SYPIĄC. Andrzej Mencwel - analiza grupy "komandosów" - dla SB.
Wpisał: Andrzej Mencwel   
12.12.2014.
Spis treści
SYPIĄC. Andrzej Mencwel - analiza grupy "komandosów" - dla SB.
Strona 2

SYPIĄC.  Andrzej Mencwel - analiza grupy  "komandosów" dla SB.

 

http://niniwa22.cba.pl/donos_na_komandosow.htm  

z archiwów

Sprawa "komandosów"

 

 

Przyłożyłam się i odnalazłam tekst Andrzeja Mencwela na temat komandosów napisany na zamówienie śledczych. Jak powiedział Kuba [Karpiński md] , gdy chwaliłam swego czasu ten tekst, "Andrzej źle wybrał sobie konfesjonał". Odpowiedziałam, że "prawda pozostaje prawdą niezależnie od tego w jakim konfesjonale jest wyszeptana albo na jakim dachu wykrzyczana". Mój tekst o tym będzie za jakiś czas w GW. Tam też podam link. Ale myślę, że warto uprzedzić GW i ten tekst puścić. Jak sypać to na całego. Dał nam przykład Andrzej Mencwel ( jak zwyciężać mamy).  Szkoda, ze potem stchórzył. To tylko niegłupi prostak. I.B.

 

ZEZNANIA I ROZWAŻANIA

 

Poniższy tekst jest oświadczeniem-zeznaniem, znajdującym się w aktach spraw "komandosów" (13 osób skazanych w pięciu procesach "marcowych" w latach 1968-69). Tekst składa się z dwóch części, jedna, utrzymana w stylu zeznania, dotyczy poszczególnych osób i wydarzeń, druga zawiera interpretację wydarzeń marcowych, często powtarzaną później w oficjalnych i półoficjalnych publikacjach komunistycznych.

Tekst ten był jedną z ważniejszych podstaw oskarżenia i znalazł się w aktach wszystkich oskarżonych. Przepisany został na użytek obrony.

Kserokopia części pierwszej dokumentu liczy 51 stron, części drugiej - 47. W publikowanych fragmentach (ponad 1/3 "zeznań" i niespełna połowa tekstu "rozważań") zachowana została pisownia oryginału. Przypisy umieszczone pierwotnie w tekście, ze względów technicznych przeniesione zostały na jego koniec. Słowa słabo czytelne ujęte zostały w nawiasy kwadratowe.

*

Najwcześniej, bo w sierpniu 1966 r. poznałem Adama Michnika. Uwagę zwróciłem na niego jeszcze wcześniej - pierwszy raz w lutym 1965 r. w Zakopanem, kiedy został przyprowadzony przez prof. Leszka Kołakowskiego na sympozjum naukowe pracowników nauki i studentów filozofii i polonistyki poświęcone związkom filozofii z literaturą. Towarzyszyła im wówczas Alicja Lisiecka, krytyk literacki. Drugi raz zetknąłem się z Michnikiem w początkach 1966 r. na terenie kawiarni uniwersyteckiej, po której się kręcił w związku z toczącym się przeciwko niemu postępowaniu dyscyplinarnym. Pamiętam, że związku z tym postępowaniem dyscyplinarnym zapytywałem znajomych, kto zacz ten Adam Michnik i dlaczego wokół tej sprawy robi się tyle hałasu. Z udzielonych mi odpowiedzi wynikało, że jest to "przywódca radykalnej młodzieży" cieszący się zaufaniem i poparciem niektórych profesorów jak np. Zygmunta Baumana i Leszka Kołakowskiego. [...]

Zainteresowanie moje osobą Michnika jeszcze bardziej wzrosło, kiedy dowiedziałem się, że w postępowanie dyscyplinarne przeciwko niemu, ale po jego stronie, zaangażowali się nie tylko prof. Bauman i Kołakowski, ale także prof. Tadeusz Kotarbiński i prof. Maria Ossowska. Osobiście Adama Michnika poznałem pewnej niedzieli w sierpniu 1966 r. w Warszawie za pośrednictwem Kaliny Zemanek, wówczas studentki Wydziału Filozofii UW. Pamiętam, że umówiłem się z nią na spotkanie, na które przyprowadziła Michnika. Zjedliśmy wspólnie obiad w Stowarzyszeniu Dziennikarzy, po czym udaliśmy się do mieszkania Kaliny Zemanek, która wyprawiła małe przyjęcie. W czasie tego przyjęcia, a ściślej pijaństwa przypadliśmy sobie z Michnikiem nawzajem do gustu.

