Dominikanie a neo-pogańscy uzdrowiciele
Wpisał: Maria K. Kominek OPs   
03.11.2009.

Rekolekcje z uzdrowieniami  

Maria K. Kominek OPs  2008-12-7   Za: http://www.bibula.com/?p=3988

            Jakiś czas temu rozmawiałam z pewnym dominikaninem na temat tego, co się dzieje w Medjugorie. Mówiliśmy o zjawieniach, ich przebiegu i o tym, co ludzie opowiadają po powrocie, a szczególnie o tym, co mówią ci, którzy wracają przekonani co do cudowności zjawisk. Kapłan ów powiedział wtedy, że właśnie to, o czym mówią „żyjący orędziami” najbardziej go utwierdza w przekonaniu, że tam nie ma działania Matki Bożej, a wręcz przeciwnie – widać oznaki działania złego ducha. Otóż ci ludzie więcej mówią o mocy szatana i potrzebie wystrzegania się go, niż o Matce Bożej czy o Panu Jezusie. „Proszę przysłuchać się ich opowiadaniom”, mówił ten kapłan, „zawsze tam będzie coś o szatanie, zawsze będzie o jego działaniu, owszem, bardzo dużo się mówi o nawoływaniu Maryi do postów, do modlitwy itd., ale nie ma relacji, gdzie by nie było mowy o szatanie. Czasami”, mówił dalej, „odnoszę wrażenie, że szatan robi sobie taką cichą reklamę w Medjugoriu”.

            Te słowa przypomniałam sobie bardzo wyraźnie w ostatnich dniach, kiedy słuchałam przez radio internetowe pewnych „rekolekcji”. Odbyły się one w dniach 21- 23 listopada w kościele oo. dominikanów na warszawskim Służewie. O mających się odbyć rekolekcjach dowiedziałam się przypadkowo dokładnie dwa dni przed ich rozpoczęciem. Byłam na podwórku kościelnym, gdy pewna dziewczyna zapytała mnie, gdzie można odebrać zaproszenia. Nie wiedząc o jakie zaproszenia chodzi nie umiałam jej pomóc, ale ona mi wyjaśniła, że chodzi o zaproszenia na specjalne rekolekcje, które mają się odbyć w kościele. W swojej naiwności powiedziałam jej, że na pewno się myli, bo gdyby miały być jakieś rekolekcje, to na kościele byłby jakiś plakat, jakieś ogłoszenie, a poza tym rekolekcji nie robi się na zaproszenia. Okazało się jednak, że to ja jestem w błędzie, ponieważ zaproszenia były i to na dodatek płatne. Nie wiem dokładnie ile ta suma wynosiła, chyba jednak nie była wygórowana.

            Nie mieszkam w parafii dominikańskiej, jednak z racji swej przynależności do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego i dlatego, że moja macierzysta fraternia ma siedzibę przy klasztorze oo. dominikanów na Służewie bywam tam bardzo często, nie na tyle jednak by wiedzieć, że parafianie zostali zawiadomieni o tym, że w czasie „rekolekcji zamkniętych” niektóre msze św. będą się odbywać w tzw. sali parafialnej, bo kościół będzie zamknięty dla niezaproszonych. Nawet w niedziele tylko ranne msze św. były planowane w kościele, popołudniowe miały być w sali. Od znajomych dowiedziałam się wreszcie, że zaproszenia nie były rozprowadzane wśród parafian, co jest powodem wielkiego rozgoryczenia, ponieważ „będzie wiele uzdrowień, ale tylko dla swoich, a nie dla zwykłych parafian”. Wszystko to mnie zainteresowało na tyle, że postanowiłam dowiedzieć się jak najwięcej o rekolekcjoniście i o rekolekcjach. Okazało się to niezwykle łatwe.

