Sprawa stoczni ...wykorzystana cynicznie... do propagandy
Wpisał: Cezary Gmyz   
20.10.2009.

Sprawa stoczni została cynicznie wykorzystana do propagandy

Cezary Gmyz 19-10-2009 http://www.rp.pl/artykul/379949_Nie_bylo_katarskiego_inwestora.html

Akcja związana z Jolantą Kwaśniewską to jedna z najbardziej udanych operacji CBA – mówi były szef CBA Mariusz Kamiński

Rz: Czy była afera stoczniowa? Są politycy i dziennikarze, którzy twierdzą, że nie było, a urzędnicy działali w interesie publicznym.

Mariusz Kamiński, odwołany szef CBA: Przy organizacji przetargu na składniki majątkowe Stoczni Gdynia i Stoczni Szczecińskiej zostało ewidentnie złamane prawo. Wbrew zaleceniom Komisji Europejskiej oraz ustawy kompensacyjnej przetarg ten został przeprowadzony z naruszeniem zasad niedyskryminacji i równego traktowania oferentów. Podmioty polskie, które były zainteresowane nabyciem majątku stoczni, były przez urzędników Agencji Rozwoju Przemysłu zniechęcane, wywierano na nie naciski, aby odstąpiły od przetargu. Wszystko po to, by tajemniczy „inwestor katarski“ zapłacił jak najmniej. W mojej ocenie nie było żadnego realnego „inwestora katarskiego“. Opinia publiczna przed wyborami do euro-parlamentu – 6 czerwca 2009 r. – została wprowadzona w błąd, ponieważ już w drugiej połowie maja rząd polski miał pełną informację, że żaden „inwestor katarski“ nie istnieje. Jedynym podmiotem, który realnie występował w tej sprawie i realizował swoje interesy, był el Assir – międzynarodowy handlarz bronią. Wpłacił on wadium z prywatnego konta, gdyż liczył na odzyskanie rzekomych należności od państwowej firmy zbrojeniowej Bumar. Negocjacje z Bumarem w tej sprawie prowadziła ta sama osoba – Andrew Haynes – która, oprócz el Assira, reprezentowała podmiot z raju podatkowego – Antyli, który wygrał przetarg na majątek stoczni. Gdyby nie twarda postawa władz Bumaru, mogłoby dojść do sytuacji, w której to państwo polskie – Bumar sfinansowałoby wadium dla el Assira – podmiotu z Antyli Holenderskich. W tej sprawie pojawia się wiele wątków i pytań, szczególnie istotnych dla bezpieczeństwa państwa, które powinny wyjaśnić odpowiednie organy. Dotyczy to np. sprawy nieegzekwowania gwarancji bankowych, które przedstawił antylski „inwestor“, dlaczego ABW wydało pozytywną opinię o inwestorze widmie, jaki był rzeczywisty charakter kontaktów urzędników państwowych z el Assirem. Zastanawiające jest, że urzędnik ARP w trakcie przetargu przekazywał telefonicznie informacje o przebiegu przetargu jednemu z oferentów – rzekomemu „poważnemu“ inwestorowi, który nie miał nawet dostępu do szybkiego łącza internetowego. Urzędnicy ARP tłumaczą swoje postępowanie, że „może trochę przesadziliśmy, ale chcieliśmy, aby w stoczniach były budowane statki“. To kolejna fikcja. Nie ma żadnych dokumentów, które mogłyby potwierdzić, że istniał realny plan „inwestora z Antyli“ budowy statków. Co więcej, z zebranych materiałów wynika, że urzędnicy ARP mieli świadomość, że nawet jeśli dojdzie do skutecznej transakcji, statki i tak w stoczniach nie będą budowane. Mogę stwierdzić, że cała sprawa stoczni została cynicznie wykorzystana do propagandy wyborczej przed eurowyborami. Porażający jest cynizm decydentów politycznych w tej sprawie. Zakpiono z ludzi, ich naturalnych nadziei na pracę i chleb. Liczył się tylko doraźny interes przedwyborczy. Propaganda sukcesu przysłoniła interes państwa i jego obywateli.

Podobno nie było innych podmiotów zainteresowanych majątkiem stoczni.

