Co to jest "Żywa Cerkiew"?
Wpisał: St. Michalkiewicz   
30.07.2009.

[rozdział II.4 z nowo-wydanej książki „Wywiad rzeka T. Sommera ze St. Michalkiewiczem” Nie bójcie się prawdy. Patrz pod „Książki” MD]

- Co to jest "Żywa Cerkiew"?

- Władze Unii Europejskiej - a w szczególności socjaliści i masoneria, która nadaje tam ton - nie tolerują niczego, co nie byłoby przez nich kontrolowane. To są totalniacy, cho­ciaż maskują się wolnościową i demokratyczną retoryką. Dlatego nie pogodzą się nigdy z istnieniem Kościoła ka­tolickiego jako niezależnej od nich organizacji, w dodatku opiniotwórczej, i to w skali masowej - poprzez ambonę i konfesjonał, a także prasę i inne media. W związku z tym będą dążyć do podporządkowania sobie Kościoła przez przekształcenie go w rodzaj organizacji socjalno-charyta­tywnej bez żadnych pretensji do sprawowania przywódz­twa moralnego. Tak właśnie wyraził się niedawno w czepku (i fartuszku) urodzony hochsztapler Mikołaj Sarkozy - że "republika", tzn. państwo, czyli Eurokołchoz, będzie prakty­kowała "laickość pozytywną", nawet wspierając finansowo związki wyznaniowe, ale pod warunkiem, że zaakceptują one "zasadę laickości", czyli wyrzekną się wszelkich pre­tensji do moralnego przywództwa. To jest właśnie "Żywa Cerkiew" - na pamiątkę cerkwi prawosławnej utworzonej przez GPU po wymordowaniu autentycznej hierarchii - z hierarchią podstawioną, rekrutującą się z agentów poprze­bieranych za duchownych. Na Zachodzie dochodzi już do tego, że np. pewien pastor z Holandii otwarcie przyznał, iż jest ateistą, ale nie ma zamiaru rezygnować z posługi. I nikt go z jego kościoła za taką deklarację nie wyrzucił. Oto kwinte­sencja ,,Żywej Cerkwi". Ale w Polsce, jak się wydaje, księ­ża jeszcze w wierzą w Boga. I to z punktu widzenia eurokoł­chozu jest problem.

Kto Polsce ma zostać czy może już został zrekrutowany do „Żywej Cerkwi”?

- Wydaje mi się, że im bardziej postępowe poglądy ma du­chowny, tym większe prawdopodobieństwo, że ma skłonno­ści do ,,żywej Cerkwi". Kryterium pomocniczym jest rów­nież stosunek do Radia Maryja i w ogóle do pluralizmu w dyskursie publicznym. Przedstawiciele "Żywej Cerkwi" czy skłaniający się ku niej próbują narzucić "standardy", czyli jakieś formy ograniczenia swobody wypowiedzi. Sprzyja temu agenturalność części duchowieństwa, która wcale nie odczuwa z tego powodu skruchy, tylko - wiedząc, że za­kon OO. konfidencjałów jest wpływowy - nabrała pewno­ści siebie. Oczywiście tym większej, im bardziej liczy na wsparcie ze strony ośrodków władzy. Wreszcie - tworzona jest infrastruktura materialna dla potrzeb ,,żywej Cerkwi": grupa ITI, powiązana z razwiedką, tworzy własny kanał re­ligijny, przejęła kapitałowo "Tygodnik Powszechny", więc dysponuje możliwościami propagandowymi - a poza tym Eurokołchoz i "filantrop" wspiera np. ,,Dni Judaizmu" i pro­pagandę unijną podczas "zjazdów gnieźnieńskich". A Jego Ekscelencja ma zawsze kącik w "Gazecie Wyborczej".

- Czy w związku z tworzeniem się" Żywej Cerkwi" przewi­duje Pan rozbicie Kościoła na dwie frakcje - powiedzmy: tradycyjną i postępową? W Polsce nie doszło do tego nawet w czasach stalinizmu.

