do Ciebie, czytelniku!! O rynku energii, czyli anty-reforma
Wpisał: Mirosław Dakowski   
12.06.2009.

O rynku energii, czyli anty-reforma

[To do Ciebie, czytelniku!! Nie myśl, że „to dla fachowców, to nudne!” Ciebie tak oszukują, pardon, RABUJ? (bo jawnie). I Ty musisz przeciwdziałać. Tak, jak w sprawach kradzieży  (niby „legalnej”...) gazu. Niżej w tekście przeczytasz: do października ubiegłego roku ceny na rynku hurtowym (kontraktowane na 2009 rok) wzrosły do 230 zł za MWh, a przed konsolidacją cena ta wynosiła około 30 zł za MWh. Powtarzam:

To do Ciebie mówią, nie do „innych”..   M. Dakowski]

Z prof. Janem Popczykiem z Politechniki Śląskiej rozmawia Barbara Cieszewska

(„Energetyka Cieplna i Zawodowa” – nr 3/2009)

Panie profesorze czy na rynku energii w Polsce można dostrzec elementy konkurencji?

Trudno mówić o konkurencyjnym rynku energii w Polsce, skoro przeprowadzono konsolidację firm energetycznych. Nie była to żadna reforma, ale klasyczna anty-reforma, a mówię to z całą odpowiedzialnością. Padały argumenty, Że powstaną w ten sposób w kraju silne grupy energetyczne, które będą konkurowały na rynku europejskim. Tymczasem są to silne grupy, ale tylko na rynku krajowym. Natomiast na europejskim nadal są bardzo słabe. Ponadto, aby grupy energetyczne mogły konkurować na rynku europejskim muszą mieć możliwości trans-granicznego przesyłu energii. Tymczasem z analizy zdolności trans-granicznych do 2020 roku, jaką zrobiliśmy w Politechnice Śląskiej wynika, Że około 2012 roku, a więc już niebawem, zdolności te będą praktycznie zerowe. Tworzyliśmy więc wielkie grupy energetyczne, nie zastanawiając się czy w ogóle możliwa będzie konkurencja ze względu na możliwości przesyłowe. Ci, którzy skutecznie konsolidację zrealizowali, nie zastanawiali się nad takimi subtelnościami. Skoro więc nie ma zdolności przesyłowych, automatycznie odcina się konkurencję zewnętrzną. Nie pozwala to zagranicznym wytwórcom energii wejść na nasz rynek, a jednocześnie uniemożliwia naszym grupom energetycznym działania na rynkach zagranicznych. Co gorsza, na krajowym rynku PGE ma ok. 45 procentowy udział w wytwarzaniu energii, ma też 25 proc. rynku odbiorców. Ma więc ogromną przewagę. W ramach tej nieszczęsnej anty-reformy popełniono też ąd systemowy. Utworzono, z drugiej strony, przedsiębiorstwo Energa, które ma 16 proc. rynku, ale niema wytwarzania (z wyjątkiem Elektrowni Ostrołęka i energii odnawialnej). Po raz pierwszy w historii energetyki stworzono więc niesymetryczne przedsiębiorstwa. Nawet w socjalizmie przedsiębiorstwa miały mniej więcej jednakową siłę. Tym razem, z punktu widzenia najważniejszego kryterium jakim jest relacja podaży i popytu, stworzono biegunowo różne grupy energetyczne. W jednym jest wielka nadwyżka podaży, w innej głęboki deficyt. Wiemy jednocześnie, Że zagraniczne przedsiębiorstwa w Polsce jak Vattenfall, czy RWE Stoen nie kupią sobie energii za granicą, bo nie mają zdolności przesyłowych, wobec tego PGE dyktuje warunki.

Czy w tej sytuacji można nakazywać sprzedaż energii przez giełdę?