            Od dłuższego czasu unikam wszelkich nabożeństw w ten czy inny sposób związanych z charyzmatykami. Widziałam parę razy zachowanie się wiernych ogarniętych euforią – zawsze budziło to we mnie pewien niepokój. Słyszę jednak regularnie relacje z takich spotkań, obserwuję co się dzieje po jakimś czasie z tymi, którzy regularnie w takich nabożeństwach uczestniczą. Często więc spotykam się z pewnym rodzajem uzależnienia od spotkań charyzmatycznych, często z różnymi rodzajami zachwiania w wierze, ale najczęściej – z infantylizacją wiary i duchowości. Czasami nawet obawiam się o los ludzi, którzy uczestniczyli w takich nabożeństwach – skutki bywają różne – od zachwiania nerwowego do zatracenia poczucia własnej odpowiedzialności za swoje czyny i zrzucania wszystkiego na „powiązania międzypokoleniowe”, działania „przekleństw”, ingerencję szatańską. Nie chcę być źle zrozumianą. Nie neguję w żadnym wypadku możliwości ingerencji złego ducha, rzucenia czarów czy przekleństw. Jednakże Kościół uczy, że do tego potrzebna jest zgoda człowieka. Nadmierne dopatrywanie się ciągłej ingerencji duchowej grozi zatraceniem poczucia grzechu.

            Podobnie jest z nadmiernym dopatrywaniem się wszędzie działania Ducha Świętego. Temat jest niezmiernie trudny – zaznaczę go tylko skrótowo. Oczywiście Duch Święty działa i jak naucza Kościół – nie ma takiego dobrego dzieła, które nie było wykonane dzięki łasce Bożej. Oczywiście – nasze dobre myśli, decyzje, czyny – wykonywane są pod natchnieniem Ducha Świętego. Jednakże nie wolno uważać, że Duch Święty jest na posługach u człowieka i przyjdzie na każde zawołanie, albowiem On tchnie kiedy chce i gdzie chce.
Chyba najbardziej pod tym względem niebezpieczne są dwa rodzaje nabożeństw, w jednym dochodzi do „zasypiania w Duchu Świętym” i do wybuchów „świętego śmiechu”, a w drugim – do tzw. „uzdrowień międzypokoleniowych”. (pisałam na ten temat w zeszłym roku – artykuł „Uzdrowienie czy…”) Stają się one coraz bardziej powszechne, wystarczy wspomnieć, że odbywają się nawet u oo. dominikanów – strażników wiary. Zapewniam, że nie ma nic budującego w oglądaniu padania wieli ludzi na ziemi „pod wpływem Ducha Świętego”, słuchaniu niekontrolowanych wybuchów śmiechu i wycia (tak dosłownie wycia!). Nie ma też nic budującego w wykrzykiwaniu przez wiernych (za wskazówką kapłanów – gości oo. dominikanów z dalekiej Brazylii) „Duchu Święty przyjdź, tu jestem” i podawanie swego imienia Duchowi Świętemu! Wręcz przeciwnie – jest przerażające, że to się dzieje pod okiem właśnie dominikanów. Dlatego tak bardzo zainteresowało mnie jakie będą wspomniane na początku rekolekcje.

Najpierw – pierwszy raz w życiu spotkałam się z faktem zamknięcia dostępu do kościoła parafialnego dla parafian. Po drugie – nie spotykałam dotychczas określenia „konferencje, które są powiązane z rekolekcjami”, a takie określenie tam funkcjonowało (ogłoszenie internetowe oo. dominikanów mówiło o „zamkniętej konferencji”). Po trzecie – moje zainteresowanie wzbudziła osoba głównego rekolekcjonisty – ks. Johna Baptysty Bashobora z Diecezji Mbarara w Ugandzie, współorganizatora konferencji New Dawn (Nowy Świt), która odbywa się w Ugandzie od 2002 r.; członka Narodowego Stowarzyszenia Modlitwy Wstawienniczej. Jak podają strony charyzmatyków: „Był w wielu krajach świata. I jest tam bardzo pożądany z powodu odznaczającej się i rozwiniętej posługi uzdrawiania. Jest również bardzo zaangażowany w posługę uwalniania, która idzie w parze z posługą uzdrawiania.”

