(Żmijowa) fikcja niszczy wizerunek Polski
Wpisał: Prof. Witold Kieżun   
16.08.2009.

(Żmijowa) fikcja niszczy wizerunek Polski

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090814&typ=my&id=my15.txt

Prof. Witold Kieżun
Dotychczasowe działania w ramach procesu "podstawiania Polski za Niemcy" są prowadzone fachowo, ze znajomością metodologii kształtowania postaw społecznych i form podprogowego oddziaływania na świadomość społeczną. Stąd też należy równie fachowo opracować plan działań w skali międzynarodowej na rzecz obrony wizerunku Polski.

Z bogatego zestawu objawów patologii organizacji zaewidencjonowanych w przedmiotowej literaturze światowej, obok niewątpliwe groźnych dla sprawnego zarządzania publicznego obrazowo przedstawianych Czterech Jeźdźców Apokalipsy biurokracji: gigantomanii, luksusomanii, korupcji i arogancji władzy, z naciskiem wyróżniam negatywną fikcję organizacyjną, pozorne działanie "na niby" ubrane w eleganckie szaty rzekomej efektywności, teoretycznie zdefiniowaną przez Witolda Jarzębowskiego. Zwraca on uwagę na wieloznaczność terminu "fikcja" pochodzącego od łacińskiego czasownika "fingo, fingere" - tworzyć, kształtować, udawać, zmyślać. W języku polskim fikcja oznacza coś, co nie jest zgodne z prawdą, oczywisty fałsz, a nawet czasem przestępstwo (fikcyjne zaświadczenie lekarskie, fikcyjny dokument).
W reasumpcji swoich rozważań Witold Jarzębowski formułuje bogatą, opisową definicję negatywnej fikcji organizacyjnej, której podstawowy, istotny dla naszych rozważań fragment brzmi następująco: "Przez negatywne fikcje organizacyjne rozumiemy takie formalne układy organizacyjne, które nie odpowiadają konkretnej rzeczywistości i zostały zastąpione przez formalne układy rzeczywiście istniejące, które z jednej strony powodują, a z drugiej zaś są wyłącznie utrzymywane przez działania pozorne".
Jak fikcja walczy z prawdą
Współczesna elektroniczna kultura stworzyła świat wirtualnej fikcji, z jednej strony mając możność kształtowania obrazu rzeczywistości ujętego w rozmaitych formach telewizyjnego i internetowego przekazu informacyjnego, z drugiej stwarzając możliwość kształtowania wirtualnej wizji stymulującej rzeczywiste działania ludzkie. W ten sposób kształtuje się intelektualna świadomość i emocjonalna wrażliwość współczesnego człowieka. Jak wiadomo, podprogowe oddziaływanie np. reklamowego obrazu telewizyjnego kształtuje nawet charakter potrzeb konsumpcyjnych. Równolegle może kształtować w ramach sławnej "politycznej poprawności" ("political correctness") świadomość polityczną, odniesioną zarówno do aktualnej rzeczywistości, jak i dziedzictwa historycznego określonej społeczności.
Przedmiotem moich rozważań jest problem rozpowszechniania negatywnej fikcji organizacyjnej, inicjowania i ugruntowania w świadomości społecznej, w skali międzynarodowej, negatywnego obrazu polskiego dziedzictwa narodowego, autentyczności pozytywnych elementów naszej pamięci narodowej. Punktem wyjścia jest odniesienie do jednoznacznej regulacji prawnej w określonych artykułach Konstytucji III Rzeczypospolitej Polskiej, uchwalonej dnia 2 kwietnia 1997 roku.
Dziedzictwo i pamięć narodowa w Konstytucji III RP
Artykuł 5 Konstytucji określa najwyższej rangi wartości, które winny być strzeżone przez Rzeczpospolitą Polską. Są to: "niepodległość i nienaruszalność swego terytorium, wolność i prawa człowieka i obywatela, bezpieczeństwo obywateli, dziedzictwo narodowe, ochrona środowiska i zasada zrównoważonego rozwoju".