- Nie, rozbicia, moim zdaniem, nie będzie. ,,Żywa Cerkiew" nie pragnie rozbicia, bo to by ją zdekonspirowało, a prawdzi­wi biskupi nie chcą rozbijania Kościoła ze względów zasad­niczych. Toteż wszystko zależy od tego, która część uzyska przewagę - a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę Stolicę Apo­stolską, która w Kościele katolickim, mimo jego "demokra­tyzacji", nadal ma bardzo duży ciężar gatunkowy. Ale np. w krajach "starej Unii" zglajszachtowanie Kościoła, tzn. tam­tejszych episkopatów, posunęło się bardzo daleko. Biskupów zapędzono albo nawet sami się zapędzili do swego rodzaju profsojuza w postaci COMECE, który w coraz większym stopniu pełni rolę "pasa transmisyjnego" polityki partii do katolickich mas. Zatem, jak Pan widzi, podział wcale nie jest konieczny. Zresztą - w czasach stalinowskich było całkiem sporo tzw. księży-patriotów, nad którymi partia sprawowała surveillance za pośrednictwem - jak to pisał Tyrmand - pra­słowiańskiego władyki Bolesława Piaseckiego, który ze swe­go gabinetu telefonicznie uzgadniał z semickimi czekistami z Koszykowej, komu dzisiaj zrywamy paznokcie, a komu nie.

- Czy spodziewa się Pan więc przeorientowania doktryny? Wydaje się, że sprawy doktrynalne, o ile mogę to osądzać, idą obecnie w dość dobrym kierunku?

- Rzeczywiście, papież Benedykt XVI robi, co może - ale też jego aktywność w tym kierunku napotyka coraz większy sprzeciw. Oto po decyzji Benedykta XVI, by odprawianie Mszy św. w rycie trydenckim mogło odbywać się bez każ­dorazowego zezwolenia ordynariusza, abp Gocłowski nie­mal otwarcie ją wyśmiał, bp Pieronek stwierdził, że "nikt" tą liturgią "nie jest zainteresowany", zaś "Gazeta Wybor­cza" i "Tygodnik Powszechny" wypuściły serię krytycznych publikacji, jak to Benedykt XVI schodzi z jedynie słusznej drogi Jana Pawła II, czyli schodzi na manowce.

-Jaka jest rola "GW" w tworzeniu " Żywej Cerkwi"?

- "GW", prezentując żydowski punkt widzenia, otwar­cie z Kościołem nie walczy - z wyjątkiem konkretnych sytuacji, jak np. w początkach lat 90., kiedy to utworze­nie ZChN wydawało się sprzeczne z ustaleniami okrą­głego stołu, stanowiącymi, że na scenie politycznej nie ma prawa pojawić się ugrupowanie katolicko-narodowe (inna sprawa, czy takie połączenie w ogóle jest możliwe). Wtedy "GW" rozpoczęła histeryczną kampanię walki z "państwem wyznaniowym", w trakcie której część bisku­pów przeszła na stronę wroga, a pozostali, zacukani, od­żegnali się od "polityki", pozostawiając ją "świeckim". Mamy w rezultacie do czynienia z jakimś dysonansem poznawczym: biskupi zachęcają "świeckich", by anga­żowali się w politykę, ale kiedy ci "świeccy" za bardzo się dają we znaki "lewicy laickiej", ta podnosi larum, że Kościół opowiada się po stronie "nienawiści", że ,jątrzy" i tak dalej. Wskutek tego biskupi zaczynają nawoływać, żeby nie ,jątrzyć", że "zgoda buduje" i takie tam dyrdy­mały. Krótko mówiąc: biskupi zachowują się tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, że polityczne zaangażowanie oznacza, iż popiera się jeden kierunek, a pozostałe się zwalcza; że polityka to walka, to wojna. I kiedy już do tej walki dochodzi, to "GW" podnosi wrzask, że "biją Żydów" - i wszyscy podkulają pod siebie ogony. Stani­sław Lem napisał, że nawet konklawe można doprowa­dzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. "GW" tak właśnie postępuje - podczas gdy w Episkopacie część biskupów już dawno przeszła na stronę wroga.

