Krzywda i thriller arcybiskupa Stanisława Wielgusa
Wpisał: Sławomir Cenckiewicz   
31.01.2015.
Spis treści
Krzywda i thriller arcybiskupa Stanisława Wielgusa
Strona 2

Krzywda i thriller arcybiskupa Stanisława Wielgusa

 

Sławomir Cenckiewicz (wersja rozszerzona)

http://www.bibula.com/?p=79212

W ostatnich tygodniach  nakładem Wydawnictwa Sióstr Loretanek ukazała się książka abp. Stanisława Wielgusa Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki. Historia mojego życia”. Z zaskoczeniem odnotowuję – jeśli nie liczyć publikacji „Naszego Dziennika” – że pamiętniki arcybiskupa zostały całkowicie przemilczane przez media. Moje zaskoczenie jest tym większe, że przecież jeszcze stosunkowo niedawno tzw. sprawa abp. Wielgusa była prezentowana jako wydarzenie niemalże decydujące o losie i przyszłości polskiego Kościoła.

Na przełomie 2006 i 2007 r. angażowały się w nią niemal wszystkie środowiska opiniotwórcze uczestniczące w życiu publicznym – od zatroskanych o Kościół katolików różnych odcieni, poprzez liberałów i religijnie obojętnych publicystów, aż po jawnych wrogów Pana Boga i chrześcijaństwa. Można odnieść wrażenie, że doszło wówczas do egzotycznego sojuszu wszystkich ze wszystkimi, którego ofiarą był abp Wielgus. Niemal wszyscy wówczas domagali się usunięcia arcybiskupa z warszawskiej stolicy biskupiej zarzucając mu świadomą współpracę z SB i szkodzenie Kościołowi, a opinia publiczna dowiadywała się o wydarzeniach tak niesłychanych jak rzekoma osobista interwencja Ojca Św. w tej sprawie.

Ponad miesięczny huragan medialny który się w tej sprawie przetoczył, a który odcisnął swe piętno na stosunkach wewnątrz polskiego episkopatu, ostatecznie doprowadził do bezprecedensowego w historii złożenia urzędu metropolity warszawskiego w dniu ingresu przez abp. Stanisława Wielgusa. I to w obecności najwyższych władz Rzeczypospolitej i świetle kamer telewizyjnych z całego świata.

Milczenie wobec tej książki musi więc zdumiewać. Ale zastanawiając się jakie są przyczyny zasłony milczenia, jaką pokryto pamiętniki arcybiskupa, odnoszę wrażenie, że ta dzisiejsza cisza bliższa jest prawdy o tzw. sprawie abp. Wielgusa, niż medialny hałas sprzed ośmiu lat, gromy miotane nad Polską i Kościołem, i razy wymierzone w osobę metropolity warszawskiego. 

Wiedziony tym właśnie zdziwieniem, jako historyk najnowszych dziejów Polski dla którego niektóre elementy tej sprawy wchodzą w zakres naukowej kompetencji, a który kiedyś z boku przyglądał się medialnej awanturze wokół abp. Wielgusa, zdecydowałem się na lekturę tej książki. Moja ciekawość była tym większa, że niespełna przed rokiem ukazała się też książka Sebastiana Karczewskiego „Zamach na arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji (Warszawa 2013), która mimo sporego potencjału poznawczego również została przemilczana. Ale w tym przypadku można było pomyśleć, że rozprawa Karczewskiego jest wyłącznie głosem stronniczym, napisanym w obronie skrzywdzonego hierarchy, a więc pozbawionym autoryzacji przez samego abp. Wielgusa.  

W każdym razie kiedy sam abp Stanisław Wielgus zdecydował się obecnie zabrać głos w sprawie, która w takim stopniu poruszyła opinię publiczną w latach 2006-2007, powinnyśmy dla pełni obrazu zainteresować jego świadectwem czytelników.