            W tym przypadku także wprowadza się opinię publiczną w błąd. To oczywiście nieprawda. Były podmioty zainteresowane realnym nabyciem części majątku stoczniowego. W trakcie elektronicznej licytacji urzędnicy ARP przekazywali telefonicznie informacje przedstawicielowi „inwestora“ z Antyli, przebywającemu w Amsterdamie, o przebiegu przetargu, gdyż miał on kłopoty z łączem internetowym. To istotne o tyle, że zgodnie z regulaminem przetargu każdy z oferentów tylko pięciokrotnie mógł przebić cenę. Ta sytuacja ewidentnie uprzywilejowywała fundusz el Assira i jest sprzeczna z regulowanymi prawem zasadami przeprowadzenia przetargów. W wyniku bezprawnych działań urzędników, ustawienia przetargów pod jednego oferenta, nie uzyskano kwot, które przy prawidłowo przeprowadzonym konkurencyjnym postępowaniu można byłoby realnie uzyskać – w wysokości deklarowanej przez zainteresowane polskie podmioty.

O co chodzi w doniesieniu CBA w sprawie Ministerstwa Finansów?

Sprawę nieprawidłowości w Ministerstwie Finansów przedstawił mi na kilka dni przed moim odwołaniem jeden z Dyrektorów Delegatur CBA. Dotyczy ona uzasadnionego podejrzenia narażenia Skarbu Państwa na wielosetmilionowe straty z tytułu obrotu towarami akcyzowymi. Zawiadomienie w tej sprawie zostało przygotowane i złożone przez Delegaturę CBA w Rzeszowie.

Media wspominały w tym kontekście o rafinerii w Trzebini.

Śledztwo w sprawie rafinerii w Trzebini prowadzi Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. Jeden z wątków tej sprawy prowadzi CBA i dotyczy on nadużycia władzy przez urzędników Ministerstwa Finansów nadzorujących prace kontrolerów skarbowych. To w tej sprawie dokonaliśmy kilka miesięcy temu przeszukań w Ministerstwie Finansów.

O ile pamiętam, szykanowaliście wtedy urzędników, którzy badali sprawę Fundacji Prasowej „Solidarności” związanej niegdyś z braćmi Kaczyńskimi.

To typowa zasłona dymna. Wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz złożył doniesienie na CBA o rzekome nękanie jego urzędników. Prokuratura uznała to zawiadomienie za bezzasadne i odmówiła wszczęcia śledztwa, gdyż fakty takie nigdy nie miały miejsca. Wracając do sprawy Trzebini. Prowadził ją bardzo dobrze prokurator Marek Wełna. W tej chwili wątek prowadzony przez CBA trafił do prokuratury w Katowicach. Mam nadzieję, że śledztwo zostanie doprowadzone do końca i zebrany materiał pozwoli postawić zarzuty osobom niezależnie od tego, jak wysokie stanowiska zajmują.

Politykom?

Osobom pełniącym wysokie funkcje publiczne.

Niedawno CBA poniosło spektakularną klęskę. Chodzi mi o sprawę związaną z osobą Jolanty Kwaśniewskiej.

Ta akcja to jedna z najbardziej udanych i w pełni profesjonalnie przeprowadzonych operacji specjalnych w historii CBA. Pojawienie się tej sprawy w mediach w tym momencie uważam za szokujące, gdyż postępowanie nadal trwa. Nazwisko Jolanty Kwaśniewskiej zostało wprowadzone do obiegu medialnego przez prokuratora generalnego Andrzeja Czumę. To Andrzej Czuma jako prokurator generalny osobiście wyraził zgodę na przeprowadzenie operacji specjalnej. W tej sprawie zostało zatrzymanych kilka osób, którym już postawiono zarzuty. Na tym etapie śledztwa, z uwagi na jego dobro, żadne szczegóły nie powinny być podawane do publicznej wiadomości. Tak umówiliśmy się z prokuraturą w Katowicach, która prowadzi sprawę. Zachowanie prokuratora generalnego Andrzeja Czumy, który ujawnił pewne fakty z materiałów znajdujących się w aktach sprawy objętych klauzulą „ściśle tajne“, jest nielojalne w stosunku do podległych mu prokuratorów oraz funkcjonariuszy CBA. Jest ewidentnym złamaniem prawa – w zakresie ochrony tajemnicy państwowej. Kiedy dowiedziałem się, że Andrzej Czuma w Radiu Zet w sposób karykaturalny, ale jednocześnie ujawniając pewne elementy ściśle tajnej operacji specjalnej, mówi o tym z taką swobodą, byłem oburzony. Dla mnie sprawa jest oczywista. Andrzej Czuma ujawnił publicznie informacje ściśle tajne, bo pewne elementy jego wypowiedzi były prawdziwe. Stanowczo stwierdzam, że informacje o rzekomym przebiegu tej operacji opisane w „Gazecie Wyborczej“ są nieprawdziwe. Mam nadzieję, że po zakończeniu śledztwa opinia publiczna pozna rzeczywisty przebieg wydarzeń. Wtedy też będzie można docenić profesjonalizm funkcjonariuszy CBA.

