Wina i rozgrzeszenie
Wpisał: JAN POLKOWSKI   
04.11.2014.

Wina i rozgrzeszenie

 

JAN POLKOWSKI pisarz, W Sieci nr. 45, 2014

 

Tadeusz Konwicki w filmie dokumentalnym w 2009 wyznał niechętnie: „Nie żyję już od kilku lat”.  W jego oddalonej od chciwego zgiełku wypowiedzi słychać echo wiersza Mickiewicza

***

Gdy tu mój trup pośrodku was zasiada...

i migoce odbicie jego ostatniej miłosno­-niebiańskiej strofy:

 

Jest u mnie kraj, ojczyzna myśli mojej,

I liczne mam serca mego rodzeństwo;

Pięk­niejszy kraj niż ten, co w oczach stoi,

Rodzina milsza niż całe pokrewieństwo.

 

W tym samym dokumencie Konwicki, siedząc obok Adama Michnika w Sali Kon­gresowej, miejscu komunistycznych partaj­tagów, wspomina zatrute lata 50. i najwyraź­niej skruszony przyznaje, że w przeszłości przystał do cechu krzewicieli zła i wspierał komunizm. Jedyną korzyścią, jaką odniósł z tego bolesnego błędu, jest nawyk ostrożno­ści, który w późniejszych czasach pozwolił mu uniknąć podobnych klęsk. Michnik ob­darzony komisarską czujnością i pilnujący dobrego imienia umarłych i samopoczucia żyjących komunistów usiłował zatrzeć sens deklaracji Konwickiego.

Rachunek sumienia zgiętego pod ciężarem grzechu, schorowa­nego pisarza mógł się stać zapewne, w jego mniemaniu, niebezpiecznym precedensem w grze, która toczy się o historyczne zwycię­stwo racji realnych komunistów. Konwicki spłatał figla Michnikowi, bo potępieniem swojej pryszczatej młodości naruszył soli­darność polskich twórców, którzy, zbrataw­szy się po 1944 r. z komunistycznym okupan­tem, do dzisiaj nie chcą lub nie są w stanie przeciąć więzów łączących ich z czasem ślepej, cynicznej lub fanatycznej młodości.

 

Oczami dziecka

 

Kulturowa, filozoficzna i obyczajowa nor­malizacja i oswajanie stalinizmu wpisywane są subtelnie i z artystycznym ornamentem w powstające w ostatnich latach wspomnie­nia pisane przez dzieci notabli PRL. Fakto­graficzna i psychologiczna mistyfikacja zy­skują na wiarygodności, bo wspomnienia nasycone są zwyczajną w takich razach nutą nostalgii za utraconym czasem. Prze­mycaniu do świadomości czytelnika opisu subtelnego stalinizmu towarzyszy stoso­wanie przez autorów perspektywy poznaw­czej dziecka. Wiarygodność tego przemytu nierzeczywistości wzmacnia okoliczność, że autorzy są często ludźmi odległymi od polityki i znaczącymi na mapie intelektual­nej Polski - np. malarka, pisarka i historyk sztuki Ewa Kuryluk, córka Karola, działa­cza komunistycznego na froncie kultury (wspomnieniowy tom "Frascati"), czy Ewa Bieńkowska, wybitna eseistka (autorka m.in. książki o Michale Aniele i Gustawie Herlingu-Grudzińskim), córka Władysława Bieńkowskiego, bliskiego współpracownika Gomułki, autorka "Domu na Rozdrożu".

Ta ostatnia książka jest skądinąd chwa­lebnym hołdem dla rodziny i roli rodziców w kształtowaniu osobowości i wrażliwości dziecka. Jest też szczegółowym przykładem, jak matecznik rodzinnych postaw, zachowań i odruchów pozostaje do końca życia nieusu­walnym punktem odniesienia. Z tego punktu widzenia opowieść jest nieco niepoprawna politycznie, ale urok tej rodzinnej rekon­strukcji blednie, gdy czytelnik orientuje się, że chodzi nie tylko o intymno-intelektualny dowód wdzięczności i pamięci dziecka, lecz i o troskliwie-dyskretną korektę biografii rodziców.

