Porozmawiajmy o sznurze
Wpisał: St. Michalkiewicz   
09.08.2009.

Porozmawiajmy o sznurze
St. Michalkiewicz
Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2009-08-09  |  www.michalkiewicz.pl
Nie mówi się o sznurze w domu wisielca, to znaczy – nie tyle może „wisielca”, co jego nadskakującego przyjaciela, a właściwie nie tyle może przyjaciela, co płaszczącego się i – co tu ukrywać – trochę lekceważonego klienta, więc nic dziwnego, że 64 rocznica zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę minęła w Polsce bez echa. A przecież można by podnieść pedagogiczne zalety tego uderzenia, cytując stosowne zdanie z „Reduty Ordona”, że mianowicie „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia” – co przydałoby się również dla lepszego uczczenia zwycięstwa, jakie nasze wojska w Afganistanie odniosły nad jakimści tamtejszym weselem, wskutek czego 27 weselników było szczęśliwych aż do ostatniej chwili życia. Nie w taki oczywiście sposób, jak „drogi Bronisław”, który był szczęśliwy z zupełnie innej przyczyny, ale to przecież nieistotne, bo czyż to nie wszystko jedno, co przynosi nam szczęście? Wielka – powtarzam – szkoda, bo mógłby to być również dobry temat do rozważań dla grup pielgrzymkowych, tradycyjnie maszerujących właśnie po polskich drogach do Częstochowy na święto Wniebowzięcia Matki Boskiej. Z drugiej jednak strony, czyż nie można snuć równie, a może nawet jeszcze bardziej interesujących rozważań na zupełnie inne, politycznie bezpieczniejsze tematy?

Oczywiście, że można. Z obfitości serca usta mówią, toteż nic dziwnego, że JE abp Józef Życiński w „Liście do moich kapłanów” z dnia 6 sierpnia br. napisał m.in.: „Pamięć o roli Ducha Świętego każe nam również zdecydowanie odrzucać spiskowe wizje historii, według których najnowsze polskie dzieje stanowią wyraz intryg, układów, spisków i zdrad”. A jeśli zdecydowanie odrzucimy intrygi, układy, spiski, a zwłaszcza zdrady, to jaki stąd wypływa wniosek? Ano, skoro nie było zdrad, to nie było też i zdrajców, wśród których na plan pierwszy niewątpliwie wybijaliby się tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, na przykład TW „Filozof”, pod którym to pseudonimem – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – został zarejestrowany Jego Ekscelencja. „Gdzie mądry człowiek ukryje liść?” – pyta Chesterton w opowiadaniu „Złamana szabla” i odpowiada: „w lesie”. No dobrze, a jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Oto w jaki sposób, zasadzając las osobliwej „teologii transformacji ustrojowej w Polsce”, Jego Ekscelencja desperacko próbuje ukryć liść, który zdradziecki generał Czesław Kiszczak miał zniszczyć, a nie zniszczył.

Inni podchodzą do tego inaczej. Właśnie Aleksander Kwaśniewski ujawnił, że w latach 80-tych, kiedy był już ministrem rządu PRL i orderowym panem, SB inwigilowała go, niczym jakiegoś wroga ludu, a nawet – horrible dictu! – sprawdzała mu „pochodzenie etniczne”. Szkoda, że nie powiedział, co z tego sprawdzania wynikło i czy tak naprawdę, to rzeczywiście nazywa się Sztolcman, czy też są to jedynie fałszywe pogłoski, rozsiewane przez bezsilnych antysemitników. Najciekawsze wszelako jest to, że jeszcze podczas swego procesu lustracyjnego, a więc jakieś 10 lat temu, otrzymał był „osobisty list” od samego generała Kiszczaka, który zaklinał się na brodę Lenina, że ta inwigilacja odbywała się „bez jego wiedzy i zgody”. Oto kto jest autorem formuły, z której tak skwapliwie korzystają dzisiaj autorytety moralne i Ekscelencje. Jak pamiętamy, niezawisły sąd posłusznie uwolnił Aleksandra Kwaśniewskiego od wszelkich podejrzeń, toteż tylko patrzeć, jak jednym susem wskoczy on do pierwszego szeregu ofiar komunistycznego reżymu. Co to komu szkodzi w takie upały powachlować się trochę palmą męczeńską?

A sytuacja najwyraźniej do tego dojrzała, bo właśnie okazało się, iż przyjaciel zamordowanego Krzysztofa Olewnika, który od początku miał wiadomości o miejscu przetrzymywania porwanego i miał znać nazwiska porywaczy – podobno „od jasnowidza” – był konfidentem razwiedki. Ta okoliczność znakomicie wyjaśnia przyczynę, dla której policja, prokuratura i niezawisłe sądy popełniły w tej sprawie tyle „błędów” i „uchybień”. Teraz ciekawe jest tylko jedno; czy będzie musiał też się powiesić, czy też minister Andrzej Czuma tym razem spełni pokładane w nim nadzieje i jednym ruchem ręki przetnie tę fatalną sekwencję samobójstw? Wtedy niezawisły sąd będzie musiał uwierzyć w jasnowidza i wszystko zakończy się wesołym oberkiem. Ale, skoro Jego Ekscelencja rozwija swoją osobliwą teologię transformacji i nawet podaje ją do wierzenia Przewielebnemu Duchowieństwu Archidiecezji Lubelskiej, to dlaczego niezawisły sąd, a za nim również dziennikarze śledczy, nie mają uwierzyć w jasnowidza i dlaczego sprawa tego morderstwa nie ma zakończyć się wesołym oberkiem?

Wszystko jest możliwe, a najlepszym tego dowodem jest rajd rowerowy, jaki 7 sierpnia przekroczył granicę Rzeczypospolitej Polskiej z Ukrainą. Chodzi o dzieci, które przez sprytnych banderowców zostały wyprawione „szlakiem Stefana Bandery”, żeby przy tej okazji przetestować blagierów, piastujących najwyższe godności III Rzeczypospolitej – czy można już nasrać im na głowy, czy lepiej się jeszcze powstrzymać? Jak dotąd, test dla banderowców wypada znakomicie; żaden z dygnitarzy nie ośmiela się nawet pisnąć, z czego wyciągam wniosek, że pani Hilaria Clintonowa również uważa ukraińskiego prezydenta Juszczenkę za swoją Duszeńkę, a naszym figurantom surowo przypomniała, że stosunki polsko-ukraińskie, w tym również, a może nawet zwłaszcza - Partnerstwo Wschodnie - polegają na tym, iż Polska ma się poświęcać. Leonid Breżniew w takich sytuacjach mówił generału Jaruzelskiemu krótko: mołczat’, nie rassużdat’! Ciekawe, jak to brzmi po angielsku?

 Stanisław Michalkiewicz  www.michalkiewicz.pl