W preambule Konstytucji jest też mowa o wdzięczności naszym przodkom "za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu" i zobowiązaniu przekazania przyszłym pokoleniom wszystkiego, "co cenne z ponad tysiącletniego dorobku".
Dalsze dyrektywy prawne znajdujemy w art. 6 mówiącym o stworzeniu warunków równego dostępu do dóbr kultury. Pośrednio do dziedzictwa kultury odnosi się również art. 73 zapewniający "wolność twórczości artystycznej, badań naukowych (...) a także wolność korzystania z dóbr kultury".
Interpretacja prawna pojęcia "dziedzictwa narodowego" natrafia na pewne trudności i rozbieżności, czego wyrazem jest np. określone jako błędne przez profesora Jana Pruszyńskiego odniesienie go jedynie do budowli zabytkowych oraz dzieł sztuki w zbiorach publicznych. Polska nazwa "dziedzictwo" pochodzi od łacińskiego "patrimonium" - ojcowizna, a więc uzyskanie po przodkach spadku nie tylko czysto materialnego, ale także duchowego, obyczaju, wierzeń, struktury wartości. Trafne jest wyczerpujące zdefiniowanie tego pojęcia przez wyżej cytowanego profesora Pruszyńskiego: "Dziedzictwem politycznym narodu jest historia jego bytu narodowego na terytorium określonym granicami, idee będące jego siłą sprawczą, programy i hasła pobudzające działania dla dobra ojczyzny, wreszcie pamięć o znaczących epizodach historii, o zdarzeniach na nie zasługujących i o osobach zasłużonych dla polityki, kultury, nauki i sztuki - budowle zaś i zbiory historyczne są jedynie jego materialnym wyrażeniem".
Profesor Pruszyński również słusznie nawiązuje do dziedzictwa narodowego związanego z religią "mającą bardzo wyraźne odniesienie kulturalne we wszystkich dziedzinach życia". Ta teza pozostaje jednak w rażącej sprzeczności z "polityczną poprawnością" zachodnioeuropejskich twórców struktury Unii Europejskiej, przeczących faktowi chrześcijańskiego rodowodu kultury europejskiej.
Wydaje się też, że ustawodawca, używając w Konstytucji określenia "dziedzictwo narodowe", musiał jednak nawiązywać do przeszłości Rzeczypospolitej dwojga, a nawet trojga narodów, stanowiących równorzędny etniczny zestaw obywateli tego unijnego państwa.
To już inna Unia
Warto pamiętać, że idea Unii Europejskiej, Unii Narodów, była tworzona przez chrześcijańskich demokratów na podstawie tradycji kultury chrześcijańskiej, stąd też zdecydowane jej poparcie przez Jana Pawła II.
Jednak obecnie Unia Europejska zmierza w całkowicie innym kierunku, przede wszystkim pod wpływem polityki Niemiec. Niemiecką postawę kapitalnie ujął już 10 lat temu były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer, pisząc dla polskiego tygodnika "Wprost": "Mimo że Niemcy są zbyt słabe i kulturalnie nie nadają się do hegemonii, to siłą swego potencjału będą coraz bardziej wrastać w rolę przywódczą".
Ta opinia wyrażona 10 stycznia 1999 roku sprawdziła się w niemieckiej inicjatywie likwidacji traktatu z Nicei, w którym Niemcy, podobnie jak Francja posiadająca o 22 miliony mniej mieszkańców, miały w Radzie Unii Europejskiej 29 głosów, a mniej zaludnione Hiszpania i Polska po 27 głosów. W traktacie konstytucyjnym odrzuconym przez Francję i Holandię i w obecnie promowanym traktacie z Lizbony wprowadzono z inicjatywy Niemiec formułę podwójnej wielkości liczby głosów. Podstawowym jej wyznacznikiem jest liczba mieszkańców danego kraju, a - jak wiadomo - Niemcy są obecnie najliczniejszym krajem Unii. W ten sposób radykalnie zwiększa się pozycja Niemiec na niekorzyść wszystkich pozostałych.
