Wieża z kości słoniowej. "Towarzyszka panienka"
Wpisał: Izabela Brodacka   
23.02.2015.

Wieża z kości słoniowej

 

Istnieje podejrzenie , że ta kość słoniowa nie jest w najlepszym gatunku, a wieża chwieje się w posadach

 

Izabela Brodacka

W ostatnich latach powstało wiele książek wspomnieniowych napisanych przez dzieci aparatczyków PRL. Wszystkie te książki idealizują postaci rodziców, pokazują sielskie anielskie i- nie ukrywajmy- dostatnie dzieciństwo. Wśród nich jest autobiografia : Moniki Jaruzelskiej pod znamiennym tytułem „Towarzyszka panienka” oraz „ Dom na rozdrożu” Ewy Bieńkowskiej. Ojciec Ewy, Władysław Bieńkowski był uroczym, światłym człowiekiem, autorem wielu książek i mężem zaufania KOR. Ma sporo prawdziwych zasług dla wolnego świata. Miedzy innymi walczył o uwolnienie kardynała Wyszyńskiego i osobiście odebrał go z miejsca jego odosobnienia. Nie zmienia to faktu, że niewiele wiemy na temat jego przeszłości - tej we Lwowie i tej w okupacyjnej Warszawie. Perspektywa dziecięcego pokoju nie pogłębia naszej wiedzy historycznej.

Pamiętam, że po jakimś spotkaniu w domu Bieńkowskich wracałam na piechotę do domu na Mokotowie. Swoje towarzystwo ofiarował mi poznany u nich Władysław Daszewski. Mieszkał on przy ulicy Krasickiego w domu, który dobrze zapamiętałam z dzieciństwa. Okna w suterynach tego domu (ludzie mieszkali w tych czasach również w piwnicach) zaopatrzone były w specyficzne, wygięte poziomo kraty, na których idąc do szkoły, ku wściekłości lokatorów siadaliśmy.

Pan Daszewski opowiadał mi po drodze zdumiewające rzeczy na temat swego pobytu we Lwowie, oskarżając wszystkich, na prawo i lewo o zdradę i kolaborację z Sowietami. Byłam zdumiona. Dla mnie był znanym scenografem, prekursorem fotomontażu, ilustratorem Roju, współpracownikiem Leona Schillera natomiast jego rola w systemie komunistycznym nie była mi wówczas znana i nadal zresztą nie jest jasna. Wiele lat później przeczytałam w „Moim Wieku” Wata oskarżenie, że to właśnie Daszewski współpracował z NKWD. Daszewski o to samo oskarżał Wata. I komu tu wierzyć?

Historycy ze zrozumiałych przyczyn niechętnie zajmują się tym okresem, niejako założycielskim dla kultury powojennej. Natomiast wspominki „jaśnie panienek” tylko zaciemniają ten obraz.

Tytuł wybrany przez Jaruzelską jest adekwatny do opisywanej sytuacji. W domach „towarzyszy” dzieci były wychowywane na paniczów i jaśnie panienki. W domach tych była opłacana przez PRL służba, do szkół odwozili je kierowcy, fundowano im, wbrew obowiązującej ideologii, wszelkie burżuazyjne i arystokratyczne rozrywki - lekcje muzyki , języków, tenisa i konnej jazdy. Większość z dzieci aparatczyków nie poszła w ślady rodziców i zamiast polityki trafili do szeroko rozumianej kultury.

Mentalnie odcinając się od swoich korzeni zamknęli się w wieży z kości słoniowej. Istnieje jednak podejrzenie , że ta kość słoniowa nie jest w najlepszym gatunku, a wieża chwieje się w posadach. Podkopują ją różni weredycy czyli emeryci, którzy stracili kontrolę nad swoim niebezpiecznym gadulstwem jak na przykład tragicznie zmarły Piotr Jaroszewicz. Jego synowie -być może nauczeni smutnym doświadczeniem - dobrze zrozumieli na czym polega omerta. Wycofali zeznania na temat zaginionych dokumentów ojca i pisanych przez niego pamiętników. Omerta nie dotyczy wbrew pozorom spraw intymnych, nawet drastycznych. Dlatego Monika Jaruzelska z lubością mogła ujawniać w mediach humorystyczne szczegóły romansu jej wiekowego ojca z gosposią. Omerta dotyczy zawsze spraw naprawdę ważnych.

