Rzeź Pragi preludium mrocznej epoki | |
Wpisał: Andrzej Solak | |
04.11.2014. | |
Rzeź Pragi – preludium mrocznej epoki Andrzej Solak 2014-11-4 pch24
W listopadzie 1794 roku warszawska Praga spłynęła krwią. Potworna rzeź jeńców, rannych i ludności cywilnej, dokonana przez żołdaków zwycięskiego Suworowa, przesądziła o upadku powstania kościuszkowskiego. W tym samym czasie rewolucyjna Francja, w którą zapatrzone były rzesze naszych insurgentów, prowadziła zorganizowane ludobójstwo w Wandei.
4 listopada 1794 roku pułki rosyjskie dowodzone przez hrabiego Aleksandra Wasiljewicza Suworowa ruszyły do szturmu warszawskiej Pragi. Polski opór był mężny, pobojowisko zasłały tysiące ciał. Ostatnia wielka bitwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów trwała cztery godziny. Wszelako doskonała koordynacja działań oddziałów rosyjskich - potężne wsparcie artyleryjskie, strzelcy wyborowi dziesiątkujący szeregi obrońców, wreszcie wprowadzenie do akcji jednostek saperów, którzy sprawnie dokonywali wyłomów w umocnieniach torując drogę piechocie i kawalerii – to wszystko przesądziło o sukcesie szturmu. Resztki wojsk polskich wycofały się na lewy brzeg Wisły. I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło… W przeddzień szturmu Suworow w rozkazie skierowanym do swych podkomendnych żądał od nich: Nie wdzieraj się do domów, nieprzyjaciela proszącego o łaskę oszczędzaj, bezbronnych nie zabijaj, nie walcz z babami, małoletnich nie ruszaj. Tymczasem po zakończeniu bitwy wydarzyła się rzecz potworna. Ogarnięci amokiem Moskale rzucili się dobijać rannych i mordować jeńców. Potem uderzyli na ludność cywilną. Przez dobrych kilka godzin trwała masakra bezbronnych. Ofiary ginęły od ciosów bagnetów, siekier i szabel, miażdżono im głowy kolbami karabinów, obnoszono nadziane na ostrza pik maleńkie dzieci. Zabijano duchownych katolickich, między innymi siedmiu zakonników z zakonu bernardynów – samych niedołężnych starców. Na ulicach piętrzyły się sterty ludzkich zwłok. Morderców ogarnął prawdziwy szał, nie zważali na oficerów, którzy próbowali przerwać rzeź. Pułkownik Christofor Andriejewicz Lieven, który w szturmie prowadził do ataku pułk muszkieterów tulskich, teraz na widok grenadiera dobijającego rannych Polaków siekierą i bagnetem, krzyknął wzburzony: - Bić się można z uzbrojonymi, lecz nigdy z rannymi i zupełnie bezbronnymi! Zabójca odwarknął mu: - Wszystko to psy, walczyli przeciw nam, więc muszą zginąć! Zaraz potem ciosem topora rozpłatał głowę kolejnej ofierze. Pułkownik Lew Nikołajewicz Engelhardt, dowódca pułku grenadierów syberyjskich, wspominał ze zgrozą: (...) piętrzyły się stosy ciał żołnierzy, cywilnych, Żydów, księży, zakonników, kobiet i dzieci. Na widok tego wszystkiego serce zamierało w człowieku, a obmierzłość obrazu duszę jego oburzała. W czasie bitwy człowiek nie tylko nie czuje żadnej litości, ale rozzwierzęca się jeszcze, lecz morderstwa po bitwie to hańba! Klęska Upadek Pragi przesądził o losach insurekcji. Doniesienia o rzezi całkowicie złamały ducha oporu. Po paru dniach wojsko polskie opuściło Warszawę, a 18 listopada Najwyższy Naczelnik powstania Tomasz Wawrzecki skapitulował przed Rosjanami. W następnym roku Rosja, Prusy i Austria