to polscy prokuratorzy mają na zdjęciach ze Smoleńska ręce splecione na plecach. Donald Tusk nie dojechał do Smoleńska przed Kaczyńskim, żeby zobaczyć jak prawdopodobnie wygląda miejsce katastrofy – on tam pojechał, aby się przekonać jak niewiarygodnie ono wygląda (takie było jego pierwsze wrażenie, i takie było wrażenie przybyłych na pobojowisko wojskowych prokuratorów, dlatego woleli nie dotykać wraku, ale było to być może wyobrażenie całkiem mylne, o czym dalej). Takie jest moje osobiste przekonanie: cokolwiek nie stało się na Siewiernym wszystkie ślady na niebie i ziemi będą wskazywać na Polaków jako wykonawców zamachu, bo to jest Putinowi na rękę, - jeśli nawet jego służby w zamachu na Siewiernym (gdyby miał miejsce) pomogły, to dowody tej pomocy już nie istnieją. Mając do czynienia z kompletnymi amatorami Putin rozegrał swój plan mistrzowsko, przede wszystkim wysuwając na pierwszy plan wynajętą agendę nie będącą agendą państwa rosyjskiego, a więc MAK. Ta agenda została przez polskich ignorantów podżyrowana; zapewniano nas o jej fachowości oraz silnym umocowaniu w prawie międzynarodowym, komplementujących audytach, środkach i ekspertach. Plus Klich. Mam nadzieję, że rozumiecie Państwo dlaczego właśnie on? Bo tylko on mógł nie zauważyć jak zręcznie Rosjanie wkręcają Polski rząd w brzozę, beczkę i plecy; jak zmuszają komisję Millera by własnoręcznie skopiowała te bzdury, powieliła w raporcie POLSKIEGO PAŃSTWA niemożliwy do zrealizowania scenariusz katastrofy biorąc kłamstwo na rachunek właśnie państwa polskiego. Jakie dowody na obecność generała Błasika w kokpicie przedstawiła komisja Anodiny? Żadnych. „Zaszczyt” znalezienia dowodu spoczął na Polakach, więc znaleźli, bo musieli – wszak wcześniej ustami polityków podżyrowali ostateczną prawomocność rosyjskiego raportu. Czy dziwi niechęć polskiego premiera do skomentowania raportu Anodiny? Nie, on od dnia 10 kwietnia jest już tylko żałosnym zakładnikiem planisty. Inną, perfekcyjną zagrywką planisty było rozpowszechnienie przy pomocy polskich „ekspertów” i mediów biblioteki inkrustacji Amielina. Komisja Millera miała do wyboru: fałszować parametry lotu (i podpisać fałszerstwo) albo się zbłaźnić i inkrustacje Amielinowe powklejać wyliczając linijeczką i ołóweczkiem fizycznie niemożliwe strzyżenie wierzchołków drzew. Przejdźmy teraz do sprawy zapisów parametrów lotu z Redmond. Z punktu widzenia teorii o ruskim zamachu przekazanie urządzenia amerykańskim (de facto) służbom, byłoby strzałem w przysłowiowe kolano, bo z jednej strony planista tworzyłby całkowicie fałszywą i oczywiście nierzetelną „narrację” makowską, a wrogowi oddałby dowód na to, że w pocie czoła pracuje nad fałszywkami nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Przyjęcie przypadkowego przekazania zapisu wszystkich parametrów lotu musiałoby za sobą pociągać tezę, że na Kremlu rządzą idioci. Nie ma żadnego przepisu w prawie międzynarodowym, który zmusiłby Rosję do przekazania urządzeń ich producentowi - jest takie uprawnienie, oficjalna ścieżka zwrócenia się z prośbą o odczytanie danych, z których Rosja skorzystała, choć nie musiała. Gdyby nie chciała przekazać tych danych, to rząd polski by ją wyręczył i oświadczył, że wobec oczywistych powodów katastrofy nie jest to konieczne; że na nośnikach zapisane były dane, które z jakichś tam powodów stanowią