"UPRAWNIENIA" - przerzuty nowotworu | |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
25.07.2009. | |
[ABSURDALNE P?TA: ten RAK toczy nas w każdej dziedzinie: z osobistego doświadczenia znam pęd do nadawania "uprawnień" w dziedzinie energetyki, termo-izolacji itp. Większość z "nadających" to sprytne nieuki, nie nadające się do twórczej pracy. Stąd - i z koneksji z przeszłości (wicie, rozumicie) - wywindowali się na pozycje "nadających glejty EKSPERTA". Czysty (tj. brudny) socjalizm. Kiedy go strząśniemy? MD] UPRAWNIENIA Alina N Od dawna gnębi mnie problem uprawnień. Od wielu lat wykonuję zawód inżyniera z powodzeniem, ale za to bezprawnie, bo bez uprawnień. W trakcie już ponad 20-letniej praktyki zawodowej byłam i na budowie, i wykonałam mnóstwo projektów instalacji co, wentylacji, kanalizacji, instalacji hydrantowych, kotłowni. Wszystkie zostały zrealizowane i NIKT nie miał do mnie pretensji, że coś działa nie tak. Nikomu nie musiałam płacić odszkodowania za źle wykonaną pracę, ani za szkody, jakie mój projekt spowodował, bo żaden nie spowodował. Zdarzyło mi się, że mąż pewnej kiedyś znanej niby poetki - córki UB-eka, za wykonane projekty do tej pory mi nie zapłacił. Ów mąż był wtedy pracownikiem Ministerstwa Finansów. [ to Admin wytłuścił, nie Autorka! MD] Ale ta przedsiębiorcza nacja tak ma. Po tym doświadczeniu nie robię projektów w domkach jednorodzinnych, szczególnie w Pęcicach Małych, i nie wierzę słowu żadnej tzw. publicznej osoby (publicznej dzięki TV), szczególnie, gdy ma męża w MF. Zapala mi się czerwona lampka: Uwaga! złodziej w garniturze! Prawo narzuca obowiązek posiadania uprawnień, więc współpracuję z zaprzyjaźnionymi projektantami, którzy mają uprawnienia, tzn płacą haracz Izbie Inżynierów Budownictwa. Moje projekty są robione przeze mnie, a potem dokładnie sprawdzane przez innych, starszych inżynierów, co sobie szczególnie cenię, bo wszyscy są tak samo „czepialscy” jak ja. Oczywiście nie robią tego za darmo, ale też nie powodują mojego bankructwa. Co jest szczególnie ważne, bo przecież tzw Inwestorzy lubią na wszystkim oszczędzać – po pierwsze na projektach, do których swoje 22% haraczu dorzuca Państwo. Haracz bezwzględnie muszę wysłać, nawet, jeśli pieniądze nie wpłynęły na moje konto, czyli z prywatnych pieniędzy.. Moi znajomi „uzyskali” uprawnienia dawno, kiedy jeszcze nie było Izby, ani obowiązkowych egzaminów, ani opłat, ani ubezpieczeń. Ja wówczas wylądowałam w pracowni projektowej, a do uprawnień potrzeba było praktyki na budowie. Tę zdobyłam w latach 90-tych, kiedy budowy przestały być komunistyczne. Moje budowy, duże, bardzo szybkie, dały mi więcej praktyki niż niejednemu inżynierowi z uprawnieniami. A żeby było śmieszniej, izbę tworzą ludzie, o których trudno się coś dowiedzieć. Jeden z moich starszych kolegów po fachu nie mógł ukryć oburzenia, kiedy dowiedział się, że inżynier, którego zwolnił z pracowni, bo nie potrafił zrobić żadnego projektu samodzielnie, zatrudnił się w Izbie i będzie nadawał uprawnienia! Podejrzewam, że wielu takich tam trafiło, co było widać po tekstach, jakie ukazywały się w „Inżynierze