O Rekolekcjach Ignacjańskich. Tych Prawdziwych. | |
Wpisał: Tomasz Górski | |
22.09.2014. | |
O Rekolekcjach Ignacjańskich. Tych Prawdziwych.
Znaczenie rekolekcji w życiu duchowym.
Tomasz Górski, „Zawsze wierni”, nr. 5 (174) październik 2014.
Tomasz a Kempis w Naśladowaniu Chrystusa napisał: ”W milczeniu i w ciszy doskonali się dusza pobożna”. Przeczytajmy powoli i uważnie motto tego artykułu: Im bliżej jesteś Boga; tym bardziej jesteś sobą. Czy treść tego zdania nie kłóci się ze wszystkim, co spotykamy wokół nas? A przede wszystkim z przyzwyczajeniami współczesnego katolika nauczonego modernistycznej formy aktywności w dzisiejszym Kościele?
Może niezbyt jasno brzmi to, co napisałem; ale trudno mi w inny sposób rozpocząć te rozważania o rekolekcjach ignacjańskich prowadzonych w Polsce przez Bractwo Św. Piusa X. W powyższym zdaniu przywołuję trzy fundamentalne pojęcia - katolik, forma aktywności, Kościół. Ale jednocześnie każde z nich niejako "dozbrajam" w przymiotnik: współczesny katolik, modernistyczna forma obecności i dzisiejszy Kościół. To nie przypadek, choć pewnie zrobiłem to podświadomie. To raczej dowód na to, jak bardzo używane przez nas słowa zatraciły swoje znaczenia. To dowód na to, jak bardzo, chcąc pozostać normalnymi, potrzebujemy "zabezpieczać się", kiedy chcemy powiedzieć coś oczywistego, a co na naszych oczach, za naszego życia, staje się relatywne, dwuznaczne, wieloznaczne, a nawet odwraca swój pierwotny, tradycyjny i także święty sens. To, oczywiście, nie dzieje się samo z siebie. Wiele wysiłku trzeba było włożyć w to, aby zdezawuować np. słowo "miłość". Niejedno ludzkie pokolenie odeszło, nim demoniczne podchody do słowa "wiara" spowodowały, że w Europie znak krzyża zaczęto definiować jako przejaw ksenofobii i nietolerancji jednocześnie. Również upłynęło wiele wód we wszystkich rzekach, z Tybrem włącznie, nim słowo "kontemplować" najpierw ośmieszone (słynne komunistyczne "kątem pluć!"), bo potem, po roku 1989, zbudować mu pogański ołtarzyk, na którym bożkami są joga, zen, czy nawet kamasutra.
Pogańska "kontemplacja", fałszywa mistyka Kontemplacja w ogóle stała się wyjątkowo modnym sposobem na bycie, na egzystowanie w globalnej wiosce, w rzeczywistości powszechnego "wyścigu szczurów". Dopasowując do takiego świata średniowieczne formuły klasztornych rozważań i modlitw ukierunkowanych na Boga, kontemplację przemianowano na ćwiczenia, warsztaty, seminaria itp. Ale zmieniła się nie tylko nazwa. Zmieniono również treść takich spotkań i - co najgorsze - pod pozorami stosowania metody charyzmatycznego twórcy zakonu jezuitów, św. Ignacego Loyoli, otwierając ludzką psychikę, przestano otwierać ją na Boga. Dzisiaj już nawet buddyjscy mnisi odradzają ludziom wywodzącym się z kręgu kultury chrześcijańskiej medytowanie według tzw. wschodnich technik. Efekt najczęściej bywa odwrotny od oczekiwanego czy też reklamowanego przez organizatorów tych różnych "kursów" i "warsztatów". Zamiast spokoju, przychodzi jeszcze większe rozedrganie, zamiast otrząśnięcia się z depresji uważanej za chorobę cywilizacji zachodniej - uczestnicy takich form "kontemplacji" odczuwają jeszcze większe wahania nastrojów. Tak było np. ze słynnym amerykańskim śpiewakiem i poetą Leonardem Cohenem, który praktykował zen w jednym z buddyjskich klasztorów. Najlepiej te modne "kontemplacje" podsumował francuski fizyk nuklearny o. Jacques Verlinde, który po trzech latach pobytu w Indiach stwierdził, że medytacje "nie tylko nie pomogły mu w rozwiązywaniu problemów, ale przyniosły poczucie bezradności, osamotnienia i nawracającego lęku", co opisał w książce Zakazany owoc. Symptomatyczne jest to, że kontaktu z takimi "egzotycznymi" emocjami szukają najczęściej ludzie