Strzały przed ołtarzem. Sygnał nadciągającej burzy. | |
Wpisał: Andrzej Solak | |
26.02.2015. | |
Strzały przed ołtarzem. Sygnał nadciągającej burzy.
«Ani najazdy Mongołów, ani Turków wyprawy, ani Tatarów zagony w części nie były tak groźne, tak niszczące jak wróg, co się zbliża. Tamci przychodzili jak burza i jak burza odeszli. Ten wkrada się jak zaraza i jak zaraza chce pozostać»
Andrzej Solak 2015-2-25 pch24
Historia II Rzeczypospolitej obfitowała w wiele dramatycznych zdarzeń. Jednak zamach, jaki miał miejsce w podpoznańskim Luboniu był wydarzeniem bez precedensu. Oto podczas niedzielnego nabożeństwa w miejscowej świątyni rozległy się strzały, które dosięgły kapłana sprawującego Ofiarę.
Zamach W niedzielę 27 lutego 1938 roku ksiądz Stanisław Streich, proboszcz parafii św. Jana Bosko w Luboniu, od rana zasiadał w konfesjonale. Tuż przed godziną 10:00 zaprzestał spowiadania wiernych, by stanąć przy ołtarzu. Rozpoczęło się cotygodniowe nabożeństwo dla dzieci. Przed odczytaniem Ewangelii kapłan zdjął ornat i ruszył w stronę ambony, przeciskając się przez tłumek najmłodszych parafian. W lewej ręce niósł ewangeliarz, prawa muskała niesforne czupryny, przekazując błogosławieństwo garnącym się doń maluchom. Już tylko parę kroków dzieliło go od ambony, gdy nagle na jego drodze wyrósł mężczyzna w czarnym płaszczu. Intruz wyszarpnął z kieszeni pistolet. Huknęły strzały… Pierwsza kula trafiła kapłana w twarz, tuż po prawym okiem; przebiła kość policzkową, przeszła przez mózg, by zatrzymać się na tylnej ścianie czaszki. Drugi pocisk ugodził w ewangeliarz. Kapłan upadł na posadzkę. Morderca stanął nad nim i jeszcze dwukrotnie strzelił do swej ofiary. Jedna z kul poszła bokiem, pozostawiając kapłanowi jedynie krwawą bruzdę na żebrach. Druga wszakże przeszyła płuco, powodując wewnętrzny krwotok i utkwiła w kręgosłupie. W kościele wybuchła panika,. Tymczasem morderca wdarł się na ambonę. Wrzasnął do zgromadzonych: Niech żyje komunizm! Wynoście się z kościoła, to za waszą wolność! Potem rzucił się do ucieczki. Pierwszy oprzytomniał kościelny, Franciszek Krawczyński. Z gołymi rękami ruszył na bandytę, złapał go z tyłu za płaszcz, przytrzymał. Zaraz potem zachwiał się oszołomiony, bo złoczyńca wypalił mu z pistoletu wprost w twarz. Ale obecni w świątyni mężczyźni już nadchodzili kościelnemu z odsieczą. I choć w świątyni rozległy się nowe strzały i okrzyki bólu, parafianie wyrwali w końcu terroryście broń z ręki, potem obalili go na ziemię. Paru przytomniejszych powstrzymało rozgorączkowany tłum, nie dopuszczając do samosądu. Wyprowadzili zbrodniarza z kościoła i przekazali go w ręce policji. Szok Cała Polska była zszokowana popełnioną zbrodnią. Poza śmiertelnie postrzelonym księdzem Streichem, kule terrorysty dosięgły jeszcze trzy osoby. Kościelny Krawczyński miał ogromne szczęście [hm.. nie ma przypadków...MD]. Wystrzelona doń z bezpośredniej odległości kula tylko powierzchownie drasnęła mu prawą skroń; druga przedziurawiła mu lewy bark. Dwunastolatek Ignacy Pacyński otrzymał postrzał w podudzie, starsza parafianka Katarzyna Ciesielska – w prawe ramię. Uroczysty pogrzeb zamordowanego kapłana, z udziałem hierarchów Kościoła i przedstawicieli lokalnych władz, odbył się 4 marca w Luboniu. Cała wieś tonęła w powodzi biało-czerwonych i czarnych flag. Przed trumną męczennika przedefilowało dwieście pocztów sztandarowych. W kondukcie kroczył dwudziestotysięczny tłum wiernych. Na jego czele szły szeregi dzieci – świadków męczeństwa. Taka zbrodnia nie mieściła się ludziom w głowach, tym bardziej, że ofiarą mordu padł kapłan znany ze swej ogromnej dobroci i troski o potrzebujących. Stał on na czele nowopowstałej