            Jego własny biskup potwierdza 27 przypadków wskrzeszeń, a lokalna społeczność twierdzi, że było tych przypadków znacznie więcej niż 40.” Nic dziwnego, że taka osoba potrafi wzbudzić zainteresowanie. Dodając do tego wpisy o uzdrowieniach liczonych w setki, ba nawet tysiące…

            Jednak jeszcze jeden fakt – i ten właśnie był dla mnie najbardziej istotny – to zaangażowanie w przyjazdy ks. Bashobory i w prowadzone przez niego nabożeństwach dwóch osób o wielkim autorytecie. Jedna z nich – to sam abp. S. Dziwisz, pod patronatem którego odbywało się w zeszłym roku spotkanie z ks. Bashoborą w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Druga – to jezuita o. Aleksander Posacki, niekwestionowany autorytet w zakresie demonologii, sekt i problematyki okultyzmu i ezoteryzmu. Dlaczego o. Posacki miał włączyć się w coś tak wątpliwego? Dlaczego Pasterz diecezji krakowskiej popiera tego typu nabożeństwa? Te pytania, które zadałam sobie wtedy, dotychczas pozostają dla mnie bez odpowiedzi.
            Jak już wspomniałam śledzenie przebiegu konferencji okazało się nadzwyczaj łatwe. W internetowym radiu należącym do „Odnowy w Duchu Świętym” miała miejsce transmisja „na żywo”, a wieczorem były powtórki. Tak więc przy dobrej chęci można było słuchać tego co się działo w kościele służewieckim. A więc słuchałam i nie tylko słuchałam, cały czas na gorąco zapisywałam prawie słowo w słowo, to co tam mówiono. Mam te zapiski. Zacytuję tylko niektóre wyjątki, lecz jeśli ktoś chce – mogę je udostępnić w całości. Chętnie to zrobię, ponieważ same słowa, odarte z nastroju podniecenia i oczekiwania na cud (cudy), mają zupełnie inny charakter i być może pomogą niejednemu zobaczyć jak bardzo są one trywialne i jak mało niosą treści katolickich.

            Katolickich… Nigdy w życiu nie słyszałam tak często powtarzanego słowa „katolicki”, odmienianego przez różne przypadki. Katolikami jesteśmy, potrzebni są katoliccy charyzmatycy, katolikos – to znaczy powszechny, katolicka Odnowa w Duchu Świętym… Najczęściej jednak używane słowo, to demon! Nigdy nie słyszałam na raz tyle o demonach! Przez trzy dni nieustannie mówiono o demonach! Inne słowo, które się powtarzało – to „przebaczam”. Należy też podkreślić, że nieustannie nawoływano z ambony do spowiedzi i że konfesjonały były „czynne” – ludzie się spowiadali, ojców spowiedników nie brakło. Wiele też mówiono o Panu Jezusie, nie zapomniano o Matce Bożej, o Eucharystii, różańcu i bierzmowaniu. Jeśli tak, jeśli była mowa o katolickości, przebaczaniu, spowiedzi, innych sakramentach, o Najświętszej Maryi Pannie – to skąd moje obawy? Dlaczego te rekolekcje (śmiem to powiedzieć) wpisują się w całą panoramę zagrożeń dla Kościoła i co za tym idzie – dla wiernych. Żeby to wyjaśnić najpierw zrelacjonuje pokrótce przebieg konferencji (rekolekcji).

            Pierwszy dzień był poświęcony zagrożeniom duchowym. Głoszono tzw. „świadectwa” ludzi, którzy mieli do czynienie z okultyzmem w różnej postaci i wykłady specjalistów. Wystąpili m. in. Leszek Dokowicz, Robert Tekieli, o. Aleksander Posacki SJ. Każdy z nich na różny sposób mówił o zagrożeniach demonicznych. Oczywiście z niecierpliwością czekałam na wystąpienie o. Posackiego. Słuchałam go bardzo uważnie (i notowałam). Wszystko co mówił było bardzo dobrze wyważone, poparte argumentami, przekonujące. Jednak cos w jego wypowiedzi mnie zaskoczyło. Bowiem na koniec swego wystąpienia o. Posacki podkreślił, że jego i inne wykłady i świadectwa mają przygotować obecnych „do tego, co się będzie działo tutaj jutro”! Nie do treści, które maja zostać przekazane, nie do lepszego zrozumienia nauki rekolekcjonisty, ale do tego co się będzie działo! A że wszyscy wiedzieli, że maja się dziać cuda uzdrowienia – no to cóż – przygotowanie do cudu!