tzw. wolnych zawodów, a szczególnie artyści. Swojego hinduskiego guru mieli przecież Beatlesi, do Indii podróżował Jerzy Grotowski, a religijny wegetarianizm buddystów jest wciąż snobistycznie obecny, powodując spustoszenia nie tylko w żołądkach jego już zdecydowanie mniej znanych wyznawców niż wymienieni. Aktorka Małgorzata Braunek (już nieżyjąca) w wywiadzie udzielonym czasopismu "Foyer", deklaruje się jako buddystka, prezentując typowe dla tej mody "pomieszanie z poplątaniem" wartości kulturowych i religijnych. Ale mówi ona również o tym, że każdemu "przydałoby się trochę osadzenia w sobie - chociaż 10 minut dziennie bycia ze sobą samym w ciszy. Zatrzymania, zadumy, refleksji". Zachwycając się Dalajlamą, pewnie nawet nie wiedziała, że niemal dokładnie cytuje Tomasza a Kempis i jak bardzo wielu jej podobnych, nie wiedziała, że to, czego szukała daleko, znajdowało się bardzo blisko, na wyciągnięcie dłoni. Dzień pierwszy - szok milczenia Teraz codzienną, prozaiczną ciekawość, tę ochotę do karmienia się sensacją, musimy poddać nieoczekiwanemu testowi. Milczenie. Żadne tam siadanie w kręgu i opowiadanie nawzajem o swoich intymnościach. Żadne paplanie o niczym i popisywanie się elokwencją i figurami retorycznymi. Masz milczeć. Milczeć i rozpocząć nieoczekiwaną w tych okolicznościach wędrówkę do wnętrza siebie. Do siebie, aby znów usłyszeć Pana Boga, który jest w każdym z nas zagadywany i zaklaskiwany przez 365 dni w roku. Jest sierpień pewnego roku - kilka lat temu. Jesteśmy w przeoracie Bractwa Św. Piusa X w Warszawie. Na rekolekcje ignacjańskie z całej Polski przyjechała tu wyjątkowo liczna grupa ludzi - blisko 30 osób. Skromne, wieloosobowe pokoje. Cisza. I my odtąd także mamy milczeć - po to, ażeby usłyszeć, co mówi do nas Bóg. Musimy trwać w tym milczeniu, w tym nie zwracaniu uwagi na otoczenie, na nikogo, na nie przeszkadzaniu komukolwiek, kto jest obok - w tym wszystkim musimy znów nabrać respektu przed Bogiem. Musimy przywrócić w sobie cały należny Mu szacunek. To tyle na początek. Aż tyle. Chyba nikt z obecnych tutaj, którzy postanowili wziąć udział w rekolekcjach, nie wie jeszcze, jak milczenie może boleć... Nie wie, jak bardzo pokora wobec Boga jest przeciw światu, w którym żyjemy. Wmawiano nam przez lata, że Boga nie musimy się bać, bo On jest przede wszystkim "od miłości.. .". Słuchaliśmy, aż w końcu, niejako przy okazji, pozbawiliśmy się możliwości rozmawiania z Nim. Nie mając respektu, należytego dystansu do Boga, nie mieliśmy też szansy usłyszenia Go. "Człowiek został stworzony, aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i służył Mu, i dzięki temu zbawił duszę swoją" tak pisze św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych, które od bez mała pięciu wieków są podstawą chrześcijańskiego wychowania (pierwsze drukowane wydanie pochodzi z 1548 r.). A więc wszystkie pytania, na które współczesny człowiek nie potrafi odpowiedzieć, a wciąż je sobie zadaje; wszystko jest takie proste. Kim jestem? Po co? Dlaczego? - św. Ignacy nie ma tutaj wątpliwości. Cały świat, wszystko, co w nim się znajduje, jest po to, by człowiekowi "służyć pomocą w zmierzaniu do celu, dla którego został stworzony". W ten sposób, już dnia pierwszego, dowiadujemy się, co naprawdę znaczy "cywilizacja katolicka". I wszystko zaczyna do siebie pasować. Widać więc zło poubierane w kolorowe szaty; zło, które może tylko zniewalać. Logiczny też staje się nasz wybór drogi życiowej i świadomość, że dana nam wolność to tak naprawdę możliwość wyboru środków do celu. Pracy, szkoły, współmałżonka, szaty zakonnej lub kapłańskiej itd. Jest o czym myśleć tej nocy, tym bardziej, że kładziemy się spać po długiej modlitwie, tak rzadkiej dotąd w naszym życiu.