Ci, którzy proponują sprzedaż energii na giełdzie, wykazują brak kompetencji. W obecnej sytuacji na polskim rynku energetycznym nie ma mowy o Żadnej konkurencji. PGE i Tauron skonsolidowały/konsolidują przecież wytwarzanie i handel (w tym przypadku chodzi o sprzedaż hurtową) i pójdą na giełdę jako grupy, a nie poszczególne elektrownie indywidualnie. Trzeba więc zdawać sobie sprawę i głośno wołać, Że na giełdzie energii elektrycznej nie da się domknąć Żadnego bilansu bez dominującej grupy jaką jest PGE. A przecież z podstaw ekonomii wiemy, że cenę krańcową wyznacza przedsiębiorstwo domykające bilans. W tej sytuacji PGE, jako domykające bilans, może narzucić sobie dowolnie wysoką cenę. Odbiorcy nie mają wyboru i muszą kupić drogą energię, albo z niej zrezygnować. No, jeszcze minister skarbu, jako właściciel może prosić, raczej zakulisowo, zarząd PGE o wyrozumiałość.

Czy oznacza to, Że konsolidując polską energetykę, czyli przeprowadzając tę anty-reformę, jak ją Pan określa, zafundowaliśmy sobie znaczniejszy wzrost cen niż wynikałoby to z obiektywnych warunków?

Ależ oczywiście! Właśnie tego doświadczamy. Proszę zwrócić uwagę, że do października ubiegłego roku ceny na rynku hurtowym (kontraktowane na 2009 rok) wzrosły do 230 zł za MWh, a przed konsolidacją cena ta wynosiła około 30 zł za MWh. Tak kolosalny wzrost cen energii to właśnie wynik konsolidacji.

Energetycy twierdzą, Że ceny energii rosną, bo wzrosły ceny węgla.

Może wobec tego opowiem w skrócie jak tłumaczę studentom kwestie konkurencji i monopolu. Otóż kiedy ceny węgla rosną, wtedy w monopolistycznej, branżowej gospodarce ceny energii elektrycznej - ustalane metodami kosztowymi - rosną, a wtedy rosną ceny gazu, co z kolei powoduje wzrost cen węgla i tak w kółko. Natomiast w warunkach konkurencji, ceny węgla poddanego konkurencji nie mogą rosnąć ponad ceny konkurencji, bo zostanie on wyeliminowany przez import. Jeśli ceny węgla nie rosną bardziej niż węgla importowanego, nie rosną też ceny energii. Są to obiektywne mechanizmy ekonomiczne. A w kraju ponad miarę rosną ceny węgla bo podobnie jak w energetyce stworzono moloch w postaci Kompanii Węglowej, bez której nie da się domknąć bilansu węglowego w kraju. Sytuacja podobna jak z PGE i bilansem energetycznym. Skoro więc stworzyliśmy dominujące na rynku grupy węglowe czy energetyczne, bez których nie da się domknąć bilansu, przestańmy płakać, że rosną ceny. Sami, na własne życzenie je wywindowaliśmy. Dzisiaj na czele przedsiębiorstw energetycznych stoją ludzie, których zadaniem jest dbałość o interes koncernu a nie odbiorców. Nie można wymagać od nich myślenia kategoriami państwa, interesu obywateli, bo realia na to im nie pozwalają. Muszą myśleć kategoriami biznesu. Tworząc przedsiębiorstwa dominujące na rynku, daliśmy im możliwość dyktowania cen.

Czy wobec tego powinniśmy mieć pretensje do URE, Że jednak dopuściło do konsolidacji energetyki?

Oczywiście, że powinniśmy mieć pretensje. Leszek Juchniewicz, poprzedni prezes URE miał więcej samodzielności niż obecny, był bardziej niezależny, bo podlegał bezpośrednio premierowi (obecny podlega ministrowi gospodarki). Był przeciwny konsolidacji, jednak jak się okazało nie był skuteczny. Szkoda. URE nie powinno było dopuścić do takiej formy konsolidacji. Skoro jednak to już się stało, mam wywrotową propozycję, choć w arsenale regulatora, jakim jest URE, jest to podstawowe narzędzie. U nas jednak mało jest tych decydentów, którzy je znają. A jeśli nawet są tacy którzy je znają, to milczą na ten temat.

Jakie to narzędzie?