Odpowiedź arcybiskupa

A jest to relacja niebanalna, pod wieloma względami nowatorska, pozwalająca spojrzeć na wydarzenia z lat 2006-2007 oczami jej głównego aktora, wybitnego przecież przedstawiciela polskiego Kościoła. Przy słabości polskiej literatury pamiętnikarskiej i niechęci uczestników życia publicznego do osobistych relacji, szczerość i otwartość świadectwa abp. Stanisława Wielgusa należy jednak docenić pomimo wygłaszanych emocjonalnych i ostrych sądów. Mogą one wielu czytelników zaskakiwać a nawet zdumiewać i nastawiać krytycznie do arcybiskupa, ale mimo tego trzeba to odnotować jako wartość, bo w ten sposób uzyskujemy rzadko dostępny wgląd w świadomość i sposób myślenia wybitnego człowieka i przedstawiciela hierarchicznego Kościoła.

Abp Wielgus nie był jedynym hierarchą zarejestrowanym przez bezpiekę jako współpracownik, ale jedyny padł ofiarą tak ostrej kampanii medialnej i stracił urząd, również w wyniku niejasnej gry, jaką prowadził nuncjusz apostolski

Już dawno w polskiej literaturze pamiętnikarskiej nie było książki tak radykalnej w formie, demaskatorskiej, odsłaniającej nawet walkę frakcji w polskim episkopacie i intrygi nuncjusza apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka przeciwko abp. Wielgusowi. Książki przepełnionej takim bólem i zawodem, ale też nierzadko żółcią i nieskrywaną niechęcią do wielu osób, które na przełomie 2006 i 2007 r. przyłożyły rękę do bezprecedensowego wymuszenia na abp. Wielgusie złożenia urzędu metropolity warszawskiego w związku z oskarżeniami o współpracę z SB. Pamiętniki arcybiskupa są jakby pamiętnikarską odpowiedzią na przeżytą krzywdę i medialny hałas, któremu został poddany osiem lat temu, a z którego skutkami nigdy się nie pogodził. Zrezygnował z urzędu dobrowolnie, choć uczynił to – jak twierdzi – w wyniku presji związanej z fałszywymi zarzutami, medialną nagonką, intrygami nuncjusza i obojętnością braci w biskupstwie.

Na każdym nieuprzedzonym czytelniku, który zapoznając się z momentami bolesnymi w tonie przeżyciami arcybiskupa, musi to robić wielkie wrażenie. Łatwo zauważyć, że wbrew podtytułowi pamiętników – „Historia mojego życia”, są one w istocie odpowiedzią na krzywdę. W przeważającej części koncentrują się one na tragicznych okolicznościach towarzyszących objęciu i rezygnacji z warszawskiej stolicy biskupiej w styczniu 2007 r. (ponad 300 stron z 460 poświęconych jest tej sprawie!).

To wielka szkoda, bo przecież dopiero ukazanie bolesnych wydarzeń z lat 2006-2007 w perspektywie tego wszystkiego, co arcybiskup robił wcześniej na niwie duszpasterskiej, teologicznej i naukowej, pokazałoby realne zasługi hierarchy dla Kościoła i Polski. Sam dobrze pamiętam chociażby pełne głębokiej treści listy ks. Stanisława Wielgusa, jako rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, adresowane do polskich katolików. Trudno dziś nawet wyrazić to w lakonicznych słowach, jak były one dla mnie wówczas ważne, i jak bardzo odbiegały od nowomowy w którą w latach dziewięćdziesiątych popadło nawet wielu biskupów zachłyśniętych kształtem polskiej wolności. Już w wówczas ks. Wielgus był więc osobowością, która wpisała się w powszechną pamięć Polaków. Tym większa szkoda, że w takim stopniu skupił się na własnej krzywdzie z 2007 r.