Decyzje w Radzie Unii mają być podejmowane większością kwalifikowaną, przy spełnieniu testów przewidzianych już w traktacie z Nicei - dwóch obowiązkowych i trzeciego fakultatywnego.  Decyzja musi być podjęta przy:
- minimum 255 z łącznej sumy 345 głosów, dla stworzenia tzw. mniejszości blokującej należy zebrać co najmniej 91 głosów,
- uczestnictwie w głosowaniu liczby państw większej niż połowa, jeśli projekt pochodzi od Komisji Europejskiej i co najmniej 2/3, jeśli pochodzi od państw członkowskich.
Zaś test fakultatywny stanowi, że każde państwo może zażądać sprawdzenia, czy kraje spełniające powyższe testy zgromadziły łącznie co najmniej 62 proc. potencjału demograficznego UE.
Traktat z Lizbony akceptuje funkcjonowanie tej zasady do 31 października 2014 roku. Od tej daty ma obowiązywać wspomniana wyżej formuła podwójnej większości. Aby podjąć decyzję w Radzie UE, trzeba zebrać 55 proc. państw członkowskich plus jedno, a państwa opowiadające się za podjęciem decyzji musi zamieszkiwać co najmniej 65 proc. populacji UE. Mniejszość blokująca będzie musiała stanowić nie tylko 35 procent populacji UE, ale reprezentować co najmniej 4 państwa. W takich dziedzinach, jak np.: WPZiB (wspólna polityka międzynarodowa i bezpieczeństwa), kierowana przez wysokiego przedstawiciela do spraw polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa, sprawy wewnętrzne i sprawiedliwości, polityka gospodarcza i pieniężna, zawieszenia w prawach członkowskich i wystąpienia z Unii oraz w kwestiach obsady stanowisk, konieczne będzie zapewnienie poparcia co najmniej 72 proc. liczby państw członkowskich.
Traktat z Lizbony wprowadza okres przejściowy od 1 listopada 2014 do 31 marca 2017 roku, w którym podczas głosowania każde państwo może żądać powrotu do systemu nicejskiego. W tym okresie można też będzie odwoływać się do tzw. formuły z Joaniny polegającej na tym, że jeśli 34 proc. państw lub kraje zamieszkiwane przez co najmniej 26 proc. mieszkańców UE nie zgadzają się na przyjęcie proponowanej decyzji, to Rada będzie musiała zająć się tą sprawą i poszukać "satysfakcjonującego rozwiązania" w "rozsądnym czasie".
Jednak od 1 kwietnia 2017 roku będzie już w pełni działać zasada podwójnej większości. Do formuły z Joaniny będzie można się odwoływać poprzez zapewnienie poparcia państw zamieszkiwanych przez co najmniej 19 proc. mieszkańców Unii.
Pod dyktando Niemiec
Niewątpliwie zasada podwójnej większości jest niekorzystna dla Polski. Tę liczbowo ujętą tezę prezentują matematyczne modele opracowane na podstawie teorii gier, a opublikowane przez profesora fizyki teoretycznej Karola Życzkowskiego i dr. hab. matematyki Wojciecha Słomczyńskiego (W. Słomczyński, K. Życzkowski "Traktat z Nicei, projekt Konwentu, Konstytucja Europejska", w: "Przegląd Środkowoeuropejski", nr 38, 2004).
Prezentowane obliczenia różnych autorów zawierają porównanie modelów traktatu nicejskiego i zasady podwójnej większości przy założeniu większości kwalifikowanej obejmującej co najmniej 55 proc. państw (nie mniej niż 15) reprezentujących 65 proc. potencjału demograficznego UE.