Dzień drugi - wysiłek rachunku sumienia To prawda, nasza duchowość jest powierzchowna. Zupełnie nie zauważyliśmy, kiedy to się stało, że ludzką uczuciowość sprowadzono jedynie do kontaktów z płcią przeciwną albo do emocjonowania się materialnym sukcesem. Wszystko z reguły w bardzo prostackim anturażu. Miłość zdobi .dziś sztandary i t-shirty, ale to tylko hasło. Hasło, które skutecznie przytłumiło wszelkie wątpliwości, wszelkie wyrzuty sumienia. Tymczasem konieczność myślenia o tym, co złe w każdym z nas, ów naturalny rachunek sumienia, staje się ogromnym wysiłkiem. Tak dużym, że zaczynamy bać się samych siebie, bać się uświadamiania sobie swoich grzechów. A to właśnie jest najważniejszym zadaniem drugiego dnia rekolekcji, koniecznym do wykonania, aby móc iść dalej. Trzeba więc przygotować się do tego "skoku", do "walki z grzechem w swej duszy". Okazuje się, że potrzeba nam trzech rzeczy. Po pierwsze - modlitwy. Po drugie - modlitwy. Po trzecie - modlitwy. Jedną z najważniejszych, wręcz iluminacyjnych puent naszych rozważań jest stwierdzenie, że kiedy sami chcemy decydować o tym, co jest dobre, a co złe, to sprzeciwiamy się Bogu. Kiedy to sobie uświadomimy, to runie w gruzach cała modernistyczna konstrukcja współczesności. I jesteśmy sami w kaplicy. Przed nami, w tabernakulum - Tajemnica. Sam Bóg. Klęczymy. Rozważamy. Myślimy o Jezusie; o tym, jak On stał się naszym sztandarem w walce z szatanem; i za jaką ludzką cenę. Rozmawiamy z Nim: "Panie Boże, pomóż mi przyjść do Ciebie. Pomóż teraz wyrzucić z głowy to, co przeszkadza... Pozwól mi dotrzeć do Ciebie, bo to Ty mnie stworzyłeś, więc wszystko, co jest mną, jest Twoje.. .". Chowam twarz w dłoniach. Już wiem - miłosierdzie Boże to wielki dar, ale człowiek, w którym nie ma żalu za grzechy, skruchy i modlitwy o dobrą spowiedź - taki człowiek na ten dar liczyć nie może. Nie rozumiejąc, co to jest grzech, nie zrozumiemy, co to jest odkupienie. Jeżeli dzisiaj, jak Polska długa i szeroka, księża nie chcą (dlaczego?!) mówić o piekle, to jest to zdrada naszej wiary. W Fatimie Matka Boża dała trójce dzieci wizję piekła. Nigdy o tym nie zapomniały. W tej drodze do Boga najlepszym sojusznikiem może być więc Matka Boża i to do Niej warto wyciągnąć ręce przed snem.