Budownictwa”. Teraz jest trochę lepiej – jeżeli chodzi o teksty. Było też tak, że uprawnienia do projektowania i nadzorowania budowy mógł zdobyć technik, zatrudniony w urzędzie np. gminy w nadzorze budowlanym, który wydawał pozwolenia na budowę. A teraz inżynier po studiach magisterskich musi przejść drogę przez urzędniczą mękę, że o trudzie stworzenia nowego budynku, drogi, mostu, nie wspomnę. Często zastanawiam się nad logiką uprawnień. Bo znowu sama idea wydaje się bardzo sensowna na pierwszy rzut mózgu, a samo słowo „uprawniania” sugeruje, że tylko osoba, która ma uprawnienia gwarantuje, że nasz projekt, budowa, będzie wykonany bez zarzutu. ALE POPUŚCMY WODZE LOGICE! Żeby uzyskać „uprawnienia” np. projektowe w budownictwie, trzeba wykazać się dyplomem ukończenia odpowiedniej szkoły, uczelni, doświadczeniem projektowym i na budowie. Kto teraz zatrudnia absolwentów na budowie? Znajomy, rodzina, desperat? Po co na budowie ktoś bez uprawnień? Żeby zdobyć papier i udowodnić co do godziny staż na budowie, trzeba dobrze pokombinować. Czy zdesperowany młody inżynier będzie kombinował? A ma jakieś wyjście? Może zatrudnić się jako handlowiec, i sprzedawać kotły, grzejniki albo klimatyzatory i cement, ale niczego się przy tym nie nauczy, będzie miał tylko środki do życia. W biurze projektów owszem „zatrudniają”- najchętniej na bezpłatną praktykę – świeże wiadomości od studentki-praktykantki. Bo przecież studenci są za mało samodzielni – sprawdzanie ich pracy trwa dłużej niż robota od początku. Ale może uda im się w ten sposób zapisać „zeszyt praktyki zawodowej” i podłapać jakieś projekty, na których dopisane jest nazwisko delikwenta. Tak samo załatwią praktykę na budowie – jak ktoś ma bogatego tatusia, to tatuś może pomóc dziecku i zapłacić za jego praktykę w firmie budowlanej właścicielowi – przynajmniej podatek i ZUS od fikcyjnego zatrudnienia. Jest to teoretycznie możliwe. Przecież dla urzędnika liczy się papier. Przecież nikomu nie przychodzi do głowy ruszyć 4 litery i nadzorować praktykę. Bo po co i kto ma za to płacić. Jak już są papiery, to tylko egzamin z obowiązujących przepisów i uprawniony inżynier może robić co chce np. podpisywać projekty, które ja potrafię robić, a on nie! Dlaczego zawaliła się hala w Katowicach? Być może właśnie dlatego …. Organ wydający uprawnienia nie bierze żadnej odpowiedzialności za pracę człowieka, którego „upoważnił” do wykonywania zawodu. A powinien, bo skoro uprawnia, to jest współwinny za wykonanie usługi niezgodnie z uprawnieniami. Firma ubezpieczająca powinna wypiąć się na taki urząd, izbę, jako nieodpowiedzialne towarzystwo wzajemnej adoracji. To czy praca inżyniera będzie wykonana właściwie, nie zależy w żadnym stopniu od uprawnień. Jakość projektu zależy od zdobytej wiedzy głównie na uczelni, rzeczywistego doświadczenia w codziennej pracy, a przede wszystkim od ciszy i spokoju w czasie wykonywania ważnych obliczeń, które są podstawą każdego projektu. W tym cyklu produkcyjnym izba i uprawnienia są zbędne! Zaś inżynier na budowie ma taki młyn, musi podejmować dziesiątki decyzji dziennie, że o urzędnikach