Wybory - zbyt poważna rzecz, aby zaufać wyborcom | |
Wpisał: Tomasz Wróblewski | |
13.08.2009. | |
Wybory zbyt poważna rzecz, aby zaufać wyborcom Tomasz Wróblewski 04-08-2009 http://www.rp.pl/artykul/9157,344051_Wroblewski__zaufac_wyborcom_.html W normalnym systemie wyborczym, wolnym od partyjnego kolesiostwa, kobiety miałyby znacznie większe szanse. Wejście do polityki silnych bab, autentycznych lokalnych liderów, osłabiłoby pozycję partyjnych bossów – pisze publicysta W debacie o parytetach też mamy parytety. Głosy rozpisane zostały według politycznie poprawnej wrażliwości. Pomysł, jeżeli w ogóle ktoś krytykuje, to tylko kobiety. Mężczyźni raczej milczą, co należy przypisać ich szowinistycznym stereotypom – jak baba sobie coś ubzdura, to siedź cicho, wykrzyczy się i zapomni. Ci z nas, którzy zabierają głos, to już nowy postępowy chów męskich feministów. Ludzi jak Roman Kurkiewicz, który w jednym z programów TOK FM zakrzykiwał swoje rozmówczynie, że nie dość stanowczo walczą o zagwarantowanie wyższości kobiet nad mężczyznami. Co w tym wypadku byłoby pewnie wskazane. Podpisy na śmieci Pikanterii sprawie dodaje fakt, że istotą problemu w ogóle nie jest płeć, tylko dalsza oligarchizacja polityki. Niektóre z pań i niektórzy z panów pewnie pamiętają, że w czasach, kiedy PO była partią opozycyjną i walczyła o głosy obu płci pod hasłem uzdrowienia polskiej polityki, obiecywała wprowadzenie ordynacji większościowej i okręgów jednomandatowych. To takie wybory, które wygrywa ten kandydat, który dostał najwięcej głosów, a nie ten, którego partyjny establishment wpisał na wysokie miejsce na liście. To takie wybory, które wygrywają lokalni działacze, a nie partyjni zausznicy szefa przerzucani do okręgów na czas wyborów z Warszawy. To takie wybory, w czasie których poseł musi się bardziej liczyć z opinią wyborców niż prezesa partii. Otóż PO – zniesmaczona manipulacjami, politycznymi spadochroniarzami i oszukiwaniem wyborców – zebrała 700 tysięcy podpisów pod projektem zmiany ordynacji wyborczej. I… jak tylko jej politycy doszli do władzy, wywalili je do śmieci. Obecna ordynacja daje przywódcom partyjnym totalną władzę. Nie łatwo się z nią rozstać. Prezesi ustalają listy wyborcze, decydują o finansach, są panami życia i śmierci kariery politycznej każdego posła. Nikt im nie podskoczy. To całe gadanie, że poseł Janusz Palikot Donaldowi Tuskowi albo Zbigniew Ziobro Jarosławowi Kaczyńskiemu wyrósł na groźną konkurencję, to takie nasze politologiczne gawędy. W rzeczywistości i jeden, i drugi zależą od widzimisię swojego szefa i rozpiski na liście wyborczej. Nawet na pozór słabowity przywódca tak mizernej partii jak SLD Grzegorz Napieralski może się okazać mocarzem, jeżeli ktoś stanie mu na drodze. Czego osobiście doświadczył Wojciech Olejniczak. Wyborczy quiz W Polsce kandydatów do Sejmu wybiera dosłownie kilka osób. Czy to jest w PiS jeden Jarosław Kaczyński, czy w PO to są trzy osoby, a w PSL cztery, to bez znaczenia. W skali kraju nie będzie ich więcej niż 12. To, w czym uczestniczy reszta społeczeństwa, to quiz. Na którą partię – bęc. Równie dobrze moglibyśmy wybierać tylko przywódców partyjnych, a ci potem by ogłaszali, kogo osadzają na miejscach, które wyborcy im przyznali. Wyborcy są jak parkingowi. Mogą prowadzić rejestr samochodów, ale nie mają wpływu na to, kto wjeżdża i wyjeżdża z parkingu – w tym wypadku z Sejmu. O wszystkim decydują szefowie partii. Teraz ci sami politycy, którzy dotychczas układali listy wyborcze tak, żeby zawsze było na nich więcej kolegów niż koleżanek, biją na alarm, że dzieje się płciowa niesprawiedliwość. Nie wiem, po co mamy w tym celu uchwalać osobną ustawę o parytetach. Przecież wystarczyłoby, żeby Tusk, Kaczyński, Pawlak i Napieralski spotkali się na kawie i powiedzieli – OK, od tej pory dajemy pół na pół. Pewnie trzeba będzie jeszcze omówić szczegóły dla stwierdzenia płciowej przynależności niektórych posłów i posłanek, ale to już można zrobić w grupach roboczych. Tuskowi, Napieralskiemu, Kaczyńskiemu czy Pawlakowi tak długo będzie obojętne, jakie będą proporcje płci na listach wyborczych, jak długo ich władza pozostanie absolutna Na tym spotkaniu nikt oczywiście nie postawi pytania, jak wyglądałoby rozbicie na chłopców i dziewczynki, gdyby wybory były większościowe. Nagle nie okazałoby się, że rośnie znaczenie lokalnych działaczek, kobiet aktywistek, które zamiast się przymilać do partyjnych bossów, na co dzień pracują na rzecz lokalnej społeczności i mają uznanie w swojej gminie. W normalnym systemie wyborczym, wolnym od partyjnego kolesiostwa, miałyby znacznie większe szanse. Szybko zostałyby wyrównane proporcje płci. Oczywiście wejście do polityki tylu silnych bab, autentycznych lokalnych liderów, osłabiłoby pozycję partyjnych bossów. O ileż bezpieczniejsze są parytety... Tuskowi, Napieralskiemu, Kaczyńskiemu czy Pawlakowi tak naprawdę tak długo będzie obojętne, jakie będą proporcje płci na listach wyborczych, jak długo ich władza pozostanie absolutna. A to może tylko zagwarantować obecny system wyborczy. Mało tego, im więcej ograniczeń i restrykcji w prawie wyborczym, tym trudniej będzie się komuś prześlizgnąć do Sejmu bez ich zgody. Stąd wsparcie dla parytetów ze strony polityków odpowiedzialnych za dotychczasowe szowinistyczne listy wyborcze. Teraz mogą zawsze powiedzieć: sorry, za dużo albo nie dość testosteronu. Kto jest męską świnią Politycy dostają do rąk większą władzę i fantastyczne wytłumaczenie, dlaczego nie reformują ordynacji wyborczej. PO, przypierana do muru pytaniem, dlaczego nie wywiązuje się z obietnic wyborczych, dotychczas przebąkiwała coś o PSL, o fragmentaryzacji polityki albo o tym, że poklask zdobywaliby populiści – jednym słowem, wybory to zbyt poważna rzecz, żeby zaufać w tym względzie wyborcom. Teraz będą mogli powiedzieć, że demokratyzacja ordynacji wyborczej przekreśliłaby parytety i byłaby uderzeniem w kobiety. Kto chce jednomandatowych okręgów, ten jest męską świnią. I koniec dyskusji. Autor był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą” Rzeczpospolita |
|
Zmieniony ( 04.03.2011. ) |