[...] Na drugi lub trzeci dzień po poznaniu Michnika spotkałem go przypadkowo na Placu Trzech Krzyży w towarzystwie młodej dziewczyny, jak się później okazało Barbary Toruńczyk. Ponieważ Michnik powiedział mi, że ma egzemplarz książki Ludwika Flaszena pt. "Głowa i Mur", wycofanej z obiegu przez cenzurę /Michnik miał tę książkę ukraść z mieszkania szefa cenzury Strassera/, postanowiłem udać się do jego mieszkania i pożyczyć książkę. W chwili po naszym przybyciu do mieszkania Michnika zjawiła się tam grupa studentów, w której między innymi znajdował się Gross i Irena Grudzińska. Wybierali się oni do kina lub też gdzie indziej. O tym ostatnim fakcie wspomniałem dlatego, że wywarł on istotny wpływ na moje późniejsze stosunki z "komandosami". Mianowicie zapragnąłem nawiązania bliższych kontaktów z Ireną Grudzińską i dlatego w późniejszym czasie szukałem spotkań z Adamem Michnikiem. Moje zabiegi uwieńczone zostały powodzeniem, ale w następstwie zbliżenia do Ireny Grudzińskiej i pogłębienia przyjaźni z Michnikiem znalazłem się w środowisku "komandosów", które było ich naturalnym środowiskiem. Michnik i Grudzińska nie mówią mi, że istnieje jakaś grupa ludzi wyodrębniona ze środowiska akademickiego /nazwa "komandosi" pojawia się w późniejszym czasie/, gdyż uważają jej istnienie za coś naturalnego, ale ja to prawie natychmiast dostrzegłem. Już w czasie urodzin wyprawionych przez Michnika w październiku 1966 r. stwierdziłem, że młodzi ludzie /w większości studenci/, nazwani później "komandosami" stanowią jakąś specyficzną zamkniętą grupę ludzi o właściwym sobie typie zachowania i więzi towarzyskiej.

W pierwszym okresie moich kontaktów z "komandosami", t.j. do czasu wyjścia z więzienia Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia nie rozumiałem jeszcze w pełni mechanizmów działających wewnątrz tej grupy, w każdym razie dało się zauważyć, że Adam Michnik odgrywał niepodzielnie rolę przywódcy. Bliżej zagadnieniem tym zajmę się w końcowej części moich zeznań. [...]

W marcu lub kwietniu 1967 r. dowiedziałem się od Ireny Grudzińskiej, że "komandosi" zamierzają wysłać list do władz naczelnych ZMS w związku z wydaleniem z szeregów tej organizacji kilku ich kolegów. List ten mieli podpisać wydaleni członkowie, w tej liczbie także Grudzińska. Grudzińska pokazywała mi projekt tego listu i prosiła o pomoc w jego przeredagowaniu, gdyż, jak oświadczyła - w takiej formie nie można go podpisać. Treści tego listu obecnie już nie pamiętam, co zaś do prośby Grudzińskiej, odmówiłem jej spełnienia, tłumacząc, że nie znam statutu ZMS. Wiadomo mi, że Grudzińska z uwagi na rodziców nie podpisała tego listu i w związku z tym naraziła się na nieprzychylną dla niej reakcję środowiska "komandosów". Wiadomo mi, że tłumaczyła się ona ze swojego postępowania przed jednym z "komandosów". Kim był ten przesłuchujący ją "komandos" Grudzińska nie mówiła, jestem przekonany, że był nim Adam Michnik.

Zresztą jeśli chodzi o tego ostatniego, to on sam w późniejszym czasie chwalił się przede mną /dokładnie w maju 1967 r./, że kierował akcją wysłania listu do ZMS. Powiedział mi o tym przy okazji rozmowy o Ewie Zarzyckiej, która jego zdaniem okazała się niepoważną i nieodpowiedzialną. Chodziło o to, że Michnik przez wiele godzin przekonywał ją o konieczności podpisania listu do władz ZMS, ale ona odmówiła. Mówił też, że list ten uważa za dokument wielkiej wagi, ponieważ w przyszłości kiedy zmienią się stosunki polityczne, będzie on świadectwem postawy tej grupy młodzieży.

Jakie były losy listu komandosów do władz ZMS, nie wiem.

W maju 1967 r. na łamach "Współczesności" miała miejsce polemika na temat współczesnego marksizmu zapoczątkowana artykułem Ładosza pt. "Marksiści i niemarksiści". Michnik uznał, że "komandosi" powinni wziąć udział w tej polemice i w związku z tym przy pomocy Jana Grossa napisał artykuł, który zamierzał przy moim poparciu przesłać do "Współczesności". O takich zamiarach zawiadomił mnie Gross, który dał mi także do wglądu wspomniany artykuł. Gross poinformował mnie nadto, że z uwagi na cenzurę artykuł napisany przy jego pomocy przez A. Michnika podpiszą: on, t.j. Jan Gross, Jan Lityński i Irena Grudzińska.