Analizując rynek, URE powinno natychmiast zażądać odsprzedaży części aktywów wytwórczych PGE. Chodzi o to, aby zniwelować pozycję dominującą tejże grupy energetycznej, która ujawniła się w sposób oczywisty. Widać jak na dłoni, Że PGE może robić z rynkiem co mu się podoba. Kiedy podobna sytuacja zdarzyła się na rynku brytyjskim profesor Stephen Littlechild, szef brytyjskiego urzędu regulacji, zażądał sprzedaży części aktywów przez firmę National Power, która zaczęły pokazywać swą siłę. A National Power daleko było do dominacji takiej jaką ma nasze PGE.

To jest chyba także rola Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta...

Oczywiście, że tak, tyle tylko, że UOKiK wydał pozytywną opinię dla konsolidacji.

Co wobec tego teraz będzie się działo na rynku? Jak zachowają się słabsze grupy energetyczne?

No cóż, może się zdarzyć, że przyjdą do PGE na kolanach.

Jak wobec tego rynek energii powinien działać?

Dzisiaj na rynku energii elektrycznej potrzebne są istotne zmiany. Po stronie regulacji mamy Departament Elektroenergetyki w MG, gdzie się tworzy regulacje, i URE realizujące praktykę regulacyjną, które obecnie jest w trudniejszej sytuacji, bo jest podporządkowane ministrowi gospodarki. Regulacja wymaga gruntownej przebudowy. Przede wszystkim rynek nie może działać dobrze jeśli w ciągu 12 lat, czyli od czasu kiedy powstało prawo energetyczne, było nowelizowane ponad 35 razy. Ale pomińmy to. Kiedyś, gdy tworzyliśmy Prawo energetyczne były nadwyżki paliwa (węgla), mocy wytwórczych energii elektrycznej, sieciowych zdolności przesyłowych, i było malejące zapotrzebowanie. Wtedy chodziło więc o inne cele, o zlikwidowanie subsydiowania skrośnego między grupami odbiorców. Chodziło też o regulacje, które miały zapobiec przedwczesnym inwestycjom, bo były nadwyżki. Zależało nam wtedy głównie na zapewnieniu poprawy efektywności bieżącego rynku energetycznego. Dlatego w 1990 roku zdecentralizowaliśmy energetykę. Istniały 33 zakłady energetyczne, 15 wielkich elektrowni, 19 elektrociepłowni. Podmiotów było więc dużo, odbywała się jakaś gra, gra rynkowa. Obecnie sytuacja jest zupełnie inna. Stoimy wobec wielkich inwestycji (subsydiowanie skrośne wprawdzie jeszcze istnieje, ale praktycznie dotyczy tylko taryfy G). Mamy scentralizowany sektor. Na plecach czujemy też oddech innowacyjnej/odnawialnej (rozproszonej) energetyki. To są właśnie okoliczności, w których przychodzi nam obecnie działać. Jeśli zbagatelizujemy choćby jeden z tych czynników, nie zbudujemy dobrego, konkurencyjnego rynku energii.

Wciąż jeszcze nie wiemy, co należałoby w tej sytuacji zrobić, aby rynek ten zaczął działać?

Do praktyki regulacyjnej trzeba wprowadzić koszty referencyjne (wyjaśnienie pojęcia kosztów referencyjnych w ramce na marginesie-red). Prezes URE powinien ogłaszać ceny referencyjne aby inwestorzy mogli być pewni, Że regulator nie zmieni regulacji. Koszty referencyjne są zaporą subsydiowania skrośnego, lecz między technologiami, a nie grupami odbiorców. Proszę zwrócić uwagę na sytuację, w której mamy PGE, Tauron i obok rynek innowacyjnej energetyki. Niech w takiej sytuacji pojawi się niezależny inwestor, który chce wybudować małą elektrociepłownię biogazową. Jest jasne, że musi wygrać konkurencję na rynku, bo inaczej straci. Inwestor taki nie ukryje nigdzie kosztów, więc musi mieć przekonanie, Że regulacje na rynku będą odzwierciedlać rzeczywiste (referencyjne) koszty. Natomiast PGE i Tauron dzięki posiadanym aktywom wytwórczym, które otrzymały wraz z konsolidacją, mogą subsydiować budowę nowych mocy w nowych technologiach. PGE może np. inwestować w elektrownię atomową, czyste technologie węglowe, w energetykę odnawialną. Nie musi obawiać się, że jakaś technologia na rynku nie sprawdzi się. Jeśli się nie sprawdzi, zostanie to ukryte w rachunku skonsolidowanym. Dzięki środkom uzyskanym za pomocą starych inwestycji, sfinansuje sobie nowe nietrafione inwestycje, nie ryzykując bankructwa. Elektrownia atomowa jaką zbudowałoby PGE, nie musiałaby konkurować swoimi rzeczywistymi kosztami. Ewentualne straty pokryje z dochodów starych elektrowni. Albo koszty przygotowania nowej technologii, włączy do kosztów rozwoju całej grupy. To właśnie jest subsydiowaniem skrośnym między technologiami. Nie ma więc dziś warunków umożliwiającym wybicie się na rynku technologiom konkurencyjnym.

