Ewa Kłobukowska, STASI, GRU, Piotr Jaroszewicz... | |
Wpisał: Hanka | |
09.02.2015. | |
Ewa Kłobukowska, STASI, GRU, Piotr Jaroszewicz...
Pod artykułem o Ewie Kłobukowskiej znalazłam taki koment: http://www.ikmag.pl/miesiecznik/kobiety_niezapomniane/ewa_klobukowska_nie_jest_pani_kobieta.html "Znam trochę tę sprawę z opowiadań człowieka, z którym, z racji wykonywanego przeze mnie zawodu, była okazja do częstej rozmowy. Człowiek ten już wtedy był dość leciwy, choć jak mi wiadomo, żyje do tej pory. Z tego, co mi mówił, wynikało, że w latach 60. i 70. ub. stulecia pracował w peerelowskiej dyplomacji. Tak w rozmowie ze mną określił swoje ówczesne zajęcie. Choć sądzę, że to skromne określenie, zważywszy na wiedzę, jaką posiadał. To było w roku 2000 lub 2001. Nasza rozmowa dotyczyła zupełnie innej, aczkolwiek równie sensacyjnej historii, a sprawa p. Ewy Kłobukowskiej wynikła przy okazji. Powiedział wprost, że jej dyskwalifikacja była wspólną akcją KGB i Stasi, choć impuls wyszedł zdecydowanie ze strony wschodnioniemieckiej. Genezy tego, co się wówczas wydarzyło, należy szukać kilka lat wcześniej, w enerdowskich laboratoriach, gdzie profesorowie i docenci w zeissowskich okularach i na zlecenie Stasi jak pszczoły pracowali nad preparatami, dzięki którym zwykli sportowcy mieli stać się cyborgami seryjnie zdobywającymi złote medale na igrzyskach dla enerdowskiej Rzeszy. Wszystko szło im dobrze do momentu, kiedy w "głupiej" Polsce pojawił się „wybryk natury” - nie mężczyzna, nie hermafrodyta, ale zwykła dziewczyna z Warszawy o możliwościach biegowych geparda i sile motorycznej tygrysa. Chodzi oczywiście o Kłobukowską. Jej pojawienie się na międzynarodowych bieżniach i zapowiedź permanentnych zwycięstw na wszystkich najważniejszych zawodach było nie do zniesienia dla uebermenschów z NRD. Kłobukowska wydała na siebie wyrok latem 1965, kiedy pobiła rekord świata. Jej los przypieczętował artykuł w specjalistycznej amerykańskiej prasie, który ukazał się pod koniec tego samego roku. Stwierdzono w nim, że w ciągu najbliższych 7-8 lat zdobędzie dla Polski w żeńskich sprintach wszystko, co jest do zdobycia na świecie. Wyobrażacie sobie igrzyska w Meksyku i Monachium i grany trzykrotnie Mazurek po zwycięstwach polskich sprinterek na 100, 200 i sztafecie 4x100? To ten sen wpłynął na decyzję kogoś, kto postanowił najwybitniejszą być może sprinterkę w historii światowej lekkiej atletyki wyrzucić raz na zawsze z bieżni. Ludzie polskiego sportu nie spodziewali się takiego uderzenia, również chyba także dlatego, że nie do końca byli świadomi gigantycznej wartości Kłobukowskiej. Za to byli jej świadomi towarzysze ze Stasi. Nie wiadomo czym tak bardzo wartościowym skusili wówczas do, niezbędnego w tej międzynarodowej operacji, sojuszu towarzyszy z KGB, którzy mieli skarbnicę haków na działaczy międzynarodowego sportu. Na oczach świata popełniono sportowe morderstwo, Bo przecież wybitny sportowiec to nie tylko osoba fizyczna, ale to także nazwisko w statystykach z nazwą kraju obok, które do końca ludzkości będą się pojawiać w najróżniejszych encyklopediach, to filmy z jego zwycięstwami, to chwile smaku zwycięstwa, wzruszenia, dumy i wspomnień, których nikt już potem nie odbierze. Wtedy w Kijowie w 1967 roku właśnie to nam Polakom odebrano, tak jak odbiera się komuś życie. Czas i miejsce nie były przypadkowe. Milowymi krokami zbliżały się igrzyska w Meksyku. Żyli wówczas tacy, dla których biedna Polska nie miała prawa odnieść takich sukcesów w świecie zimnej wojny. I tu oczywiście pojawiają się pytania o winę. Przeciwnik uderza, bo jest przeciwnikiem. Trzeba się umieć bronić. Tej obrony nie było widać. Na pewno zawalił sprawę polski wywiad. Kierownictwo polskiej ekipy było całkowicie zaskoczone. Gdyby sprawa była inicjatywą jakiejkolwiek innej ekipy, byle tylko nie radzieckiej, nie byłoby problemu. Ale inicjatywa wyszła od