Nie zamiatajmy wyborów pod dywan
Wpisał: Janusz Sanocki   
08.12.2014.

Nie zamiatajmy wyborów pod dywan

 

Kolejny dowód na słuszność żądania zmiany ordynacji wyborczej i wprowadzenia na każdym szczeblu wyboru przedstawicieli społeczeństwa w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych

 

Janusz Sanocki 2-12-2014, http://www.rp.pl/artykul/16,1161573-Nie-zamiatajmy-wyborow-pod-dywan.html?p=1

Wyniki wyborów do rad powiatów i sejmików 
– w których wyborcy musieli głosować, używając broszury 
– powinny być uznane 
za nieważne. Doszło tu bowiem 
do uprzywilejowania PSL 
i dyskryminacji innych list. Konstytucja zaś dyskryminacji zakazuje – pisze radny Rady Powiatu Nyskiego.

Wyniki wyborów samorządowych do sejmików i rad powiatów dały tak nieprawdopodobny wzrost poparcia dla Polskiego Stronnictwa Ludowego, że budzą wręcz niedowierzanie. Jak to możliwe, że partia, która we wszystkich sondażach balansuje na granicy progu wyborczego, nagle dostaje 30 a nawet 50 proc. głosów? Czy mamy do czynienia – jak chce opozycja – z wyborczym fałszerstwem, czy też – jak twierdzą zadowoleni z wyników rządzący koalicjanci - nastąpił skokowy wzrost społecznego poparcia PSL. Gdyby rzeczywiście tak się stało, byłoby to zjawisko warte zbadania i opisania. Co jednak zrobimy, gdy w następnych wyborach okaże się, że PSL ma tylko 6 proc. poparcia? Czy wygaszenie dzisiaj dyskusji przez argumenty o „psuciu demokracji" nie przesunie tylko w czasie momentu kompromitacji? Czy rzeczywiście mamy do wyboru tylko wytłumaczenie w postaci „fałszerstwa wyborczego"? I wreszcie czy wybory – wobec tak poważnych wątpliwości – nie powinny być powtórzone? Albo – czy należy skrócić kadencję?

W powyborczym chaosie dominuje stanowisko prezydenta Bronisława Komorowskiego (oraz wielu prawników), zgodnie z którym „nie ma możliwości prawnej powtórzenia wyborów samorządowych". To stanowisko dziwne. W „demokratycznym państwie prawnym" każda procedura może być powtórzona, jeśli odpowiedni sąd stwierdzi jej niezgodność z Konstytucją lub ustawami.

A może po prostu zamiast szukać jakichś dziwnych rozwiązań albo udawać, że problemu nie ma, należy postawić pytanie, czy wybory samorządowe (do rad powiatów i sejmików) były zgodne z Konstytucją?

Przywilej pierwszej strony

W sondażach PSL balansuje na granicy progu wyborczego. Tymczasem wybory do sejmików i rad powiatów dały PSL zdecydowane zwycięstwo. Gwałtowny wzrost wyniku wyborczego w stosunku do poprzednich wyborów i do badań sondażowych wymaga wyjaśnienia. Albo rzeczywiście nastąpiło przesunięcie opinii publicznej, albo PSL sfałszowało wybory, albo była trzecia przyczyna. Skokowy wzrost poparcia społecznego o kilkaset procent partii, która niczym się specjalnym nie wyróżnia jest zupełnie nieprawdopodobny. Wyborcze fałszerstwa w skali kraju, kiedy każdy komitet wyborczy miał w komisjach swoich przedstawicieli również nie mogą być brane pod uwagę.

Ale skoro dziś z pewnością bliską 100 proc. można stwierdzić, że wynik wyborczy PSL jest przeszacowany o kilkaset procent, to znaczy, że wyborcy dali poparcie PSL niejako wbrew swojej woli. A zatem, że nastąpiło to na skutek przyjęcia określonej procedury, która zafałszowała wynik wyborów.

Komentatorzy polityczni, dziennikarze, a także liderzy ugrupowań opozycyjnych z dziwną bezradnością starają się omijać wątek konstytucyjny zjawiska. Wynika to z interesu politycznego głównych graczy – liderów koalicji rządzącej, ale także liderów opozycji, którzy ugrzęźli w retoryce antyrządowej i nie są w stanie się od niej oderwać. W tej retoryce główną role mogą odegrać albo „fałszerstwa", albo „ruskie serwery".

Tymczasem przyczyna „kryzysu wyborczego" jest banalna. Oto, jak wiadomo listy wyborcze PSL do rad powiatów i sejmików umieszczone zostały w całym kraju na pierwszej stronie zszytej broszury wyborczej. Listy pozostałych komitetów, a zwłaszcza komitetów lokalnych zostały wydrukowane i zszyte na dalszych stronach. W ten sposób wyborca PSL miał o wiele łatwiejsze zadanie niż wyborca np. Komitetu Wyborczego Ligi Powiatu Nyskiego, gdyż nie musiał kartkować wielostronicowej broszury.