Światło na technikę opowiadania o ko­munizmie i udziale w nim rodziców rzucają wspomnienia Bieńkowskiej (rocznik 1943) o jej dziecięcych przeżyciach. Opowiadając o zauroczeniu propagandowymi filmami sowieckimi traktującymi o podbitych repub­likach azjatyckich, pisze: "Żadna z podróży Sindbada nie mogła równać się z tymi obra­zami życia". I zastanawia się, jak badania na temat propagandy "przyłożyć do zachwytu dziecka?".

Pytanie można sformułować ina­czej: czy jest coś bardziej diabelskiego i nik­czemnego od kłamstwa skutecznie i głęboko trafiającego do czystego serca dziecka? Czy nie za pomocą pięknych kłamstw pozyski­wano dusze młodych janczarów komunizmu? I czy przypadkiem do dzisiaj nie czekamy na zbadanie tego procesu? Zastanawiam się, czy pytanie Bieńkowskiej ma miło uczłowieczać system i znajdować w nim niewinne odcienie wychodzące poza dobro i zło? przecież au­torka wie, że kłamstwo propagandy jest nie mniej śmiercionośne niż leninowska walka klas.

Wie również, w jakich warunkach polscy zesłańcy zbierali bawełnę na złotych polach kwitnącego ze szczęścia Kazachstanu. A może nie czytała wspomnień choćby komunizu­jącego Aleksandra Wata? Może dlatego, że Wat zdaniem jej rodziców zdradził? A może napisała te naiwne zdania, dlatego że ojciec był odpowiedzialny u początków Polski Lu­belskiej właśnie za propagandę? Brakuje mi zdecydowanie refleksji, jak przeżywała hasło "olbrzym i zapluty karzeł reakcji".

Dziwnie brzmi również opowiadanie o strachu małej Ewy i jej koleżanki przed trzema wartownikami pilnującymi dostępu do wydzielonej dla czerwonej burżuazji kamienicy, w której mieszkali Bieńkowscy. Jej strach jest przecież bezpieczny, jedynie podniecający, upiększający dzieciństwo, prawdziwo-teatralny, podobny do zabawy we własnym mieszkaniu, w którym ciemność zmieniła znajome zakamarki w tajemnicze zasadzki. I znowu - autorka wie, że jednym z głównych składników czasów terroru sta­linowskiego był powszechny strach. Strach przed ówczesnymi właścicielami polskiego życia, strachu i śmierci, strachu przed stra­chem, przed wszystkim i niczym. Ona opo­wiada z tupetem o swoim.

 

Do końca wierny Gomułce

Ojciec Ewy Bieńkowskiej kolaborację z okupantem rozpoczął bez zwłoki w 1939 r. współpracą we Lwowie z "Czerwonym Sztan­darem", a także z "Nowymi Widnokręgami", organem założonego przez NKWD Związku Patriotów Polskich. W czasie wojny był au­torem i redaktorem prasy PPR, po zajęciu Polski przez Związek Sowiecki był człon­kiem KC i sekretariatu KC - najwęższego grona zarządzających partią. Zajmował się propagandą i oświatą.

Dzięki niemu lud wiedział, że gen. Maczek to zdrajca, którego trzeba pozbawić obywatelstwa, że akowcy współpracowali z gestapo i trzeba ich tro­chę przetrzebić, a tych, co wspierali faszy­stowską Polskę przed wojną, potrzymać na betonie we Wronkach.

W okresie przegranej frakcji Gomułki Bień­kowski został skazany na objęcie funkcji dy­rektora Biblioteki Narodowej, zaś po poróż­nieniu się z Gomułką i odejściu z rządu pod koniec lat 50 "przez przypadek proponują mu funkcję (wiceministra leśnictwa i prze­wodniczącego Rady Ochrony Przyrody)".

Będąc w opozycji wobec odchodzącego od odwilżowej polityki Gomułki, Bieńkowski na zawsze zachował wiarę i miłość do wodza i niezmiennie winę za błędy przypisywał złemu otoczeniu I sekretarza. Reformato­rowi Gomułce "aparat rzucał kłody pod nogi i w końcu Wiesław przegrał ostatnią rundę walki z aparatem o demokratyzację, bo miał przeciwko sobie cały aparat partyjny".