Czy osoby, którym w tej sprawie postawiono zarzuty, to politycy?

Nie, raczej ich bliscy znajomi.

Jak wygląda sprawa z domem, który miał nabyć agent CBA występujący pod operacyjnym nazwiskiem i czy to był ten sam agent od Beaty Sawickiej lub Weroniki Marczuk-Pazury?

Nie mogę udzielić żadnych informacji w tej sprawie.

CBA zarzuca się, że pracują w nim ludzie niekompetentni.

Mogę stwierdzić, że w ostatnich dwóch latach działania CBA były dobrze oceniane przez prezesa Rady Ministrów podczas posiedzeń Kolegium do spraw Służb Specjalnych. W dowód uznania dla pracy operacyjnej i jej wyników prezes Rady Ministrów Donald Tusk podjął decyzję o zwiększeniu o 100 proc. funduszu operacyjnego CBA w budżecie na 2010 rok. Decyzja ta została podjęta na kilka tygodni przed moim odwołaniem. Chcę dodać, że jeszcze w czasach, kiedy ministrem sprawiedliwości był Zbigniew Ćwiąkalski, zostałem poinformowany przez niego, że zlecił on ocenę jakości pracy śledczej CBA. Minister sprawiedliwości poinformował mnie, że wszystkie oceny dotyczące działalności śledczej CBA, jakie uzyskał od prokuratorów z całego kraju, były dobre albo bardzo dobre. Te fakty świadczą o profesjonalizmie podległych mi funkcjonariuszy CBA.

W opinii przeciętnego widza funkcjonariusz CBA pod przykryciem to lowelas, który za państwowe pieniądze mieszka w luksusowym apartamencie, rozbija się drogim samochodem i uwodzi posłanki oraz celebrytki.

Funkcjonariusze działający pod przykryciem stanowią elitę funkcjonariuszy operacyjnych. Aby skuteczne i wiarygodnie funkcjonować w danym środowisku, muszą stanowić niejako lustro tego środowiska. Oznacza to, że muszą uzewnętrzniać te „wartości“, które są kultywowane w danym środowisku. Atrybuty, jakich używają: ubrania, samochody, styl bycia itd., nie są przejawem ich ekstrawagancji, ale mają przekonać dane środowisko, że ma do czynienia z jednym ze swoich.

Ostatnio głośno jest o funkcjonariuszu CBA używającym nieprawdziwego imienia i nazwiska Tomasz Piotrowski. Wokół jego osoby pojawia się mnóstwo pomówień i podłych insynuacji. W rzeczywistości mamy do czynienia z niezwykle doświadczonym funkcjonariuszem państwa polskiego od lat realizującym wymagające najwyższego profesjonalizmu i zaangażowania operacje specjalne. Z oczywistych względów nie mogę mówić o szczegółach, ale operacje te m.in. miały charakter zwalczania międzynarodowych grup przestępczych i realizowane były z udziałem funkcjonariuszy służb innych państw. Dotyczyły one handlu narkotykami i przemytu. Z tego człowieka robi się dzisiaj bawidamka i lowelasa. To ocena skrajnie niesprawiedliwa.

Co grozi zdekonspirowanemu agentowi?

Zważywszy, że wcześniej brał on udział również w rozbijaniu siatek handlarzy narkotyków, musimy się liczyć z zagrożeniem jego życia.