tajemnicę państwową, że wreszcie rosyjscy koderzy są tak wybitni, że sami sobie poradzą, albo wyprodukowałby każdą inną bzdurę, którą jego wyznawcy i tak łykają jak gęś kluski, a w którą jego przeciwnicy i tak nie uwierzą. A przede wszystkim mógłby ogłosić, że komputer pokładowy rozpadł się wraz z kokpitem w drobny – nomen omen – mak. Przyjmując mój tok rozumowania, przekazanie nieprzyjacielowi zapisów parametrów lotu było elementem – i to bardzo ważnym - planu. Było przekazaniem dowodu, że zamachowcem jest... formalny sojusznik i w ten sposób dokonano postawienia zamachowców w sytuacji bez wyjścia. 10 kwietnia 2010 smok z Komodo wpuścił w krwiobieg durnego bydlęcia swój wolno działający, śmiercionośny jad, a teraz może już tylko spokojnie obserwować ofiarę. Jakichkolwiek wersji zdarzenia na Siewiernym nie przyjęlibyśmy, zawsze, w każdym przypadku realizuje się całość bądź część rosyjskiego planu unieszkodliwienia Polski jako potencjalnego sojusznika Ameryki w regionie oraz kompletnej degradacji jej znaczenia międzynarodowego, którego odbudowa potrwa dziesięciolecia, o ile będzie w ogóle możliwa. Wersja nieszczęśliwego wypadku pokazuje całkowitą niezdolność Polski do przeciwdziałania zagrożeniom, bezmyślność jej klasy przywódczej, nieskuteczność służb, paraliż decyzyjny na najwyższych szczeblach struktur władzy. Co więcej – pokazuje, że nieumiejętność myślenia w kategoriach bezpieczeństwa dotyka nie tylko ludzi dawnego „sowieckiego” chowu, ale również tych, którzy kształcili się już w szkołach zachodu. Postawa BOR-u, innych polskich służb specjalnych, porażająca niekompetencja komisji Millera, „nagrywanki” Klicha pokazują państwo w rozpadzie, które z natury rzeczy nie może być traktowane jako partner w prowadzeniu polityki obronnej (proszę Państwa o przypomnienie sobie lub przeczytanie mojego wstępu do Księgi Hańby). Przyjęcie wersji wybuchu opartej o analizy zapisów parametrów lotu, w związku z tej wersji ostatnim elementem, a więc ekspercką (poważną) analizą dr inż. Szuladzińskiego (i opinii dr inż. Berczyńskiego) wskazującą na wewnętrzne a nie zewnętrzne źródło eksplozji, wiele nie zmienia. Jeśli bowiem ładunki wybuchowe umieszczone były wewnątrz, to zostały tam umieszczone w Warszawie; ewentualna teza o ich umieszczeniu jeszcze w czasie remontu w Samarze specjalnie do mnie nie przemawia, bo co stałoby się, gdyby ktoś takie instalacje w ciągu długiego czasu odkrył? Planista nie pozwoliłby sobie na pozostawienie tego typu możliwego do wykrycia dowodu swoich morderczych zamiarów. A jeśli ładunki zostały umieszczone w Warszawie, to polskimi rękami. Ruskie „dezy” o naciskach wychodziły od MAK-u i od „polskich przyjaciół”, prokuratura rosyjska „pracuje” i może dostosować wyniki swoich „odkryć” do zmieniającej się sytuacji. Gdyby doszło do potwierdzenia tezy o dwóch wybuchach to stawia ona państwo polskie w jeszcze mniej korzystnym świetle niż teza o wypadku. Propagandowe tezy o odstawaniu państwa i elity politycznej od zachodnich standardów zostają wzmocnione o dowód na to, że Polską rządzi banda skorumpowanych kryminalistów, których macki oplotły wszystkie państwowe instytucje. Jest to banda kryminalistów pozostająca w całkowitej zależności od Kremla właśnie w związku ze Smoleńskiem, i to właśnie ta banda cieszy się poparciem znacznej części polskiego społeczeństwa.