Treści przedstawionego mi przez Grossa artykułu nie pamiętam. Natomiast pamiętam odniesione wrażenie w czasie jego czytania. Mianowicie była to "teoria współczesnego świata", zawierająca recepty na różne problemy ideologiczne, a wszystko na 4. kartkach papieru. Tę koncepcję "otwartego marksizmu" Michnik zamierzał przeciwstawić poglądom Ładosza.

Powiedziałem Grossowi, że artykuł zarówno ze względu na formę jak styl nie nadaje się do druku i ja go nie będę popierał. [...] W lutym 1967 r. jeszcze w czasie trwania akcji petycyjnej w obronie Michnika widziałem tego ostatniego w kawiarni PIWu w towarzystwie Stefana Staszewskiego, Ireny Grudzińskiej i Jana Grossa. Do faktu tego wówczas nie przywiązywałem zbyt dużej wagi. Kawiarnią PIWu zainteresowałem się dopiero w późniejszym czasie, a dokładnie w maju i czerwcu 1967 r., kiedy Michnik zaczął tam często przesiadywać w towarzystwie Stefana Staszewskiego, Antoniego Słonimskiego, Jana Józefa Lipskiego i innych osób, których nazwisk nie znam. Ponieważ w środowisku literackim i artystycznym wspomniany stolik kawiarniany wraz z siedzącymi przy nim osobami /Staszewskim, Słonimskim, Lipskim i innymi/ nazywany był "salonem opozycyjnym w Polsce", radziłem Michnikowi by przestał tam bywać.

Nie znałem tematów rozmów prowadzonych przy tym stoliku, ale z rozmów z Michnikiem wywnioskowałem, że uprawia się tam [kawiarniane politykierstwo], które może wywrzeć ujemny wpływ na tak młodym człowieku jak Adam Michnik.

Po każdej bytności w "salonie opozycyjnym" Michnik dysponował nowymi "informacjami" politycznymi i danymi na temat nowych układów personalnych na ważnych stanowiskach, naszpikowany był "ocenami" przyczyn i skutków zmian.

W końcu maja lub początkach czerwca 1967 r. znalazłem się przypadkowo w tym "salonie opozycyjnym". Mianowicie zajrzałem na chwilę do kawiarni PIWu, w której akurat znajdowało się towarzystwo składające się ze Stefana Staszewskiego, jego żony, dwóch nieznanych mi mężczyzn ze środowiska dziennikarskiego i A. Michnika. Prawdopodobnie z inicjatywy tego ostatniego zostałem zaproszony do stolika. Podczas mojej obecności przy stoliku rozmawiano między innymi o kimś wydalonym z partii, którego nazywano "Puchatkiem".

Siedzący przy stoliku omawiał szczegóły związane z zachowaniem się "Puchatka" przed Komisją Kontroli Partyjnej. W następstwie tej bytności w "salonie opozycyjnym" jak również z późniejszych rozmów z Michnikiem na ten temat, odniosłem wrażenie, że Michnik dopuszczany był celowo przez stałych bywalców salonu do poufałości /np. żonie Staszewskiego mówił po imieniu/. Znali oni słabość Michnika, między innymi jego ambicję wielkości, i starali się wywrzeć na niego odpowiedni wpływ. Wydaje mi się, że Michnik nie zdawał sobie z tego sprawy i próbował mnie zapewnić, że ma własne "ja" i że czasy "Klubu Michnika" się już skończyły, ale nie dało się ukryć, że imponowała mu ta poufałość i dyskusje w jego obecności i z jego udziałem.

W czasie jednego ze spotkań w "salonie opozycyjnym" Antoni Słonimski wręczył Michnikowi egzemplarz napisanego przez siebie poematu /tytułu tego poematu nie pamiętam/, który zaopatrzył własnoręczną dedykacją. Gest ten świadczył o stopniu zażyłości Słonimskiego z Michnikiem i może być przykładem kokietowania tego ostatniego.

Lato 1967 r. jest okresem, w którym pozostaję z Adamem Michnikiem w wielkiej zażyłości. Opowiadał mi on w tym czasie [różne rzeczy] o sobie. Dwie z tych opowieści zasługują na uwagę.

W czasie jednej z rozmów o swej podróży zagranicznej powiedział, że zwiedził wiele krajów i wszędzie przed nim stały drzwi otwarte, co było następstwem listów polecających. Bliższych szczegółów o tych otwartych drzwiach i listach polecających nie podawał. Zauważyłem, że Michnik starał się okrywać tajemnicą szczegóły związane z jego pobytem za granicą, a kiedy coś na ten temat ujawnił, to było to następstwem tzw. wygadania się. Tak np. przy okazji opowieści o jakimś romansie zagranicznym napomknął, że wiódł dysputy w Monachium z Tadeuszem Nowakowskim, pracownikiem redakcji literackiej Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. W innym miejscu, przy innej okazji mimochodem o swojej całonocnej rozmowie w Rzymie ze Zbigniewem Brzezińskim, wówczas ekspertem rządu USA do spraw Europy Wschodniej. [...]