Jak twierdził Roman Zimand przez wiele lat spokojnie sobie żyła w Polsce jego znajoma, kobieta , która była świadkiem mordu założycielskiego PPR czyli zabicia Marcelego Nowotki. Żyła sobie spokojnie gdyż nigdy nikomu nie pisnęła ani słówka na ten temat.

„ To jak to naprawdę było?” - zapytałam Zimanda z właściwą sobie naiwnością.

Myślę, że pani też chce żyć”- odpowiedział z właściwym sobie poczuciem humoru Zimand.

Faktycznie sprawa zabójstwa Marcelego Nowotki jest do dziś nie wyjaśniona. Podejrzewano, że wyrok na nim wykonał Kedyw czyli komórka dywersji AK. Jak się jednak okazało były to raczej wewnętrzne partyjne porachunki towarzyszy. Udział w zabójstwie bezspornie mieli bracia Mołojcowie. Co ciekawe niedługo po tym cieszyli się życiem. Najpierw zastrzelono Bolesława, a kilka tygodni później młodszego Zygmunta, który wygadał się, że na polecenie brata wykonał wyrok na Nowotce. Po śmierci Mołojca sekretarzem PPR został Paweł Finder. Wkrótce z rąk Niemców zginęli kolejni świadkowie tej sprawy: Małgorzata Fornalska, Paweł Finder, Mietek, Janek, także Ryszard, który rzekomo odmówił Gomułce zgładzenia Mołojca .

Równie groźne jak gadatliwi starcy są obecnie dla „właściwej” wersji historii młode dziennikarskie wilczki, które zajadle grzebią w aktach. Próbowano się przed tym zabezpieczyć na różne sposoby. Profesorowie uniwersytetów nagminnie odmawiali lustracji nakłaniając się nawzajem do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Postulowano zniszczenie zbiorów zastrzeżonych IPN. Zatrudniano seryjnego samobójcę. W sukurs przychodzili również psychiatrzy.

Po ukazaniu się książki Graczyka na temat Tygodnika Powszechnego ( Roman Graczyk, „Cena Przetrwania”) dyżurny historyk idei Marcin Król uznał autora za „karła”, który dowartościowuje się usiłując strącać z piedestału „olbrzymów”, czyli redaktorów Tygodnika, wśród których, jak skromnie zaznaczył, był on sam. Napisał, że jego ojczyzną było rzeczone pismo.

I właśnie w tym jest problem, że dla zbyt wielu osób ojczyzną - zamiast Polski- okazuje się być grupa rówieśnicza, koteria literacka, partia, nacja, organizacja przestępcza.

Wieża z kości słoniowej jeszcze stoi lecz, jak jej słynna siostrzyca, jakby trochę skrzywiona, natomiast to co wycieka spod wieży w żadnym wypadku nie pachnie fiołkami. Wręcz przeciwnie- roznosi się zapach dojrzałego szamba.

Pewien pracownik IPN tłumaczył mi kiedyś powszechną niechęć do lustracji w następujący sposób. „Wyobraź sobie, że za płotem składowałaś przez całą mroźną zimę nawóz ze stajni, obory i świniarni. Masz więc za płotem zamarznięty kopiec fekaliów. Z przerażeniem myślisz, że gdy nadejdzie wiosna twoje podwórze i ogród zostaną zalane cuchnącą cieczą”.

Tekst drukowany w numerze 8 ( 401) Gazety Warszawskiej