Kolejnym interesującym zestawem oczywistych wniosków są również te płynące z wprost z analiz parametrów lotu i udokumentowanego fotograficznie stanu wraku. Otóż z wniosku, że samolot nie zderzył się ze słynną brzozą oraz nie przeciął linii energetycznej wynika, że ktoś tę brzozę (oraz inne okoliczne drzewa i linię energetyczną) poprzycinał, a więc dokonał „inscenizacji na Siewiernym”. Jeśli dokonał inscenizacji w obrębie flory, to dlaczego miałby nie dokonać inscenizacji nieco dalej idącej? Wiemy – i to również wynika z analiz dokumentacji i dziwię się, że do tego faktu nie odnoszą się specjaliści - że leżący na pod-smoleńskiej scenie silnik nie pracował w momencie zetknięcia się z ziemią, o czym świadczą nieuszkodzone łopatki wirnika. [kierownicy powietrza md] Wśród leżących odłamków wiele zostało sklasyfikowanych jako leżące tam już wcześniej „śmieci”. Dr inż. Grzegorz Szuladziński odpowiadając podczas konferencji prasowej na pytanie o nieobecność foteli na miejscu rzeczywistego bądź też rzekomego zdarzenia stwierdził, że skoro foteli nie ma, to ktoś musiał je stamtąd zabrać. Nie widzę powodu, dla którego równie uprawnionym wnioskiem nie mógłby być taki, że ktoś ich zwyczajnie nie doniósł. Równie, a być może bardziej uprawnionym, bo „nie doniesienie” jest czynnością o wiele bardziej trywialną (zaniechaniem działania) niż błyskawiczne posegregowanie stosu odłamków na dużej przestrzeni i wyłuskanie z nich akurat foteli; tutaj pojawia się zresztą pytanie: po co to robić? Nie znajduję innej odpowiedzi niż taka, że po to, by inscenizacja nie była doskonała, bo to jest jeden z elementów szantażu. Przy moim założeniu, na eliminacji osób zadających niewygodne pytania bądź dochodzących do wniosków o inscenizacji na Siewiernym – a takie podejrzenia formułowali i śp Wróbel i śp Szpineta – musiałoby zależeć nie służbom rosyjskim, ale przed wszystkim „polskim”, bo zakwestionowanie miejsca zdarzenia poszerza krąg podejrzanych w kraju. Co więcej, „niedoskonałe”, a być może wręcz pobieżne, dokonanie inscenizacji, w sposób widoczny dla fachowca gołym okiem, pozwalało na silniejsze związanie szantażem przybyłych do Smoleńska ekspertów do spraw katastrof lotniczych. Można nie odczytać właściwie przyczyny wypadku statku powietrznego, jeśli się ona rzeczywiście wydarzy, ale nie można przeoczyć braku foteli i pięćdziesięciu procent masy samolotu, a już tym bardziej nie odróżnić katastrofy rzeczywistej od pozorowanej. Inscenizacja przeprowadzona w sposób „niechlujny” zmuszała ponadto „ekspertów” do karkołomnych wyczynów przy ustalaniu przebiegu zdarzeń ostatniej fazy lotu. Upraszczając, musieli jakoś połączyć zjawiska i ślady, których w zgodzie z prawami fizyki połączyć się nie da. Tak zwany „Raport MAK-u” spoczywa w Rosji, i nie założyłbym się, że jego oryginał jest podpisany, a gdyby nawet był, to przed kim odpowiada MAK za niechlujnie przeprowadzony raport (załóżmy, że niechlujnie)? Inaczej sprawa wygląda w przypadku komisji Millera, która jako organ państwowy, z Ministrem Spraw Wewnętrznych jako przewodniczącym, podpisała się pod oczywistymi kłamstwami. Moja hipoteza tłumaczy również wykonane przez Rosjan celowe zabiegi polegające na dodatkowym „przeczołganiu” członków polskiej komisji, którzy kilkukrotnie musieli udawać się do Rosji po kolejne, coraz