W jednej z rozmów prowadzonych w kawiarni "Świtezianka" Michnik wspomniał, że właśnie w tym lokalu prowadził rozmowę z członkiem KC Franc. Partii Komunistycznej nazwiskiem Vigier. Michnik nie mówił jaki był cel pobytu Vigiera w Polsce, wspomniał natomiast, że omawiali z nim problem nowego typu intelektualistów /tzw. lewicy intelektualnej/, którzy zrodzili się w obu partiach /FPK i PZPR/ oraz problem młodzieży nowego typu, który on /Michnik/ tu w Polsce reprezentuje. Innych szczegółów tej rozmowy nie ujawnił. Wizyta Vigiera miała miejsce na przełomie 1965 - 1966 r. i tłumaczem przy rozmowie był Jan Gross.

W uzupełnienie wynurzeń Michnika o kontaktach zagranicznych pragnę podać to, co usłyszałem od Ireny Grudzińskiej, a mianowicie że na przełomie 1966 -1967 r. bawił w Polsce inny Francuz /ściślej Żyd francuski/, członek jakiejś organizacji studenckiej, mający na imię Charles. Ów Charles miał być swego rodzaju emisariuszem, który z Warszawy przez Pragę jechał na Kubę, a następnie gdzieś jeszcze. W Warszawie Charles bawił kilka dni i prowadził rozmowy z Michnikiem i kilkoma innymi "komandosami" oraz był przez nich podejmowany towarzysko. Co było celem jego przyjazdu do Warszawy oraz treścią jego rozmów z "komandosami" nie wiem.

Od początku moich kontaktów ze środowiskiem "komandosów" stwierdziłem, że darzy on szczególnym szacunkiem Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Nie był to zwykły szacunek, bowiem Kuroń i Modzelewski uchodzili niemalże za mitycznych bohaterów "cierpiących za sprawę". Traktowano ich przy tym jako wodzów, wielkie autorytety i na ich powrót z więzienia czekano z wielką niecierpliwością. Początkowo nie mogłem zrozumieć źródeł tego uwielbienia dla autorów "listu otwartego", gdyż w moim mniemaniu panowie ci nie dokonali naprawdę niczego godnego uwagi.

W późniejszym czasie zrozumiałem, że ten mityczny autorytet wynika z emocjonalnego podejścia. Modzelewski i Kuroń byli przecież, jak podkreślano, jedynymi autorami jedynego programu o charakterze opozycyjnym. Na samą treść programu raczej uwagi nie zwracano, przynajmniej do czasu powrotu z więzienia jego autorów. Wydaje mi się nawet, że ten i ów "komandos" nie czytał programu. Nie bez wpływu na postawę "komandosów" miało podejście do tej sprawy środowiska akademickiego, a w szczególności pracowników naukowych. Środowisko to, aczkolwiek w swej większości nie zgadzało się z tezami tego programu i nie traktowało tego programu poważnie, także podkreślało, że Modzelewski i Kuroń "są jedynymi autorami jedynego programu opozycyjnego".

Na uwagę zasługuje postawa niektórych pracowników naukowych UW /kto personalnie nie wiem/, którzy w okresie sprawy Modzelewskiego i Kuronia wbrew zakazowi władz uczelnianych udostępniali "komandosom" do czytania i robienia odpisów tekstu "Listu Otwartego". Nie bez znaczenia pozostawała forma udostępnienia listu - ukradkiem, z podkreśleniem tajemniczości, co całej sprawie nadawało szczególny posmak. O udostępnieniu "Listu Otwartego" "komandosom" dowiedziałem się od Ireny Grudzińskiej, która podkreśliła, że uczynili to poważni [pracownicy naukowi] UW.

Ten bałwochwalczy stosunek "komandosów" do Modzelewskiego i Kuronia sprawił, że jeszcze przed ich poznaniem czułem do nich pewne uprzedzenie. To istotnie zapewne sprawiło w dużej mierze, że w chwili po poznaniu przeze mnie Jacka Kuronia doszło między nami do sprzeczki.

Jacka Kuronia poznałem w końcu maja lub w początkach czerwca 1967 r. w mieszkaniu Aleksandra Perskiego, do którego przybyłem przypadkowo w towarzystwie Ewy Zarzyckiej. U Perskiego zastałem wówczas również Jana Grossa, Seweryna Blumsztajna i Martę Petrusewicz. Odniosłem wrażenie, że odbywało się tam przyjęcie na cześć powrotu Kuronia z więzienia. Do Perskiego przybyłem około godziny 24-ej i pozostałem tam do godziny 2-iej, po czym wraz z innymi, z wyjątkiem gospodarza, ponieważ nie było już tu nic do picia, przeniosłem się do mieszkania J. Grossa.