            Następnego dnia o demonach było mniej, choć ciągle z nimi się żegnano! Wystąpił ks. Bashobara i zapowiedział, że „Idziemy i wszędzie zabieramy radość – la, la, la, yes Lord, yes Lord… amen.” I pożegnał demony – „by, by daimon, by, by”. Oto małą próbkę wielokrotnie powtarzanej mowy:
            „Uwielbimy Boga teraz. Widzicie ci wszyscy księża co tu są, to tak naprawdę egzorcyści, to coś ten demon może uczynić – by by daimon. Spowiadamy się, ogłaszamy chwałę Boga, ogłaszamy, że jesteśmy córkami i synami Boga i demon ma problem, ale może się ukrywać ten demon. Ilu z was otrzymało bierzmowanie, podnieście ręce, cha – cha; więc staliście się żołnierzami Jezusa. I dlatego tego jest katolicka Odnowa. Powrót do korzeni, stać się żołnierzami Chrystusa, katolikami charyzmatykami, chodząc w świętości Bożej, a wiec głosić świętość gdziekolwiek idziemy!”
Jak się widzi ten tekst to wygląda tak skromnie – ale w rzeczywistości jest to wypowiadane z wielka emfazą, przerywane śpiewem, nuceniem i częstymi okrzykami: „Brawa dla Jezusa!” po których następują frenetyczne oklaski!

            Zanim przejdę do opisu zapowiedzianych „cudów uzdrowień”, które miały miejsce trzeciego dnia wspomnę o dwóch wypowiedziach, które upewniły mnie w przekonaniu, że tam, w kościele służewieckim, dzieje się coś bardzo niedobrego i niebezpiecznego.

            Pierwsza miała miejsce w czasie „nauczania” Johna Ricka Millera (nie jestem pewna pisowni nazwiska), który przedstawił się jako osoba świecka, posługująca w kościele. O jego posłudze jeszcze będzie mowa.
            Otóż pan Miller rozpoczął swoje wystąpienie od słów „Niech wam Bóg błogosławi”, co natychmiast zbudziło moja czujność, bowiem tak może mówić tylko kapłan. Świecki może użyć formuły „niech nam Bóg błogosławi”. Mimo pozorów, nie jest to drobiazg. Po czym odmówił coś na kształt modlitwy i zaklęcia jednocześnie. Zaczęło się całkiem niewinnie: „Św. Michale Archaniele, przyjdź przez przestrzeń czasu i odległości. Pozwól jednemu aniołowi ze wszystkich dziewięciu chórów – by każdy był tu obecny, po jednym z każdego chóru.” 

            Dalej jednak było już całkiem niepokojące: „wzywam po jednym z każdego z dziewięciu chórów anielskich by tu przybył.” I tak pan Miller wzywał po kolei po jednym z chórów cherubinów, tronów, panowania, mocy, zasług (cnot?), zwierzchności, wreszcie z chóru archaniołów! Potem wezwał anioła stróża Warszawy i Polski, aniołów obecnych w kościele, stróżów tabernakulum i wejścia do tego kościoła i wszystkich aniołów stróżów obecnych w kościele. Wreszcie zakończył najbardziej dziwacznym wezwaniem: „Wzywam Jana Pawła II, aby łaskawie usłyszał mój głos, św. Maksymilianie Kolbe, św. ojcze Pio, św. Charbelu, wzywam was, byście w tej chwili otoczyli kołem to święte zgromadzenie wraz z Maryją, Jezusem i św. Józefem.” Swoje wezwania zakończył po katolicku – odmówiono wspólnie: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu.