Akcja CBA w sprawie afery gruntowej zakończyła się nie tylko aktem oskarżenia Piotra R. i Andrzeja K., ale również Mariusza K., czyli pana...

To nie ja złamałem prawo, ale zostało ono złamane wobec mnie. Zarzuty są całkowicie bezprawne i bezpodstawne. Zostały mi przedstawione na polityczne zamówienie, celem odsunięcia mnie od prowadzenia niewygodnych dla rządzących spraw. Jestem przekonany, że przed sądem udowodnię swoją niewinność. Złożyłem zresztą zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z przedstawieniem mi zarzutów. Ich treść oparta jest na nieprawdziwych założeniach, jakoby CBA nie miało wiarygodnej informacji o możliwości popełnienia przestępstwa. W rezultacie wszystkie działania prowadzone w tej sprawie przez CBA były nielegalne. Prokuratura zarzuca, że CBA złamało prawo, podejmując aktywność mającą na celu sprawdzenie wiarygodności przekazanych jej informacji o przestępstwie. Takie rozumowanie to absurd. Zweryfikowanie wiarygodności przekazanych informacji jest warunkiem koniecznym wszczęcia operacji specjalnej.

Wstępne informacje o możliwości popełnienia przestępstwa zostały przekazane CBA, zweryfikowane i sprawdzone z wykorzystaniem wiedzy kilku osób. Na tej podstawie sporządziliśmy wniosek o zgodę na rozpoczęcie procedury kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej. Otrzymaliśmy na to zgodę prokuratora generalnego. Także wnioski o podsłuchy uzyskały akceptację prokuratury i sądów. Zebrany w toku operacji materiał dowodowy pozwolił na skazanie przez sąd przestępców, którzy dopuścili się płatnej protekcji. Co więcej, w ustnym uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że nasze działania w sprawie tzw. afery gruntowej były legalne i CBA, podejmując działania, posiadało wiarygodną informację o możliwości popełnienia przestępstwa. Mówiąc obrazowo, można użyć takiego porównania. Policjant otrzymuje od prokuratora nakaz przeszukania mieszkania podejrzanego, realizuje go, w trakcie rewizji znajduje dowody popełnienia przestępstwa, na podstawie tych dowodów sąd skazuje przestępcę, a następnie inny prokurator stawia policjantowi zarzuty nielegalności działań, kwestionując tym samym legalność przeszukania. Tak właśnie było w tej sprawie.

18 sierpnia sąd skazuje przestępców, a 25 sierpnia odbywa się pięciogodzinna narada na temat postawienia mi zarzutów. W naradzie tej uczestniczy prokurator krajowy Edward Zalewski, kierownictwo Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie i prokurator prowadzący sprawę. Efektem tego 9 września prokurator Bogusław Olewiński wydaje postanowienie o przedstawieniu mi zarzutów, o czym dowiaduję się 15 września. Nie jest więc prawdą, jak twierdzą niektórzy politycy, jakoby już w maju zapadła taka decyzja. Jeżeli tak miało być, to co zadecydowało o zwłoce w przedstawieniu mi zarzutów aż do września?

Uważa pan te zarzuty za zemstę za aferę hazardową?