nawet nie myśli. W tym czasie, gdy toczą się budowy, w urzędach urzędnicy przy kawie zastanawiają się jak sformułować pismo-decyzję administracyjną, żeby nikt się nie czepił i tyły były chronione. Ja będąc na budowie schudłam straszliwie, nie miałam czasu na życie towarzyskie, ani na coś takiego jak wypełnianie zeszytu praktyki zawodowej. Zdarzało mi się wrócić i usnąć w ubraniu. Tylko, czy urzędnicy mają pojęcie o życiu, do którego chcą nam nadawać „uprawnienia”? Nie mają! Wiadomo, że urzędnicy mają blade pojęcie o życiu poza urzędem, poza paragrafami. Oni nawet nie zdają sobie sprawy z własnej nieważności. Albo zdają doskonale, tylko troska o własny, łatwy byt jest najważniejsza, więc bez skrupułów, za wszelką cenę, dodają sobie ważności. Tę ważność określają coraz to nowe przepisy, normy, coraz to wymyślniejsze i skomplikowane procedury. Na pytanie po co? Bo urzędnik skoro już jest, to musi być potrzebny. Koszty skomplikowanych procedur spadają oczywiście na nas, to my musimy przedstawić urzędnikowi wszystkie dokumenty, podpisy, obliczenia, po to, żeby ważny gość poprzybijał pieczątki, każdą w innym kolorze. Bywa też tak, jak donosi mi znajoma, która uzgadnia projekty jako rzeczoznawca ds. san.-epid., ze stary, złośliwy troll, który nie może uzgadniać projektów (czyli sprawdzić pod kątem zgodności z przepisami sanitarnymi), bo nie jest inżynierem tylko lekarzem weterynarii, chce wprowadzić zakaz wykonywania funkcji rzeczoznawcy dla inżynierów, którzy tak jak ten lekarz, są zatrudnieni w stacjach sanepidu. Jest to wyjątkowo parszywy pomysł, bo rzeczoznawcy uzgadniają projekty po pracy i płacą od tego podatki. Tu, jeśli, ktoś doczytał, nasuwa się logiczne (dla urzędnika-polityka) pytanie: ależ co to by było, jakby każdy robił projekty bez uprawnień? Nic by nie było. Na każdy projekt, pracę, obie strony podpisują umowę, w której wspólnie określają warunki i zakres umowy. Wiadomo, co klient sobie życzy, ile projektant za to chce, i w jakim standardzie i stopniu szczegółowości praca ma być wykonana. Określenie standardu jest b. ważne, żeby potem się nie okazało, że klient na umówioną kwotę chce nie wiadomo co (w cenie malucha chce, żeby mu zrobić mercedesa), bo wtedy zamiast zarobku, będziemy musieli dopłacić do interesu. Następne pytanie: a skąd ktoś ma wiedzieć, czy podpisuje umowę z fachowcem? To jest proste. Ja mogę każdemu pokazać dyplom ukończenia Politechniki Warszawskiej. W indeksie mam dużo więcej podpisów mądrych ludzi, niż jest w średniej wielkości urzędzie. Poza tym, każdy kto planuje budowę, wcześniej poznaje rynek. Robi po prostu wywiad, pyta o architektów, o fachowców, patrzy na zrealizowane projekty i znajduje to „coś” czego szuka. Pyta o hydraulików, glazurników, ogląda wykonane przez nich obiekty, analizuje stosunek cena-jakość-rzetelność. Tak był od wieków budowany ludzki świat. Bez urzędniczych uprawnień. Komiczne byłoby np. udzielanie uprawnień budowniczym Wawelu przez urzędnika, który sam sobie nawet domu nie wybudował. Tak właśnie mamy teraz. I jeszcze jedno – gdyby tak literalnie przestrzegać uprawnień, to NIKT nie mógłby