- Właśnie. Jak Pan ocenia obecny rozkład sił w Episkopacie Polski? Czy biskupi zdają sobie sprawę z możliwości zaistnie­nia "Żywej Cerkwi"?

- Jestem pewien, że niektórzy to niebezpieczeństwo do­strzegają i próbują stawiać mu czoła. Inni zaś - z różnych zresztą powodów, również i tych, że lekceważą sobie wskazówkę, by "bardziej słuchać Boga niż ludzi" - aż przebierają nogami, a właściwie nóżkami, żeby tylko w "Żywej Cerkwi" zająć jakieś wygodne miejsce, najlepiej w zarządzie.

- Jaki scenariusz wydarzeń przewiduje Pan d/a przyszłości polskiego Kościoła? Przykładowo: już w 1989 roku lewi­cowi publicyści postawili tezę, że polskie kościoły się wy­ludnią. I stawiają do dziś, choć nic takiego się nie stało. Może jednak polski Kościół ma silne fundamenty i uniknie tych wszystkich wieszczonych mu problemów, w tym " Żywej Cerkwi "?

- Zapytano kiedyś Prymasa Wyszyńskiego, dlaczego for­suje katolicyzm ludowy, a nie salonowy, intelektualny, jak na Zachodzie. Prymas odpowiedział, że on stara się w miarę możliwości naśladować Pana Jezusa - no a Pan Jezus przestawał z rybakami, z celnikami, a nawet z jaw­nogrzesznicami, natomiast starannie unikał towarzystwa ówczesnych intelektualistów, czyli faryzeuszów. Wbrew pozorom, ludzie nie dlatego przychodzą do kościoła, żeby usłyszeć tam pochlebstwa pod swoim adresem, jakieś ,je­steście wspaniali, kocham Was" - co swoim fanom sadzi Jurek Owsiak - tylko po to, żeby znaleźć punkt oparcia. Więc jeśli "sól zwietrzeje", a Kościół zamiast pewności, będzie ludziom dostarczał rozterek, to nie będzie naj­mniejszego powodu, żeby tam chodzić. Tak stało się na Zachodzie, gdzie kościoły z Owsiakowskim przesłaniem ludzie starannie omijają. Mam nadzieję, że choć wpraw­dzie "Żywa Cerkiew" w Polsce zostanie utworzona - nie mam niestety co do tego specjalnych wątpliwości – to jednak Kościoła nie zdominuje.

- W ostatnich dniach - rozmawiamy na początku lutego 2009 roku – europejska „Żywa Cerkiew" bardzo agresywnie zare­agowała na zdjęcie ekskomuniki z lefebrystów. Pojawiła się nawet otwarta krytyka papieża ze strony takich osób jak... Bogdan Borusewicz. Czy nie sądzi Pan, że takie zachowania mogą " Żywą Cerkiew" skompromitować?

- Borusewicz tylko powtarza po innych, a konkretnie – po Adamie Michniku. Zwróciłbym natomiast uwagę na wy­powiedzi takich osobistości jak np. Zbigniew Nosowski, redaktor "Więzi", a zarazem członek jakiejś Rady Kola­boracji Chrześcijan z Żydami - jakoś tak się to nazywa. Uważa on za rzecz oczywistą, że np. powątpiewanie w jakąś prawdę podawaną do wierzenia przez Żydów dys­kwalifikuje moralnie katolika, a biskupa w szczególności. To są próby uzupełniania kanonu prawd wiary, których, jak wiadomo, jest sześć - i żadna nie dotyczy ani Żydów, ani Holokaustu - jakimiś dodatkami, które zniekształcają doktrynę katolicką i sprawiają, że o tym, kto jest katoli­kiem, a kto nie, w ostatniej instancji będą decydowali jacyś rabini.