Ciąg i logika wydarzeń w tej sprawie są jednoznaczne. Dopóki CBA nie wykryło poważnej afery związanej z prominentnymi politykami związanymi z obozem władzy, dopóty byłem tolerowany przez premiera. W trakcie rozpracowywania skazanego za korupcję Ryszarda Sobiesiaka CBA natrafiło na materiał wskazujący na prowadzenie przez niego nielegalnych działań z udziałem wysokich funkcjonariuszy publicznych. Polegały one na nielegalnym wpływie na kształt projektu ustawy o grach i zakładach wzajemnych. W wyniku tych działań doszło do próby zmiany postanowień projektu, co w konsekwencji, według szacunku Ministerstwa Finansów, mogło narazić Skarb Państwa na straty sięgające ok. 500 mln zł rocznie. Wypełniając swoje obowiązki ustawowe oraz polecenie premiera o informowaniu go o wszystkich sprawach ważnych dla państwa, nawet przed zawiadomieniem prokuratury, przekazałem 12 sierpnia 2009 r. analizę sprawy, a 14 sierpnia odbyłem osobistą rozmowę z premierem. W trakcie tej rozmowy poinformowałem prezesa Rady Ministrów, że szef Komisji Finansów Publicznych Zbigniew Chlebowski oraz minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki biorą udział w nielegalnych działaniach, których celem była zmiana rządowego projektu ustawy hazardowej i zablokowanie wejścia w życie przepisów umożliwiających pobieranie dodatkowych opłat od hazardu. Zaapelowałem do premiera o podjęcie bezzwłocznych działań mających na celu przywrócenie pierwotnych założeń projektu ustawy, tak aby interes ekonomiczny państwa został należycie zabezpieczony. Poprosiłem także, aby premier, podejmując działania w tej sprawie, odwoływał się jedynie do jawnej korespondencji między ministrem sportu i turystyki a ministrem finansów - nie ujawniając roli i zainteresowania CBA w tej sprawie. Ponadto stwierdziłem, że konieczne jest wyjaśnienie roli, jaką w tej sprawie odegrały inne osoby: Grzegorz Schetyna, Adam Szejnfeld i Jacek Kapica. Z całą mocą chcę podkreślić, że w trakcie rozmowy przekazałem premierowi informację, iż zleciłem opracowanie analizy prawno-karnej zachowań urzędników państwowych, które niewątpliwie były sprzeczne z prawem. Z punktu widzenia CBA najważniejsze było, aby Ryszard Sobiesiak się nie dowiedział, że jest przedmiotem zainteresowania operacyjnego CBA. Zachowałem się wobec premiera mojego państwa i mojego przełożonego lojalnie, działając w przekonaniu, że mogę liczyć także na jego lojalność w walce z nadużyciami. Nie może być mowy o zastawieniu jakiejkolwiek pułapki na premiera. Premier miał wiele sposobów, aby zabezpieczyć interes państwa w przepisach projektu ustawy hazardowej bez ujawniania roli CBA w tej sprawie. Dzisiaj wiemy, że pierwszym spotkaniem zorganizowanym przez premiera w tej sprawie było spotkanie 19 sierpnia 2009 r. z udziałem wicepremiera Schetyny oraz ministra Drzewieckiego. Nic nie wiemy na temat jego przebiegu, natomiast z całą pewnością wiemy, że 25 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak ma informacje, iż jest podsłuchiwany przez CBA, i tego samego dnia odbywa się narada w Prokuraturze Krajowej z udziałem Edwarda Zalewskiego, na której zapada decyzja o postawieniu mi zarzutów.

Jest pan pewien, że był przeciek? Gdybym był ministrem niewiele formalnie mającym wspólnego z ustawą hazardową, a wezwał by mnie premier i ni z tego ni z owego zaczął się wypytywać o ustawę, byłbym co najmniej zaniepokojony.

Nie mam wątpliwości, że 25 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak wie, że jest podsłuchiwany i to przez CBA, zmienia telefon na pre-paid, w jednej z rozmów potwierdza, że wie o zainteresowaniu CBA jego osobą. Umawia się na spotkanie ze Zbigniewem Chlebowskim w sposób zakonspirowany, na cmentarzu. Pragnę powtórzyć, że premier miał wiele innych sposobów, aby zabezpieczyć proces legislacyjny, nie ujawniając roli CBA.

Czy wśród rozmówców Sobiesiaka były inne osoby niż te, których nazwiska usłyszeliśmy po wybuchu afery?

W analizie dla premiera i zawiadomieniu do prokuratury przedstawiłem rolę osób, którym zależało na korzystnym dla branży hazardowej kształcie ustawy.

Jakie były działania premiera w sprawie ustawy hazardowej?