            Świecki, który wzywa aniołów (zamiast się do nich modlić!) albo jest zwykłym oszustem, albo nawiedzonym, który nie wie czym może mu to grozić i czym to grozi tym, którzy go słuchają. Pamiętajmy, że nawet wyświęcony kapłan nie może bezkarnie wzywać aniołów i duchów, tym bardziej zwykły świecki. A dodatkowe wezwanie – prawie nakaz – by Pan Jezus wraz z Matką Boża i św. Józefem otoczyli kołem jest tylko zwykła konsekwencją roszczenia sobie praw do wzywania i rozkazywania. Zagrożenia, wynikające z takiej postawy chyba są znane każdemu, kto choć trochę interesuje się nauką Kościoła w tym przedmiocie. A jak się weźmie pod uwagę, że poprzedniego dnia mówcy ostrzegali przed wywoływaniem duchów – to wszystko staje się zupełnie niezrozumiale. Czyżby taki autorytet jak o. Posacki nie wiedział co się mówi i dzieje po pierwszym dniu „przygotowania”?

            Do pana Millera i jego „nauczania” powrócę niżej, teraz wracam do ks. Bashobary. Otóż ks. Bashobara też odwoływał się do duchów. Być może dlatego, że sam miał smutne doświadczenia rodzinne (matka go obumarła, chowała go ciotka, która go nie znosiła tak bardzo, że szkodziła mu na każdym kroku aż do próby otrucia), być może dlatego, że spotkał się z wieloma przypadkami ludzi, którzy nie są w stanie zapomnieć krzywd, wyrządzonych im przez przodków, nawoływał do całkowitego przebaczenia wszystkiego swoim przodkom. Bardzo chrześcijańskie i katolickie chciałoby się powiedzieć. Ale… Ale to co on mówił i robił nastręcza wiele wątpliwości.

            Najpierw – powiązał mające się odbywać uzdrowienia z przebaczeniem bliskim zmarłym. Po drugie – kazał ich wzywać! Zacytujmy:
„Stań przed tą osobą, o której myślisz, przypomnij sobie tę osobę, stań i przebacz tej osobie. To jest trudne, ale z łaską Boga można to uczynić… Teraz możecie czuć w klatce piersiowej takiej ukrytej złości, która niech teraz odejdzie. Duchu Święty, dotykaj teraz te ukryta złość, oczyszczaj nas z niej. Teraz niech odejdzie, niech odejdzie od nas. Wszystko to co powodowało bóle niech odejdzie w Imię Jezusa, to co powodowało ból pleców niech odejdzie teraz. Odejdź w Imię Jezusa. Widzimy już tę osobę, jest to osoba bliska, która umarła, kiedy umarła czułem się bardzo zły, czułem się smutny, mam w sobie złość i smutek, muszę przebaczyć. Kiedy umarłeś brakowało mi tej miłości.” I tak długo, wymieniając wszelkich bliskich i powinowatych: matko, bracie, dziadku, babciu, ciotko, siostro, sąsiedzi… i zawsze z dodaniem: „Przebaczam ci w Imię Jezusa. Kiedy umarliście brakowało mi waszej miłości – przebaczam wam.”
Przebaczenie – takie katolickie! A dalej:
            „Wszyscy którzy umarli byli instrumentami Bożej miłości i brakuje nam ich miłości i to jest powód bólów głowy, nóg, to jest powód. Teraz otwórzcie dłonie, prosimy Jezusa który dal wam waszych bliskich, prosimy Jezu – przybliż mi teraz mego ojca, matkę córkę, brata… by mógł mnie objąć. Pozwól by mnie teraz objęli z miłością, którą przez nich przekazałeś. Więc teraz wasi bliscy są w wyjątkowy sposób z wami, przyjmijcie teraz Bożą miłość przez tych którzy umarli… I Ty Panie, usuń teraz cały smutek od sierot, od matek i ojców itd.. Oczywiście nie możecie pozostawać ze zmarłymi – jeden po drugim oddajcie z powrotem Jezusowi. Matko, oddaje cię Jezusowi, Babciu itd… Pozwólcie niech to odejdzie, oddychajcie, spokojnie oddychajcie. Ta choroba opuszcza was. Niektórzy czuja trzęsienie serca, widziałem, że chorujecie na anemię – to wszystko teraz odchodzi. Oddajcie wszystkich tych, którzy umarli z powrotem Jezusowi.”

