Żarliwość o dom Twój pożera mnie! | |
Wpisał: ks. Karol Stehlin FSSPX | |
08.11.2009. | |
«Żarliwość o dom Twój pożera mnie!» ks. Karol Stehlin FSSPX, z „Zawsze Wierni”, październik 2009 Gdy rozważamy tajemnicę katolickiego kapłaństwa, przed naszymi oczyma nieustannie powinniśmy mieć prawzór tego kapłaństwa, a więc wiecznego Arcykapłana - Chrystusa. Gdy rozważamy Jego czyny ściśle kapłańskie, to jest te, które rzucają mosty między Bogiem a człowiekiem (kapłan, łac. pontifex, 'budowniczy mostów'), zauważamy, że jedną z najbardziej wzruszających cech Chrystusowego kapłaństwa jest gorliwość. Serce Chrystusa płonie pragnieniem zbawienia dusz dla chwały Ojca do tego stopnia, że przekracza Ono wszelkie miary po ludzku rozumianej roztropności i ulega "szaleństwu miłości i poświęcenia", jak to Ojcowie Kościoła często określali. Jeśli chodzi o chwałę majestatu Ojca niebieskiego, to widać ten Jezusowy zapał szczególnie w stanowczym i nieubłaganym zwalczaniu wszystkiego, co mogłoby zmniejszyć tę chwałę lub - co gorsza - jej uchybić. Nasz słodki, łagodny, cichy, miły i miłosierny Mistrz zmienił się niemal nie do poznania w chwili, gdy zobaczył profanację świątyni jerozolimskiej: "uczyniwszy bicz z powrozów wypędził wszystkich ze świątyni, owce też i woły, pieniądze zmieniających je rozsypał, a stoły powywracał (...) wynieście to stąd i nie czyńcie domu Ojca mego domem targowiska" (J 2,14-17). Nie mniej gorąco Pan Jezus pragnie nawrócenia i uświęcenia ludzi. Pragnienie, by zbawiać dusze, do tego stopnia przenika Serce Pana Jezusa, że nie wahał się On iść aż na Kalwarię, dać się przybić do krzyża i na krzyżu umarł w męczarniach, aby usunąć wszelkie przeszkody, które groziły wiecznemu szczęściu dusz. W tym przypadku również widać tę samą nieubłaganą walkę z wrogami dusz: ze złem, diabłem, błędem, grzechem, bezbożnym światem. Popatrzmy na walkę Pana Jezusa z diabłem. Gdziekolwiek miał z nim do czynienia, udzielał mu zawsze tej samej kategorycznej reprymendy: "Idź precz, szatanie!". Rozkazy Pana jak pioruny uderzały w złe duchy. Nie było żadnego dialogu, żadnej rozmowy, żadnych pertraktacji między odwieczną Prawdą a ojcem kłamstwa. Gdziekolwiek pojawiał się Pan, stamtąd starodawny wąż musiał natychmiast ustępować i w popłochu uciekać. Nie dziwi nas to kategoryczne zachowanie Chrystusa. Szatan jako istota czysto duchowa, istniejąc ponad czasem i przestrzenią, raz na zawsze podjął wolną decyzję o buncie przeciw Bogu. Pierwsza, kosmiczna rewolucja, pierwowzór wszystkich ziemskich rewolt, wybuchła, gdy Lucyfer zamiast powiedzieć Bogu "tak", powiedział "nie". Decyzja diabła jest wyrazem wiecznej i nieprzemijającej rebelii. Nie znaczy to, że ta rewolucja zawsze będzie szkodziła Bożym planom. Nie, kiedyś w czasach ostatecznych - zostanie poskromiona, ale w diabelskiej woli nie wygaśnie nigdy. Wściekły pies straci w końcu swoje ostre kły, ale zawsze będzie chciał kąsać. W tym sensie zapoczątkowany na początku stworzenia bunt w części grona aniołów jest wieczny. Z mocami piekielnymi nie ma więc o czym rozmawiać. Chwała Ojca i dobro dusz wymagają bezkompromisowości w walce z upadłymi aniołami. Nie mniej godne uwagi jest to, że