GDY NADESZŁA PEŁNIA CZASÓW | |
Wpisał: Jan Gać | |
26.12.2014. | |
GDY NADESZŁA PEŁNIA CZASÓW
(na Boże Narodzenie 2014) Jan Gać
W antologii polskich kolęd jedna wybija się głębią myśli. Mowa o kolędzie Bóg się rodzi pióra Franciszka Karpińskiego. Dla pełniejszego zrozumienia zamysłu wybitnego poety doby Stanisława Augusta Poniatowskiego warto rozdzielić poszczególne wiersze kolędy i ułożyć je w dwóch kolumnach. Bóg - się rodzi; Moc - truchleje Pan niebiosów - obnażony; Ogień - krzepnie Blask - ciemnieje; Ma granice - Nieskończony Wzgardzony - okryty chwałą; Śmiertelny - Król nad wiekami
Dopiero przy takim zestawieniu pojęć widać jasno, że autorowi chodziło o godzenie antynomii. Ale jak znaleźć zgodę między przeciwnościami? Wszak jest to próba absurdalna. Pojęcia, zjawiska i rzeczy wykluczające się wzajemnie nie mogą zawierać między sobą wewnętrznej zgody. Tylko język poezji – może jeszcze geniusz malarzy – potrafi wyrazić niewyrażalne. Kto bowiem słyszał, aby potęga, istota potęgi – moc – zamierała z bojaźni? Albo żeby ogień krzepł od zimna, czy jasność – blask – stawała się ciemnością? W jaki sposób nieskończoność może mieć granice? Wszystkie religie monoteistyczne, w tym chrześcijaństwo, zgodnie zapewniają, że Bóg jest Istotą wieczną, bez początku i końca. Ale jedynie chrześcijaństwo przyjmuje, iż narodził się Bóg. Miało to jednak miejsce nie w wymiarze Wszechświata i Wszechczasu, lecz w wymiarze naszej Ziemi. Bóg w osobie Jezusa zstąpił na ziemię, wszedł w ludzką społeczność i wpisał się w historię człowieka. Tę niepojętą naukę względnie łatwo przychodzi nam wyznawać, bo przywykliśmy do jej kanonów przez dwa tysiąclecia dziejów chrześcijaństwa. Nie ułatwia to jednak zadania historykowi, który - obserwując proces dziejowy – staje w tym przypadku wobec arcytrudnego zagadnienia. Ma bowiem do czynienia ze zdarzeniem wyjątkowym i jednostkowym, bez analogii, które tylko raz zaistniało i już się nigdy więcej nie powtórzy. Jeden jedyny raz Bóg zszedł do ludzi na ziemię. Owszem, powróci w swoim czasie, aby się z nami rozliczyć. Przez to zdarzenie Bóg zakłócił proces dziejowy ludzkości. Bez Jezusa historia toczyłaby się zwykłym torem w sensie logiki dziejów. Tymczasem ziemski wymiar historii otrzymał impuls wymiaru niebiańskiego. Zaistniawszy jedyny raz, owo sprzężenie dwóch tak różnych od siebie rzeczywistości trwa niezmiennie aż dotąd i trwać będzie po kres dziejów. Subtelniejszy umysł dostrzeże to zjawisko w każdym okresie historii, niekoniecznie w epoce Oktawiana Augusta i Tyberiusza, pod których panowaniem żył Jezus z Nazaretu, ale i w naszych czasach. Nawet w opinii pisarzy ewangelicznych narodzenie Jezusa wydaje się być zdarzeniem tak niepojętym, iż – aby je opisać – odstąpili od zwyczajowej formy literackiej, w jakiej utrzymane są kolejne rozdziały ich dzieła. Zarówno Mateusz, jak i Łukasz, jedyni odważni, którzy podjęli temat, usiłują w relacji zachować delikatność aż do granic możliwości wypowiadania się na piśmie. Jakby sugerowali nam, że to, co się działo w Noc Betlejemską, winno pozostać tajemnicą. Że winno być postrzegane nie intelektem, lecz sercem i wiarą. Co więcej, jakby sam Bóg przez następstwo okoliczności zechciał dać nam