dokonały kolejnego, tym razem całkowitego rozbioru ziem polskich. Na Aleksandra Suworowa spadł prawdziwy deszcz nagród. Pilnie dbał on o podtrzymanie swej wojennej sławy. W przesłanych raportach przechwalał się, że z pobojowiska na Pradze zebrano 13 340 zabitych Polaków, kolejnych 3 tysiące zmarło z powodu odniesionych ran bądź zginęło próbując przeprawić się przez Wisłę, a 12 800 wzięto do niewoli. Były to liczby poważnie wyolbrzymione – całość sił broniących Pragi nie przekraczała 18 000 żołnierzy i ochotników. Jak się zdaje, zwycięski wódz musiał zaliczyć do swych „przewag” również ofiary rzezi – tych zaś było około 7 tysięcy. Masakra cywilów, jeńców i rannych na Pradze najpewniej nie była działaniem zaplanowanym, ale jej następstwa w postaci upadku morale wojska powstańczego okazały się nadspodziewanie korzystne dla wrogów Rzeczypospolitej. Pozostaje do wyjaśnienia powód owego wybuchu nienawiści prostych Rosjan do warszawskiego ludu. W tym celu musimy cofnąć się w czasie o kilka miesięcy, do pierwszych tygodni insurekcji. Dni kwietniowe Pół roku przed opisanymi wyżej wydarzeniami, na wiosnę 1794 roku, w Warszawie stacjonował silny garnizon rosyjski. W dniu 17 kwietnia, na wieść o działaniach wojsk Kościuszki, w mieście wybuchło powstanie. W ciągu trzech dni stolica została oswobodzona. Mniej niż połowa rosyjskiego garnizonu zdołała wydostać się z miasta. Około 4,4 tysiąca żołnierzy carycy zginęło lub dostało się do niewoli. To świetne zwycięstwo obfitowało w chwalebne epizody, jednak miało również swą ciemną stronę. W walki masowo zaangażowało się pospólstwo polskie i żydowskie, co potem, w okresie PRL, doczekało się iście hagiograficznych opisów. Czerwoni historycy chętnie podkreślali rewolucyjny charakter owych wystąpień, za to skrzętnie pomijali pewne niewygodne szczegóły, które miały istotny wpływ na brutalizację konfliktu. Otóż plebejscy radykałowie działali z wielką odwagą, ale i niesłychanym okrucieństwem, dobijając rannych i wycinając w pień jeńców rosyjskich, a niejako przy okazji grabiąc ile wlezie własność prywatną i kościelną. Niestety, takich zdarzeń było sporo. W kamienicy Rudzińskiego przy ulicy Mazowieckiej oddział grenadierów syberyjskich stawiał przez dłuższy czas zacięty opór. W końcu Rosjanie skapitulowali. Kiedy wyszli na ulicę, rzucił się na nich tłum pospólstwa i dokonał masakry. Obecny na miejscu polski oficer z regimentu „Działyńczyków” (ogromnie zasłużonego podczas walk) próbował ocalić nieszczęsnych. Tłum skatował go, a następnie wdarł się do kamienicy i złupił ją doszczętnie. W klasztorze Kapucynów wybito oddział rosyjski, następnie ograbiono zwłoki poległych. Ofiarą rabunku padły także pomieszczenia klasztorne – zabrano własność zakonników oraz złożone tam depozyty osób prywatnych. Szczególnie głośna była śmierć pułkownika księcia Fiodora Gagarina, ogromnie lubianego i szanowanego przez Polaków. Ranny w czasie walk, został przeniesiony do Kuźni Saskiej, gdzie lekarz przystąpił do opatrywania mu ran. Tam też rannego dopadło pospólstwo, by zarżnąć go na stole operacyjnym. Gdy ustały walki, porachowano ofiary. Poległych Rosjan znaleziono 2 265 – nie wiadomo ilu padło w walce, ilu zaś zamordowano po wzięciu do niewoli (straty