Z wyliczeń różnych autorów widać, jak poważna dla pozycji Polski jest niczym nieuzasadniona zmiana decydującej siły głosu z traktatu w Nicei, który był podstawą naszego wejścia do Unii Europejskiej. Teza o "przywódczych" tendencjach Niemiec i w mniejszym stopniu Francji, mającej również historyczne tradycje imperialne, jest tu widoczna.
Profesor Życzkowski i dr hab. Słomczyński przedstawili następującą opinię dotyczącą porównania systemów głosowania w Radzie Unii.
1. "System podwójnego głosowania jest szczególnie korzystny dla krajów o największej liczbie ludności. Kryterium dotyczące większości ludności w Unii powiększa oczywiście siłę najludniejszych krajów".
2. "W szczególności system podwójnej wielkości jest niekorzystny dla Polski. W ramach tego systemu, bez względu na przyjętą wartość progów decyzyjnych, nie można utrzymać nawet w przybliżeniu pozycji, jaką daje Polsce Traktat z Nicei".
3. "Kwintesencja tych analiz jest jednoznaczna. Przyjęty system podwójnej wielkości pozostawia Polskę poza gronem 'dużych' państw unii. Pod względem politycznym oznacza zastąpienie zasady równowagi między państwami, która opierała się na parytecie pomiędzy sześcioma dużymi krajami Unii (Francja, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, Hiszpania, Polska) i degresywnym rozkładzie wagi głosu (wagi zależały od liczebności populacji, ale nie w sposób proporcjonalny), zasadą dominacji czterech największych państw (Francja, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania), przy czym wpływ Niemiec będzie istotnie większy niż pozostałej trójki".
Należy jeszcze zwrócić uwagę, że podane wyżej wyliczenia dotyczą roku 2003 w stosunku do 25 państw Unii, kiedy zasada podwójnego głosowania była przewidziana w ramach Konstytucji UE. Obecnie sytuacja pogorszyła się dla Polski w związku z wstąpieniem do Unii Bułgarii i Rumunii poważnym zmniejszeniem się ludności w Polsce ze względu na deficytowy wskaźnik demograficzny (1,23 dziecka na kobietę) i wysoki wskaźnik imigracji. Należy założyć, że 40 proc. imigrantów już nie wróci do kraju. Stąd dramatyczny apel ministra Jana Rokity: "Nicea albo śmierć", nie był pozbawiony sensu.
"Marka" historii Polski w USA i Kanadzie
Strzeżenie dziedzictwa narodowego w kategoriach historycznych jest nierozłącznie związane z biznesowym pojęciem "marki". Każda instytucja gospodarcza stara się o zdobycie trwałej, pozytywnej, społecznie upowszechnionej opinii o swojej działalności. Ta "marka", uosobiona nieraz znakiem firmowym, jest fundamentem zaufania, niezwykle ważnym w relacjach gospodarczych. Podobnie kształtuje się obiegowa opinia o poszczególnych państwach na tle ich historii, o typowych postawach i obyczajach. Barbarzyńskie, okrutne XX-wieczne okresy hitleryzmu, faszyzmu i komunizmu wielkich krajów europejskich stały się podstawą negatywnej "marki" mającej niewątpliwy wpływ na kształtowanie się ich różnego rodzaju relacji międzynarodowych.
Negatywna "marka" historii Polski jest niezwykle szeroko upowszechniona nie tylko w Niemczech, o czym pisałem w poprzednim artykule ("Weimarskie resentymenty współczesnych Niemiec, w: "Nasz Dziennik", 8-9.08.2009), ale też w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Wykładając wiele lat w tych dwóch krajach, miałem możność zdobycia osobistego doświadczenia. W 1983 r. zawarłem dwuletni kontrakt na wykłady w School of Business Temple University w Filadelfii. Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem pracy umowa została telefonicznie zerwana z wielkim żalem i wyjaśnieniem zaprzyjaźnionego dziekana tłumaczącego, że ma niespodziewany deficyt budżetowy.