- Te reakcje jednak zbliżają się do poziomu paranoi. Tym bardziej że inkryminowana, rzekomo "negacjonistyczna" wypowiedź bp. Richarda Williamsona była akurat sensow­na - powiedział on, że nie wierzy, by 3,5 miliona Żydów zostało zagazowanych. A może mamy tu - jak to odczy­tują niektórzy komentatorzy - kolejny etap walki państwa z Kościołem, przejawiający się tym razem w próbie cen­zurowania kościelnego przekazu? Wszak nie minęło kilka tygodni, a sama Angela Merkel zrugała Benedykta XVI za jego stanowisko w sprawie prezerwatyw. To są przecież sy­tuacje, które jeszcze kilka lat temu były po prostu nie do pomyślenia.

- Nie "państwa" - chyba że za "państwo" uznamy Euro­kołchoz, w którym rolę przywódców moralnych odgrywa Wielki Wschód. Z punktu widzenia masonerii, zwłaszcza Wielkiego Wschodu, podporządkowanie Kościoła własne­mu przywództwu jest jak najbardziej racjonalne, a jeśli taki skutek można osiągnąć przy pomocy metod, które Pan na­zywa "paranoicznymi", to cóż to szkodzi? Nieważne, czy coś jest śmieszne, czy nie - tylko czy jest skuteczne. A naj­wyraźniej jest - jak widać choćby po deklaracji Sekretaria­tu Stanu Stolicy Apostolskiej, że bp Williamson nie będzie dopuszczony do sprawowania funkcji biskupich, jeśli nie rewokuje tego, co powiedział.

-Jakich ludzi uznałby Pan za przedstawicieli" Żywej Cerkwi" w Polsce? Proszę podać kilka przykładów.

- Całe towarzystwo "Tygodnika Powszechnego", zwłaszcza po przejęciu tego pisma przez ITI, kilku biskupów, np. mego faworyta JE Józefa Życińskiego czy bp. Tadeusza Pieronka oraz abp. Tadeusza Gocłowskiego, no i tak zwanych ,,kato­lików świeckich" - np. wspomnianego pana Nosowskiego, który prywatnie jest zresztą bardzo miłym człowiekiem, ale to tym gorzej.

- Jak Pan sądzi - na ile świadoma jest ich działalność? W końcu gdyby Pan powiedział im, że w opisany przez Pana sposób działają czy że są skrajnymi filosemitami, zapewne by zaprzeczyli. Albo starali się twierdzić, że ich podejście do Kościoła jest jak najbardziej słuszne i naturalne...

- Wie Pan, ja kiedyś pół żartem napisałem, że ks. Michał Czajkowski nie dlatego czci Jezusa Chrystusa, że jest On Synem Bożym, tylko dlatego, że był Żydem. To było jesz­cze przed zdemaskowaniem tego księdza jako wyjątkowo szubrawego konfidenta. Nie mam wątpliwości, że tacy jak on działają całkowicie świadomie i jak zwykle wykonują zadania zlecone. Podobnie pan Jan Turnau, który w "Ga­zecie Wyborczej" robi za Głównego Teologa Rze... tj. par­don - oczywiście III Rzeczypospolitej. Taki, wie Pan, Główny Teolog dla półinteligentów, z jakich składa się podstawowy trzon czytelników tej gaze­ty. Nie wiem, czy by zaprzeczyli, że są filosemitami, a ści­ślej: nie tyle "filosemitami", bo np. wobec Arabów, a więc ludu semickiego, żadnej czołobitności nie odczuwają - w ich przypadku można i należy mówić raczej o żydofilii. I charakterystyczna rzecz - kiedy ukazała się moja książka "Studia nad żydofilią", właśnie "Tygodnik Powszechny" podniósł klangor tylko z powodu tytułu, bo z recenzji wy­nikało wyraźnie, że autor książki nie czytał. Więc oczy­wiście nie zgodziliby się z określaniem ich jako żydofi­lów, ale przypuszczam, że tylko ze względu na osłabienie skuteczności własnej działalności, a nie z powodów me­rytorycznych. Zresztą żydofilia popłaca dzisiaj również w sensie dosłownym i wielu ludzi dzięki żydofilii może nie tylko regularnie sobie wypić, ale i smacznie zakąsić.