projektować instalacji, obiektów, których nikt wcześniej nie zaprojektował, ani nie wykonał! Np. pierwszej instalacji c.o., hydrantowej, gazowej. Tymczasem całkiem serio w ministerstwie infrastruktury myślą już o nadawaniu uprawnień w zależności od średnicy projektowanej rury! A to już zakrawa na debilny sabotaż. Muszę dodać, że nie ogłaszam się ani w książkach telefonicznych, ani w internecie, bo mam więcej zleceń niż możliwości wykonania. Właśnie z polecenia. Jak ja sobie wyobrażam wykonywanie zawodu bez obowiązku uprawnień – po prostu robię projekt i biorę za tę pracę 100% odpowiedzialność. Więc w moim egoistycznym interesie jest, aby był on bardzo rzetelnie zrobiony, gruntownie sprawdzony przez doświadczonych inżynierów, przez rzeczoznawców biegłych w gąszczu zmieniających się przepisów związanych z projektowanym budynkiem (przeciwpożarowych, bhp, sanitarnych i innych specyficznych dla danej branży). I uzgodniony przez firmy, które dostarczają media, pod kątem zgodności z ich wymaganiami technicznymi. Moją sprawą jest znać wcześniej wszystkie warunki, jakie muszę spełnić w projekcie. I tak najtrudniejszą rzeczą w projektach jest projektowanie, czyli policzenie instalacji i urządzeń, nadanie geometrycznego kształtu oraz zapewnienie optymalnych warunków wewnątrz obiektu. Architekci muszą jeszcze stworzyć wielkie przestrzenne dzieło, które będzie umilać życie – kiedy genialne, lub wywoływać złe emocje, kiedy podobne do sztyletu wbijanego w niebo, albo ciężkiego bunkra w centrum Warszawy. Aha! Warunkiem niezbędnym jest dowód wykonania usługi – umowa i rachunek lub faktura, które są dowodem dla sądu. O bezsensie uprawnień świadczy m.in. przykład dotyczący projektów technologii w obiektach, w których przygotowuję się żywność. Otóż technologów żywności nie obejmuje obowiązek posiadania uprawnień, czyli nie muszą płacić haraczu na Izbę, a projekty i tak robią na szczęście. Inżynier budowlany musi podać wszystkie uprawnienia i zaświadczenie o przynależności do Izby, a technolog żyje bezstresowo i dużo taniej. Śmiesznie to wygląda na jednej stronie tytułowej projektu - tak wyraźnie niekonstytucyjnie. URZ?DNICZE WARIACTWO TRZEBA KONIECZNIE ZATRZYMAĆ. Może nie pisałabym o uprawnieniach, gdyby nie tekst: http://biznes.interia.pl/news/siec-na-sprzatajacych-z-polski,1320769 (...)Polska Izba Gospodarcza Czystości planuje stworzenie specjalnego europejskiego dokumentu dla Polaków sprzątających zawodowo. Miałby on dokumentować przebieg pracy i stosownych badań lekarskich. 17 czerwca o dokumencie tym ma dyskutować prezydium Komisji Trójstronnej.(...) z którego wynika niebezpieczne wariactwo nałożenia haraczu na następną grupę społeczną – tym razem sprzątaczki i sprzątacze będą musiały mieć uprawnienia. Jaki będzie efekt? Zanim firmy sprzątające zdobędą uprawnienia zapanuje brud i smród, a Warszawę zjedzą szczury i drobne wszy. Najlepiej jakby zaczęły od urzędników, którzy to wymyślili, ministerstwa i rządu. To paradoksalnie ułatwi nam pozbycie się matołów w garniturach. Istnieje jednak realne niebezpieczeństwo, że Niemcy zechcą szybciej tu u nas, NAS posprzątać!