polskie, wliczając w to uśmierconych przypadkowo cywilów, nie przekraczały 1 200 ludzi). Zabitych ułożono w stosy, porachowano, po czym… zepchnięto w nurty Wisły. Być może „grabarze” chcieli w ten sposób zapobiec wybuchowi epidemii w mieście, ale odbierano to również jako próbę zastraszenia wojsk nieprzyjaciela, zajmującego wówczas pozycje pod Zakroczymiem. Istotnie, widok setek ludzkich trupów płynących Wisłą od strony Warszawy wywołał olbrzymie wrażenie. Rosjanie przekazywali sobie z ust do ust prawdziwe bądź wyolbrzymione wieści o okrutnej kaźni ich kolegów. Wszakże nie było przestrachu – była stale potężniejąca nienawiść, co potem eksploduje z potworną mocą. W listopadowym szturmie Pragi uczestniczyło kilka batalionów, którym pół roku wcześniej udało się wydostać z Warszawy. Żołnierze ci dobrze zapamiętali śmierć swych kolegów. Wszystko to tłumaczy, jak doszło do rzezi Pragi, ale w żaden sposób nie stanowi jej usprawiedliwienia. Przecież mordercy małych dzieci czy niedołężnych zakonników wiedzieli doskonale, że ich ofiary nie miały nic wspólnego z kwietniową makabrą. Wielcy przegrani Z perspektywy czasu widać, że przegrali wszyscy główni aktorzy dramatu, jaki rozegrał się wówczas nad Wisłą. Zryw kościuszkowski zakończył się klęską. Niedługo potem Polakom odebrano niepodległość ojczyzny. Nasi zaborczy sąsiedzi na razie świętowali triumf, nie bacząc na niebezpieczeństwo narastające na zachodzie Europy. Władcy Rosji, Austrii i Prus, koncentrując swą uwagę na unicestwianiu polskiej monarchii, pozwolili na umocnienie się rewolucyjnego reżimu nad Sekwaną. Będzie ich to kosztowało wiele lat wojen i życie setek tysięcy ludzi. Głównymi beneficjentami polskiej tragedii byli rzeźnicy władający Paryżem. Z ich punktu widzenia insurekcja w Polsce była użyteczną dywersją, która odciągnęła od nich obcą interwencję. Najpierw więc chętnie podburzali Polaków do powstania, a potem nie kiwnęli palcem w ich obronie. Niestety, ich nadwiślańscy epigoni nie wyciągnęli z tego wniosków. Ów brak krytycyzmu, polskie ślepe zapatrzenie w „tęczę Franków” będzie dawało tragiczne owoce również w przyszłości. W tym samym czasie, gdy wojska Suworowa masakrowały Pragę, rewolucja we Francji wkroczyła w najkrwawszą fazę. Gilotyny pracowały bez chwili wytchnienia, w Loarze masowo topiono księży, trwała eksterminacja Wandei. Zauważmy, że polscy radykałowie, entuzjaści nadsekwańskiej rzezi, jakoś nie potrafili dostrzec, że zbrodniarze nadziewający praskie dzieci na ostrza pik mieli swoich odpowiedników wśród pacyfikatorów Wandei; że carski grenadier domagający się śmierci zbuntowanych polskich „psów” nie różnił się mentalnie od jakobińskich zamordystów wzywających do wytępienia kontrrewolucyjnego „robactwa”. Wielkimi przegranymi byli wreszcie ludzie wychowani na ideałach rycerskich, tak Polacy, jak Rosjanie – jak ów nieznany z nazwiska oficer „Działyńczyków” z ulicy Mazowieckiej, jak pułkownicy Lieven i Engelhardt – którzy służąc wiernie swojej ojczyźnie równocześnie usiłowali zapobiec niepotrzebnym okrucieństwom; którzy potrafili dostrzec we wrogu człowieka. Ich świat honoru i żołnierskiego etosu pogrzebano na cmentarzu pomordowanych idei. Nadchodziły mroczne, złe czasy. Andrzej Solak |