Rachunek ciągniony - za uszy
Wpisał: Mirosław Dakowski   
16.08.2009.

Rachunek ciągniony

IF

            W ekonomii istnieje takie pojęcie. Oznacza ono z grubsza, że do kosztów pewnych decyzji należy doliczyć koszty konsekwencji tych decyzji. Na przykład bezsensowna walka z rodziną Gmurków kosztowała miasto 30 milionów. Nie są to koszty procesu, lecz suma strat poniesionych w czasie przeszło 20 letniego sporu. Przypominam, że Gmurkowie żądali trzech milionów za swoją nieruchomość i rozsądniej byłoby zapłacić im tę sumę 22 lata temu.

            PO godnie kontynuuje tradycje realnego socjalizmu nagminnie stwarzającego problemy, z którymi nie był sobie w stanie potem poradzić. Oto przykłady:

            1) Pani minister Hall posłała 5-letnie dzieci do przedszkoli. Pogląd, że dziecko musi zaczynać edukację w tym wieku jest typowym lewackim mitem. Socjalizacja dziecka w przedszkolu sprowadza się w najlepszym wypadku do przyswojenia sobie od kolegów popularnych brzydkich słów i zabaw seksualnych, w najgorszym- do trenowania ulubionej rozrywki grup rówieśniczych, jaką jest wykluczanie wybranej ofiary. Jeżeli naszemu dziecku przypadnie rola ofiary- to dla niego i dla nas prawdziwa tragedia.

            Są oczywiście dzieci, które czują się w przedszkolu doskonale, a co najważniejsze są takie, które muszą w przedszkolu spędzać czas pracy rodziców. Przedszkole i żłobek to jednak smutna konieczność, a nie ideał wychowawczy czy opiekuńczy.

            Przedszkola, które przyjęły w tym roku szkolnym 5-latki musiały ograniczyć przyjęcia 3-latków. Zabrakło tysięcy miejsc dla dzieci, których rodzice pracują. Sceny przed przedszkolami w dniu wywieszenia list przyjęć przypominały sceny przed popularnymi wydziałami uniwersyteckimi. Były łzy awantury i oskarżenia o korupcję i nepotyzm. Byłoby to bardzo śmieszne gdyby nie było tragiczne.

            Wyobraźmy sobie prosty scenariusz. Dziecko kończy trzy lata, rodzice decydują się oddać je do przedszkola, biorą kredyt mieszkaniowy, a matka podejmuje pracę, aby ten kredyt spłacać. Dziecko nie dostało się do przedszkola z braku miejsc. Zatrudnienie opiekunki kosztuje w przypadku osób mało zarabiających tyle ile wynosi pensja matki, nie ma więc najmniejszego sensu. Matka musi zrezygnować z pracy, a rodziny nie stać na spłacanie kredytu.

            Rząd PO proponuje tutaj doskonale jego zdaniem wyjście. Przez rok kredyt będzie spłacać specjalna agenda rządowa. Jest to nie oprocentowana pożyczka, którą po dwuletniej karencji teoretycznie trzeba spłacić w ciągu następnych 8 lat, ale w uzasadnionych przypadkach można uzyskać jej umorzenie.

            W taki oto sposób rodzi się „ wyuczona bezradność”. Rodzina, która z powodu bezmyślności rządzących straciła możliwość samodzielnego rozwiązywania swoich problemów łatwo rozsmakuje w opiece państwa. Postara się o umorzenie pożyczki kredytowej, a za jakiś czas być może przejdzie na garnuszek społeczeństwa.

            Takie są konsekwencje nieprzygotowanego wysłania 5-latków do przedszkoli.

 

            2) Od dłuższego czasu media ekscytują się złymi nawykami żywieniowymi Polaków prowadzącymi do patologicznej otyłości i chorób. W szkołach zabroniono sprzedawania słodyczy i koli. Uruchamia się specjalne programy walki z otyłością i akcje reklamowe.

Prześledźmy przykładowy łańcuch przyczyn takiego stanu rzeczy.

Sadownicy nie mogą sprzedać owoców po cenie pokrywającej koszty produkcji. Na przykład w okolicy Nowego Miasta nad Pilicą ceny dyktuje monopolista- niemiecki właściciel lokalnej przetwórni. To 60 groszy za kilogram wiśni najwyższego gatunku. Sadownicy mogliby wozić wiśnie do Warszawy, ale nie wolno im przecież sprzedawać ich z samochodu ( pani prezydent szczyci się tym, że mandaty za uliczną sprzedaż są bardzo wysokie). Bankrutują i masowo wycinają sady.

            Ludzie nie mający pieniędzy na dobre odżywianie więc kupują bardzo tanią,  bardzo niezdrową wysoko przetworzoną żywność w sąsiedniej Biedronce. Na przykład wędliny, w których jest 0,3% mięsa.

            W Warszawie ceny owoców i jarzyn są bardzo wysokie. W sklepach wiśnie kosztują, co najmniej 5 złotych za kilogram (niedawno kosztowały 10). Niezamożnych Warszawiaków nie stać na zakup owoców w sklepie ( a ze względu na ceny biletów nie stać na dojazd do odległych targowisk gdzie owoce są trochę tańsze.) Zamiast robić w domu zdrowe przetwory kupują na przykład w Biedronce bardzo tani dżem zawierający 1% owoców, konserwanty i estry o zapachu, jak zapewnia producent- „ identycznym z naturalnym”.

            Dopuszczenie ulicznej sprzedaży owoców zaowocowałoby obniżeniem ich cen. Zadziałałaby mityczna niewidzialna ręka rynku. Wiśnie kosztowałyby na przykład 2 złote za kilogram, co zapewniłoby niewielki zysk producentom a cena ta byłaby do przyjęcia nawet dla najuboższych konsumentów.

            Uliczna sprzedaż owoców i warzyw prowadzona jest nawet w centrum Wersalu. Jedyny warunek- sprzedający musi przed odjazdem dokładnie posprzątać. „ U Araba” zaopatrują się nawet bardzo bogaci mieszkańcy Wersalu. Dlaczego Warszawa ma być bardziej elegancka niż Wersal?

            Aby pokazać jak wygląda rachunek ciągniony poprowadźmy nasz przykład ad absurdum. Dziecko nie je owoców i warzyw, bo dla rodziców są zbyt drogie. Kupują tanie, wysoko przetworzone produkty. Dziecko patologicznie tyje. Szkoła kieruje sprawę do sądu rodzinnego i dziecko ląduje w domu dziecka lub w rodzinie zastępczej. Teraz jego utrzymanie spada na barki społeczeństwa. Koszt tego utrzymania to przeszło 2 tysiące złotych miesięcznie.

            W domu dziecka nasz delikwent nie radzi sobie z prześladowaniem wywołanym otyłością. Dołącza do grupy przestępczej. Ląduje w domu poprawczym, a następnie, odpowiednio wyedukowany, w więzieniu. Być może do końca życia będziemy go utrzymywać. A wszystko zaczęło się od zakazu sprzedaży jarzyn i owoców przez producenta w mieście.

            Kto straciłby na dopuszczeniu ulicznej sprzedaży? Przede wszystkim właściciele wielko powierzchniowych sklepów, w których interesie konsekwentnie działa pani prezydent. A przede wszystkim producenci spotów reklamowych i pracownicy specjalnych rządowych programów walki ze złymi nawykami żywieniowymi. I tu jest – jak mówią Niemcy- pies pogrzebany.