Uprawnienia dotyczą też np. lekarzy. Wydawałoby się, że uprawniony lekarz to samo zdrowie i bezpieczeństwo. Moje doświadczenie jako pacjentki z pewnym telewizyjnym profesorem, obrońcą życia poczętego za AWS, przeczą tezie. Uprawniony prof. ginekolog-położnik zapisał mi bez badań wycofany w USA antybiotyk w połączeniu z lekiem hormonalnym, bez zbadania poziomu hormonów – na pierwszej wizycie. Objawy uboczne jego terapii o mało co nie wyprawiły mnie na drugi świat. Miałam szczęście. Zaczęłam czytać i kontrolować wszystkich następnych lekarzy. O ilości błędów lekarskich można sobie poczytać do woli, o „skórach” też, o żywej kobiecie w kostnicy, o dziwnych interesach z przeszczepami, o przypadkach dr. G., o dzieciach z porażeniem mózgowym, i innymi uszkodzeniami okołoporodowymi. To wszystko są uprawnieni fachowcy. I najbardziej uprawnieni – przepisowo – bezkarni – prawnicy: sędziowie, prokuratorzy, komornicy, notariusze, którzy potrafią zrobić każde świństwo. A wyżej – immunitety poselskie, senatorskie. To stąd zaczyna się gangrena. Tak niewiele brakuje, a zaczną nam nadawać uprawnienia do życia. W tym kierunku idzie pomysł „czipowania” wszelkich dowodów tożsamości. A to już pachnie dymem palonych ciał. Na stronie prof. M. Dakowskiego pojawił 25.06.2009 r. się ciekawy wpis o kosztach koszerności w USA: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1264&Itemid=53 co jest jakby posumowaniem problemu uprawnień. Bo czymże innym niż udzielaniem prawa do: produkowania, sprzedawania i spożywania jest świadectwo koszerności? Uprawnienie hurtowe i w związku z tym cholernie drogie. Sam rabin za nic bierze kupę forsy. Jeśli płacą mu za to sami Żydzi, którzy potrzebują takiego świadectwa i robią to z własnej nieprzymuszonej woli – to ja nie mam nic przeciwko. Jeśli zaś ten koszerny cyrk zaczyna być na koszt innych, albo ten pomysł nadawania uprawnień rozłazi się na inne dziedziny życia – jak np. projektowanie, leczenie, sprzątanie, księgowanie, to im wcześniej pogonimy cwanych „rabinów”, tym tańsze i przyjemniejsze będzie nasze życie. I tu na pewno oburzy się każdy zniewolony umysł. Przecież KTOŚ to musi kontrolować. Nie nie musi – wystarczy uczciwy, tani i szybki sąd. Oburzy się każdy polityk, bo jak to bez uprawnień. A jakie uprawnienia mają politycy do sprawowania swojej funkcji. Wg mnie – żadne. Nie zdali egzaminów, na żadnej uczelni nie było przedmiotu : sprawowanie funkcji posła, burmistrza, prezydenta, ministra, wójta, sołtysa (niepotrzebne skreślić). Jedynym uprawnieniem na podstawie którego pełnią swoją funkcję jest WYBÓR. Wybór dokonany w wyborach. Posłowie są wybierani w śmiesznych, niekonstytucyjnych, bo nie-jednomandatowych wyborach ludzi wybranych wcześniej przez przywódców partyjnych. No właśnie. WYBÓR jest podstawą prawną wszelkich działań. Wybór projektanta i wykonawcy dokonany przez człowieka, który ma zamiar się budować, jest dużo sensowniejszy niż wybór przypadkowego posła do Sejmu. Prawo wyboru to podstawowe uprawnienie, które powinien mieć każdy z nas jako wolny człowiek w każdej dziedzinie życia. Jeśli zaś urzędnicy koniecznie chcą uprawnień – to zgodnie z konstytucją – muszą nimi być objęci wszyscy. Zacznijmy więc od nałożenia obowiązkowych rocznych składek w wysokości 1000 zł i obowiązkowej przynależności do IZB zawodowych: - urzędników skarbowych, kierownicy – stawka 200% - urzędników ministerialnych, j.w - urzędników samorządowych - urzędników biurowych – stawka 200%, bo i tak siedzą i nic nie robią - księgowych - posłów do 1,68 wzrostu, i powyżej – wyżsi – składka 1,5x większa, bo są bardziej widoczni w tłumie i telewizorze - dziennikarzy - żydowskich oddzielnie, polskich oddzielnie, i innych oddzielnie, żydzi – koniecznie ze świadectwem obrzezania