            Czy to nie jest żonglerka duchami? Czy to jest katolickie? Co to jest za wywoływanie zmarłych i oddawanie ich z powrotem Jezusowi? Czy wołanie duchów staje się normalnym, jeśli się to dzieje w świątyni i bez specjalnego stolika? Czy pod pozorem przebaczenia swoim bliskim wolno wołać zmarłych i to – o ironio! – wołać za pośrednictwem samego Boga, który te procedery zakazał?
Wspomniałam o swoich wątpliwościach w rozmowie z pewnym kapłanem. Skwitował wszystko pobłażliwie słowami: „Och, to Afrykańczyk!” A co to ma za znaczenie, że Afrykańczyk! Jest to kapłan Kościoła i dzieje się to w obecności innych kapłanów i za ich aprobatą!

            Wreszcie dochodzimy do uzdrowień. Oto jak ks. Bashobara ogłaszał kolejne uzdrowienia: „Niektórzy cierpieli na migrenę – z waszego czoła to wszystko odchodzi. Niektórzy w całym ciele – ból odchodzi teraz, niektórzy stałe bóle głowy – odchodzi – niektórzy nie mogli słyszeć – jesteście teraz uzdrawiani. Będą ci, co otrzymają duża niespodziankę, noszą okulary i spojrzą normalnie. Niektóre osoby mają wrażenie, jakby chciały wymiotować – Bóg was uzdrawia…. Odrzuć swój grzech i wtedy ta moc będzie przez ciebie przepływać. Dotknij tej części ciała gdzie cierpisz, Jezus mówi – chorobo odejść teraz, bądź uzdrowiony, Jezus mówi – dotykam cię teraz, twoja wiara cię zbawiła, zacznij otrzymywać swoje uzdrowienie…. Ilu z was zostało uzdrowionych – podnieście dłonie, jeszcze wyżej, uwielbimy Boga teraz!” I oczywiście długie oklaski i okrzyk „Brawa dla Jezusa!”  

            Nie ma sensu cytować więcej. Starczy wspomnieć, że ks. Bashobara oznajmił wiernym, że „w czasie komunii św. Pan mówił do mojego serca o wielu uzdrowieniach, które mają teraz miejsce” i doliczył się 18 uzdrowień z epilepsji (skąd tylu epileptyków na takim spotkaniu i skąd oni, podnosząc ręce do góry wiedzieli, ze są uzdrowieni?), wiedział też o 70 osobach uzdrowionych z nowotworów, którym polecił zrobić badania około 17 stycznia, wiedział, że 25 małżeństw, skłóconych ze sobą połączy się znowu, 17 kobiet, które ma problemy z poczęciem dziecka pocznie około 25 stycznia, osoby zaginione dadzą znać o sobie swoim rodzinom, a na koniec (i to już zacytuję!) – „Tu z przodu siedzą studenci, głównie w naukach ścisłych – Pan w tym kierunku was umacnia, Pan daje wam nową łaskę, bo bardzo źle szła wam matematyka. Chwalmy Pana za to!” Oczywiście każde takie ogłoszenie następujących uzdrowień kończyło się radosnym okrzykiem: „Brawa dla Jezusa!”
Przerywnikiem w radości z uzdrowień była tez piosenka o treści mniej więcej takiej:
Czuję Jezusa w moich stopach, na swoich oczach i moich uszach, Jezus jest w całym moim stworzeniu! Jezus jest w całym mym jestestwie. Przyjdź Jezu i nieś mnie na swoich plecach – je je, je je…. Czuje Cię w moich stopach, w moim żołądku, nawet w moim nosie, jesteś w moich uszach i w całym moim stworzeniu. Idziemy z Jezusem. Amen. Brawa dla Jezusa!