Lista wrogów

Zaprezentowana przez arcybiskupa forma obrony i argumentacja posiada braki i może budzić wątpliwości. Zwyciężył u niego duch polemiczny ze wszystkimi, którzy poddali go w przeszłości ostrej krytyce. Czasem jest to nawet zdecydowane uderzenie w wartości, które wyznaje większość polskich konserwatystów. Tak też odbieram niepotrzebne wtręty abp. Wielgusa na temat „demoralizacji” i pijaństwie „żołnierzy wyklętych” strzelających „pod byle pretekstem” do siebie, krytyczne tyrady o lustracji i rozliczenia komunistycznej przeszłości, niepochlebne opinie o IPN i prezesie Kurtyce, czy pochwałę postawy episkopatu po katastrofie smoleńskiej w 2010 r. wobec usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia.

Abp Wielgus sporządził nawet długą listę osobistych wrogów na której znalazło się kilkadziesiąt osób (głównie publicystów), które na przełomie 2006 i 2007 r. wypowiadały się i pisały na jego temat. Arcybiskup nie tylko nie ukrywa, ale i nie przebiera przy tym w słowach (czasem czyni to wyjątkowo ostro), że za swoich największych wrogów uważa Tomasza Terlikowskiego i Tomasza Sakiewicza, zaś za patronów całej medialnej awantury uznaje Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Na liście arcybiskup umieścił też m. in.: Stanisława Janeckiego (którego uznał za „wroga Kościoła katolickiego”!), Pawła Milcarka, Piotra Semkę, Roberta Krasowskiego, Dorotę Kanię, ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, Mikołaja Lizuta, Rafała Ziemkiewicza, Roberta Mazurka, Marcina Przeciszewskiego, Andrzeja Friszke, Pawła Lisickiego, Monikę Olejnik, ojca Wacława Oszajcę, Piotra Zarembę, Jerzego Jachowicza, Krzysztofa Zanussiego, Andrzeja Zolla, Władysława Bartoszewskiego, Wiesława Chrzanowskiego, Marka Jurka i Jana Żaryna, któremu zresztą poświęcił nieco dłuższy opis: „to on wykorzystał moją naiwność i w grudniu 2006 r. przeprowadził ze mną wywiad, mający charakter prokuratorskiego przesłuchania, który nie wniósł nic poza moje późniejsze oświadczenie”.   

Wymienionym w ten sposób osobom abp Wielgus przeciwstawia postawę „prawdziwego człowieka i chrześcijanina” czyli Romana Giertycha, Andrzeja Leppera, Waldemara Pawlaka, Jana Engelgarda, Bogusława Kowalskiego, Waldemara Gontarskiego i Włodzimierza Blajerskiego.

„Określone potężne siły”

Niewątpliwie słabość tej autobiograficznej opowieści domaga się jakiegoś uzupełnienia. Myślę, że potrzebna jest pełna biografia abp. Wielgusa, którą w przyszłości weźmie na swoje barki któryś z historyków. Może zwłaszcza sprawa do której arcybiskup przywiązuje wyjątkową wagę – udział masonerii w akcji przeciwko niemu, powinna zostać bliżej przeanalizowana.  „Atak na moją osobę prowadzony był systematycznie w kraju i za granicą. Na polecenie określonych potężnych sił zrobiono wszystko, by mnie skompromitować i zdeptać” – pisze arcybiskup, aby w innym miejscu bez ogródek wyjaśnić kogo ma na myśli: „w czasie kampanii prowadzonej przeciwko mnie skontaktował się ze mną jeden z wybitnych hierarchów światowego Kościoła katolickiego, który mnie poinformował, że atak przeprowadzony na mnie został wykonany na rozkaz światowej masonerii, w którą uwikłani są liczni z tych, którzy mnie atakowali. Wydaje się to być możliwe, gdy uwzględni się historię przyjaciela Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Wildsteina, a także to, z jaką radością witano w dniu 9 września 2007 roku reaktywowanie żydowsko-masońskiej loży B’nai B’irth”.