Pomimo ogromnego znaczenia dla dalszego toku czynności CBA nie miałem żadnych informacji od premiera ani ministra Jacka Cichockiego o podjętych działaniach. 10 września 2009 r. w Sejmie spotkałem ministra Cichockiego, którego poinformowałem o przecieku. 11 września wysłałem kolejne pismo do premiera, informując o przecieku. W piśmie zawarte były rekomendacje dotyczące konieczności podjęcia pilnych działań przywracających pierwotne postanowienia ustawy, wyjaśnienia okoliczności nagłej zmiany stanowiska Ministerstwa Sportu w sprawie dopłat. Prosiłem też o ustalenie zakresu odpowiedzialności urzędników premiera w sprawie nielegalnych działań wokół projektu ustawy hazardowej. Prosiłem też o kolejne spotkanie. Premier jednak milczał. 16 września odbywa się Kolegium ds. Służb Specjalnych. Podczas obrad podszedł do mnie minister Cichocki i powiedział, że premier zaprasza mnie na rozmowę po posiedzeniu. Chciał rozmawiać o prywatyzacji firmy energetycznej, teraz ujawniono, że chodziło o Eneę. Druga sprawa to pismo z prokuratury rzeszowskiej informujące, że mają mi być postawione zarzuty. Informację o tym otrzymałem dzień wcześniej, bo prokuratura wezwała mnie w charakterze podejrzanego.

Podobno zachowywał się pan arogancko. Tak twierdzi Jacek Cichocki.

Nie ukrywam, że w toku rozmowy padło z mojej strony pytanie, czy postawienie mi zarzutów przez prokuraturę w Rzeszowie jest odpowiedzią rządu na wykrycie przez CBA nadużyć przy przygotowywaniu projektu ustawy hazardowej. Premier zaprzeczył. Poprosiłem, aby premier zweryfikował, jak przebiegał proces podejmowania decyzji w sprawie postawienia mi zarzutów i czy ktoś w tej sprawie nie nadużył władzy. Na koniec rozmowy zapytałem wprost: skoro zarzuty, jakie mają mi być postawione w Rzeszowie, nie są jego reakcją na sprawę hazardową, to jaka jest jego odpowiedź na moje rekomendacje zawarte w piśmie z 11 września? Premier odpowiedział, że pisma nie czytał i nie może się ustosunkować do przedstawionych przez CBA rekomendacji. Pragnę podkreślić, że pismo było zaadresowane: „pilne, do rąk własnych“, i zapowiedziane telefonicznie ministrowi Cichockiemu z prośbą o pilnym poinformowaniu o tym premiera. Jeśli faktycznie premier mimo upływu pięciu dni nie znalazł czasu, by przeczytać pismo dotyczące tak ważnej sprawy, to jest to zdumiewające. W tej sytuacji CBA poinformowało o dostrzeżonych nadużyciach konstytucyjne organy państwa, o tym, że do parlamentu może trafić projekt ustawy hazardowej powstały w wyniku nielegalnego lobbingu, godzący w interes ekonomiczny państwa. Równocześnie powiadomiłem o tym prokuratora generalnego. Do tego momentu nikt poza premierem nie otrzymał ode mnie informacji w tej sprawie.

Czy myśli pan, że prokuratura postawi zarzuty odpowiedzialnym za aferę hazardową?

Bardzo chciałbym w to wierzyć. Jednak poza moim odwołaniem jest wiele innych symptomów świadczących o chęci zamiecenia tej sprawy pod dywan. Dziwi mnie, że sprawa tej wagi trafiła do wyjątkowo, w mojej opinii, opieszale pracującej Prokuratury Okręgowej w Warszawie przy ul. Chocimskiej. Moje doświadczenia ze współpracy z tą prokuraturą – m.in. sprawa oświadczenia majątkowego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka czy sprawa przecieku informacji o akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa, dla której umorzenia prokuratura szuka uzasadnienia – powodują obawę, czy pod obecnym kierownictwem jest ona w stanie udźwignąć ciężar tej sprawy. Niepokoi mnie jeszcze jedna rzecz. Pełniący obowiązki szefa CBA Paweł Wojtunik w jednej ze swoich pierwszych decyzji pozbawił funkcji dyrektora Zarządu Operacji Regionalnych, który osobiście nadzorował czynności w sprawie afery hazardowej. To właśnie ta osoba referowała razem ze mną tę sprawę na posiedzeniu Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych 7 października 2009 r. Jest to fatalny sygnał dla funkcjonariuszy prowadzących sprawę.

Niektórzy twierdzą, że nigdy nie przestał pan być politykiem i w CBA działał jak funkcjonariusz partyjny.