sygnał, byśmy przyjęli przyjście Jego Syna na świat w kategoriach faktu, natomiast wszystko inne związane z tym wydarzeniem powierzyli naszej wierze. Właśnie do niej odwołał się Jan Ewangelista, który pominąwszy warstwę historyczną w prologu swej Ewangelii spróbował wniknąć w wewnętrzne znaczenie tego faktu, przywołując naukę o Logosie, o Słowie, które stało się ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1,14). Około 50. roku po Chrystusie Paweł z Tarsu wystosował list do mieszkańców rzymskiej prowincji Galacji. Użył w nim zastanawiającego określenia pełnia czasów w odniesieniu do narodzin Jezusa (Ga 4,4). Niezwykłość tego odniesienia polega na tym, że pojawia się ono równocześnie w wielu palestyńskich źródłach z przełomu er, starożytnej i chrześcijańskiej. Używają tego określenie niektóre teksty qumrańskie, używa go żydowski Talmud w odniesieniu do tego samego czasu, jest na ustach pisarzy nowotestamentowych, często pojawia się u wielkiego dziejopisa Józefa Flawiusza i sporadycznie już u rzymskich historyków, Tacyta i Swetoniusza. Wszyscy oni dają wyraz istnieniu powszechnego w rzymskiej Palestynie przekonania, że nadszedł już czas objawienia się Mesjasza. Owo przekonanie osiągnęło stopień ogromnego napięcia społecznego w ziemskiej ojczyźnie Jezusa. Kraj wprost wrzał na tym punkcie, a atmosferę niecierpliwości oczekiwania na kogoś wielkiego próbowało wykorzystać dla swych politycznych i doraźnych celów wielu fałszywych mesjaszów. W szczegółach pisze o tym Józef Flawiusz, wymieniając niektórych samozwańców z imienia. Podobnie Ewangelie pełne są tych samych odniesień w kontekście przyjścia Mesjasza, by wspomnieć chociażby Jana Chrzciciela, do którego z Jerozolimy przychodzili uczeni, pytając o jego ewentualną mesjańską tożsamość. Nikt wszakże nie wiedział, kim miała być owa tajemnicza postać zapowiadana od setek lat przez sugestie i aluzje proroków pomieszczone na kartach pism Starego Testamentu. Miałżeby to być wojownik, który zbrojnym ramieniem powali Rzymian i przywróci królestwo Dawida w granicach tym razem od wschodu słońca do jego zachodu? A może miał nim być namaszczony kapłan lub wybitny król? A może sam prorok Eliasz, który przecież nie umarł, lecz wstąpił do nieba i mógł się objawić w tych ostatecznych czasach? Zdania były podzielone. Obaj rzymscy historycy, Tacyt i Swetoniusz, którzy dostrzegli zjawisko zaniepokojenia, przekładali to powszechne oczekiwanie na postać jakiegoś władcy świata, który miał pochodzić z Judei, podówczas rzymskiej prowincji. Ale czy znalazł się ktoś na tyle przenikliwy, by odstąpić od tych roszczeniowych ambicji w duchu narodowej megalomanii Żydów i móc zidentyfikować Mesjasza ukrytego pod postacią pokornego sługi, który jedzie na osiołku, na oślęciu, źrebięciu oślicy (Za 9,9)? Albo by potrafił we właściwym kontekście odczytać zapis Izajasza, ukazujący Chrystusa, jakim miał być, a nie jakiego chciano, by był (Iz 53,2-8)? Owszem, tylko niewielka grupka ludzi – owa mała trzódka z Janowego zapisu – dała wiarę przepowiedniom proroków, rozpoznając w Dziecięciu z betlejemskiej stajni Zbawiciela świata. Pozostali w Izraelu czekali nadal, z upływem lat od śmierci Jezusa z coraz większym natężeniem