Już w chwilę po przywitaniu między mną a Kuroniem zapanował stan napięcia. Treści powstałego między nami sporu nie pamiętam, w każdym razie niezależnie od wcześniejszego uprzedzenia do jego osoby, do dyskusji z nim popchnęły mnie jeszcze inne momenty, a mianowicie to, że chciał on uchodzić za ucieleśnienie całego narodu, że w miejsce rozeznania rzeczywistości oferował wiarę w racje moralne oraz to, że wokół swojej osoby wytworzył atmosferę czołobitności. Rozstaliśmy się około godziny 5-ej całkowicie pokłóceni. Od tej pory nigdy między nami niedoszło do zbliżenia. [...]

W tym też mniej więcej czasie, t.j. między 3 a 5 sierpnia 1967 r. ale czy przed poznaniem przeze mnie Modzelewskiego czy też po, tego nie pamiętam, doszło do mojego spotkania z Michnikiem w Al. Ujazdowskich. W czasie tego spotkania Michnik wyraził pogląd, że powinno się podjąć starania zmierzające do konsolidacji "polskiej lewicy intelektualnej". Nie wskazywał on wyraźnie, tzn. nie wyliczał celów politycznych tego przedsięwzięcia, gdyż rozmowa miała charakter ogólny. W każdym razie rozumieliśmy się co do istoty rzeczy, a mianowicie, że chodzi o konsolidację lewicy w celu zabrania przez nią głosu w sprawach społecznych, ideologicznych i gospodarczych. Miał to być szeroki front osób o poglądach uchodzących za opozycyjne. Mówiąc o "polskiej lewicy intelektualnej", mieliśmy na myśli osoby zgrupowane swego czasu wokół tygodnika "Po prostu" oraz w Klubie Krzywego Koła. Personalnie chodziło przede wszystkim o prof. Leszka Kołakowskiego, Wiktora Woroszylskiego, Włodzimierza Brusa, Romana Zimanda oraz adwokata Olszewskiego /imienia jego nie pamiętam; był związany z tygodnikiem "Po prostu"/. Olszewskiego wymienił Michnik, co mnie w pierwszej chwili zaskoczyło, gdyż nigdy przedtem o tej osobie nie słyszałem. Wydaje mi się, że Michnik wymienił wówczas chyba także Janinę Zakrzewską, pracownika naukowego UW.

Pierwszym krokiem integracyjnym miało być wydanie specjalnego numeru "Temps Modernes", całkowicie poświęconego sprawom polskim. W numerze tym miały być wydrukowane artykuły czołowych przedstawicieli "polskiej lewicy intelektualnej". Michnik był zdania, że krok ten spowoduje poruszenie tej lewicy i zmusi ją do zabrania głosu na konkretne tematy, zamiast jak dotąd teoretyzowania w sposób dwuznaczny.

W czasie tej rozmowy nie zastanawialiśmy się jeszcze nad sposobem skłonienia przedstawicieli "polskiej lewicy intelektualnej" do zabrania głosu. Ponieważ projekt ten mi się nie podobał /ja także czułem potrzebę zmuszenia lewicy do działania/, zapytałem Michnika jak sobie wyobraża załatwienie sprawy z "Temps Modernes"? Odpowiedział że tę sprawę on już załatwił lub załatwia. [...] Stwierdzić nie mogę, ale wydaje mi się, że Michnik powiedział, że jestem przewidziany do prowadzenia rozmów z przedstawicielami "polskiej lewicy intelektualnej". Powyższe twierdzenie opieram na fakcie, że w październiku 1967 r. zwrócił się do mnie Jan Gross, który powołując się na moją rozmowę z Michnikiem, zapytał kiedy rozpocznę działania. Nadmieniam jednak, że Michnik nie mówił kto personalnie wytypował mnie do takiej roli, jak również kto poza nim zajmuje się integracją "polskiej lewicy intelektualnej".

Okoliczności towarzyszących mojej rozmowie z Grossem nie pamiętam, w każdym razie odbyła się ona z inicjatywy Grossa. Odpowiadając na moje pytanie Jan Gross powiedział, że kontakt z redakcją "Temps Modernes" nawiązała Barbara Toruńczyk w czasie swojego pobytu za granicą i w tej chwili oczekuje na oficjalne potwierdzenie. Jeżeli chodzi o sposób nawiązania kontaktu, to Gross wyjaśnił mi, że Barbara Toruńczyk miała najpierw nawiązać kontakt z członkiem KC FPK Vigierem, który kiedyś bawił w Polsce, a następnie za jego pośrednictwem z członkiem redakcji "Temps Modernes" nazwiskiem Landsberg, lub o podobnym brzmieniu.