parafii lubońskiej od 1935 roku, kierując budową tamtejszego kościoła. Udzielał się również na niwie społecznej, zakładając oddziały Akcji Katolickiej i Caritas. Wspierał biedne rodziny bez różnicy, również te, dalekie od Kościoła, a nawet znane z niechęci do katolicyzmu. Zwykł przy tym powtarzać skromnie, że osobom duchownym, jak on, najtrudniej będzie wejść do Królestwa Niebieskiego, bowiem wypełniają tylko swój obowiązek. Wybór takiego człowieka jako celu zamachu wydawał się czymś całkowicie niedorzecznym. Mitoman, oszust, rewolucjonista Mordercą okazał się Wawrzyniec Nowak, 47-letni pomocnik murarski, od dawna znany organom ścigania. Jeśli wierzyć złożonym w śledztwie i podczas procesu zeznaniom terrorysty, posiadał on nietuzinkowy życiorys. W 1914 roku został powołany do armii niemieckiej i wysłany na front wschodni; tam dostał się do niewoli rosyjskiej. Po rewolucji lutowej zaciągnął się w szeregi I Korpusu Polskiego generała Józefa Dowbora-Muśnickiego i służył w nim aż do rozwiązania jednostki. Potem przeszedł na stronę bolszewików, u których pełnił funkcję dowódcy kompanii oraz komisarza politycznego. Następnie porzucił służbę u „czerwonych” i nielegalnie przedostał się do Polski. Zdążył wziąć udział w rozbrajaniu Niemców w Warszawie w listopadzie 1918 roku; potem w szeregach Wojska Polskiego bił bolszewików. Wzięty do niewoli pod Bobrujskiem w maju 1920 roku, po 5 miesiącach zdołał uciec i powrócić do swoich. Został zdemobilizowany w stopniu sierżanta. Miał również bić się na ochotnika w III Powstaniu Śląskim, a potem jeszcze przez 3 miesiące służyć jako agent tajnej policji politycznej (bądź wywiadu) na Kresach Wschodnich. W trakcie procesu wyszły na jaw jeszcze inne sprawy. Wawrzyniec Nowak był w przeszłości kilkakrotnie karany za oszustwa i kradzieże (pierwszy raz w 1906 roku, to jest wieku zaledwie 15 lat). Podczas służby w Wojsku Polskim spędził 3 miesiące w areszcie, jako podejrzany o podżeganie żołnierzy do buntu. Wedle zeznań świadków, ostatecznie zdezerterował, podobnie jak wcześniej z wojska niemieckiego. W 1935 roku oskarżono go o czynny opór wobec władzy - pobił bowiem starostę powiatowego w Brodach (inwalidę poruszającego się na protezie). Świadkowie z ostatniego miejsca zamieszkania Nowaka zeznawali, że przedstawiał on im się jako komunista. Przechwalał się dezercją popełnioną podczas wojny polsko-bolszewickiej, określał ustrój sowiecki jako „raj na ziemi” i wyrażał nadzieję na nastanie podobnych porządków w Polsce, wyrażał też poparcie dla republikańskiej Hiszpanii. Z wyjątkową nienawiścią odnosił się do religii katolickiej; mówił ludziom, że należy podpalać kościoły. Swą zbrodnię planował najpewniej od kilku miesięcy, wtedy bowiem zaczął wypytywać znajomych o ich reakcję na ewentualne zabójstwo kapłana. Na krótko przed morderstwem zapewniał, że wkrótce stanie się sławny w całej Europie. „Uczułem natchnienie” Nowak podczas zamachu posłużył się 9-strzałowym pistoletem Browning kalibru 7,65 mm. Zbrodnię popełnioną w kościele opisał słowami: Nadszedł moment, uczułem natchnienie i strzeliłem. Na procesie terrorysta plótł androny, nazywając się „zwolennikiem nauki Chrystusowej”, „narodowcem” i „wrogiem komunizmu” (!). Gromił ile wlezie kapitalizm, posługując się retoryką lewicową. Oświadczył, że planował wcześniej zabójstwo jednego z ministrów, ostatecznie jednak zdecydował się na mord na księdzu, uznając, że Kościół winien jest wszelkiego zła. Przyznawał, że nienawidzi kleru, choć domagał się od obecnych na sali sądowej uczczenia pamięci księdza Streicha poprzez powstanie z miejsc. Nowak ukończył tylko cztery klasy szkoły powszechnej, tym niemniej w trakcie przewodu ze swadą