„Moje wymuszone, przypadkowe i zupełnie dla nikogo nieszkodliwe kontakty ze służbami specjalnymi PRL – kontynuuje arcybiskup – dawały znakomity pretekst do ich działań, ale tak naprawdę chodziło o coś innego. Zasadniczym powodem, jak sądzę, były głoszone przeze mnie przez lata – jako rektora KUL i biskupa płockiego – poglądy sprzeciwiające się postmodernizmowi, neomarksizmowi i lewackiemu, ateistycznemu liberalizmowi. Nie można było dopuścić do Warszawy człowieka, które je stanowczo i jednoznacznie głosił. Okazałem się zbyt groźny dla tych ideologicznych nurtów, dla masonerii i dla przedstawicieli  tzw. otwartego Kościoła (niektórzy powiadają: otwartego na śmieci)”.

Takie – wolnomularskie – wytłumaczenie tzw. sprawy abp. Wielgusa może zaskakiwać, a nawet szokować. Nie dlatego, że bagatelizuję rolę masonerii w walce z Kościołem, ale z uwagi na powierzchowność, schematyczność i płytkość tej argumentacji. Przyznaję, że i mnie osobiście owa szczerość i lekkość sądów w tej kwestii czasem zdumiały. Tym bardziej, że nawet jeden z moich tekstów (poświęcony związkom abp. Józefa Kowalczyka z wywiadem PRL) abp Wielgus również połączył z wpływami masonerii (sic!).

Kaczyńscy siłą sprawczą

            Ale – szczerość za szczerość – w tym miejscu muszę powiedzieć o tym, co przy okazji lektury pamiętników abp. Wielgusa jednoczenie mnie zaskakuje i wywołuje rozbawienie. To przede wszystkim uczynienie z Lecha (ale i Jarosława Kaczyńskich) polityka owładniętego „obłędem lustracyjnym”, który sprawił, że stał się on „współautorem ataku” na abp. Wielgusa. „Rodzi się pytanie, dlaczego Lech i Jarosław Kaczyńscy oraz ludzie z nimi związani byli autorami nagonki na moją osobę? – pyta arcybiskup – Przytoczone wyżej opinie wskazują na to, że po pro­stu nie nadawałem się do budowy IV Rzeczypospolitej, ja­ką sobie wymarzyli i jaką przez dwa lata próbowali realizo­wać, dzieląc Polaków i w swoim obłędzie lustracyjnym prześladując – niemal po bolszewicku – wielu z nich, w tym zwłaszcza ludzi Kościoła, który potraktowali instrumentalnie i który chcieli sobie całkowicie podporządkować”. 

            Taka interpretacja tzw. sprawy abp. Wielgusa brzmi tyleż nieprawdziwie, co niepokojąco zwłaszcza dla współautora obszernej i drobiazgowej biografii Lecha Kaczyńskiego. Można o byłym prezydencie (i jego bracie) wypowiedzieć wiele krytycznych uwag i opinii, ale akurat „obłędu lustracyjnego” (w innym miejscu: „szaleństwa lustracyjnego”) – chociażby w kontekście osłabienia i popsucia ustawy lustracyjnej z 2007 r. przez prezydenta oraz konsekwentnej obrony takich osób, jak zarejestrowana jako TW ps. „Beata” Zyty Gilowskiej – przypisywać im po prostu nie przystoi.   

[To już bardzo subiektywny pogląd Cenckiewicza... MD]

Ale konstatacje te padły i, niezależnie od intencji arcybiskupa i jego prawa do riposty, wydanie i treść tych pamiętników, uderza dzisiaj w patriotyczny mit Lecha i Jarosława Kaczyńskich, stworzonej przez nich formacji i stawia wielki znak zapytania nad trwałością szerokiego frontu prawicy obejmującej zarówno środowiska zbliżone do Radia Maryja, jak i liberałów od Jarosława Gowina i Pawła Kowala. Wspomnienie o tym wydaje mi się ważne chociażby z uwagi na satysfakcję, jaką wyraził abp Wielgus pisząc, że przegrane PiS w wyborach 2007 i 2010 r. mają związek z jego sprawą.   