Dopiero 8 lat później dowiedziałem się, że ta decyzja była wynikiem poinformowania członków rady szkoły przez jednego z profesorów, również niegdyś bardzo mi przyjaznego, że pracując w 1980 roku w Temple, "przyznałem" mu się do członkowstwa w Armii Krajowej w Polsce. W związku z tym po wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną dowodzoną przez "Oncle Joe" (Wujka Józia Stalina - tak go serdecznie nazywali Amerykanie w czasie wojny) zostałem od razu aresztowany i deportowany do obozu koncentracyjnego w ZSRS. Na pytanie zdezorientowanych profesorów, członków rady, czym była Armia Krajowa (Home Army), profesor odpowiedział, że "była to polska nazistowska organizacja, współpracując z nazistami niemieckimi, mordowała Żydów". Uprawdopodobnił tę informację, powołując się na Winstona Churchilla, piszącego w swoim popularnym w USA pamiętniku, że w czasie ich spotkania Stalin poinformował go, iż polska Armia Krajowa współpracuje z Niemcami.
Oczywiście wielokrotnie spotykałem się w prasie amerykańskiej, m.in. w bardzo popularnym tygodniku "Time", z określeniem "Polish concentration camp". Po moim protestacyjnym liście redaktor pisma wyjaśnił, że jest to określenie geograficzne. Umieścił jednak sprostowanie, tylko że fałszywa nazwa obozu występowała w czołowym artykule, a mała notatka sprostowania ukazała się na końcowych stronach gazety.
W 1993 roku, pracując w Montrealu, zorganizowałem ankietę wśród swoich 102 studentów, pytając ich: "Jakiej narodowości są naziści?". Aż 62 z nich odpowiedziało, że polskiej. Na moje pytanie: "Skąd pochodzi ta wiadomość?", odpowiedzieli, że w prasie spotkali się z określeniem "Polish concentration camps", a także w skrypcie do nauki przedmiotu Holocaust, wykładanego w szkole średniej, jest mowa o nazistowskich obozach koncentracyjnych w Polsce, więc "nazi" kojarzy im się z Polakami.
W USA ukazało się też wiele filmów oglądanych przez dziesiątki milionów widzów o niezwykle antypolskim wydźwięku. Od 15 do 17 kwietnia 1978 roku w telewizji amerykańskiej był emitowany serial pod tytułem "Holocaust", później wyświetlany w różnych stacjach telewizyjnych w wielu krajach, także w Niemczech. Oglądało go więc niewątpliwie ponad 100 milionów widzów. Wśród kilku antypolskich, wręcz nonsensownych scen jest jedna wyróżniająca się swoim mistrzostwem zakłamania: niemiecki oficer wzywa żołnierzy ubranych w polskie mundury w czapkach rogatywkach z polskimi orzełkami i wydaje im rozkaz rozstrzelania grupy Żydów.
Te antypolskie działania kształtujące fikcyjny obraz naszej historii są bardzo liczne, dotyczą wielu filmów, książek, artykułów prasowych. Nawet w państwowym, amerykańskim Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie spotyka się jednoznaczne sugestie o czynnym współdziałaniu Polaków w zbrodni holokaustu, natomiast nie ma słówka o "zapomnianym holokauście polskim". Nawet na tablicy ofiar nazistowskich obozów nie wymienia się Polaków, obok Żydów są jedynie sowieccy jeńcy wojenni, Cyganie, homoseksualiści, świadkowie Jehowy i więźniowie polityczni.
Fikcja niszczy nasz wizerunek
Zmasowanie kłamliwych filmów, artykułów, książek, internetowych fałszerstw jest tak duże, że ich wyszczególnienie wymagałoby olbrzymiego dzieła. Taką pracę podejmuje w Polsce prof. Jerzy Robert Nowak, ewidencjonując objawy tej antypolskiej wręcz inwazji obejmującej zarówno Europę, jak i Amerykę oraz Australię.
