"SZTUKA KOMPROMISU"
Wpisał: G.K .Chesterton   
14.08.2009.

SZTUKA KOMPROMISU

[G.K .Chesterton, „Obrona świata”, wyd. Fronda 2006, artykuł z 1906 r. Jakże aktualny!!! MD]

            Nie wierzę, że tak zwane praktyczne angielskie kompro­misy są rzeczywiście praktyczne. W istocie sprowadzają się one do tego, że zamiast rozstrzygnąć, czy czyjeś roszczenia są zasadne, dajemy mu, po krótkich targach, mniej, niż z początku żądał. Za pomocą tej pomysłowej metody nie traktujemy go sprawiedliwie, jeśli miał rację, a jeśli racji nie miał, wyrządzamy krzywdę innym ludziom.

W wielu wypadkach złoty środek to najbardziej szalony i niedorzeczny kurs, jaki w ogóle można obrać - i ciekawe, że bezustannie tym kursem żeglujemy. Jeśli parlament zajmie się kiedyś projektem pana Chamberlaina, by każdy rolnik dostał trzy akry i krowę, wynik prawdopodobnie będzie taki, że każdy rolnik dostanie dwa akry i cielę. Jeśli parlament zdecyduje się stworzyć system emerytalny, to najpierw opracuje stosowne przepisy, a potem wprowadzi do nich cały szereg poprawek, z takim skutkiem, że państwo zapewni emeryturę każdemu, kto przedtem umrze ze starości. Jeśli nasi posłowie zaczną debato­wać nad ordynacją "jeden człowiek - jeden głos", obserwujcie bacznie ich debatę, a ujrzycie, w jakim kształcie ten projekt ostatecznie się wyłoni. Starczy chwila nieuwagi, a do naszego prawa ani chybi zostanie wprowadzona zasada "półtora czło­wieka - dwa i jedna czwarta głosu", my zaś dowiemy się, że par­tie polityczne wypracowały rozsądny, anglosaski kompromis, z rodzaju tych, które sprawiły, że nasz naród stał się wielki.

Niestety, nad naszym narodem ciąży istne przekleństwo: nie rozumiemy, że szczerość i konsekwencja przekonań to rzecz nie tylko lepsza, ale i skuteczniejsza od kompromisu. Nie chce­my pojąć, że najkrótszą drogą między dwoma punktami jest linia prosta. Uważamy, że rozliczne zakrętasy są praktyczniejsze. Nasze pojęcie o trzeźwej, efektywnej polityce streszcza się w sta­rym powiedzonku o człowieku, który zszedł prosto jak strzelił po falistym wzgórzu i okrążył dookoła kwadratowy skwer.

A jednak można wykazać, jakim absurdem są te polityczne i moralne kompromisy. Wystarczy zauważyć, że stosujemy je wyłącznie do polityki i moralności - do niczego więcej. Klasy rządzące z wyżyn trybuny parlamentarnej informują nas, że lepiej posuwać się powoli niż szybko; ale ciekawe, że jakoś tej zasady nie widać, kiedy posłowie prowadzą samochody. Mó­wią nam, że trzeba brać to, co można dostać, że lepszy wróbel w garści, że lepsze pół kromki niż brak chleba. Lecz chociaż nasi książęta nieraz tracą rodowe dobra wskutek nieszczęśli­wych wypadków na giełdzie, nigdy nie słyszałem, aby któryś zostawił sobie pół konia ze stadniny. Przekonują, że najdosko­nalszy jest stan pośredni, że najlepiej posiadać konstytucję, któ­ra stoi wpół drogi między skrajnościami i że należy być ni psem ni wydrą, bo to w złym tonie być całkiem jednym lub całkiem drugim. A jednak nie okazują entuzjazmu, gdy kelner w pubie przyniesie im letnie, ciepławe piwo. Wołają (z gwałtownością godną jakobinów), że woleliby je całkiem zimne.

Kiedy padają słowa "wszystko albo nic", traktujemy je z na­wyku jako wyraz desperacji i szalonego ryzykanctwa, gdzieś na granicy samobójczej szarży. Tymczasem "wszystko albo nic" to w rzeczywistości glos normalnego zdrowego rozsądku - i każdy z nas zastosowałby tę zasadę bez wahania do połowy realnych spraw na świecie. Załóżmy, że ktoś chce posiadać prywatny au­tobus. W takim wypadku potrzebny mu jest autobus w całości, a nie pół autobusu; słowem, pragnie mieć wszystko albo nic. Gdyby mu uroczyście przekazać dwa tylne koła (jako oznakę zaufania innych przedsiębiorców, prowadzących działalność gospodarczą w transporcie, co zaznaczyłby burmistrz w prze­mówieniu z okazji wręczenia kół), obawiam się, że sprawiłyby mu one bardzo niewiele satysfakcji.

Słyszałem niedawno, jak ktoś opowiadał, że dostał spadek i ma z tym taki kłopot, jakby próbował schować białego słonia. Uderzyło mnie to kolosalne porównanie, brzmiące trochę jak reklama cyrku. W każdym razie, gdyby ktoś naprawdę zażyczył sobie białego słonia, nie wyobrażam sobie, by zadowolił się ja­kimś fragmentem tego zwierzęcia. Tylne nogi słonia zajęłyby sporo miejsca w salonie czy na podwórku, a pożytek z nich byłby żaden, bo same z siebie biegać nie będą; to zdarza się tylko w pantomimach, gdzie występują słonie wyższego gatun­ku, czyli fikcyjne. Wydaje mi się, że Anglia bardzo dziś przy­pomina rupieciarnię, pełną takich właśnie fragmentów różnych rzeczy, tak małych, że nie mogą służyć celom, do których były przeznaczone, i jednocześnie tak wielkich, że blokują realizację innych celów. Nasz system społeczny zawiera elementy feudali­zmu zbyt słabe, by mogły stworzyć system feudalny, i elementy demokracji zbyt słabe, by mogły stworzyć autentyczną demo­krację. I tak oto żyjąc w kraju, gdzie każdy każdemu rzuca kłody pod nogi, rozumiemy, że w tej sytuacji nic się nie da zmienić, co daje nam głębokie poczucie spokoju i bezpieczeństwa - osiąg­nęliśmy bowiem stan, który nazywamy kompromisem, a który wszędzie indziej nazywa się martwym punktem.

Zmieniony ( 23.08.2012. )