Sytuacja taka w sposób ewidentny narusza konstytucyjną zasadę równości wyrażoną w art. 32, gdyż różnicuje stopień trudności w procesie głosowania w zależności od miejsc poszczególnych list wyborczych. Chodzi nie tylko o polityczne zróżnicowanie, ale również o wyborców mniej zorientowanych, niepełnosprawnych, starszych, którym łatwiej było postawić krzyżyk na pierwszej kartce i spełnić w ten sposób swój „obywatelski obowiązek".

Procedura naruszyła Konstytucję

Jest oczywiste, że każdy z komitetów wyborczych powinien mieć równe prawa w procesie wyborczym – stanowi o tym art. 32 Konstytucji i ani Kodeks wyborczy, ani kolejne rozporządzenia PKW określające sposób przeprowadzenia wyborów do rad powiatów i sejmików, nie mogły stać w sprzeczności z tym wymogiem. Przekładając ten konstytucyjny wymóg na praktyczne wnioski otrzymujemy zasadę w myśl której, wyborca – niezależnie od tego, na jaką listę chciał głosować - powinien był mieć taką samą łatwość (albo trudność) w dokonaniu wyborów. Tymczasem nie miał ze względu na konieczność kartkowania broszury, by oddać głos na listę inną niż PSL.

Ci z politycznych komentatorów, którzy albo nie są dość wnikliwi, albo ze względu na swe polityczne sympatie są zadowoleni z wyniku wyborów do sejmików i rad powiatów, starają się nie dostrzegać i minimalizować ten czynnik. „Jak to – powiada w telewizyjnym studio euro-posłanka Julia Pitera – uważacie, że wyborcy to idioci? Nie umieją przekartkować broszury?"

To oczywista demagogia. Nie jest zadaniem polityka tłumaczenie nieprawdopodobnych wyników wyborów winą wyborców, ich rzekomą niedojrzałością polityczną czy intelektualną. Zadaniem PKW było takie zaprojektowanie procedur, żeby mógł je zrozumieć nawet najbardziej niezorientowany czy intelektualnie niewyrobiony wyborca. Konstytucja nie przyznaje praw wyborczych w zależności od ilorazu inteligencji czy wykształcenia. Tak więc procedury wyborcze, w tym karty, na których mają stawiać krzyżyk powinny być tak przejrzyste, by mógł je zrozumieć każdy.

Wynik wyborów i gigantyczne przeszacowanie wyniku PSL, a także wzrost ilości głosów nieważnych jest ewidentnym dowodem na błędy w procedurze wyborczej. Jednak nikt dotąd nie powołuje się na czytelny związek zjawiska z art. 32 Konstytucji i nie wskazuje na naruszenie tego artykułu przez rozporządzenia PKW, w myśl których zróżnicowano trudność oddania głosu dla wyborców poszczególnych grup. Nie ma znaczenia, czy trudność przekartkowania broszury jest duża czy mała. Jest ewidentna. A Konstytucja nie zakazuje wszak w art. 32 „nadmiernej" dyskryminacji w życiu publicznym. Zakazuje jakiejkolwiek dyskryminacji – nawet tak niewielkiej jak zmuszenie jednych do kartkowania kilku stron, a innych zwalniającej z tego obowiązku.

Zresztą naruszenie konstytucyjnej zasady równości i zakazu dyskryminacji w procedurze wyborczej było jeszcze głębsze. Oto komitety lokalne takie np. jak KW Liga Powiatu Nyskiego – nigdy nie miały szans na otrzymanie numeru pierwszego w wyborach do powiatu, w którym zgłaszały swoją listę. A zatem z definicji lista lokalna nigdy nie mogła znaleźć się na pierwszej stronie. Numery list partii ogólnopolskich losowane były bowiem centralnie w Warszawie. A dopiero potem numery list otrzymywały komitety wojewódzkie, na końcu zaś powiatowe. Tak więc komitet wyborczy wystawiający listę tylko do jednego powiatu nigdy nie miał szans na to, żeby jego lista była na pierwszej stronie wyborczej broszury.

Jeśli to nie jest dyskryminacja to co nią jest?

Opłakane skutki tchórzostwa

Zjawisko, które ewidentnie spowodowało zamieszanie, czyli zróżnicowanie trudności dla poszczególnych Komitetów Wyborczych w przedstawieniu swojej listy wyborcom i pierwsza strona dla PSL może się wydawać czymś błahym , a jednak dało piorunujące skutki. Jest to tego typu zjawisko jak tzw. „efekt motyla" – kiedy niewielka, zdawać by się mogło, przyczyna powoduje w konsekwencji katastrofę.

Przyznajmy uczciwie - nikt z nas nie przypuszczał, że takie skutki wywoła zastąpienie „karty do głosowania" broszurą. Nikt. Winą PKW jest to, że dokumenty i procedury nie zostały poddane tzw. standaryzacji, czyli sprawdzeniu, jak system działa w zderzeniu z przeciętną grupą obywateli.