Na zapytanie Grossa, kiedy przystąpię do prowadzenia rozmów odpowiedziałem, że najpierw muszę mieć pełny obraz tego przedsięwzięcia, a dopiero potem udam się na rozmowę z poważnymi ludźmi. Nie pamiętam obecnie czy w związku z tą moją wypowiedzią czy też z innego powodu Gross zaprosił mnie na dyskusję o "Temps Modernes" w szerszym gronie, wyjaśniając że wezmą w niej udział poza nim: Adam Michnik, Karol Modzelewski i Jacek Kuroń. Odpowiedziałem, że wezmę udział w tej dyskusji, ale tylko w wypadku, kiedy nie będzie w niej uczestniczył Kuroń. Gross przyrzekł przekazać moją prośbę komu trzeba. Spotkanie w szerszym gronie odbyło się w pierwszych dniach października w moim mieszkaniu i wzięli w nim udział poza mną - Karol Modzelewski, Michnik i Gross.

Zabrałem głos pierwszy i powiedziałem, że skoro mam zwrócić się do określonych osób o wypowiedzenie się na łamach "Temps Modernes", to muszę znać szczegóły związane z tym przedsięwzięciem. Szczególny nacisk kładłem na sposób przesłania artykułów zagranicę. Michnik odpowiedział mi, że nie muszę sobie zaprzątać głowy tą sprawą, gdyż całkowicie biorą ją na siebie. Ponieważ odpowiedź ta mnie nie zadowoliła i ponowiłem pytanie, Modzelewski i Michnik nie chcieli ze mną omówić tej sprawy, a dali mi jedynie do zrozumienia, że poczynania ich cieszą się poparciem poważnych osób, które są wstanie przesłać poza kontrolą każdą rzecz. Z ich wypowiedzi wynikało, że swego czasu przesłali tą drogą poważne materiały.

W tym miejscu przypomniałem sobie, że wiosną 1967 r. Michnik mówił mi, że otrzymał list od przebywającej za granicą /chyba w Paryżu/ Barbary Toruńczyk i że list ten przywiózł mu Tadeusz Daniszewski, ówczesny kierownik Zakładu Historii Partii.

Widząc, że Michnik i Modzelewski nie zamierzają kontynuować ze mną rozmowy na powyższy temat, zgodziłem się przejść do omówienia następujących spraw, a mianowicie celu akcji oraz treści i charakteru artykułów, które zamierzaliśmy wydrukować w "Temps Modernes". Cel akcji częściowo sprecyzowany został przez Michnika w rozmowie ze mną. Ponownie zabrał głos na ten temat Modzelewski, który powtórzył w zasadzie wywody Michnika, akcentując jednak bardzo mocno konieczność stworzenia szerokiego frontu opozycyjnego i zmuszenia tej opozycji do działania. Front opozycyjny miała jego zdaniem tworzyć skonsolidowana "intelektualna lewica polska", zwana też inaczej "lewicą październikową". Modzelewski nie wymieniał nazwisk osób zaliczanych do tej lewicy, gdyż doskonale się rozumieliśmy w tej sprawie. Chodziło o osoby nazywane w oficjalnym języku partyjnym i państwowym - rewizjonistami. W czasie opisywanej rozmowy ja także byłem przekonany o konieczności konsolidacji "polskiej lewicy intelektualnej" i wierzyłem, że odegra ona doniosłą rolę w życiu naszego kraju. Z tego też powodu zgodziłem się w podstawowych założeniach z Modzelewskim i Michnikiem. Różniliśmy się tym, że w ich odczuciu sprawa konsolidacji lewicy była nader prosta, natomiast mnie się wydawało, że jest rzeczą niemożliwą, aby ta lewica zabrała głos w sposób jednoznacznie polityczny. Nadto Modzelewski i Michnik uważali, że platformą, na której ma dojść do integracji jest "List Otwarty", mnie zaś idea listu nie odpowiadała, ale nie potrafiłem przeciwstawić jej nic sensownego.

Na podkreślenie zasługuje także to, że Michnik i Modzelewski opowiadali, że są za stworzeniem takiej sytuacji, w której elementy opozycyjne zmuszone zostaną do zabrania głosu, do działania. Wydaje mi się, że nie mówiliśmy o praktycznych sposobach konsolidacji lewicy w ogóle, a jedynie rozważaliśmy sprawę pierwszego kroku w tym kierunku, jakim było wydanie specjalnego numeru "Temps Modernes". Zastanawialiśmy się także nad ewentualnością rozkolportowania w środowisku lewicowym artykułów przeznaczonych do druku w "Temps Modernes". Artykuły te w postaci maszynopisów miały być rozkolportowane na jakiś czas przed ukazaniem się numeru "Temps Modernes". Były to jednak wstępne rozważania bez omówienia szczegółów związanych z tym przedsięwzięciem. W dalszej części rozmowy zajęliśmy się omówieniem kandydatów wytypowanych do zabrania głosu na łamach "Temps Modernes". Padły z naszych ust różne propozycje w tym względzie, z których przypominam sobie następujące:

Jacek Kuroń - kandydaturę jego zgłosił Modzelewski, mówiąc, że napisze on artykuł na temat mechanizmów rządzących małymi grupami społecznymi.