Dzień trzeci - spowiedź generalna Spowiedź generalna. Rachunek sumienia z całego życia. Oto mamy szczęście przeżyć jedno z największych i pewnie najważniejsze doświadczenie życia. Ktoś może pomyślał nawet, że to taka próba generalna przed sądem, jaki nas czeka "u nieba bram, u św. Piotra". Dorośli ludzie dotykają tajemnicy, jaką jest dar pokory. Cieszymy się więc jak dzieci własnym przejęciem, emocją kontaktu z kapłanem, emocją kontaktu z miłosiernym Bogiem. Cieszymy się otrzymaną pokutą. Ale to "cieszenie" dociera do nas później, znacznie później. Wcześniej otrzymujemy jeszcze dar tradycyjnej Mszy św. I do Komunii św. przystępujemy właśnie niczym dzieci, jakby pierwszy raz. "Najcięższą chorobą, trapiącą czasy nam współczesne, źródłem zarazem obfitym wszelkiego zła, nad którym słusznie ubolewa każdy rozumny człowiek - jest lekkomyślność i bezmyślność, pędząca na oślep ludzi na bezdroża". Myśl tę w roku 1929 zawarł papież Pius XI w encyklice poświęconej znaczeniu rekolekcji zamkniętych. Ojciec Święty podsumowuje, pisząc o ćwiczeniach duchowych, które konstytuują takie rekolekcje: "One to bowiem, popychając umysł ludzki do pracy, abyśmy głębiej badali nasze myśli, słowa i czyny i pilniej wnikali w nasze sumienia, już tym samym tak przedziwnie wspomagają władze duchowe człowieka, że w tej znakomitej szkole ducha umysł przywyka do dojrzałego i sprawiedliwego sądu o rzeczach, wola zaś bardzo się wzmacnia, namiętności opanowuje rozwaga, cała działalność naszego życia, kierowana zastanowieniem, dostraja się skutecznie do pewnej rozumnej normy, dusza wreszcie osiąga wrodzone swe dostojeństwo i podniosłość". Tak, kiedy już znamy swoje "miejsce w szeregu" Bożego planu, to czas na poznanie najważniejszego ludzkiego punktu odniesienia, jakim jest postać Jezusa Chrystusa. Naśladowanie Jego ma być celem każdego katolika. I zdecydowanie nie chodzi tutaj o ucieczkę w tzw. dewocję. Prawdziwym wyzwaniem jest rzeczywistość i prawda. Rzeczywistość życia Syna Bożego pośród ludzi, która jest tożsama z czasem naszego życia. I prawda tych rzeczywistości, tak jak definiował ją swoim życiem Chrystus. Naśladowanie to dzisiaj podstawowa norma. Na niej bazuje wszelka reklama. Na niej swoje wpływy budują media. To także baza dla działalności zła. W efekcie ludzie znają nie Chrystusa, a Jego karykaturę, jaka pasuje im do doraźnych mód i trendów. W konsekwencji może więc być Jezus pop-artu, można mu nałożyć twarz Che Guevary, może być blokersowy, hip-hopowy i rapowy... Ale przecież On ma tylko jedną twarz i ją właśnie musimy poznać, aby wiedzieć, jak żyć. Dzień czwarty - pacyfizm czy walka? Katolik to człowiek modlitwy, ale też równocześnie człowiek walki. Nie ma cienia przesady w odwoływaniu się katolików do etosu rycerskiego. Każda modlitwa to już bitwa z szatanem. A przecież takich