Prawa ekologia | |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
27.04.2007. | |
Izabela Brodacka Falzmann Prawa ekologia Zaangażowałam się kiedyś gorąco w sprzątanie pewnej uroczej miejscowości, powiedzmy przykładowo (bo to nie żaden „donos obywatelski") - Kaczych Dołków Mniejszych. Z lasu, stawów i wąwozów wynieśliśmy ogromne ilości puszek, plastikowych butelek, stare wózki, dziurawe garnki, zepsute kuchenki. Okazało się jednak, że najbliższe wysypisko w Kaczych Dołkach Większych jest już przepełnione, natomiast na transport śmieci gdzieś dalej gmina nie ma pieniędzy. Zgromadzone odpadki straszyły zapewne ludzi przez kilka dni, po czym „rozpełzły" się po okolicy, albo trafiły do najbliższego lasu. Jak widać sprzątanie Kaczych Dołków Mniejszych ma sens tylko wtedy gdy śmiecie zgodzą się przyjąć Kacze Dołki Większe, sprzątanie Woli -jeżeli śmiecie przyjmie Żoliborz, sprzątanie Polski - gdyby śmiecie, podrzucić, na przykład do Niemiec (niestety to nam sąsiednie kraje podrzucają pod różnymi pretekstami swoje odpadki) sprzątanie Ziemi -gdyby śmiecie dało się wysłać w Kosmos (były takie pomysły, oj, były).... Izabela Brodacka Falzmann Prawa ekologia Natura pożerająca, natura pożerana , Dzień i noc czynna rzeźnia dymiąca od krwi. I kto ją stworzył ? Czyżby dobry bozia. Tak, niewątpliwie one są niewinne: Pająki, modliszki, rekiny, pytony. To tylko my mówimy: okrucieństwo. ( z wiersza Czesława Miłosza „ Do Pani Profesor w obronie honoru kota i nie tylko” ) Od czasu do czasu miłośnicy przyrody organizują widowiskowe akcje. Nie wpuszczają widzów do cyrku, oblewają farbą futra elegantek albo uzbrojeni w ogromne wory zbierają śmiecie w lasach i na łąkach. Zaangażowałam się kiedyś gorąco w sprzątanie pewnej uroczej miejscowości, powiedzmy przykładowo (bo to nie żaden „donos obywatelski") - Kaczych Dołków Mniejszych. Z lasu, stawów i wąwozów wynieśliśmy ogromne ilości puszek, plastikowych butelek, stare wózki, dziurawe garnki, zepsute kuchenki. Okazało się jednak, że najbliższe wysypisko w Kaczych Dołkach Większych jest już przepełnione, natomiast na transport śmieci gdzieś dalej gmina nie ma pieniędzy. Zgromadzone odpadki straszyły zapewne ludzi przez kilka dni, po czym „rozpełzły" się po okolicy, albo trafiły do najbliższego lasu. Jak widać sprzątanie Kaczych Dołków Mniejszych ma sens tylko wtedy gdy śmiecie zgodzą się przyjąć Kacze Dołki Większe, sprzątanie Woli -jeżeli śmiecie przyjmie Żoliborz, sprzątanie Polski - gdyby śmiecie, podrzucić, na przykład do Niemiec (niestety to nam sąsiednie kraje podrzucają pod różnymi pretekstami swoje odpadki) sprzątanie Ziemi -gdyby śmiecie dało się wysłać w Kosmos (były takie pomysły, oj, były) Brzozowe łapcie też nie ekologiczne Akcja sprzątania Ziemi, choć ze względu na swą beznadziejność ma niewielkie znaczenie praktyczne, ma (przez tą beznadziejność właśnie) pewne znaczenie wychowawcze. Uświadamia nam wszystkim, że żyjemy w układzie zamkniętym i czasy, kiedy nieczystości spływały „gdzieś" do morza, a w lesie nie brakowało drewna na opał, dawno się skończyły. Większość akcji organizowanych przez różne „frakcje" zielonych ma niestety niewielkie znaczenie praktyczne, a przez swą niekonsekwencję często nie ma nawet znaczenia ideologicznego, są one co najwyżej sygnałem pewnych trudnych do rozwiązania problemów. Całkowicie niekonsekwentne i bez znaczenia praktycznego są na przykład akcje skierowane przeciwko producentom, sprzedawcom i użytkownikom futer. Niekonsekwentne, bo rzadko widujemy obrońców zwierząt biegających w zimie w plastikowych sandałkach czy też w brzozowych łapciach (zaprotestowałoby przeciwko temu zapewne stowarzyszenie obrońców brzóz). Plastikowe obuwie jest zresztą niezdrowe (w tym sensie „nie ekologiczne"), produkcja tworzyw sztucznych zatruwa środowisko, zużyte buty są takim samym problemem, jak plastikowe butelki czy inne przenoszone z miejsca na miejsce (co nazywamy sprzątaniem) nie dające się przetworzyć odpadki. Noszenie skórzanych butów różni od noszenia futer tylko to, że mniej rzucają się w oczy.