Gwarantuję, że nie dodałam nic od siebie do wymienionych poszczególnych części ciała. Podejrzewam, że nikt nie powiedział ks. Bashobarze co oznacza po polsku „ mieć kogoś w nosie”. Nie dopatruje się tu złej woli. Co nie zmienia faktu, że słowa piosenki, śpiewanej zresztą z emfazą przez zgromadzonych, są głupie i co gorzej teologicznie błędne. A to wszystko działo się w kościele strażników wiary!
            Cuda, uzdrowienia, pomoc od Boga nawet w matematyce! To wszystko jest takie chwytliwe, tak bardzo się podoba ludziom, że idą urzeczeni i jakby mieli „oczy na uwięzi”. Mam cichą nadzieję, że ten artykuł może pomóc niektórym, by ujrzeli jakie to wszystko jest płaskie i dalekie od wiary. Coś innego jest przeczytać słowa ks. Bashobary i na spokojnie przyjrzeć się treści, coś innego jest być w pełnym kościele i poddawać się sterowanym nastrojom, uczuciom, rozbudzać w sobie nadzieję, że może to ja jestem jednym z tych uzdrowionych. Ale czy to jest etyczne? Chory człowiek często jest gotów chwycić się wszystkiego, nawet iść do czarodziejów, wróżek, szamanów i wszelkich innych szarlatanów, byleby odzyskać nadzieję na uzdrowienie. Chorego można zrozumieć, lecz nie wolno go prowadzić na manowce.

            W roku 2000 Kongregacja Nauki Wiary wydała specjalną Instrukcję nt. modlitwy o uzdrowienie. Miała ona zapobiec wszelkim i licznym nadużyciom. Wydaje się jednak, że ci którzy organizują konferencje, rekolekcje czy inne spotkania „z uzdrowieniami” nie do końca zapoznali się z przedstawionymi tam normami dyscyplinarnymi. Zacytuje tylko dwie z krótkim komentarzem:
Art. 5. § 2. Powinno się troskliwie unikać pomieszania tych wolnych modlitw nieliturgicznych z celebracjami liturgicznymi w ścisłym tego słowa znaczeniu.

Mowa tu o modlitwach o uzdrowienie. Niestety, ks. Bashobara natychmiast po Komunii świętej, jeszcze przed błogosławieństwem nie tylko miał „przekaz od Pana”, ale i modlił się, wzywał takimi słowami: „Duchu święty, przyjdź teraz, wypełnij wszystkich tutaj obecnych, poruszaj się w nas, Ty umacniasz nasze życie, poruszaj się w nas Panie, Ty przynosisz radość tam gdzie nie ma. Poruszaj się wśród tych co chorują na astmę, poruszaj się w naszych głowach, wśród tych co nie widza, przyjdź, poruszaj się…” Mamy do czynienia z poważnym nadużyciem liturgicznym, bowiem następny § 3 brzmi:
Jest poza tym rzeczą konieczną, aby w ich realizacji nie dochodziło, przede wszystkim ze strony tych, którzy je prowadzą, do form podobnych do histerii, sztuczności, teatralności lub sensacji.
Tu chyba komentarz nie jest konieczny – sensacji i teatralności było co nie miara.