Lustracyjny wyrok

            Nie mam wcale zamiaru ustawiać się w roli adwokata abp. Stanisława Wielgusa w kwestii jego związków z SB, tym bardziej, że on sam w istocie im nie zaprzecza, choć jak większość osób oskarżanych o współpracę z tajnymi służbami PRL relatywizuje znaczenie swoich kontaktów z tajnymi służbami. Znając pragmatykę, instrukcje i wytyczne obowiązujące w antykościelnym Departamencie IV MSW uznaję w każdym razie fakt jego rejestracji agenturalnej, która była konsekwencją nawiązania kontaktów przez SB z młodym kapłanem na terenie Lublina pod koniec lat sześćdziesiątych.

Wiem natomiast, że szczupłość materiału archiwalnego, ograniczonego w istocie do rejestracji, opinii i charakterystyk funkcjonariuszy SB (głównie wywiadu) przy jednoczesnym braku rękopiśmiennych a nawet ustnych doniesień (zachowało się zaledwie sześć dokumentów sygnowanych podpisem „Grey” i „Adam Wysocki”, ale i one nie dotyczą tzw. materialnej – informacyjnej, strony współpracy z SB), pozwala na sporo niedomówień i możliwości interpretacyjnych. Dla mnie – w każdym razie – fakt utrzymywania niejawnych kontaktów z SB nie ulega wątpliwości, choć na podstawie dostępnych źródeł nie byłbym w stanie określić ich zakresu i jakości.

Sam arcybiskup pisze w swoim pamiętniku: „miałem w przeszłości kontakty ze służbami specjalnymi PRL przy okazji moich wyjazdów zagranicznych”, ale „nigdy nie podpisałem żadnej współpracy z SB” i „na nikogo nic złego ani nie pisałem, ani też nie mówiłem, ale raz na jakiś czas (niekiedy raz w roku) nachodził mnie pracownik SB i zmuszał do prowadzenia z nim rozmów”. „Poza tym – pisze arcybiskup – byłem gwałtownie przymuszany do współpracy z wywiadem PRL, gdy jechałem na stypendium naukowe do Niemiec, ale nigdy nie wykonałem żadnego zadania, jakie usiłowano mi narzucić w związku z wyjazdami za granicę”.

Warto w tym kontekście jedynie przypomnieć, że mimo tak niewielkiego materiału archiwalnego (łącznie niecałe 70 stron zmikrofilmowanych dokumentów) media, publicyści i niektórzy historycy (znani dziś często z powściągliwości w wyrokowaniu w sprawach o znacznie poważniejszym kalibrze) kategorycznie wypowiadali się w sprawie abp. Wielgusa przypisując mu świadomą i szkodliwą współpracę z bezpieką, a nawet kłamstwa i złe intencje. Arcybiskupem zajmowali się wówczas wszyscy – publicyści, politycy, duchowni i urzędnicy państwowi. Oświadczenie w sprawie abp. Wielgusa wydał nawet Rzecznik Praw Obywatelskich, który na podstawie opinii Andrzeja Paczkowskiego, Zbigniewa Nosowskiego i ks. Tomasza Węcławskiego (później porzucił kapłaństwo i wyrzekł się wiary z bóstwo Chrystusa) oznajmił stanowczo, że „nie podlega wątpliwości fakt świadomej tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa ze Służbą Wywiadu (Departament I MSW) w latach 1973-1978”!

Ten osąd wsparty został nieco łagodniejszym orzeczeniem powołanej przez polski episkopat Kościelnej Komisji Historycznej z 5 stycznia 2007 r.: „Komisja stwierdziła, że istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również, że została ona podjęta”. Historycy afiliowani przy episkopacie dodali jednak, że materiał, którym dysponowali opierał się głównie na opiniach funkcjonariuszy SB, którzy w notatkach służbowych wskazywali, że „działalność ks. Stanisława Wielgusa w środowisku lubelskim mogła wyrządzić szkody różnym osobom z kręgu Kościoła”. Jeśli zaś chodzi o współpracę w wywiadem cywilnym PRL „analiza dokumentów nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, że ks. Stanisław Wielgus wyrządził komukolwiek krzywdę”.