wygłaszał absurdalne tezy „historiozoficzne”, wzbudzając szydercze komentarze obecnych dziennikarzy. Niespójność zeznań mogła nasuwać podejrzenia o chorobę umysłową, tę jednak wykluczyły badania lekarskie. Nie zdołano dowieść powiązań terrorysty z jakąś organizacją wywrotową. Nowak był najpewniej niewyedukowanym prostaczkiem, podatnym na wpływ propagandy, a przy tym ogarniętym manią wielkości. Prawdopodobnie trafna była diagnoza obserwującego go korespondenta „Dziennika Poznańskiego: „[…] nie ulega kwestii, że morderca śp. ks. Streicha jest ofiarą różnych «mędrków» i «nauczycieli» komunizmu.” Wróg jak zaraza Nowak nie okazał żadnej skruchy. Jak pisano nim wówczas: „sumienie zatwardziałego komunisty i bezbożnika po dokonaniu okropnej zbrodni na osobie śp. ks. proboszcza St. Streicha jest zupełnie głuche”. Po zamknięciu przewodu sądowego oskarżyciel publiczny, podprokurator Pasikowski, wygłosił świetną mowę oskarżycielską, którą warto tu zacytować w całości: Panowie Sędziowie! Dziwnie żałobnie, dziwnie tragicznie rozebrzmiały dzwony w dniu 4 marca roku bieżącego. Z wieżyc cichego, niedawno wzniesionego kościoła w Luboniu szedł głos potężny, który niósł całej Polsce wieść okrutną, że zabito najszlachetniejszego z Jej synów. Rozkołysały się serca wielkich tłumów, serca maluczkich i serca dygnitarzy, tych wszystkich, którzy odprowadzali zwłoki świetlanej pamięci ks. Streicha na wieczny spoczynek. I niejednemu łza z oka popłynęła i niejeden zapytał: za co? Za co zamordowano kapłana, pasterza cichego i gorliwego, który nigdy nic złego nie uczynił? Za co zabrano matce ukochanego syna? Zbrodnia lubońska jest echem walki dwóch światów. Z jednej strony widzimy świat zgody, pracy ofiarnej i miłości, z drugiej – świat anarchii, bezbożnictwa, co w gruzy rozwala to, co zdziałały wieki. Krwią splamione ręce roznoszą bibułę propagującą zło, bezbożnictwo i nienawiść. I chcę wam teraz przypomnieć, Panowie Sędziowie, wielkie słowa, wypowiedziane w dniu 13 sierpnia 1920 roku przez rektora Uniwersytetu Warszawskiego ks. biskupa Szlagowskiego: «Ani najazdy Mongołów, ani Turków wyprawy, ani Tatarów zagony w części nie były tak groźne, tak niszczące jak wróg, co się zbliża. Tamci przychodzili jak burza i jak burza odeszli. Ten wkrada się jak zaraza i jak zaraza chce pozostać» [podkreśl. – A.S.]. Prawdziwość tych słów potwierdza zbrodnia lubońska. Takie strzały jeszcze u nas nigdy nie padały. Kościół jest świętością narodu, jest miejscem świętym, gdzie każdy szuka zbliżenia do Boga i ukojenia, a kapłan jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, pośrednikiem, któremu Chrystus sam zlecił to w słowach: «Idąc tedy nauczajcie wszystkiego, com wam przykazał». Oskarżam Nowaka nie tylko ja, ale oskarża go cała Polska. Dlatego sądzę, że wydacie wyrok, który zabezpieczy społeczeństwo przed możliwością powtórzenia się takich zbrodni, a takim wyrokiem może być tylko wyrok śmierci! Zwiastun burzy Wawrzyniec Nowak, zabójca księdza Streicha, został skazany na najwyższy wymiar kary. 28 stycznia 1939 roku zakomunikowano o egzekucji terrorysty, choć pojawiły się pogłoski, że mógł on zostać potajemnie repatriowany do Związku Sowieckiego, w zamian za uwolnienie przetrzymywanych tam polskich duchownych. Autorzy broszury upamiętniającej księdza Streicha pisali nader trafnie: „Strzał oddany przez zbira komunistycznego to sygnał burzy nadciągającej nad nasze wielkopolskie niwy. Mordercze strzały, które rozległy się w kościele, godziły nie tylko w osobę katolickiego kapłana; były one wyrazem nienawiści do Idei Chrystusowej, przechowywanej w Kościele katolickim. Idei, której komunizm wypowiedział śmiertelną walkę”. Andrzej Solak |