i niepokojem, że Mesjasz się spóźnia ze swoim przyjściem. Czyżby Wszechmogący mógł zaprzeczyć sam sobie i zmienić zamiary? To właśnie niecierpliwość wobec spóźniającego się z przyjściem Mesjasza i próba niejako sprowokowania Jahwe, by się nie ociągał i wreszcie spełnił oczekiwania narodu i zesłał swego Pomazańca, pchnęła Żydów do beznadziejnej wojny z Rzymem (66-70 po Chr.), która skończyła się spaleniem świątyni, zniszczeniem Jerozolimy i zagładą jej mieszkańców. Gdyby graficznie wyrazić temperaturę oczekiwania na Mesjasza w społeczeństwie żydowskim, należałoby się posłużyć krzywą wzrastającą na skali czasu, która swój szczyt osiągnęła właśnie w pierwszych dziesięcioleciach po Chrystusie. W okresie pierwszego powstania żydowskiego linia drgała, raz wznosząc się, to znów opadając w zależności od stopnia wiarygodności samozwańców. Wraz z klęską powstania linia załamała się całkowicie. Odtąd ledwie pełzła, by wspiąć się jeszcze raz na szczyt, kiedy rozdarta próżnym oczekiwaniem żydowska dusza powierzyła swe mesjańskie nadzieje Bar Kochbie, przywódcy drugiego powstania przeciwko Rzymowi (132-135). Gdy i to powstanie utonęło w morzu krwi, idea oczekiwania na Mesjasza w starożytnej Palestynie albo wypaliła się zupełnie, albo radykalnie zmieniła obiekt swego zainteresowania. Wyrażą to współcześni nam teologowie żydowscy: Pomyliliśmy się – twierdzą niektórzy – Mesjasz nie miał przyjść. On przychodzi ustawicznie. Ten zapowiadany przez proroków Chrystus nie jest osobą, jak wierzyliśmy przez tyle wieków. Chrystusem tym jesteśmy my, naród izraelski. Doprawdy, do dziś pozostaje aktualne świadectwo Jana Chrzciciela, który – będą również indagowanym o naturę swej misji – wytknął wysłannikom z Jerozolimy ich zaślepienie: Pośród was stoi ten, którego wy nie znacie (J 1,26). Tymczasem pogański świat grecko-rzymski uwierzył w żydowskiego Mesjasza i rozpoznał w Synu cieśli z Nazaretu Chrystusa. Owszem, potrzebował na to kilku wieków, ale od tej wiary już nie odstąpił. Historykowi nie wypada rozpatrywać dziejów w kategoriach: co by było gdyby. Wolno mu natomiast postrzegać prawdopodobny proces dziejowy bez zaistnienia niektórych zdarzeń. I tak, bez narodzenia Jezusa z Nazaretu nie byłoby chrześcijaństwa. Bez chrześcijaństwa z kolei nie wykształciłaby się postać cywilizacji świata zachodniego, oparta na fundamentach filozofii greckiej, prawie rzymskim i etyce chrześcijańskiej. Bez chrześcijaństwa – śmiem twierdzić – nie pojawiłby się islam, owa religia, która wypłynęła w proteście przypisania Bogu Jedynemu pojęcia troistości osób – Trójcy Świętej. Również ramy religii żydowskiej zostały tak kształtowane przez Opatrzność, aby – antycypując zdarzenia – uformować i przygotować społeczność ludu wybranego, spośród którego miał przyjść na świat Zbawiciel. Ten świat w dzisiejszej dobie, na naszych oczach, próbuje odciąć się od wiary w historyczne przyjście na ziemię Jezusa Chrystusa. Wadzi mu chrześcijańska etyka, bo ta odwołuje się do praw transcendentnych, objawionych, a nie praw stanowionych, stojących w opozycji do wszelkiej nadprzyrodzoności. Ale próżne są wysiłki świata, nie da się przekreślić Prawdy wiecznej i zamysłu Stwórcy, który jest Panem Historii. |