Chrystus z taką samą zapalczywością walczył z tymi ludźmi, którzy - świadomie czy nieświadomie - stawali po stronie wroga. Mówił: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, że zamykacie Królestwo Niebieskie przed ludźmi (...), biada wam, ślepi wodzowie (...) bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które na zewnątrz wydają się ludziom piękne, wewnątrz zaś pełni jesteście obłudy i nieprawości (...) Węże! Plemię żmijowe!" (Mt 23, 13.16.27.33). Znowu możemy pytać, czemu cichy Baranek Boży w tym przypadku pokazał prawdziwy, święty gniew, patrząc na czyny faryzeuszów i uczonych w Piśmie? Ponieważ nie tylko popełniali oni ciężkie grzechy, ale jako nauczyciele propagowali błąd i niemoralność. Czynili to pod pozorem troski o pomnożenie dobra i umocnienie religijności. Pan Jezus wyrzucał im podczas tej samej mowy: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z anyżu, a pominęliście to, co daleko ważniejsze jest w Zakonie: sąd i miłosierdzie i wiarę" (Mt 23, 23). Widzimy zatem stosunek Pana Jezusa do zła, błędu, grzechu. Nie tylko jest mu przeciwny, nie tylko przeciw niemu walczy, ale walczy z ogromną mocą i gorliwością, nie tolerując żadnego ustępstwa, żadnego kompromisu, żadnej wymówki, bezlitośnie! Pan Jezus toczy, jako dowódca Bożego wojska, wojnę z duchem tego świata: "Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Albowiem wszystko, co jest na świecie: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha żywota, nie pochodzi od Ojca" (1 J 2, 16). Ta część świata, która wspiera się na fundamencie tych trzech pożądliwości, jest śmiertelnym wrogiem Chrystusa, nienawidzi Go i nienawidzi Jego uczniów. Duch materializmu i naturalizmu, nieczystości i próżności, emancypacji i niezależności od Boga rozsiewa zgniłą, stęchłą atmosferę, w której dusze powoli obumierają, by w końcu na zawsze stracić miłość Bożą. Kapłan jest żołnierzem Boga. Musi nieustannie toczyć bój przeciw napaściom złego ducha, do ostatniego swego tchnienia walczyć pod sztandarem krzyża o tryumf Chrystusa Króla, o zbawienie dusz, o chrześcijański porządek społeczny. Chrystus Pan sam pokazuje swoim kapłanom, jakie cechy musi posiadać toczona przez nich walka. Musi być to walka bez żadnego "ale", toczona "w porę i nie w porę", bez kompromisu, bez litości wobec pokus i knowań diabelskich, z nieugiętą wolą wytrwania do końca, z wielkim płomieniem w sercu..., po prostu musi to być gorliwe atakowanie zła, błędu, grzechu i zbuntowanego przeciw Bogu świata! Cecha gorliwości jest istotna szczególnie z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ przeciwnik jest "lwem szukającym, kogo by pożreć". On nie zna litości, nie daje parolu, nie męczy się, nie potrzebuje wytchnienia, nie brak mu wciąż nowych przewrotnych pomysłów. Jest bardzo gorliwy w dziele niszczenia Bożych planów. Jeśli chrześcijanin nie odniesie nad nim zwycięstwa, to on odniesie zwycięstwo nad chrześcijaninem, co kończy się pogrążeniem duszy w piekle. Trzeciej możliwości nie ma. Nasz przeciwnik ma tylko jedno przed oczyma: zepsuć, zgubić, zatracić dusze. Jak najwięcej dusz uwikłać w swoje sieci! Szczególnie nienawidzi dusz dziewiczych. Wobec tak zatwardziałego wroga, który korzysta z każdej naszej słabości, z każdej okazji, aby uderzyć śmiertelnie, umiarkowany i łagodny opór oznaczałby klęskę! Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort mówił, że im bliżej końca czasów, tym gorliwiej szatan pomnaża swoje ataki, wiedząc, iż czasu ma coraz mniej. Wobec takiego stanu rzeczy kapłani, którzy stoją na czele jednostek pierwszej linii katolickiego frontu, muszą być "mocni jak wojsko w szyku". Co utrzymuje żołnierza w stanie gotowości i mobilizacji? Co pozwala mu nie dać się zaskoczyć? Co uniemożliwia mu ucieczkę, co chroni przed zniechęceniem, co czyni kapitulację niemożliwą? Właśnie gorliwość! Ona jest tym wewnętrznym ogniem, który zapala do stanowczości, do trwania na powierzonej przez przełożonych placówce, do wyrzeczeń i ofiarności bez względu na ubytek sił, utratę zdrowia czy wygód! O tym wspomniał Pan Jezus, gdy mówił, że Królestwo Boże cierpi gwałt i tylko gwałtownicy go zdobywają. Po drugie, kapłan ma zadanie innych uchronić od tych niebezpieczeństw. Musi wziąć na swe ramiona słabych i rannych, jak dobry pasterz zaginioną owcę. Musi wszystkich prowadzić do zwycięstwa. By mógł wypełnić tę misję, Bóg obdarzył go łaską rozpoznawania podstępów złego ducha, sofizmatów fałszywych doktryn, ohydnych grymasów twarzy kusiciela kryjącej się za maską pięknych i uroczych umizgów. Kapłan powinien z tą łaską współpracować, modląc się często i prosto słowami: "Panie, spraw, abym był dobrym żołnierzem; a nie najemnikiem w Twojej służbie". Jeśli nie współpracuje z łaską, a zachowuje się niejednoznacznie, kunktatorsko wobec diabelskiej perfidii, wtedy jego owce będą dezorientowane i wpadną niechybnie w pułapkę zastawioną przez wroga dusz, którego inteligencja przewyższa inteligencję zdanego tylko na samego siebie człowieka. Jeśli kapłan w imię spokoju, stabilizacji i dobrych relacji ze wszystkimi dookoła stroni od walki, to wtedy sam słabnie i upada razem z powierzoną mu trzodą. Silne owce trzeba prowadzić za sobą, a ranne, których jest zresztą większość, trzeba z ogromnym wysiłkiem nieść na ramionach po niebezpiecznych drogach świata. To wymaga wysiłku i czujności, gdyż ta wojna trwa bez chwili wytchnienia czy rozejmu. Gdy młody człowiek wstępuje do seminarium, łatwo mu powiedzieć sobie: "Idę walczyć o dusze". Już w trakcie studiów seminaryjnych zapał może nieco osłabnąć. Potem przychodzą święcenia, prymicje i kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata kapłańskiej służby. Niełatwo wytrwać w gorliwości. Niełatwo przyzwyczaić się do niecichnącego huku wystrzałów i jęków ranionych w duchowych potyczkach, bitwach i kampaniach. Pokusa ustania w zmaganiach jest wielka. Nie chodzi nawet o to, by opuścić szeregi kapłańskie (choć to straszne zjawisko osiągnęło w posoborowych latach niespotykany nigdy wcześniej w historii Kościoła rozmach), ale po to, by zawrzeć pokój (a przynajmniej rozejm) z przeciwnikiem. Czy nie na tym polega dziś cały kryzys kapłaństwa i całego Kościoła? Pojmijmy to dobrze: w naszych czasach nie wystarczy, by kapłan sumiennie wykonywał swoje obowiązki, odprawiał swoje modlitwy i sprawował w wyznaczonych godzinach (ani minuty