Karol Modzelewski - sam wysunął swoją kandydaturę, podkreślając, że ma zamiar napisać artykuł na tematy ekonomiczne, będący odpowiedzią na artykuł Wł. Brusa wydrukowany we Włoszech, w którym były zawarte między innymi elementy polemiki z ideą "Listu Otwartego".

Włodzimierz Brus - mieliśmy przedrukować jego artykuł, o którym mówiliśmy wyżej. Propozycja wyszła od Modzelewskiego.

Leszek Kołakowski - była to wspólna kandydatura. Spieraliśmy się tylko z Modzelewskim na temat, co Kołakowski powinien napisać. Ja uważałem, że należy przedrukować opublikowany swego czasu na łamach "Kultury i Społeczeństwa" artykuł Kołakowskiego pt. "Sakralne i ekologiczne wizje społeczeństwa", natomiast Modzelewski uważał, że powinien napisać coś specjalnego. Do uzgodnienia poglądów nie doszło i w związku z tym powiedziałem Modzelewskiemu, żeby sam zwrócił się w tej sprawie do Kołakowskiego. Przypominam, że to ja właśnie miałem prowadzić rozmowy z kandydatami. 

Adwokat Olszewski - jego kandydaturę wysunął Michnik, proponując, że napisze on o pewnych problemach demokracji. W związku z moimi wątpliwościami co do tej kandydatury Michnik powiedział, że Olszewski zna się na problematyce demokracji i że artykuł na ten temat już pisze lub też już napisał.

Janina Zakrzewska - pracownik naukowy UW. Jej kandydaturę zgłosił Michnik, proponując, że napisze ona na temat struktury prawa. 

Roman Zimand - jego kandydaturę wysunął również Michnik, proponując, że omówi on teorię narodu. Po mojej uwadze, że znam referat Zimanda na ten temat i oceniam go ujemnie, Michnik wycofał tę kandydaturę.

Wiktor Woroszylski - kandydaturę tę zgłosił Modzelewski wspólnie z Michnikiem, ale nie przypominam sobie na jaki temat miał pisać.

Ja zgłosiłem następujące kandydatury:

Krzysztof Pomian - uważałem, że powinien on napisać artykuł na temat marksistowskiej metodologii badania historycznego /filozofii literatury/. Modzelewski wyraził sprzeciw wobec tej kandydatury, gdyż jego zdaniem Pomian nie jest w stanie nic takiego napisać, co miałoby jednoznaczny sens polityczny. Uważał nadto, że nie jest on kompetentny w tej problematyce. Ponieważ nie ustąpiłem, do porozumienia w tej sprawie nie doszliśmy.

Tomasz Burek - chciałem aby napisał artykuł na temat krytycznej analizy ideowego oblicza młodej literatury. Artykuł ten miał pozostawać w związku z moim artykułem, który zamierzałem napisać na temat tzw. literatury rozrachunkowej, tj. po październikowej.

Konstanty Puzyna - proponowałem przedruk jego artykułu zamieszczonego w "Dialogu" w roku 1967, w którym poruszał on problem wyjałowienia teatru w Polsce.

Niezależnie od wspomnianych kandydatur Michnik proponował zamieścić w "Temps Modernes" list "komandosów" do zjazdu ZMS, który zawierać miał "nowy program" tej organizacji różniący się od oficjalnego. Rozumiałem, że Michnik miał odegrać decydującą rolę w jego opracowaniu. [...]

Zorganizowanie w październiku 1967 r. tzw. "salonu politycznego" oraz wydanie tzw. "ulotki wietnamskiej" przekonało mnie ostatecznie, że "komandosi", kierowani przez Modzelewskiego, Kuronia i Michnika, zaczynają schodzić na pozycje działalności nielegalnej.... Z wypowiedzi Michnika wynikało, że "salon polityczny" został utworzony z inicjatywy jego, Modzelewskiego i Kuronia oraz że dyskusje będą się odbywały przy okazji różnych uroczystości towarzyskich. Prelegentami mieli być Modzelewski i Kuroń. Znałem "wodzów" i wiedziałem, że stosunek "komandosów" do nich jest stosunkiem uległości i dlatego byłem przekonany, że "salon polityczny" zmieni się w zwykłą szkółkę, w której będzie się odbywało nauczanie prawd nie podlegających krytyce. [...]

Trudno byłoby mi powiedzieć skąd mi jest wiadomo, że Kuroń i Modzelewski są współautorami ulotki wietnamskiej... Michnik podejrzewał mnie... że przekazałem dziennikarzowi francuskiemu Bernardowi Margueritte informacje o tym, że Jacek Kuroń jest autorem ulotki... Kłótnia w sprawie akcji ulotkowej spowodowała, że ostatecznie wycofałem się z porozumienia co do wydania specjalnego numeru "Temps Modernes". [...]