Dla­czego już po, wydawałoby się, odejściu od komunizmu Lenin nadal był idolem byłego sekretarza i niezależnego socjologa i liberała, jak uparcie określa go córka? (Bieńkowski jej zdaniem "marzył o roli »opozycji Jej Królew­skiej Mości«, przepadał za tą formułą brytyj­skiego parlamentaryzmu"). O zamiłowaniu do parlamentaryzmu świadczy zapewne jego pogląd, "że gdyby śmierć Stalina nastąpiła 10 lat później, doszłoby do katastrofy". Jego tolerancja miała granice - pisze córka. W wypadku listu biskupów polskich do nie­mieckich pytał: "Kto ich do tego upoważnił? Władza jest jedna". Również we wprowa­dzeniu stanu wojennego i zmiażdżeniu siłą "Solidarności" ten niezależny intelektualista "widział wyższy interes państwowy, urato­wanie Polski".

Oburzał się na pominięcie PRL i nazwanie Polski III Rzecząpospolitą. Pytał: "Chcą budować na zupełnej pustce?".

W książce obecny jest rytuał związany z Marcem 1968 r. Bieńkowska zapisuje (w 1968): "Niegodziwość gazetowych wybry­ków dosłownie dławiła go". Nie wspomina, by wcześniej dławiła go ludobójcza propa­ganda wysławiająca katów z UB i szczująca, by fizycznie wyciszyć wszystkich wrogów Polski Ludowej. Jedynymi represjonowa­nymi wymienionymi w książce są Kliszko, Gomułka i Spychalski. "Sierpień 1980 r. poświęciłam na pisanie noweli o Rzymie".

 

Testament dla syna

Żeby odzyskać świat, a raczej żeby świat wró­cił na swoje dotykalne i realne miejsce, czy­tam wspomnienia Władysława Zarzyckiego, zawodowego wojskowego, ostatniego ko­mendanta Wilna z ramienia Armii Krajowej. Pisane były w szczególnych okolicznościach i w szczególnym celu. Zarzycki aresztowany przez Rosjan w grudniu 1944 r., oskarżony o sabotaż, dywersję, zdradę ojczyzny, kola­borację z okupantem, udział w tajnej organi­zacji oraz morderstwo zwolenników ustroju radzieckiego, po niemal roku w śledztwie został skazany na 15 lat katorgi. Prokurator w czasie rozprawy był jednocześnie prze­wodniczącym kolegium sędziowskiego (to chyba brytyjski zwyczaj). Na rozprawie nie było także protokolanta i obrońcy. Sąd miał charakter jednoinstancyjny, wyrok zaś nie był uzasadniany. "Kiedy zwracaliśmy się z żądaniem, by jako obywateli polskich prze­kazali nas polskim sądom - [funkcjonariusze sowieccy] odpowiadali, że dobrze, ale po od­siedzeniu kary wyznaczonej przez władzę radziecką. Na takim samym stanowisku stało i poselstwo polskie w Moskwie, do którego naiwni koledzy zwracali się z prośbą o in­terwencję. Mało - poselstwo nasze w ogóle odżegnywało się od nas".

Paragrafy mówiące o zdradzie ojczyzny nie przewidywały wprawdzie kary innej niż śmierć, ale sowiecka ojczyzna gwałtownie potrzebowała rąk do pracy, szczególnie w kopalniach węgla. Prokuratoro -sędziowie zgodnie z potrzebami przodującego przemy­słu wydawali seryjnie wyroki katorgi i wysy­łali skazańców do pracy, mając proletariacką świadomość, że setki tysięcy maszyn zrabo­wanych w podbitej części Europy otrzymają tani prąd, a skazani wrogowie śmierci i tak nie ujdą.

Zarzycki pracował w Zagłębiu Pie­czorskim ze stolicą w Workucie. Podstawowa racja dzienna górnika pracującego pod zie­mią w sztolniach zalanych wodą wynosiła 600 g chleba, 1200 g zupy (wody ze zgniłymi ziemniakami lub zamarzniętymi liśćmi ka­pusty), 25 g ryby, 5 g oleju.