Czy jest jakakolwiek szansa na to, Że URE zacznie stosować koszty referencyjne?

Tak, jest cień szansy. Najpierw musi jednak dobrze je poznać, a później trzeba ogromnej pracy, aby je wprowadzić. Koszty referencyjne porównałbym do procentowej stopy referencyjnej na rynku finansowym. Tę ustanawia bank centralny. W energetyce URE powinno określać koszty referencyjne. Dopiero wtedy inwestorzy rzeczywiście zaczną respektować fakt, Że cena energii u odbiorcy końcowego obejmuje koszty wytwarzania, koszty przesyłu (sieciowe i systemowe), ale także koszty środowiskowe, czyli na przykład koszty zakupu prawdo emisji CO2. Tak jak URE powinno określać koszty referencyjne, tak Ministerstwo Gospodarki powinno dążyć do zintegrowania systemu ulg dla wielko-skalowej energetyki „brudnej" i systemu wsparcia dla energetyki odnawialnej. Z tym jest kłopot, bo do takiej integracji trzeba przekonać Unię Europejską. Proponuję wykorzystać w tym celu polską prezydencję w 2011 r. Do tego czasu można przygotować odpowiedni program. Daje to szansę, że Polska dzięki konkretnym propozycjom zaistniałaby w świadomości europejskiej. Byłoby to wyjście naprzeciw nowym trendom. Jest to tym ważniejsze, że w 2011 r. będzie już widać efekty programu energetycznego prezydenta Obamy.

W jakim jeszcze segmencie energetycznego rynku postulowałby Pan większą konkurencję?

W sprawie taryfy G. To wprawdzie sprawa mniejszej wagi, lecz taryfa ta jest w obecnym wydaniu niepotrzebną ingerencją w rynek. URE tłumaczy, Że chroni odbiorców. To doprowadzi jednak do ostrego konfliktu. Niebawem przedsiębiorstwa, które nie mają wystarczającego wytwarzania, np. RWE Stoen, ENERGA, ENEA, Vattenfall, odmówią stosowania taryfy G. RWE Stoen już to zrobił. Ma argumenty. Broni go kodeks handlowy, bo nie może działać na szkodę firmy i prowadzić jej do trwałej nierentowności, czym grozi stosowanie taryfy G w obecnej postaci. Zupełnie inna sytuacja jest w PGE, które może sobie stosować taryfę G, bo ma nadwyżkę wytwarzania i może sobie subsydiować niższą taryfę w ramach własnej grupy.

Co konkretnie można w tej dziedzinie zrobić?

Taryfa G to odbiorcy indywidualni. Można więc założyć, Że jest ich około 16 milionów. Zużywają wprawdzie tylko nieco ponad 20 procent energii, ale stanowią liczną grupę. Trzeba jak najszybciej podzielić tę grupę odbiorców, na tych którzy są zdolni płacić całą opłatę, i tych wrażliwych, których nie stać na to. Tych ostatnich na pewno nie jest 16 milionów, jest ich znacznie mniej. Jest wiele sposobów umożliwiających podział, respektujący rynkowe realia.

Niektórzy naukowcy twierdzą, że elektroenergetyki nie można poddawać działaniom rynku...