Trafna - wydaje się - jest próba wyjaśnienia (przez dwóch profesorów filozofii: Zbigniewa Musiała i Bogusława Wolniewicza [1]) genezy tego zjawiska masowej propagandy fikcji historycznej Wskazują m.in. na upowszechnienie stosowania pojęć "zbrodnie nazizmu" zamiast "zbrodnie niemieckie" czy "niemieckich obozów zagłady" i coraz częściej używane "polskie obozy zagłady" (nawet w Centrum Szymona Wiesenthala) czy "polskie obozy koncentracyjne". Autorzy ci piszą: "Nieodparcie nasuwa się myśl, że wskazane określenia stanowią część szerokiej, od lat prowadzonej akcji propagandowej, której przyświeca jeden jasno określony cel: odciążyć Niemców od ich związku sprawczego z zagładą Żydów europejskich, a w to miejsce obciążyć tym związkiem Polaków. Propagandowo usiłuje się tu podstawić w opinii światowej 'Polskę' za 'Niemcy' - w tym kontekście nazwijmy tę operację 'podstawianiem Polski'".
Wyjaśniają także, że ten proceder nie opiera się na rzeczowej argumentacji historycznej, bo takiej nie ma. Chodzi tu o sprytną operację psychotechniczną mającą na celu wytworzenie w świadomości publicznej stosownego mechanizmu asocjacyjnego. W ten sposób wielka zagłada przestanie kojarzyć się ludziom z Niemcami, a zacznie kojarzyć się z Polską i Polakami. Te psychotechniczne zabiegi dokonują się w dwóch etapach. Pierwszy etap to dbałość o to, ażeby wszędzie tam, gdzie jest mowa o holokauście, pojawiały się słowa: "Polacy", "Polska". W ten sposób powstanie psychologiczne skojarzenie w jedną stronę: zagłada to znaczy Polska.
Tak opisana przez polskich profesorów filozofii akcja nawiązuje do znanej i popularnej obecnie metody reklamy marketingowej, podprogowego oddziaływania na kształtowanie się pożądanej świadomości. Wielokrotnie słysząc w reklamowych przerywnikach telewizyjnych, że np. pasta do zębów Colgate jest najzdrowsza i najlepiej wybiela zęby, nieświadomie akceptuje się ten przekaz i kupuje właśnie tę pastę. Ta znana psychologiczna prawidłowość uzasadnia opłacalność olbrzymich kosztów reklamy. Moi kanadyjscy studenci właśnie w taki sposób akceptowali fałszywą wiedzę o polskich nazistach.
Kto zadba o dziedzictwo narodowe?
W świetle przedstawionych faktów można zdecydowanie krytycznie ocenić efektywność realizacji omawianych postanowień Konstytucji RP. Wszystkie kolejne władze niepodległej Polski nie dołożyły należytej staranności w walce z deprecjacją wartości dziedzictwa narodowego naszego kraju. Procentowo nieporównywalne fakty negatywnych postaw Polaków w relacji do bohaterskiej postawy walki o wolność stają się negatywnym obrazem całego Narodu.