Soczewica dla kotów Wyobraźmy sobie jednak przez chwilę, że wszyscy używamy plastikowego czy drewnianego obuwia, nie jadamy mięsa i nie zabijamy w żadnych okolicznościach zwierząt. Staje przed nami natychmiast problem lawinowego wzrostu niektórych populacji zwierzęcych (środki antykoncepcyjne dla jeleni?) problem utrzymania sztuk starych i chorych (eutanazja na żądanie?) czyli problemy, z którymi ludzkość nie potrafi się uporać w obrębie własnego gatunku. Ciekawe co obrońcy zwierząt zrobiliby z żyjącymi obecnie w niewoli zwierzętami mięsożernymi. Pozwoliliby im umrzeć z głodu, czy (z właściwą sobie hipokryzją) wypuściliby do lasu Kabackiego w nadziei, że matka natura sama rozwiąże ten problem. Drapieżne rybki tropikalne należałoby chyba w tym samym celu wpuścić do Wisły, psy zaś i koty przyuczyć do jedzenia soczewicy. A może należałoby zawiesić na jakiś czas zasadę nie zabijania zwierząt i zlikwidować w tym okresie wszystkie stwarzające problemy egzemplarze (można by to nazwać czynną walką o prawa zwierząt - podobnie „czynnie" walczyli komuniści o pokój). Konsekwentne nie zabijanie jest jak wiadomo niemożliwe. Nie umiejąc asymilować musimy godzić się na śmierć odżywiających nas roślin, w obronie własnej musimy zwalczać pasożyty i bakterie. Nie chciałabym dożyć czasów, w których specjalny sąd ekologiczny będzie rozstrzygał czy nie przekroczyłam granic obrony koniecznej w stosunku do solitera. Globaliści nie lubią człowieka Jeżeli uważamy się za część natury, nie wywyższamy się nad nią i pokornie stosujemy się do jej praw, nie możemy odmawiać sobie prawa do zabijania przedstawicieli innych gatunków w interesie własnym. Jeżeli natomiast z różnych przyczyn, choćby ze względu na różniący nas od zwierząt rozwój mózgu, stawimy się ponad naturą, jeżeli przypisujemy sobie prawo i narzucamy obowiązek moralnego oceniania naszych (i nie tylko naszych) czynów, nie możemy traktować śmierci zwierzęcia tak samo jak śmierci człowieka. Członkowie różnych ruchów ekologicznych zdają się jednak traktować śmierć zwierzęcia jako coś o wiele gorszego niż śmierć człowieka, prezentując w ten sposób zaiste samobójczy brak solidarności gatunkowej. Załamując ręce nad wyjętym z łona matki karakułem wykazują całkowitą nieczułość wobec tak samo traktowanych ludzkich płodów, co więcej są na ogół zwolennikami aborcji zmniejszającej populację najbardziej rzekomo drapieżnego i zagrażającego Ziemi gatunku, jakim jest człowiek. Zauważmy, że człowiek jest w ogóle przez wszelkiej maści uniwersalistów i globalistów najmniej lubianym gatunkiem i o ile w stosunku do świata zwierząt i roślin skłaniają się oni do rozwiązań naturalnych (czyli chcą -przynajmniej teoretycznie pozostawić przyrodzie ustalenie właściwej homeostazy), w stosunku do człowieka proponują rozwiązania wręcz totalitarne (przykładem tego jest konferencja demograficzna w Kairze zajmująca się technikami ograniczania ludzkiej rozrodczości). Sojusz uniwersalistów Nic to dziwnego, jeżeli uświadomimy sobie, że w objęcia uniwersalizmów i globalizmów chronią się (nie tylko w Polsce zresztą) byli marksiści i ogólnie rzecz biorąc, lewacy. Zgodnie z ich pomysłami ludność krajów rozwijających się powinna - dla własnego dobra oczywiście - pozwolić się wykastrować i zrezygnować z rozwoju cywilizacyjnego (czyli utworzyć skansen); dzieci nienarodzone - też dla ich własnego dobra - powinny być swobodnie „usuwane", a starcy i chorzy - bezboleśnie przenoszeni do krainy wiecznych łowów. Działalność lewackich uniwersalistów oraz niektórych „ekologów głębokich" przyniosła ochronie środowiska więcej szkody niż pożytku. Utopijność programu ochrony wszelkiego życia sprawia, że usuwamy ze świadomości problem niepotrzebnej śmierci zwierząt. Agresywna walka z pokazami tresowanych zwierząt w cyrku (żyjących we względnie dobrych warunkach) przesłania problemy zwierząt naprawdę dręczonych i katowanych, na przykład koni kupowanych na jeden sezon do zwożenia w górach drzewa, które gdy opadają z sil „uruchamia się" za pomocą rozpalanego pod brzuchem ogniska. O rozumną ekologię Awantury pod popularnymi jadłodajniami zniechęcają „mięsożernych" do zastanawiania się nad realnym problemem jakim jest straszliwa ilość nie-przetwarzalnych odpadów produkowanych przez te jadłodajnie oraz napawają obawą, że w wypadku zwycięstwa „zielonych" w wyborach, „mięsożerni" będą jedli rozgotowaną brukiew w specjalnych obozach reedukacyjnych. Nie ma chętnych do zajęcia się takimi sprawami jak działalność lobby energetycznego forsującego koncesje i uzależniającego nas przez „rurę" od wschodniego sąsiada, których nie da się rozwiązać własnymi siłami bez sojuszników politycznych. Prawicę zniechęcają do „zielonych" ich proaborcyjne poglądy oraz skłonność do wprowadzanych pod przymusem rozwiązań globalnych (czyli totalitarnych). Lewica -jak to lewica - poprzestaje na umieszczaniu haseł ekologicznych w swych programach wyborczych, których i tak nie zamierza realizować. Działalność i wrażliwość ekologiczna staje się etapem rozwojowym, dziecięcą chorobą, której nikt naprawdę poważnie nie traktuje. Organizacje ekologiczne, nie będące dla nikogo partnerem, zajmujące się marginalnymi w oczach większości społeczeństwa problemami stają się - chcąc nie chcąc - folklorem, nad którym co najwyżej pochylają się z nabożeństwem różni badacze kontrkultury. Artykuł drukowany w nr 94 ( 534 ) tygodnika Głos 20. V 1998 Zobaczcie, proszę, jak aktualny.. MD
|
|
Zmieniony ( 29.10.2007. ) |