Marian Jurczyk - święty czy TW Święty
Wpisał: Lech Zborowski   
08.01.2015.

Marian Jurczyk -  święty czy TW „Święty”

– dyskusji ciąg dalszy

 

Lech Zborowski WZZW 2015-1-8 http://naszeblogi.pl/51956-marian-jurczyk-dyskusji-ciag-dalszy

 

 

Temat donosicieli komunistycznej bezpieki zawsze wzbudza gorące dyskusje. Jest to oczywisty skutek nie rozliczenia tej haniebnej działalności niektórych rodaków. Tym bardziej, że są wśród nich tacy, którzy stali się sławni z powodu swej rzekomej walki z komunizmem, któremu tak haniebnie służyli.

Nie ulega wątpliwości, że historia historii nie równa, więc ciemność tych postaw może mieć pewną ograniczoną gamę odcieni.

Ostatnio sprawę tych właśnie odcieni poruszył w swym tekście pt. „Bronię Jurczykam zwalczam metody Piotra Gontarczyka” Pan Robert Kościelny. Autor nie poddaje w wątpliwość faktu donosicielstwa Jurczyka i nazywa to działanie po imieniu. Tekst Pana Roberta Kościelnego jest głównie krytyką nierzetelności i metod stosowanych przez Piotra Gontarczyka przy ocenie postaci Jurczyka. I tu się w pełni zgadzamy.

Pan Kościelny zakłada jednak, że Jurczyk przerywając swą współpracę z bezpieką nawrócił się i od tej pory nie podlegał jej wpływom. I tu już nasze opinie się rozchodzą.

Nie wiem jaki był powód zaprzestania donosicielstwa przez Jurczyka, a ponieważ nie wiem to zakładam, że mógł to być rodzaj nawrócenia. To jednak nie ma tutaj znaczenia, gdyż tak jak samo zerwanie współpracy mogło być sprawą decyzji samego agenta, tak późniejsza zależność od bezpieki już nie.

Komentując tekst Roberta Kościelnego napisałem: „Jest jednak zasadnicza różnica między zaprzestaniem donoszenia i schowaniem się w kąt, a porzuceniem donoszenia na rzecz stanięcia na barykadzie jako przywódca rewolucji mającej zniszczyć niedawnego zleceniodawcę!”

Autor odebrał ten argument zbyt dosłownie i tłumaczy, że przecież TW. Święty porzucił donosicielstwo na długo przed Sierpniem więc o takiej zamianie nie może być mowy. Tymczasem czas nie ma tu żadnego znaczenia. Oczywistym jest, że nie twierdzę, iż Jurczyk przewidział przyszłość i zaniechał współpracy aby stanąć na czele rewolucji, która miała się dopiero wydarzyć.

Ja jednak zdecydowanie twierdzę, że ktoś kto był na usługach bezpieki, niezależnie z jakich dramatycznych przyczyn, nie mógł w komunistycznej rzeczywistości obrócić się jednego dnia i prowadzić tłumy do walki z tą właśnie bezpieką, której wcześniej służył! Taka gra nie mogła się wydarzyć bez akceptacji tejże bezpieki!

Jurczyk nie był pierwszą i jedyną osobą, która przerwała współpracę z bezpieką. Jednak był obok Wałęsy jedyną osobą, która każe nam wierzyć, że można było zerwać współpracę i ruszyć na czele milionów Polaków do ataku na bezpiekę zachowując przy tym fakt wcześniejszej współpracy w całkowitej tajemnicy. Jest to moim zdaniem absurd, którego w żadnym wypadku nie można zaakceptować.

Pan Kościelny zakłada, że Jurczyk mógł nie być świadomy faktu, że ktoś mu może fakt jego donosicielstwa wyciągnąć. Nie wierzę aby autor był szczerze przekonany, że TW. Święty był człowiekiem tak nierozumnym aby wierzyć, iż bezpieka honorowo zatrzyma fakt jego donosicielstwa w tajemnicy podczas gdy on sam stanie na czele rewolucji przeciwko niej , nawołując przy tym publicznie do wieszania komunistów na latarniach.

