Ariergarda i awangarda | |
Wpisał: Iza Falzannowa | |
12.07.2009. | |
Ariergarda i awangarda Wakacje zaczęłam w maju od rejsu na Bornholm na jachcie Śniadecki pod wodzą kapitana Grzesia, wspaniałego znawcy nie tylko żeglarstwa lecz duńskich portów, porcików i miasteczek. Zwiedzaliśmy je z zapałem. Jedni robili zdjęcia, inni zakupy, niektórzy wizytowali knajpki. Ja oddawałam się swemu ulubionemu zajęciu, które mogłabym nazwać analizą porównawczą. Urocze miasteczka na wyspie Bornholm wyglądają jak miejscowość Irena koło Dęblina 40 lat temu. Niskie domki nierówno pomalowane kolorowymi farbami, brązowe lub czerwone okiennice, drewniane płoty, kwiaty. A przecież wszystko to co tam oglądamy cmokając z zachwytu, mieliśmy w kraju. Tyle, że Duńczycy umieli nie zniszczyć swojej zwykłej wiejskiej i małomiasteczkowej architektury, potrafili pogodzić rozwój cywilizacyjny z tradycją i nie tylko nie brzydzi ich mieszkanie w starych, niskich domkach ale na tym zarabiają. W Polsce mieszkanie w starym domu to wstyd. Pod lada pretekstem zostały zniszczone. Zastąpiły je klocki z pustaków budowane według projektu typowego ( to wkład realnego socjalizmu w zniszczenie polskiego krajobrazu) albo co gorsza „malborki” będące ucieleśnieniem prowincjonalnych wyobrażeń o światowości. Duńskie miasteczka i porty są niezwykle czyste. W czasie całej podróży nie widziałam ani jednego papierka czy butelki rzuconej na ziemię ( ktoś z załogi podobno widział jeden papierek). Wspaniały był pobyt na wyspie -twierdzy Christiansø. Ma ona 100 stałych mieszkańców, poddanych królowej duńskiej, zwolnionych podobno za opiekę nad wyspą z podatków. Jedynym pojazdem mechanicznym na wyspie są taczki na gąsienicach służące do przewozu towarów. Najbardziej ujęła mnie jednak jej roślinność. Zioła, trawy, pnącza i kwiaty rosną zupełnie dziko. Turyści poruszają się po wąskiej ścieżce wyciętej w wysokiej trawie. Nikomu nie przeszkadzają trawy, chwasty, powoje czy osty. Małe domki pomalowane na jednolity kolor toną w bujnej, dzikiej zieleni. Wakacje w takim domku są droższe niż w luksusowym hotelu. W Polsce ideałem estetycznym ogrodu jest golony co tydzień trawnik i trzy róże w cztery rzędy. Zarząd naszej działki koło Złotokłosu (ten zarząd to typowy relikt komuny) bez przerwy nakazuje nam na przykład (pod rygorem przymusowego sprzedania działki ) wycinanie rumianków, rozchodnika, maków i innych -ich zdaniem -„chwastów”. Mieszkańcy duńskich porcików żyją z turystów, z rybołówstwa, z rolnictwa. Dzięki licznym, bezpłatnym, bardzo czystym ubikacjom nieznany jest im podstawowy problem żeglarzy na Mazurach. Turyści są obsługiwani sprawnie ale bez fałszywego blichtru i zadęcia. W knajpkach koło licznych wędzarni można zjeść wspaniałe dania rybne na drewnianych stołach w sali z podłogą wysypaną piaskiem. Nikt nie traktuje tu chyba serio zaleceń UE. Na Christiansø obserwowałam z prawdziwą satysfakcją i z zazdrością powrót do portu kutra rybackiego, obsługiwanego przez parę rybaków zdecydowanie po 70-tce. Ryby czyszczone w porcie (wodne ptactwo natychmiast likwidowało resztki ) przewieziono na taczce do sklepiku, a raczej do garażu, w którym przez dwie godziny były wyłożone do sprzedaży na drewnianych ławach (my też kupiliśmy ryby na obiad). Żadnych kafelków pod sufit, ciągów czystych i brudnych i tp. Po dwóch godzinach garaż zamknięto, a nie sprzedane ryby powędrowały do wędzarni. „Zacofanie” tej duńskiej wyspy jest jej podstawową i drogo przez przybyszy z rejonów plastikowej cywilizacji opłacaną atrakcją. To zacofanie się kultywuje a czasami wręcz imituje, bo stało się turystyczną awangardą. Nikomu przecież nie imponują betonowe hotele i fast foody. Polska ze swym zacofaniem cywilizacyjnym miała szanse znaleźć się w tej awangardzie. Ale nie ma zamiaru z tego skorzystać. |
|
Zmieniony ( 16.08.2010. ) |