Politykę rozumiem jako troskę o dobro wspólne, którym jest państwo polskie. Koronnym argumentem na moje upolitycznienie była moja konferencja po zatrzymaniu Beaty Sawickiej, gdzie rzekomo miałem wzywać do głosowania na PiS. Otóż przytoczmy tę wypowiedź w całości ze stenogramu. „Polacy sami wyciągną wnioski z tego, co usłyszeli, i jakie to będą wnioski, mnie to nie interesuje. Nie jest ważne, na jakie ugrupowania padną głosy, ale na jakich ludzi. Mam nadzieję, że ta konferencja prasowa pokazująca kulisy naszego życia publicznego każe się wielokrotnie zastanowić każdemu z nas, na kogo oddać swój głos. Bo zawsze to ludzie są tym najsłabszym ogniwem i zawsze ludzie zawodzą, bo żadne ugrupowanie nie ma monopolu na czystość, tak jak żadne nie ma monopolu na to, by określać je mianem skorumpowanego“. Może byłem naiwny, ale namawiałem, by głosować na ludzi uczciwych, niezależnie od tego, z jakiego ugrupowania się wywodzą. Jednak o ile zatrzymanie posłanki PO odbyło się przed wyborami, o tyle minister sportu związany z PiS został zatrzymany już po wyborach. Zrobiliśmy wszystko, by Tomasz Lipiec został zatrzymany w momencie, kiedy dysponowaliśmy materiałem umożliwiającym postawienie mu zarzutów. Od 10 października 2007 r. moi funkcjonariusze wielokrotnie prosili prokuratorów prowadzących sprawę, by sformułowali na piśmie zarzuty i wydali nakaz zatrzymania ministra sportu. W odróżnieniu od posłanki Sawickiej zatrzymanej na gorącym uczynku tu mieliśmy do czynienia ze śledztwem, w którym o zatrzymaniu mogła decydować tylko prokuratura. Zarzuty na piśmie zostały sformułowane dopiero 23 października, czyli już po wyborach. CBA uważało, że można to było zrobić wcześniej.

Być może w tej sytuacji teza o naciskach na prokuratorów jest uzasadniona?

Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie spotkałem się z tak dynamicznie prowadzonym śledztwem, w wyniku którego zatrzymano i postawiono zarzuty kilkunastu osobom. Nie mam jednak najmniejszych złudzeń, że gdyby Tomasza Lipca zatrzymano przed wyborami, to zrobiono by z niego męczennika złożonego w ofierze kampanii wyborczej. Nie ma dobrego czasu na zatrzymywanie polityków, gdyż zawsze pojawią się zarzuty o politycznych podtekstach takiej akcji.

Co się zmieniło w ściganiu korupcji w Polsce?

Działania CBA przerwały zaklęty krąg niemożności skutecznego zwalczania korupcji, w której biorą udział osoby sprawujące wysokie funkcje publiczne. Naszą żelazną zasadą, której się trzymaliśmy, było to, że nikt nie stoi ponad prawem. Bez znaczenia było to, czy ktoś jest posłem, ministrem, oligarchą czy celebrytą. Jeśli takie osoby łamią prawo, CBA robiło wszystko, działając w zgodzie z prawem, aby poniosły zasłużoną karę. Nie było dla nas tematów tabu ani osób nietykalnych. CBA każdej władzy patrzyło na ręce. Za przestrzeganie tych zasad płacę cenę osobistą, ale nie ma to żadnego znaczenia. Jestem przekonany, że warto jest ją zapłacić. Niestety, sytuacja, w jakiej mnie postawiono, stanowi fatalny sygnał dla funkcjonariuszy zajmujących się ściganiem przestępczości: jeśli sięgniesz zbyt wysoko, to skończysz jak Kamiński w Rzeszowie. Trudno o bardziej antypaństwowy przekaz.

Cieszy się pan w niektórych kręgach sporą popularnością. Nie myśli pan o powrocie do polityki?

Moja obecna sytuacja, osoby, której grozi wyrok do ośmiu lat więzienia, skupia moje wysiłki na obronie dobrego imienia. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł stanąć przed komisją śledczą do spraw afery hazardowej. Dołożę także wszelkich starań, aby pomóc odpowiednim organom wyjaśnić aferę stoczniową. To jedyne moje plany na najbliższą przyszłość.

Rzeczpospolita

Zmieniony ( 21.10.2009. )