Pan Kościelny używa takiego oto argumentu: „Skoro nie dziwimy się artystom, pisarzom, doktorom, profesorom, biskupom i komu tam jeszcze, że byli tacy naiwni, to dlaczego mielibyśmy mieć wątpliwości odnośnie do Mariana Jurczyka – magazyniera, spawacza?”

Ten argument nie ma jednak żadnej siły. Po pierwsze, sam autor przywołuje opinię bezpieki, która stwierdza, że: „Jurczyk był człowiekiem spostrzegawczym i oczytanym”

Po drugie, żaden ze wspomnianych artystów, profesorów etc. nie prowadził tłumów robotników przeciwko komunistom i ich bezpiece niezależnie od tego czy któryś z nich przerwał współpracę czy nie.

Ze wspomnień wysokich funkcjonariuszy KGB wiemy, że nawet wszechwładne sowieckie służby nie bały się ewentualnego buntu takich czy innych grup intelektualistów, natomiast drżały na myśl o zorganizowanych rewolucyjnych ruchach robotniczych. Rozumiała to doskonale nasza rodzima bezpieka i podobnie jak w całej wcześniejszej historii polskiego komunizmu tak i w sierpniu '80 nie pozostawiła niczego przypadkowi. Świadczy o tym wszystko co dzisiaj wiemy na temat tamtego buntu, włącznie z faktem , że we wszystkich trzech miejscach, w których podpisywano postrajkowe porozumienia liderami byli ludzie umoczeni we współpracę z bezpieką lub komunistyczną władzą.

Wydaje się, że wbrew swoim własnym tezom Pan Kościelny dobrze o tym wie. Nawiązując do sprawy prof. Kieżuna pisze: „...należę do tych osób, które w bajki na temat Peerelu nie wierzą, wiedząc, że aby robić taką karierę jak Pan prof. Witold Kieżun trzeba było ostro dawać d...hmm, jakby to powiedzieć...do zrozumienia władzy, iż w całej rozciągłości popiera się tezę, że naród z Partią, Partia z narodem”.

A jednak kiedy chodzi o nie mające precedensu w komunistycznych realiach pospolite ruszenie na skalę całego kraju, autor zakłada, że agent bezpieki nie podlegał tym samym uwarunkowaniom i zależnościom.

Broniąc Jurczyka przed krytyką Andrzeja Gwiazdy pan Robert Kościelny przypomina, że podczas wyborów na przewodniczącego KK Solidarności Marian Jurczyk mógł stać się zagrożeniem dla kandydatury Wałęsy. Wiedząc dziś, że całe tamte wybory były sterowane w każdy możliwy sposób przez agenturę bezpieki zastanawiać powinno autora, że w wyniku tych działań właśnie jedynie dwóch byłych agentów miało szansę to przywództwo osiągnąć. Oczywiście Wałęsa był tym oficjalnie namaszczonym, ale w odwodzie był jednak inny były agent.

Faktem jest, że bezpieka nigdy nie ujawniła współpracy ani Wałęsy ani Jurczyka. Tak więc nawet gdybyśmy wbrew logice założyli, że Jurczyk nie zdawał sobie sprawy z możliwości ujawnienia tego faktu, to jednak nie ulega wątpliwości, że bezpieka widziała korzyść w jego przywództwie w Szczecinie i wysokiej pozycji w krajowej Solidarności.

Trudno więc sobie wyobrazić, że w wypadku jednego agenta - przywódcy w Gdańsku stosowano pełną gamę nacisków i kontroli, a zrezygnowano z tego w takim samym przypadku w innym miejscu.

Jest dla mnie oczywistym, że gdyby bezpieka nie miała pewności, że w przełomowych momentach będzie mogła wpływać na decyzje swego niedawnego agenta, to by go zdyskredytowała i próbowała wstawić innego.