            Wspomniałam powyżej, że pod koniec artykułu powrócę do „nauczania” pana Ricka Millera. Otóż oznajmił on zgromadzonym, że dostał specjalną misję od samej Najświętszej Maryi Panny. Misja ta polega na głoszeniu „głowom państw i głowom kościoła (?) w poszczególnych państwach” konieczności poświęcenia danego państwa Najświętszemu Sercu Jezusowemu i Niepokalanemu Sercu Maryi. Przy okazji opowiedział jak był w Kolumbii, „która kiedyś była konsekrowana NSJ, a potem rozkonsekrowana” i rozmawiał z prezydentem, który jednak mu powiedział, że teraz nie jest dobry moment polityczny, ale jednak odmówił z nim w TV różaniec, co pan Miller potraktował jako cud. Nasuwa się kilka pytań: pierwsze – ściśle teologiczne – co to oznacza rozkonsekrować państwo? Drugie – jakie „chody” musi mieć zwykły świecki, by został przyjęty przez prezydenta i odmawiać z nim różaniec w TV (prawdopodobnie prezydent wykorzystał to w jakimś swoim celu). Ludzie jednak w swej naiwności się zachwycali „cudem odmówienia różańca w TV”.
            Na koniec pan Miller ogłosił (według własnego określenia) „radosną nowinę”. Przyjechał do Polski, by rozmawiać z „głową państwa i głową kościoła” i namówić ich na konsekrację Polski NSJ i NSM. Przyjęto to długimi oklaskami. Pan Miller zaznaczył, że teraz wiele zależy od wiernych, muszą oni zacząć tworzyć grupy modlitewne, inaczej nie uda się nic. Te grupy będą jego zapleczem modlitewnym i wtedy dojdzie do konsekracji Polski i Najświętszemu Sercu Jezusowemu i Niepokalanemu Sercu Maryi. Szkoda tylko, że nikt nie powiedział Millerowi, by nie wywalał otwartych drzwi. Otóż Naród Polski był poświęcony trzykrotnie NSJ – w roku 1920 w Częstochowie, w czerwcu 1921 r. w Krakowie i w 1951 r. w Warszawie. Poświęcenie Niepokalanemu Sercu Maryi dokonał zaś Prymas Polski, kardynał August Hlond, 8 września 1946 roku.
            Nie bez kozery rozpoczęłam swój artykuł od przypomnienia Medjugoria. Właśnie w słowach pana Millera ukazuje się bezpośredni, choć zawoalowany związek z tym, co tam się dzieje. Tam słyszy się ciągłe nawoływanie o ogłoszenie Maryi Królową Pokoju i jakoś nikt z wiernych się nie zastanawia, że tytuł ten Maryi został już dawno nadany (zrobił to Benedykt XV w 1917 r.). Tam ciągle mówi się o demonach i o szatanie, czego efektem jest to, że wierni przestają rozumować logicznie i wszędzie (tam gdzie jest i tam gdzie go nie ma) dopatrują się szatana. Ostatecznie wszystkie niepowodzenia są przypisywane działaniu złego ducha, co prowadzi do zatracenia poczucia własnej odpowiedzialności, w konsekwencji – do zatracenia poczucia grzechu. Podobnie w Warszawie, w kościele służewieckim, mówiono bardzo dużo o demonach. Nadmiernie dużo, o wiele więcej niż potrzeba, by ostrzec wiernych przed działaniem złego ducha. Podobnie jak i w Medjugoriu mówiono o wielu domniemanych uzdrowieniach. Nie wspomniano ani razu o zamiarze zbadania prawdziwości uzdrowień.

            Art. 9 wspomnianej już Instrukcji nakłada obowiązek by ci, którzy przewodniczą celebracji zebrali obiektywnie i sumiennie ewentualne świadectwa i przedłożyli fakt kompetentnej władzy kościelnej. Podobnie od lat dzieje się w Medjugoriu – ludzie mówią o uzdrowieniach, nikt jednak nie bada ich prawdziwości.
I jeszcze jedno – zwolennicy Medjugoria łączą się w grupy modlitewne, najczęściej zwane „Wspólnotami Królowej Pokoju”. Jeśli apel Millera okaże się skuteczny doczekamy się i grup modlitewnych zebranych wokół idei konsekracji Polski NSJ. Będą nowe „wieczerniki”, powoli oddzielające się od normalnego życia Kościoła, jak to ma miejsce z grupami medjugoryjskimi. Szatanowi to na razie wystarczy – powolne rozbijanie Kościoła, powolne podkopywanie tradycyjnych nabożeństw, wreszcie powolny rozkład formacji wiernych i sprowadzenie nabożeństw do swoistych happeningów.
Więc bądźmy czujni, unikajmy sensacji w wierze i pozostańmy przy zdrowej nauce Kościoła.
Maria K. Kominek OPs
5 grudnia 2008