- Wydaje mi się jednak, że działalność" Żywej Cerkwi" jest dostrzegalna tylko w tzw. sferach intelektualnych. Zwykli ludzie jej nie zauważają. Czy nie oznacza to, że jej siła jest jednak pozorna?

- Nie wiem, nie prowadziłem żadnych badań, żeby twierdzić coś kategorycznie. Wydaje mi sie jednak, że jeśli nawet ma Pan rację, to idee dominujące w sferach, jak to Pan nazywa, "intelektualnych", tzn. w Salonie, docierają do tzw. zwy­kłych ludzi za pośrednictwem mediów, w których gryzipió­rowie - zresztą zobligowani dyscypliną pracy i lękiem przed jej utratą - skwapliwie te "standardy" transmitują do mas. W rezultacie tzw. młodzi myślą, że to wszystko naprawdę i bardzo chętnie przyłączają się do wszystkich nagonek. Nie lekceważyłbym tej siły, zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy do czynienia z presją zorganizowaną, której w sposób równie zorganizowany nikt tak naprawdę się nie przeciwstawia ­jedni, bo ich to nic nie obchodzi; drudzy, bo to ryzykowne; trzeci, bo nie mają zdania; a inni, bo przeszli na stronę wro­ga. Przeciwnicy ,,żywej Cerkwi" działają po partyzancku. Zresztą nie tylko w Kościele katolickim. Utrzymuję kore­spondencję również z duchownymi prawosławnymi, którzy próbują walczyć z takimi samymi zagrożeniami - ale bo też tam na czele stoją, jak się okazało, niemal sami konfidenci.

- A jak Pan ocenia świadomość tych procesów wewnątrz Kościoła polskiego. Czy ktoś, oprócz oczywiście środowiska Radia Maryja, stawia odpór?

- Owszem. Samo Radio Maryja, zwłaszcza bez wsparcia części biskupów i mnóstwa normalnych księży, wiele by nie zdziałało. Są też różne grupy katolików świeckich - chociaż niekoniecznie tych "zawodowych", co to na ekumenicznych festiwalach piją sobie z dzióbków ze swoimi odpowiednika­mi z innych wyznań. Wreszcie jest też liczebnie może mały, zwłaszcza w proporcji do "zwykłych" katolików, nurt tra­dycjonalistyczny, dla którego opozycja wobec ,,żywej Cer­kwi" jest poniekąd racją istnienia. To właśnie z tej przyczy­ny powstał w środowiskach pracujących nad implantacją "Żywej Cerkwi" w Polsce taki klangor z powodu zdjęcia z lefebrystów ekskomuniki.

- Czy lefebryści mają teraz szansę poważnie zaistnieć w polskim Kościele?

- To się okaże, bo będzie zależało również od tego, czy ja­kieś wpływowe kręgi anonimowych dobroczyńców ludzko­ści w samym Kościele, a konkretnie - w Stolicy Apostol­skiej, nie spowodują zablokowania skutków zdjęcia eksko­muniki. Takie usiłowania są widoczne, więc nic jeszcze nie jest przesądzone. Powiem tak: szanse oddziaływania nurtu tradycjonalistycznego na katolickie masy zależą również od tempa kompromitowania się promotorów ,,Żywej Cerkwi" swoim serwilizmem wobec Żydów i Salonu. Dobrą ilustra­cją jest przebieg ostatniego (w 2009 r.) dnia judaizmu w Lublinie, kiedy wezwanie aktualnego faworyta JE abp. Ży­cińskiego, literata Marka Haltera, by prezydent Kaczyński w imieniu Polaków wyraził "skruchę" za to, iż Polacy nie zrobili "wszystkiego", by w czasie wojny ratować Żydów, sala przyjęła lodowatym milczeniem - a entuzjazm, który zresztą wprawił Ekscelencję we wściekłość, wybuchł do­piero wówczas, gdy jakiś mówca odmalował martyrologię Polaków udręczonych przez komunę i jej semickich kolabo­rantów. Można powiedzieć: "róbta tak dalej!".

Zmieniony ( 30.07.2009. )