gospodarzy, czyli strony radzieckiej. Zaskoczeni towarzysze w Warszawie też zgłupieli i milczeli. Nikt nie chciał się wychylać. Ci, którzy powinni protestować, składać odwołania itp., nic nie zrobili. Bali się o swoje stołki i diety w dewizach. To zaniechanie obciąża wielu znanych ludzi. Z tego, co powiedział mi mój rozmówca, nie wszyscy byli tchórzami. Znalazło się kilka osób, wśród nich znany wówczas telewizyjny dziennikarz sportowy – redaktor JZ, którzy szybko uświadomili sobie, co tak naprawdę się stało i próbowali coś zrobić w tej sprawie. Poprzez ówczesnego szefa Radiokomitetu, tow. WS, znaleźli oni dojście do członka politbiura, tow. PJ. [Aha, to Piotr Jaroszewicz.. md] Był cień nadziei, bo PJ z racji swej wojennej przeszłości i zasług dla tow. Berii , miał świetne kontakty w KGB, a poza tym, towarzyszy zza Odry serdecznie utopiłby w łyżce wody. Mówił o nich ‘’Ci z czerwoną farbą”, co było skrótem myślowym od esesowcy pomalowani na czerwono. Sprawa nie była również obojętna niezawodnemu w takich działaniach tow. MM, który miał również nieuregulowane rachunki z ‘’sojusznikami’’ zza Odry. [To zapewne Mieczysław Moczar. MD]. W dyskwalifikacji wspaniałej polskiej sportsmenki niechlubną rolę odegrało wielu ludzi, którzy potem zrobili wielką karierę w polityce i w międzynarodowych władzach sportowych. PJ miał powiedzieć, że przyjdzie czas kiedy ludzie ci za to , co zrobili, srogo zapłacą. Wywodzący się ze szkoły tow. Berii PJ wiedział jakie znaczenie ma zbieranie dokumentów-śpiochów, które po latach mają nieprawdopodobną siłę rażenia. Potem były w Polsce różne zawirowania . PJ został premierem i miał inne problemy, a MM stracił swoją pozycję. Potem na igrzyskach w Monachium, Montrealu i w Moskwie widzieliśmy zdobywane seryjnie złote medale przez sportowców z NRD i ZSRR, których „genialni” szkoleniowcy jako jedyni na świecie wiedzieli jak przygotować się do najważniejszych imprez. Jest w tej sprawie jeszcze jeden niezwykle sensacyjny wątek. Otóż kiedy w połowie sierpnia 1992 roku polska ekipa olimpijska wróciła z igrzysk w Barcelonie, w którymś z warszawskich hoteli zorganizowano bankiet. Pod koniec, kiedy prawie wszyscy już wyszli, jeden z dziennikarzy, który tego wieczoru absolutnie nie wylewał za kołnierz zaczął się głośno chwalić, że zaczyna pisać książkę, która połowę Warszawy powali na ziemię – książkę o sprawie Kłobukowskiej, i że materiały ma mieć z pierwszej ręki. Dobrze poinformowani wiedzieli, że materiały może trzymać w swoim sejfie PJ. Dziwnym trafem dwa tygodnie później został on wraz z żoną zamordowany w swojej willi w Aninie. Jak wiemy zagadki tego zabójstwa nie rozwikłano do dziś. Czy to przypadkowa zbieżność? Sprawa p. Kłobukowskiej to mroczna historia i trudno mi o niej pisać, mimo że od tamtych wydarzeń upłynęło blisko półwiecze i mimo, że powtarzam, zresztą nie wszystkie, informacje zasłyszane z opowieści schorowanego zapewne byłego agenta peerelowskich służb. Myślę, że i pani Ewie i nam Polakom należą się za to przeprosiny. I to nie jakieś w polskim zaciszu wręczane przez prezydenta czy ministra sportu odznaczenie, ale zdecydowany akt na oczach całego sportowego świata. Nie znam się na sporcie, ale gdyby to ode mnie zależało, pani Ewa symbolicznie niosłaby polską chorągiew na otwarcie igrzysk. Nie jesteśmy potęgą sportową, ale ci co powinni, na pewno zrozumieją ten symbol i nie będzie to dla nich przyjemne. Czas ucieka i musimy to zrobić. Tylko tak pokażemy, że jesteśmy niepodlegli. I jeszcze jedno – jestem osobą niewierzącą, ale pisząc o tej sprawie mam ciągle w głowie słynne słowa, które na Westerplatte wypowiedział polski papież. Ja rozumiem je tak, że w życiu każdego z nas, pełnym planów, marzeń, kariery, troski o dobrobyt rodziny, mogą przydarzyć się sprawy, których, niezależnie od konsekwencji, nie wolno nam nie bronić. A może ktoś dalej się boi? "Xciuxciu2012-07-31 02:01:29 |