To oczywisty brak profesjonalizmu PKW. Teraz politycy i prawnicy odpowiedzialni za przeoczenie tego błędu „idą w zaparte" i odmawiają w ogóle dostrzeżenia przyczyny niewiarygodności wyborów. Odmawiają także uznania oczywistego odniesienia do konstytucyjnej zasady równości. Do ich stanowiska zdaje się przychylać otoczenie prezydenta zapominając jednak o tym, że blamaż wyborczy może potrwać jedynie do przyszłego roku, kiedy wybory parlamentarne ujawnią prawdziwe poparcie PSL. I wówczas dzisiejsze tchórzostwo przyniesie opłakane skutki.

Z drugiej strony chaos informacyjny i interpretacyjny powiększają partyjni liderzy - jedni jak opozycja wekslujący to, co się wydarzyło w kierunku fałszerstw (do czego nie ma podstaw), a drudzy – negując zjawisko niewiarygodności uzyskanych w procesie głosowania wyników. Ba, oskarżając tych, którzy kwestionują wybory o oszołomstwo i podważanie wiarygodności państwa.

Tymczasem dostaliśmy w Polsce niebywałą okazję do zmiany procedur wyborczych, ale i lekcję, jak ważne jest, by nie lekceważyć zasad konstytucyjnych. Narzeka się często, ze Polacy mają luźny stosunek do prawa, że nie traktują przepisów poważnie. Tu akurat zły przykład dają obywatelom ci, którzy powinni stać na straży prawa. Mieć odwagę zareagować i ocenić sytuację chłodno, broniąc zasad, prawa i Konstytucji. Mam na myśli tych „konstytucjonalistów" czy sędziów, którzy nie są w stanie dostrzec przyczyny i ewidentnych konstytucyjnych odniesień, choć skutek w postaci niewiarygodnych wyborów jest oczywisty. I – wobec potęgi skutku – nie ma znaczenia, jak niewielka była przyczyna. Nawet niewielkie naruszenie zasady równości i zakazu dyskryminacji, jakim było uprzywilejowanie PSL przez umieszczenie jego listy na pierwszej stronie, dało nieproporcjonalny i nie związany z realnym poparciem społecznym wynik wyborczy.

Nie ma też wątpliwości, że przywilej uzyskany przez PSL, stanowi naruszenie art. 32 Konstytucji i stanowi podstawę do unieważnienia wyborów do rad powiatów i sejmików i przeprowadzenia ich ponownie. Z tym, że nie można tu oskarżać PSL o świadome działanie. Jak sądzę mamy do czynienia z zupełnym przypadkiem, choć trzeba stwierdzić, że kompetentna PKW powinna była tę sytuację przewidzieć, gdy podjęła decyzję o stworzeniu wyborczej broszury. Art. 40 Kodeksu wyborczego, który wręcz mówi o głosowaniu na karcie. A broszura to nie to samo co karta.

Wszystko to sprawia, że wyniki wyborów do rad powiatów i sejmików – w których wyborcy musieli głosować używając broszury – powinny być uznane za nieważne. Wyniki ich bowiem nie dadzą się zinterpretować inaczej jak powstałe w wyniku niewielkiej, ale jednak dyskryminacji innych list, a uprzywilejowania PSL.

Co jest ważne?

Ważne są natomiast wyniki wyborów na wójtów, a także na radnych rad miejskich i gminnych przeprowadzane w okręgach jednomandatowych. Tu wyborca miał jasny przegląd wszystkich kandydatów na jednej karcie i nawet numer listy nie stanowiły przeszkody, gdyż nazwiska kandydatów zawsze jakoś muszą być uszeregowane. Choć dziwactwem było umieszczanie kandydatów na wójtów czy radnych w okręgach jednomandatowych w kolejności numerów list, a nie po prostu alfabetycznie.

PKW zadała sobie wiele trudu, żeby i tu skomplikować to, co jest proste i upartyjnić to, co wcale partyjne być nie musi.

To kolejny dowód na słuszność podnoszonego od lat żądania zmiany ordynacji wyborczej i wprowadzenia do polskiego systemu wyborczego, na każdym szczeblu wyboru przedstawicieli społeczeństwa w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych. Czy liderzy polskiej sceny politycznej wyciągną wnioski z obecnego kryzysu i poprą ten postulat, czy też jak europosłanka PO Julia Pitera (nb. niegdysiejsza działaczka Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych) będą znów tuszować ewidentne błędy systemu wyborczego III RP w imię ciasnych partyjnych interesów?

Bezwzględnie nad skandalem, będącym wynikiem fatalnego systemu wyborczego, doprowadzonego do absurdu nieprzemyślanymi rozporządzenia PKW, nie wolno przejść do porządku. Bo „pozamiatanie sprawy pod dywan" byłoby kompromitacją nie tylko Państwa Polskiego, ale przede wszystkim politycznych i intelektualnych elit III RP.

Autor jest politykiem, dziennikarzem, samorządowcem, byłym burmistrzem Nysy. 
W PRL działał w opozycji antykomunistycznej