mniej wiarygodne kopie zapisów czarnych skrzynek, i żyrować je publicznie. Przy czym i w tym wypadku nie może nie nasuwać się wniosek, że wysłannicy z Warszawy nie jeździli do Moskwy, aby coś odebrać, ale by coś przywieść i uzyskać jedynie uwierzytelnienie przywiezionego. Ślady fabrykowania dowodów w Polsce są. Wykonanie nadpaleń dowodu śp Tomasza Merty mających „dokumentować” katastrofę lotniczą, manipulacje zapisami z Cockpit Voice Recordera (faktyczne tworzenie dowodów pod tezę), pojawianie się i znikanie dowodów (dokumentacji fotograficznej) śledztwa jest faktem. Nie sposób nie przypomnieć kuriozalnych sytuacji, jak choćby wykonanie fotograficznej sesji dla portalu Ostrołęka mającej udokumentować istnienie „ciał na lotnisku w Smoleńsku”. Chcecie Państwo wiedzieć, kto tworzy dowody w tej sprawie? Zidentyfikujcie osoby widoczne na zdjęciach publikowanych w tym portalu; ja stawiam dolary przeciw orzechom, że wszyscy aktorzy na tych zdjęciach noszą polskie paszporty, i wiedzą w czym uczestniczyły (chociaż być może powiedziano im, że biorą udział w sesji zdjęciowej do filmu katastroficznego). Zadajcie sobie państwo pytanie – w przestrzeni medialnej pojawia się sugerujący zakrojoną na szeroką skalę akcję element matactwa w prowadzonym przez prokuraturę śledztwie smoleńskim, i co? Prokuratura nie zastanawia się, kto wykonał wymagającą dużego wysiłku organizacyjnego, logistycznego, a wreszcie budżetu, inscenizację? I po co ją wykonał? Która służba lub organizacja zaangażowała swoje siły i środki? Spróbujcie Państwo „odtworzyć” 10 x 10 metrów inscenizacji powypadkowej, z widocznymi manekinami „grającymi” ciała, prawdziwymi elementami Tu-154... Nie takie proste. A czy jeszcze pamiętacie Państwo (manipulacja opiera się zawsze na ludzkiej krótkiej pamięci) publikowane niedługo po Smoleńsku katalogi (inne niż te z Ostrołęki) zatytułowane „drastyczne”, a przedstawiające rzekome miejsce Smoleńskiej katastrofy z widocznymi ciałami ofiar? Czy i te zdjęcia nie zainteresowały prokuratorów czy ABW? Dlaczego miałyby zainteresować? No choćby by odpowiedzieć sobie na pytanie: po co ktoś chce wywołać w polskiej opinii publicznej uwiarygodnienie miejsca zdarzenia? Nie za bardzo wierzę w hobbystów, którzy poświęcają czas i pieniądze na tworzenie inscenizacji „dla jaj”, że pominę etyczną stronę zagadnienia. To również tłumaczy zadziwiającą z psychologicznego punktu widzenia odporność polskiej prokuratury na jakiekolwiek wątpliwości dotyczące posiadanych przez nią dowodów, oraz znany fakt tych dowodów niszczenia. Po prostu, polska prokuratura została obdarowana nie dowodami winy strony rosyjskiej, ale dowodami winy strony „polskiej”, w tym również dowodami swojego własnego mataczenia w sprawie, i to już od samego początku. To tłumaczy dziwną „nadwrażliwość” jej funkcjonariuszy prowadzącą nawet do aktów sfingowania własnej próby samobójczej, czy też wymuszenia dymisji. Często docierają do mnie informacje na temat materiałów fotograficznych znajdujących się w rękach polskiej prokuratury. Te informacje docierają do mnie od osób mających kontakt z rodzinami smoleńskimi, a więc – pośrednio – od osób mających wiedzę na temat materiału, który prokuratura ma. Czy nie zastanowiła Państwa jakość tych materiałów? Cała dokumentacja fotograficzna – w dobie