Zarzycki uszedł sprawiedliwości i wrócił w połowie lat 50. Wspomnienia zaczął pisać nieco później, gdy okazało się, że rozłąka i propaganda przemieliły świadomość syna tak skutecznie, iż ocalony z piekła ojciec jest dla niego obcym człowiekiem. Obcym w sen­sie dosłownym i obcym, bo pochodzącym z wrogiego świata. Świata robactwa i zaplu­tych karłów reakcji.

Pułkownik musiał być twardym człowie­kiem, bo drugi raz wyrzucony poza nawias życia nie poddał się. W Workucie chciał przeżyć i wrócić do ukochanej Polski oraz jej cząstki - żony i syna. Skazany na obcość w gomułkowskiej rzeczywistości znalazł na­stępny cel - siadł do pisania wspomnień ­testamentu dla syna. „Wiadomości o sobie muszę przemycać jak złodziej, licząc na to, że odczytasz je po mojej śmierci".

Zarzycki świetnie zrozumiał, że list po­magający synowi zrozumieć los, którego jest częścią, musi być wyprany z sentymentali­zmu, łzawej uczuciowości, nie posuwający się do szantażu przymusowym wzruszeniem.

Są więc wspomnienia skrajnie realistyczną rekonstrukcją życia więźnia i katorżnika, którego syn kiedyś będzie mógł dotknąć, wejść w nie i zadzierzgnąć więź zrozumienia, a może i wybaczenia krzywdy sieroctwa. Wy­baczenia i miłości. Miłości nie dzielącej wspól­nego czasu, oderwanej od fizycznej bliskości, ale prawdziwej. Jest jeden wyjątek od tego surowego sposobu poszukiwania wspólnoty z synem -zachowały się grypsy pułkownika do żony i jej listy, które są przeciwieństwem wspomnień. Pisane niepowtarzalnym języ­kiem, jaki posiada każda rodzina, intymnym językiem kochanków, pełne są wyznań, mi­łosnych zaklęć, czułości, pieszczot i modlitw. Osobne zjawisko stanowią listy do syna, któ­rych półtoraroczne dziecko ani przeczytać, ani zrozumieć nie mogło, oraz odpowiedzi, które matka pisała w imieniu dziecka.

Nie wiemy nic o tym, jak w podbitym przez Rosję Wilnie radziła sobie żona wroga ludu (utrzymanie więźnia spoczywało na barkach rodziny), w jakich okolicznościach ostatecz­nie została repatriowana, jak wiązała koniec z końcem, czekając na męża w stalinowskiej Polsce, którą, jak pisze Bieńkowska, jej oj­ciec "stawiał na nogi".

Wiemy, że pułkownik nie dał się złamać, w jednym z listów napi­sał: "W obliczu śmierci stwierdzam, że Ty, Poleńko, i Andrzej możecie z podniesioną głową nosić swe nazwisko". Ze szczegóło­wego zapisu wiemy, w jakich warunkach przeżył dziesięć lat w Workucie. Wiem, że jego krew popychały do przodu ukochany syn, kobieta i cierpliwa Polska, ale mimo to w jaki sposób przeżył, nie rozumiem. Bieńkowska zapisuje: "W domu ułatwione, dość zamożne życie, chociaż z fantazyjnym stosunkiem do dóbr materialnych".

 

V kolumna

 

W 1944 r. Moskwa wchłonęła byłe Cesarstwo Austro-Węgierskie i sporą część pruskiego, rozszerzając imperium dalej, niż carowie ośmielali się marzyć. Nie mogłaby osiągnąć tych sukcesów bez V kolumny pracującej dla Stalina w podbijanych krajach. Członkowie polskiej V kolumny wracali z gabinetów KC, miejsc przesłuchań, tortur i egzekucji, ga­binetów cenzorskich, z narad, jak zniszczyć polską tradycję i polski Kościół, do takich właśnie strzeżonych enklaw jak "Dom na Rozdrożu" i troskliwie, czule, delikatnie wy­chowywali dzieci. One żyją wśród nas i dają świadectwo o owej delikatności i trosce. O niczym więcej nie chcą wiedzieć, a tym bardziej pamiętać.        .