Ta bierna postawa polskiej władzy wiąże się również z falą historycznego rewizjonizmu ogarniającego za przykładem tendencji światowych i naszą społeczność. W okresie ożywienia postawy tradycyjnie religijno-patriotycznej w pierwszym okresie walki "Solidarności", symbolizowanej biało-czerwonymi, a nie czerwonymi sztandarami, rozwieszonymi portretami Jana Pawła II, wspólną modlitwą i Komunią Świętą strajkujących robotników śpiewających nie "Międzynarodówkę", ale "Rotę" i "Jeszcze Polska nie zginęła", pojawiły się już silne oznaki rewizjonizmu narodowego. To przecież w podziemnym wydawnictwie "Nowa" już w 1981 roku Jan Józef Lipski, zaangażowany w podziemną działalność antykomunistyczną, opublikował swój artykuł: "Dwie Ojczyzny, dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii)". Kolejne opracowania J. Błońskiego [2] i J. Jedlickiego [3] rozwijały ten krytyczny nurt. Był to początek całej serii opracowań rewidujących funkcjonującą jednostronnie pozytywną wizję przeszłości. W tej atmosferze swoistej "political corectness" zdecydowana polityka bronienia polskiej "marki" przed atakami krytyki zagranicznej nie mogła znaleźć społecznej akceptacji środowiska "establishmentu". Trzeba jednak stwierdzić, że Jan Lipski mimo zdecydowanej opinii, że: "Miłość do wszystkiego, co polskie - to często formuła narodowej 'patriotycznej głupoty'" i że "patriotyzm to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji, obowiązek intelektualnego wysiłku", bardzo zdecydowanie przeciwstawił się tendencji anty-polonizmu, pisząc w "Dwóch patriotyzmach": "Na Zachodzie, głównie w środowiskach żydowskich porażonych tragedią zagłady milionów, pojawiło się nieodpowiedzialne i prawie nie mające nic wspólnego z rzeczywistością oskarżanie narodu polskiego o współuczestnictwo w eksterminacji. Próbowano nawet rozpowszechniać obelżywe określenie 'naród szmalcowników'. Antypolonizm powinien być uważany za postawę nie mniej hańbiącą niż antysemityzm. Zdanie 'wszyscy Polacy to antysemici' i/lub 'wszyscy Polacy to pijusy' - jest tyle warte, co "wszyscy Żydzi są oszustami".
Ostatnie chwile na podjęcie działań!

Sądzę, że jest to już ostatni moment na rozpoczęcie autentycznej, dobrze merytorycznie i taktycznie przygotowanej akcji realizowania omawianych postanowień Konstytucji o ochronie dziedzictwa narodowego, autentycznej pamięci narodowej w skali międzynarodowej. Należałoby wreszcie załatwić podstawowe problemy w stosunkach z Unią Europejską, naszymi sąsiadami, Zachodnią Europą i Ameryką: USA i Kanadą.
Proponowany program można ująć w punktach, zakładając, że jego realizacja będzie przebiegać w formie wzajemnych uzgodnień w wyniku rzeczowego i obiektywnego przedstawienia problemu przez stronę polską nieakceptującą metody szantażu ani awanturnictwa politycznego. Teoretyczna wiedza dotycząca sposobu prowadzenia sprawnych negocjacji jest wykładana na wyższych uczelniach, negocjatorzy międzynarodowi powinni ją dobrze znać, mając jednocześnie odpowiednią praktykę.
Jak wynika z dotychczasowego toku działań, procedura procesu "podstawiania Polski" jest prowadzona fachowo, ze znajomością metodologii kształtowania postaw społecznych i form podprogowego oddziaływania na świadomość społeczną. Stąd też i realizatorzy postanowień Konstytucji w omawianych artykułach w skali międzynarodowej muszą charakteryzować się wysokim poziomem wiedzy. Zarys punktowo ujętego programu mógłby przybrać następującą formę:
1. Dyskusja nad nową formą traktatu z Lizbony. Z punktu widzenia formalnoprawnego traktat z Lizbony został już uchylony wynikiem referendum w Irlandii. Ta teza jest elementarnie oczywista. Przy przyjęciu zasady jednomyślności już jeden głos sprzeciwu unieważnia przedmiot głosowania. Tak jak już głos sprzeciwu Francji (niezależnie od podobnego wyniku w Holandii) w referendum nad projektem konstytucji Unii unieważnił go i zmusił do przygotowania nowej wersji traktatu zaproponowanej w Lizbonie. Ponowienie głosowania musi być poprzedzone ustaleniem przyczyn negatywnej oceny Irlandii i opracowaniem nowej wersji traktatu. Powtórzenie głosowania w Irlandii nad niezmienionym tekstem traktatu z Lizbony jest nadużyciem prawnym.