30 stycznia 1968 r. odbyła się w Warszawie manifestacja w związku ze zdjęciem z afisza "Dziadów". Manifestację tę zorganizowała i przygotowała na tę okazję transparent Małgorzata Dziewulska, mgr. filozofii, studentka Wydziału Reżyserii Państw. Wyższej Szkoły Teatralnej. Znam Dziewulską bardzo dobrze i wydaje mi się, że pomysł zorganizowania takiej manifestacji nie mógł się zrodzić samorzutnie w jej głowie. Tę sprawę musiał jej ktoś doradzić lub podpowiedzieć, wykorzystując jej umiłowanie sztuki i teatru.

O zamiarze zorganizowania manifestacji powiedziała mi Dziewulska na kilka dni przed ostatnim przedstawieniem i prosiła, abym przyprowadził na nią swoich znajomych i kolegów. Nie potraktowałem tej zapowiedzi poważnie, ale w dniu 30.01.68 r. przybyłem do teatru wiedziony ciekawością. Towarzyszyli mi: Grudzińska, Elżbieta Bielska i Gross.

Czy i z kim z "komandosów" rozmawiała Dziewulska o zamierzonej manifestacji, nie wiem, w każdym razie tego dnia "komandosi" stawili się do teatru w komplecie i oni też nadawali ton zorganizowanej manifestacji, zarówno na widowni, jak też po teatrze. Po pierwszym akcie opuściłem teatr, gdyż byłem umówiony na mieście z Krzysztofem Mętrakiem, ale z opowiadań znajomych wynikało, że okrzyki na widowni w rodzaju: "Niepodległość bez cenzury" wznosili "komandosi". O tym, że udział "komandosów" w manifestacji w sprawie "Dziadów" miał charakter zorganizowany, świadczyć może wypowiedź Modzelewskiego, który w czasie przerwy w przedstawieniu powiedział do mnie w toalecie: "No co, Andrzeju, zrobimy coś". Z kontekstu rozmowy wynikało, że Modzelewski miał na myśli zapowiedzianą manifestację po przedstawieniu.

Poza "komandosami" w manifestacji wzięli także udział studenci PWST, którzy, jak mi się wydaje, pomagali Dziewulskiej w zorganizowaniu manifestacji, a raczej w jej wstępnym przygotowaniu, bowiem w dniu 30 stycznia 1968 r. ton manifestacji nadawali "komandosi". Ich postawa przesądziła o antyradzieckim charakterze manifestacji, a raczej pewnych jej akcentów antyradzieckich. "Komandosi" wznosili także okrzyki w czasie manifestacji po teatrze, których treści sobie nie przypominam. "Komandosi" byli tym trzonem, który mimo wezwania majora MO do rozejścia się, zadecydował o kontynuacji manifestacji.

Oni też, a między innymi Józef Dajczgewand i Jan Lityński założyli transparent wykonany przez Dziewulską z napisem: "Żądamy dalszych przedstawień" na cokole pomnika Adama Mickiewicza. Jeżeli chodzi o K. Modzelewskiego, to wziął on udział tylko w pierwszej części manifestacji, a mianowicie do momentu udania się manifestantów pod wejście dla aktorów. Później już go nie widziałem i przypuszczam, że pojawienie się samochodów MO skłoniło go do powrotu do domu. W trakcie udziału w pochodzie Modzelewski zachowywał się biernie.

Co się tyczy Michnika, to nie przypominam sobie, abym widział go wśród manifestantów. Widziałem go natomiast w teatrze. Wydaje mi się, że Michnik nie wziął udziału w manifestacji z tych samych powodów, dla których Modzelewski wycofał się z niej po pierwszym etapie, a mianowicie - w obawie przed aresztowaniem. Wiadomo mi, że niektóre osoby jak na przykład Szlajfer, Michnik i inni "komandosi" zostali oficjalnie ostrzeżeni, że jeżeli wezmą udział w zapowiedzianej manifestacji, to zostaną zatrzymani. [...]

29 lutego odbyło się walne zebranie Warszawskiego Oddziału ZLP, na którym wbrew początkowym zamiarom zabrałem głos na temat młodzieży w związku z incydentem w sprawie "Dziadów". Aczkolwiek z pozorów można byłoby sądzić, że zabrałem głos w następstwie realizacji mojej umowy z "komandosami", o czym mowa wyżej, rzecz miała się inaczej. Czym się kierowałem, zabierając głos, wyjaśniłem we własnoręcznie napisanym oświadczeniu, które załączam do niniejszego protokółu.

[...] wieczorem [3 marca] na przyjęciu urodzinowym u Kuronia "komandosi" postanowili, wówczas jeszcze warunkowo, zwołać dnia 8 marca wiec w obronie Michnika i Szlajfera, którym groziło wydalenie z uczelni.