w młodości, co uprawnia do 10% zniżki za stresy - kierowców – motocykli, samochodów czerwonych, zielonych i ciężarowych - pielęgniarek młodych, i oddzielnie starych, stare – składka 200%, bo stare cwaniary wiedzą jak wyciągać forsę od pacjentów - hydraulików – oddzielnie od kanalizacji, oddzielnie od wody - sprzedawców chodnikowych - składka w zal. od szerokości chodnika - do 1m, do 2 m ... - duchownych parafialnych, i oddzielnie duchownych zakonnych - zakonnic starych i młodych, w zakonach zamkniętych i otwartych - śpiewaków operowych oddzielnie, weselnych oddzielnie - dla zagranicznych wokalistów – Izba Obcych Zapiewajłów składka 1000 euro na rok, bez względu na ilość występów, inaczej won! - aktorów – ubranych, i grających na golasa – ci na golasa – składka 2x większa - prezenterów telewizyjnych, na podstawie zaświadczenia o pełnej dyspozycyjności i odbyciu praktyki w szkalowaniu Polski na antenie radia TOK FM, albo w GW. Panowie – tylko obrzezani; - rolników – składka roczna 10% stawki za każdy uprawiany hektar, jeśli pod szkłem - 50% - profesorów – składka 3xstawka podstawowa, bo i tak dużo zarobią na małolatach - programistów – stawka 200% , bo i tak mają dobrze - żołnierzy, policjantów i strażaków – składki: 30% szeregowi, 50% podoficerowie, 100% oficerowie, 200% generałowie - konduktorów i kanarów – aktualne świadectwo przynależności wraz z adresem należy nosić w miejscu widocznym dla każdego - złodziei – kieszonkowych, samochodowych, mieszkaniowych, składka będzie zwracana w 50% jak dadzą się złapać - prostytutek – do 30 roku życia – stawka 2x; poniżej 40 roku - 50%. Do izby można należeć dopiero po uzyskaniu uprawnienia określonego ustawą, tzn. po ukończeniu odpowiedniej szkoły, zdobyciu praktyki zawodowej poświadczonej w książce praktyki zawodowej, którą należy zakupić w Izbie i zdaniu egzaminu z obowiązujących przepisów. We wszystkich przypadkach jeśli członek izby nie zapłaci składki w terminie, to natychmiast traci prawo wykonywania zawodu. Opłaty za przynależność do izby nie są odliczane od dochodu. W przypadku prostytutek zupełnie interesująca będzie książka praktyki zawodowej, potwierdzonej teoretycznie i praktycznie, oraz zdjęcia zastosowanych technik, oraz wybranych „projektów”. Osoby potwierdzające praktykę muszą mieć stosowne uprawnienia. W takim właśnie matriksie muszą działać inżynierowie budowlani i lekarze. I dlatego są zawodami w Polsce wymierającymi. Pozostaje tylko problem KTO dał uprawnienia tym wszystkim cwaniakom w izbach zawodowych, którzy biorą nasze pieniądze? Jeśli pewne duże grupy zawodowe nie są objęte dodatkowymi obowiązkami i obciążeniami, to mamy do czynienia z oczywistym promowaniem tych grup społecznych. Inżynierowie tymczasem są najbardziej dyskryminowani, bo nie dość, że muszą spełniać kretyńskie wymagania niedouczonych urzędników, to jeszcze przez min. finansów są obciążeni rozliczaniem się na podstawie książki przychodów i rozchodów. Takie uproszczenie jak chociażby ryczałt procentowy od przychodów nie jest możliwe dla tej grupy zawodowej. Dziennikarze nie muszą, lekarze nie muszą, prawnicy nie muszą wypełniać kp-r. A powinni! Czy to bezmyślne działanie? Czy może celowe eliminowanie najbardziej praktycznych, twórczych jednostek? Z powodu zbliżającego się braku inżynierów, jacyś kretyni wymyślili, że będą kandydatom na studia inżynierskie dopłacać do studiów! Będą dopłacać oczywiście nie z własnej kieszeni, tylko mojej. Na studia inżynierskie nie mogą iść cwaniacy-żebracy! Zły inżynier jest gorszy od logicznie myślącego chłopa! Wredny urzędasie! Zanim wymyślisz następny przepis dla inżyniera – przetestuj go na sobie! Jak nie potrafisz, to schowaj swoje pomysły tam gdzie słońce nie dochodzi! |
|
Zmieniony ( 26.07.2009. ) |