2. Nowa forma traktatu musi być opracowana przez zespół reprezentujący wszystkich członków Unii Europejskiej i dyskusja nad nią musi być jawna.
3. Polska stawia wniosek o zachowanie systemu głosowania z traktatu w Nicei i broni go albo domaga się wprowadzenia systemu pierwiastkowego dla zapobieżenia zbyt dużej dysproporcji siły głosu między wielkimi i średnimi państwami, co jest niezgodne z demokratyczną, podstawową zasadą równości.
4. Polska przedstawia Niemcom program uregulowania nierozwiązanych problemów: sprawa stale powtarzających się określeń "polski obóz koncentracyjny", programy TV szkalujące i ośmieszające Polaków. Rząd niemiecki powinien wydać oświadczenie w tych sprawach, powołując się na konieczność utrzymania dobrej atmosfery współpracy w ramach UE, przypominając, że obozy koncentracyjne w czasie wojny były budowane i kierowane przez Niemców, a idea Unii Europejskiej to życzliwa, solidarna współpraca, a nie rozpowszechnianie rewizjonistycznych haseł.
5. Niemcy likwidują skandaliczną politykę Jugendamtów zakazujących używania języka polskiego przez dzieci z mieszanych polsko-niemieckich małżeństw.
6. Niemcy zapewnią, analogiczne do sytuacji mniejszości niemieckiej w Polsce, warunki do prowadzenia szkolnictwa w języku polskim dla naszych rodaków tam mieszkających i umożliwią im posiadanie reprezentacji w Bundestagu.
7. Niemcy doprowadzą do likwidacji istniejącej narodowo-demokratycznej neonazistowskiej partii propagującej ideę odwetu wobec Polski.
8. Niemcy doprowadzą do likwidacji artykułu w ich Konstytucji zapewniającego obywatelstwo mieszkańcom Niemiec w granicach z 31 stycznia 1937 roku.
5. Polska doprowadzi do budowy w Gdańsku lub w Warszawie muzeum "Polska w drugiej wojnie światowej" z pełną dokumentacją "zapomnianego polskiego holokaustu".
6. Polskie MSZ oraz wszystkie ambasady i konsulaty polskie zostaną zobowiązane do natychmiastowej interwencji w przypadku stosowania formuły "polski obóz koncentracyjny". W razie braku pozytywnej reakcji należy wytaczać procesy sądowe.
7. Kosztem nawet kilku milionów USD należy wytoczyć proces pokazowy wobec producenta filmu "Holocaust" z żądaniem odszkodowania w wysokości kilkudziesięciu milionów USD za fałszerstwo i straty moralne Polski.
8. Specjalnie powołana naukowo-rządowa komisja opracuje szczegółowy kryzysowy (bo taka jest aktualna sytuacja) plan realizacji omawianych artykułów Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.
            Prof. Witold Kieżun
1 Z. Musiał, B. Wolniewicz, Niepokojące fakty wokół Polski, w: "Arcana", nr 48, Kraków 2000.
2 J. Błoński, Biedni Polacy patrzą na niebo, Kraków 1994.
3 J. Jedlicki, Dziedzictwo i odpowiedzialność, w: źle urodzeni, czyli o doświadczeniu historycznym. Scripta i postscripta, Londyn - Warszawa 1993.
            Autor jest wybitnym teoretykiem zarządzania, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wcześniej także wykładowcą wielu zagranicznych uczelni i byłym ekspertem ONZ pracującym z ramienia tej organizacji w krajach afrykańskich. Pełni funkcję przewodniczącego rady Fundacji "Ius et Lex". Jest byłym żołnierzem Armii Krajowej, uczestnikiem Powstania Warszawskiego odznaczonym Krzyżem Virtuti Militari przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, więźniem sowieckich łagrów.