wysokiej klasy matryc CCD instalowanych już nawet w telefonach komórkowych – ma jakość ksero (sic!). A to znaczy, że niemożliwe jest przeprowadzenie analizy ich autentyczności. Podobnie ma się sprawa z różnego rodzaju dokumentami. One „udoskonalają się” wraz z upływem czasu, a tam gdzie niedoróbka nie jest możliwa do zastąpienia „udoskonaloną wersją” tam tworzy się niewiarygodne historie ją wyjaśniające, z czym mieliśmy do czynienia w przypadku dowodu Tomasz Merty, czy też w przypadku okoliczności wpisania jako lotniska zapasowego nieczynnego lotniska w Witebsku. Urzędnik niskiego szczebla kancelarii premiera wpisywał, zapewne korzystając z mapy google, po której wodził palcem w poszukiwaniu lotnisk. Wedle jakich procedur wpisywał, że ośmielę się zapytać? Czy ktokolwiek pokusił się o pytanie o autentyczność różnego rodzaju dokumentów, których wraz z upływem czasu przybywa, zamiast – jak to bywa zwyczajowo – ubywa? Kolejnym argumentem jest to co obserwujemy w mediach głównego nurtu, ale również i w blogosferze. Uaktywnienie szerokiego frontu różnego rodzaju „specjalistów”, którzy godzili się kompromitować stając w specjalistyczne – było nie było – szranki z Szuladzińskim, Biniendą, Berczyńskim i Nowaczykiem dowodzi jednego – istnienia nacisków, ale nie na pokładzie Tu-154, ale w Warszawie. Po prostu cała potwornie przerażona menażeria post-peerelowska zmobilizowała dokładnie całą sieć swoich byłych i obecnych agentów (również tych poza granicami, co świadczy o skali i intensywności szantażu) i rzuciła ich na pierwszy odcinek frontu, bo oni wszyscy walczą o życie. Rosja ich zwyczajnie zostawiła samym sobie – muszą sobie radzić i muszą się wykazać.
Jakie moja hipoteza niesie konsekwencje z punktu widzenia międzynarodowego położenia Polski?
Docierające do nas sygnały o możliwej zmianę amerykańskiego stanowiska w sprawie Rosji, po latach „resetu” zaordynowanego światu przez „przyjaznego Kenijczyka”, mogą, ale nie muszą oznaczać dla nas odrobiny nadziei. Wobec daleko posuniętej realizacji rosyjskiego scenariusza rozmontowania państwa polskiego rękami „zakładników smoleńskiej inscenizacji” mamy bardzo ograniczone pole manewru. Efekt w postaci degradacji znaczenia naszego państwa nastąpił i nie uwierzę, żeby USA - po całkowitym rozszczelnieniu wschodniej granicy sojuszu w Europie jaka nastąpiła w ciągu kilku minut - jeszcze raz na poważnie powierzyły nam aż tak odpowiedzialną misję, jak wypełnianie zadania obrony tej granicy. Być może zaproponują nam opcję jakiejś amerykańskiej obecności wojskowej, ale będzie to moim zdaniem możliwe jedynie wtedy, kiedy w Polsce dokona się całkowita zmiana władzy, oraz głęboki proces dekomunizacji państwa, której nie przeprowadzenie już kosztowało nas prawie wszystko. Nie mam wątpliwości, że rząd USA rozpoczął grę katastrofą smoleńską dla swoich celów i że będzie kontynuował politykę przywrócenia ostrości granicom w Europie wbrew woli Niemiec, socjalistycznej dzisiaj Francji, czy Putina. Ta polityka zostanie zintensyfikowana w przypadku wygranej kandydata republikanów w zbliżających się wyborach prezydenckich.
My – w Polsce – musimy się zastanowić jakiego rodzaju działania pozwoliłyby odwrócić skrajnie niekorzystne skutki smoleńskiej katastrofy i równie zaplanowanej, trwającej nadal, agresji medialnej.
|