| |
Wpisał: Izabela Brodacka | |
15.12.2014. | |
Bat na Kowalskiego Izabela Brodacka Pewien mój znajomy hodowca koni popadł w poważne tarapaty. Uwzięła się na niego paniusia ze straży ochrony przyrody. Nasłała na niego policję z zarzutem dręczenia koni. Jego konie są - uwierzcie miłośnikowi i znawcy- niezwykle szczęśliwe. Żyją swobodnie w tabunie, pasą się na łąkach nad jeziorem, mają wiatę i stajnię do której wchodzą gdy chcą, są regularnie karmione. Oczywiście są brudne, bo się tarzają, nie mają przerywanych grzyw i zaplatanych w warkocz ogonów. W ogonach zdarzają się również rzepy. Taki jest urok wolności. Paniusia powinna zająć się raczej pudelkami albo yorkami. Ale uwzięła się na konie. I na mojego znajomego. Zapytałam go o co naprawdę chodzi. Powiedział, że nie dogadał się z nią w sprawach współpracy, bo jej oferta była „zbyt szeroka”. Jakkolwiek rozumieć jego słowa widzimy jak na dłoni, że szlachetne intencje ustawy o ochronie zwierząt mogą być używane w prywatnych porachunkach. Znajomy musi nieustannie się tłumaczyć przed policją, a być może czeka go nawet sprawa sądowa. Co gorsza wysoki sąd oprze się z konieczności na opiniach innych paniuś z samozwańczych straży ochrony zwierząt. Przecież wysoki sąd nie zna się praktycznie na niczym. Ilekroć spotkamy się z okrucieństwem wobec zwierząt odruchowo odwołujemy się do władz, które „powinny coś z tym zrobić”. Nie zastanawiamy się, że taka, ze szlachetnych pobudek powstała ustawa, będzie w biurokratycznym systemie służyła jako bat tyle, że na człowieka a nie na przysłowiowego psa czy konia. Pod budynkiem PKO przy Nowogrodzkiej przez wiele lat żył bezdomny. Zajmował się zbieraniem makulatury, którą gromadził pod płotem. Pewnej mroźnej nocy zatrzymałyśmy się przy nim z koleżanką. Było 25 stopni poniżej zera. Bezdomny spał na tekturach w brudnym śpiworze. Otworzył jedno oko i powiedział: „tylko nie dzwońcie po straż idiotki”. Zastosowałyśmy się do jego życzenia wyrażonego w tak miły i bezpośredni sposób. Nie wiem jakie były przyczyny jego bezdomności, ale rozwiązanie proponowane przez władze wydawało mu się widać gorsze od tej bezdomności. Oddanie go w ręce straży oznaczałoby przymusowe przewiezienie go do noclegowni. Tam wolno tylko spać, więc całe dnie i tak marzłby na ulicach. Musiałby podporządkować się rygorowi placówki .Wybrał taki los. Czy należało ubezwłasnowolnić go dla jego własnego dobra? Nie wiem co się z nim stało, bo go już nie widuję. Nie byłam gotowa zaprosić go do domu. Mój samotny sąsiad przeżył wiele lat w swoim nieprawdopodobnie zagraconym i brudnym mieszkanku . Gdy się ciężko rozchorował dawałam mu posiłki i podawałam leki. Oczywiście bezinteresownie. Na sprzątanie nie miałam jednak siły i czasu, a prawdę mówiąc ochoty. Opieka społeczna „napuściła” na sąsiada sąd rodzinny i decyzją tego sądu został „ dla jego własnego dobra” umieszczony w domu opieki. Przeżył tam dwa miesiące. Zabił go gronkowiec złocisty, który wdał się w cukrzycowe rany powodując gangrenę. Zdaniem lekarki rejonowej, z którą na ten temat rozmawiałam, mógł przy swoich dolegliwościach i w swoim oswojonym brudku ( był po prostu uodporniony na znane organizmowi bakterie) przeżyć z moją pomocą jeszcze dobrych kilkanaście lat . Dlatego trzeba się dziesięć razy zastanowić czy wzywać opiekę społeczną do zaniedbanego staruszka. Oczywiście ja tego nie zrobiłam. Zrobili to kumple z jego dawnej pracy. Wysłuchałam dyskusji na temat przemocy w rodzinie, z udziałem pani Środy. Nikt nie neguje, że przemoc się zdarza, a w pewnych środowiskach jest nawet być może normą. Zdarza się, że mąż bije żonę, albo żona męża, domina bije klienta albo klient dominę, homoseksualista czynny bije biernego, albo na odwrót. Pani Środa twierdzi jednak, że przemoc dotyczy tylko tradycyjnej rodziny, jest strukturalna ( cokolwiek to miałoby znaczyć) i zapewne wdrukowana albo lepiej wyssana (jak antysemityzm) z mlekiem matki. Jak filozof może nie rozumieć, że kobiety znoszą przemoc nie dlatego, że tak są wychowane, że tak każe kościół czy tradycja, również nie dlatego, że w dzieciństwie nauczyły się przysłowia o „babie, której gnije wątroba” lecz dlatego, że nie mają wyjścia? Kluczową sprawą jest mieszkanie. Większość bitych kobiet wyprowadziłaby się natychmiast gdyby tylko miały gdzie. Ponieważ nie mają - starają się jakoś przetrwać. Noclegownie, domy samotnej matki to rozwiązania pozorne. Skazują dzieci na stygmatyzację i marginalizację, oraz nie oszukujmy się - demoralizację. W towarzystwie innych „ upadłych aniołów” dzieci alienują się trwale ze społeczeństwa. Uczą się postawy roszczeniowej, żebractwa, wyłudzania. Uczą się żyć ponad stan – od zagranicznych darów do darów. Nie mają poczucia bezpieczeństwa, bo domy samotnej matki to rozwiązanie tymczasowe. Można tam przebywać pół roku. Kobieta ma zatem stracić prawa do mieszkania i skazać się z dziećmi na poniewierkę. Na łaskę i niełaskę opieki społecznej. Cóż jej pomoże 10 niebieskich, a nawet tęczowych kart na policji, jeżeli nie ma gdzie pójść? Szlachetna idea obrony najsłabszych przed przemocą zamienia się w instrument prześladowania obywateli przez system. Ktoś doniesie, że w domu jest bieda, że dzieci są zaniedbane. Dla ich własnego dobra zostaną odebrane i umieszczone w placówce wychowawczej gdzie dopiero spotkają się z prawdziwą patologią, falą, narkotykami, prześladowaniem seksualnym, albo zostaną powierzone rodzicom zastępczym, którzy z tego procederu robią sobie często źródło utrzymania. W rodzinach zastępczych dzieci też bywają zresztą bite i głodzone. Jak pamiętamy dwoje dzieci z Pucka odebranych rodzinie biologicznej tylko dlatego, że ich matka była biedna, nie przeżyło dobrodziejstwa „ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie i pieczy zastępczej”. Zostały w odstępie roku zakatowane na śmierć przez opiekunów zastępczych. W Sejmie odbyło się drugie czytanie projektu ustawy umożliwiającej ratyfikowanie Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. PO oczywiście popiera tę ustawę. Chcą mieć kolejny bat na obywateli. Tekst drukowany w numerze 50 (391) "Gazety Warszawskiej" |