bitew, potyczek i całych kampanii jest w naszym życiu co niemiara. Trzeba więc być rycerzem i umieć posługiwać się mieczem. Diabeł, o czym dobrze wiemy, nigdy nie ustaje w zabieganiu o nasze dusze. A broni używa strasznej. Oto człowiek staje przed pożądliwością ciała i oczu, oto zaczyna przepełniać go pycha. I sztandar Chrystusa, w tym bitewnym zgiełku upada na ziemię. A przecież nam nie wolno oddać tego sztandaru w ręce wroga. Nie wolno i już! Bo cóż nam wtedy zostanie? Przywołajmy tutaj raz jeszcze papieża Piusa XI i jego encyklikę o rekolekcjach zamkniętych: "Konstytucją apostolską Summarum pontificum, wydaną 25 lipca 1922 roku, św. Ignacego z Loyoli ogłosiliśmy i ustanowiliśmy niebieskim patronem wszystkich ćwiczeń duchowych. Istotnie: wyborna duchowna nauka, zupełna, daleka od niebezpieczeństw i błędów fałszywego mistycyzmu, zdumiewająca łatwość zastosowania tych ćwiczeń do każdej klasy i każdego stanu ludzi". I faktycznie, św. Ignacy w sposób wręcz cudowny łączy w swych instrukcjach do ćwiczeń duchowych i to, co czysto duchowe, i to, co bardzo praktyczne, a co jest tak naprawdę kwintesencją walki ze złem pod sztandarem Chrystusa. Oto przykładowo jedna z reguł dotyczących po prostu jedzenia: "Przede wszystkim powinno się uważać, by cały umysł nie przykładał uwagi do tego, co się spożywa, i by nie dać się ponosić apetytowi. Zamiast tego trzeba być panem siebie tak w sposobie jedzenia, jak i w ilości tego, co spożywamy". Prosząc Pana Boga, aby przyjął nas pod swój sztandar, aby pozwolił nam być jego rycerzami, musimy pamiętać, że odbędzie się to tylko na Jego warunkach, ale zawsze z wykorzystaniem naszych talentów. I niekoniecznie nasze rycerstwo ma się od razu objawiać w jakichś spektakularnych bitwach, transmitowanych na żywo przez telewizję. Ciągle św. Ignacy przypomina nam o tym. Ciągle kapłan podczas Mszy św., całkowicie oddany spełnianiu Ofiary Chrystusa, przypomina nam o tym. Jakże to inne od tego, co wokoło, jakże inne od bliskiej protestanckim obrządkom dzisiejszej Mszy w polskich świątyniach. Nie można służyć dwóm panom, nie można walczyć pod dwoma sztandarami. Musimy dokonać wyboru. Dotąd, dla wielu z nas, wybór uniemożliwiała nieświadomość. Teraz, kiedy już wiemy, nie ma odwrotu, musi zapaść decyzja. Nie zbiorowa, ale indywidualna, osobista aż do końca. Trudno nie zgodzić się z tezą, że nasze czasy charakteryzują się panicznym strachem przed dokonywaniem wyborów, przed podejmowaniem decyzji. Wokoło rządzi bylejakośći życie z dnia na dzień, pod wpływem chwili, reklam. Dziecinniejemy. Bez dyscypliny, bez autorytetu. A więc, jak żyć z Bogiem i dla Boga? Zdefiniujmy plusy i minusy naszego życia (rodzina, praca, talenty, uwarunkowania). I pomyślmy. Co i jak każdy z nas może zrobić? Co może czynić? Nadszedł czas na rekolekcyjne postanowienia.