wcześniej, ani minuty później!) swój apostolat. Chrystus Pan wymaga od swoich kapłanów o wiele więcej! Wymaga właśnie gorliwości, żarliwości, ogromnego zapału, płomienia ognia! Kapłan nie może upodabniać się do małego strumyczka. To już dziś nie wystarczy. Tak długa susza wyjałowiła tak liczną rzeszę dusz, że strumyk już nie wystarcza do wzbudzenia życia duchowego. Dziś kapłan musi upodobnić się do rzeki, wielkiej rzeki o silnym nurcie i szerokim korycie, rzeki, która niesie duszom ożywczą wodę i zmywa postawione na swej drodze tamy grzechu i błędu. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z wybuchami emocji czy patetycznymi gestami. Serce kapłańskie z największym miłosierdziem i łagodnością kocha błądzącego, ale to samo serce nienawidzi błędu. Chirurg także życzliwie traktuje chorego, ale wrzód na jego plecach czy ramieniu wycina bezlitosnym cięciem skalpela. Tylko postępując w ten sposób może pomóc choremu. Ogień łatwiej jest zapalić, niż potem podtrzymywać. Mobilizacja przez chwilę jest łatwa, ale nieustanna czujność jest trudna. W tym kontekście arcyważną kwestią jest odpowiedź na pytanie: "Jak utrzymać się w stanie gorliwości?". Oto recepta. Wszystko, co kapłańskie u kapłana, pochodzi z kapłaństwa Chrystusa. Jeśli kapłan naśladuje Chrystusa, jeśli stara się utożsamiać z myślami Chrystusa, z pragnieniami Chrystusa, z czynami Chrystusa, to tym samym podtrzymuje w swojej kapłańskiej duszy ogień gorliwości. Powtórzmy, jest to tylko wtedy możliwe, jeśli kapłan nabywa tę samą stanowczość, co jego Boski Mistrz. Teraz rozumiemy, dlaczego nie można być gorliwym kapłanem bez odrzucenia wszechpanującego dziś ekumenizmu, którego istota polega na szukaniu kompromisu prawdy z błędem. Gorliwość nie toleruje kompromisów! Z podobnego powodu w tzw. środowiskach Ecclesia Dei formuje się zapewne autentycznych miłośników piękna tradycyjnej liturgii, ale trudno jest wychować walecznych bojowników katolickiej prawdy. Jeśli uczy się ich pomijania milczeniem błędów tylko dlatego, że popełniają je purpuraci stojący wysoko w hierarchii watykańskiej, jeśli uczy się ich ostrożności w krytyce błędów ostatniego soboru, jeśli uczy się ich sztuki nie-narażania się, jeśli w końcu stawia się przed nimi nową Mszę i czcigodny ryt tradycyjny na tej samej płaszczyźnie, to owocem takiej formacji może być tylko kapłan nawykły do kompromisów. Trzeba nam się zastanowić, jak ideał doskonale ucieleśniony w kapłaństwie Chrystusowym wcielali w życie tacy kapłani, jak św. Jan Maria Vianney, jak nasz patron św. Pius X, jak dawny rektor Seminarium Francuskiego w Rzymie ks. Le Floch, jak nasz założyciel abp Lefebvre, jak bp de Castro Mayer. To nasze wzory, a pierwowzorem jest Najświętsze Serce Pana Jezusa. Ono było przepełnione gorliwością, która sięgnęła poza grób. Można nawet powiedzieć, że Serce Jezusowe już bić przestało, a nie przestało być gorliwe! To Serce najpierw po raz ostatni drgnęło, a dopiero później, przebite włócznią żołnierza, trysnęło krwią i wodą. Te święte płyny, jeśli można użyć takiego określenia, w Eucharystii i sakramencie pokuty stały się dla ludzkości środkiem zbawienia. Oto nasz ideał! |
|
Zmieniony ( 08.11.2009. ) |