[zniecierpliwione machnięcie ręką]. Dzisiaj już nie tylko niektórzy naukowcy, ale coraz częściej ekonomiści i firmy konsultingowe w białych rękawiczkach wracają do rozwiązań, które przywracają w elektroenergetyce monopol (budowanie biznesu wokół technologicznego łańcucha wartości, integracja w postaci przedsiębiorstwa wielozakładowego, certyfikaty inwestycyjne dla wielkoskalowych źródeł wytwórczych i inne rozwiązania). Oczywiście jeśli mamy elektroenergetykę z wielkimi blokami, takimi na przykład jak budowany w Bełchatowie, o mocy 850 MW, to nie można mówić o konkurencji. Wybudowanie takiego bloku kosztuje gigantyczne pieniądze, rzędu 1,5 mld euro, czyli obecnie ponad 6 mld zł. Jeżeli jedna inwestycja tyle kosztuje, zapomnijmy o konkurencji. Żaden niezależny inwestor nie może z nią konkurować. Może ją realizować tylko wielkie przedsiębiorstwo, a to nie musi się liczyć z bankructwem. Mamy dzisiaj sporo przykładów jak Gazprom, General Electric, General Motors, Chrysler, Ford. Jeśli upadną, nie będzie to ich problem a państwa. To samo z naszymi grupami energetycznymi. Patrząc z takiej perspektywy, oczywistym jest, Że nie ma konkurencji. A Chiny... wybudowały elektrownię wodną Trzy Przełomy, na razie 18 gigawatów, co musiało kosztować około 60 mld euro. Są to przecież astronomiczne sumy. Nie ma takiego przedsiębiorstwa, które by podjęło finansowanie tak ogromnej pojedynczej inwestycji. W tym momencie nie ma już mowy o żadnej konkurencji. Może się tego podjąć tylko państwo, a skoro państwo, to zapomnijmy o konkurencji.

Ale nie zapominajmy, że istnieje prawie całkowity monopol na usługi przesyłowe. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że ten monopol jest uzasadniony.

Otóż nie jest. Trzeba jedynie zmienić paradygmat bezpieczeństwa elektroenergetycznego. Mianowicie, że sieć z wielkimi źródłami wytwórczymi nie jest jedynym filarem tego bezpieczeństwa. Monopol sieciowy jest nieuchronnością, dopóki nie zaczniemy budować systemu energetyki rozproszonej, małych źródeł, odnawialnych, bezemisyjnych, znajdujących się blisko odbiorcy. Nowe technologie stworzą zupełnie nową sytuację, jeśli chodzi o konkurencję. Gmina może z niezależnym inwestorem zbudować małe, lokalne źródło energii, co stworzy zupełnie nową, konkurencyjną sytuację. Istota sprawy tkwi w tym, że konkurować będą nowe technologie ze starymi. Oczywiście pod warunkiem, Że stosując stare technologie wliczać będziemy wszystkie, dotąd pomijane w przypadku tych technologii koszty środowiskowe, w tym także koszty uprawnień do emisji. Dzisiaj świat, w tym głównie Stany Zjednoczone, wkracza w nowy etap konkurencji opartej właśnie o nowe technologie. Warto przyglądać się, a najlepiej pójść podobną drogą. Koszty referencyjne zawierają wszystkie, możliwe do wyceny składniki kosztów, łącznie z tzw. kosztami zewnętrznymi (niektórzy naukowcy określają je jako koszty społeczne), czyli kosztami ingerencji w środowisko. Szczególną pozycję zajmą opłaty za pozwolenia do emisji CO2 . Koszty referencyjne są podstawą oceny konkurencyjności poszczególnych technologii na rynku inwestycyjnym.

Koszty referencyjne obejmują więc:

- koszty wytwarzania energii elektrycznej,

- wartość usługi przesyłu,

- koszt rezerwy zasilania I usług systemowych charakterystyczny dla danej technologii,

- wartość źródła wytwórczego na rynku usług systemowych,

- zinternalizowane koszty zewnętrzne, w szczególności koszty zewnętrzne środowiska, przede wszystkim emisji CO2