Dzień piąty - umiesz bronić swoją wiarę? Oryginalny i przez wieki praktykowany cykl ćwiczeń duchowych św. Ignacego Loyoli trwał tak naprawdę cztery tygodnie (czterotygodniowe rekolekcje ignacjańskie nadal przechodzą członkowie zakonów, m.in. jezuici. Na potrzeby świeckich zostały opracowane różne formy skrócone, np. taka, jaką opisuje autor - przyp. red.). Cztery tygodnie skupienia, maksymalnej koncentracji i. .. milczenia, o którym już wspominałem. Myślę, że nawet w nim zasmakowaliśmy. Ale pomyślmy o tym, co było - o tych trzydziestu dniach w intensywnym kontakcie z Panem Bogiem; w kontakcie z kapłanem; w skupieniu, na byciu wobec Boga, w Jego służbie i pod sztandarem Chrystusa. Zdaje się to dziś takie abstrakcyjne. No bo skąd wziąć tyle wolnych dni? Jak zostawić dom na tak długo? No, ale przecież już to czujemy, ten Boży rytm. A więc może jednak byłoby to możliwe? Tymczasem kapłani Bractwa chcą nam wypełnić każdą minutę tych danych nam kilku, zamiast kilkudziesięciu dni. Kapłani ofiarują nam całych siebie i uczą nas walczyć ze złem. Uczą i wyposażają w potrzebną zbroję i oręż. Równolegle do rozważań i kontemplacji poznajemy zapomniany dzisiaj sens słowa "apologetyka". Napisałem, że nie znamy sensu tego słowa, ale tak naprawdę pojęcie to jest w ogóle nieobecne we współczesnym nauczaniu Kościoła. A przecież przez całe pokolenia, począwszy od lekcji religii dla dzieci ze szkoły podstawowej, katolicy uczyli się, jak bronić podstaw swojej wiary i jak odpowiadać na zarzuty. A tych nie brakuje, szczególnie w czasach narzucanego nam ekumenizmu i związanej z nim herezji o możliwości zbawienia się przez jakąkolwiek wyznawaną religię. Na szczęście jest dokładnie tak, jak genialnie ukazał to Mel Gibson w Pasji. Śmierć Chrystusa na krzyżu to uwieńczenie knowań szatana, powód do jego nikczemnej radości. Ale jednocześnie, właśnie wtedy, kiedy diabeł myśli, że wygrał, przegrywa. Z triumfu zła Bóg zawsze chce wyprowadzić większe dobro. Widzimy więc dzisiejsze detronizowanie Chrystusa, co przynosi coraz bardziej widoczne rządy diabła. Do znanych w dziejach triumfów zła poprzez krwawe prześladowania, moralny upadek i herezje, doszła jeszcze zdrada, czyli głoszenie odwrotności nauki Chrystusa przez ludzi, którzy są wewnątrz Kościoła. Zachowuje się tradycyjne słownictwo, ale słowa znaczą już coś innego. I oto żyjemy w czasie zdrady. Czy wyrośnie z tego dobro? Oto podejmujemy nasze postanowienia rekolekcyjne. Każde z nich, nawet te bardzo osobiste, to początek dawania świadectwa, dawania przykładu innym, to początek tak potrzebnego apostolatu katolickiej Tradycji, początek dobra. Bo w tym wszystkim ważne jest, aby nie być samemu w wierze, aby nie być samemu w modlitwie. A najważniejsze, aby stając się rycerzem Chrystusa i Jego Matki - Niepokalanej, nie stać się błędnym rycerzem.
Dzień szósty - ostatni i pierwszy Spośród wielu słów, wielu bardzo ważnych słów, usłyszanych na ignacjańskich rekolekcjach, najbardziej utkwiło mi w pamięci jedno stwierdzenie ks. Karola Stehlina: "Wiara to nie uczucie. Wiara to depozyt dla rozumu. Depozyt wiary. Światło. Prawdziwa odpowiedź na te odwieczne, ludzkie pytania - skąd, po co i dokąd zmierza ten świat?". Kiedy pytamy, jak wytrwać w wierze, wówczas pomyślmy o wszystkich świętych męczennikach, ale nie tak ikonograficznie, tylko bardzo praktycznie. O tym, dlaczego nie ulegli pokusie, dlaczego odrzucili wygodne życie, dlaczego nie ulękli się śmierci. O ich radości w Bogu. Pomyślmy też o wielu współczesnych bożyszczach, o ich celuloidowym życiu i pustych karierach. O tych, których bezczelnie zwie się ikonami lub postaciami kultowymi. Pomyślmy o ich samotności. O przerażeniu wobec śmierci. Wiara to nadzieja na wieczność. Kiedy wiesz gdzie i jak iść, to zrozumiesz miłość, która jest ciągłym oddawaniem się, wzajemnym udzielaniem się sobie. Jeszcze milczymy, jeszcze przez chwilę. Wkrótce będziemy w drodze do naszych domów. I to będzie nasz dzień pierwszy, dzień przeżyty z Bogiem. I tak jak św. Ignacy modlimy się: "Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś, Tobie, Panie, to oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza. Amen". |