Pan Kościelny twierdzi, że byłoby to niemożliwe chociażby z tego powodu, że w tamtych okolicznościach nikt w oskarżenia bezpieki by nie uwierzył. I jest to pewnie prawda. Tyle tylko, że bezpieka nie ogłaszała takich rzeczy poprzez jakiegoś swojego rzecznika prasowego tylko stosowała cały zestaw przeróżnych wypróbowanych metod puszczania w obieg potrzebnych informacji. Tą starą sowiecką metodę stosowano często i z powodzeniem. Upublicznienie informacji o agenturalnej przeszłości Jurczyka nie stanowiło więc żadnego problemu.

Pan Robert Kościelny stosuje mocne rozgraniczenie pomiędzy wpływem bezpieki na Wałęsę, a możliwością stosowania takiego wobec Jurczyka, przypominając, że nie ma dokumentów z czasów Solidarności świadczących o kontaktach Jurczyka z bezpieką. Takich dokumentów nie ma również w przypadku Wałęsy, poza oficjalnymi przedstawianymi jako kontakty przewodniczącego KK Solidarności z komunistyczną władzą. Ja oczywiście nie ustawiam się w jednym rzędzie z P. Gontarczykiem i nie twierdzę, że brak dokumentów jest dowodem winy. Ja postrzegam taki brak dokumentów jako następny, jeden z wielu elementów całego obrazu.

Do tworzenia takiego obrazu nie potrzeba podpieczętowanych dokumentów, których być przecież nie może. Określony obraz postaci pozwala nam stworzyć znajomość całego szeregu faktów, rozumienie mechanizmów działania bezpieki i ułożenie tych faktów w logiczną całość.

Sprowadzając sprawę do krótkiego podsumowania powiem tak: nie potrafię zaakceptować założenia, że w obliczu wymykających się spod kontroli bezpieki rewolucyjnych wydarzeń, grożących wywróceniem komunistycznego porządku nie tylko w Polsce ale i w całym obozie, ta właśnie bezpieka postanawia pieścić się z jednym swoim agentem, który dzielnie decyduje, że nie zważając na swoją ciemną przeszłość cały ten system obali.

Znając dziś sposób działania ówczesnej bezpieki nie potrafię przyjąć, że ta sama bezpieka, która potrafiła wymordować tysiące Polaków i trzymać w strachu miliony decyduje się nagle w środku nie mających precedensu historycznych wydarzeń lojalnie przemilczeć przeszłość swojego agenta, który w tym samym czasie deklaruje zamiar wieszania komunistów na latarniach.

W przeciwieństwie do Pana Kościelnego nie uważam, że ta słynna na cały kraj groźba Jurczyka miała stanowić pretekst dla władz do oskarżenia Solidarności o ekstremizm. Takie oskarżenie było w moim odczuciu dobrze później wykorzystanym efektem ubocznym. Uważam, że tak jak podobne publiczne wygrażanie Wałęsy było to typowe uwiarygodnianie się agenta w opinii publicznej.

Przypomnę też, że w żadnym momencie wówczas ani też później Marian Jurczyk nie przyznał się do współpracy. Gdyby nawet w jakimś utopijnym założeniu wierzył,  że może przewodzić solidarnościowemu ruchowi w regionie, zachowując jednocześnie niezależność wobec bezpieki, to mając szczere chęci musiałby wiedzieć, że bez przyznania się do wcześniejszej współpracy taka niezależność nie była możliwa.

Pan Kościelny przywołuje wyznanie Jurczyka, który stwierdził, że do współpracy z bezpieką przekonała go groźba zamachu na jego życie. Zakładając, że jest to prawda, to to zdarzenie miało mieć miejsce w czasach kiedy bezpieka chciała wymusić tylko na mało istotnym magazynierze, spawaczu informacje o pracujących z nim kolegach. Tymczasem mamy przyjąć, że taka lub jakakolwiek inna groźba nie miała miejsca w czasie robotniczego przewrotu przeciwko całemu systemowi wobec człowieka, który przewodził temu ruchowi w całym regionie?

Z jednym muszę się z autorem artykułu zgodzić. Z cała pewnością historia Mariana Jurczyka jest historią tragiczną. Jej tragizm nie dotyczy jednak tylko jego samego. Dotyczy również albo przede wszystkim tych, których za sprawą dokonanych przez niego wyborów oszukał.

Lech Zborowski