| |
Wpisał: Aleksander Ścios | |
11.03.2015. | |
JAK OBRONIĆ PUTINA KŁAMSTWEM O ŚMIERCI KSIĘDZA JERZEGO
Aleksander Ścios http://bezdekretu.blogspot.co.uk/2015/03/jak-obronic-putina-kamstwem-o-smierci.html
Od czasu dojścia do władzy płk Putina i ustanowienia dyktatury siłowików, „eliminacja doskonała” stała się w Rosji nie tylko narzędziem umacniania wpływów, ale również metodą kreowania rzeczywistości i rozwiązywania konfliktów. Reżim Putina nigdy nie wahał się mordować własnych obywateli, zaś każdy krok na drodze politycznej funkcjonariusza KGB był poprzedzany zbrodniczą sekwencją. Po objęciu przez Putina stanowiska premiera Rosji, niemal natychmiast nastąpiła seria krwawych zamachów, o które oskarżono „terrorystów czeczeńskich”: – 4 września 1999 nastąpił wybuch samochodu pułapki pod blokiem dla wojskowych i ich rodzin w Bujnaksku w Dagestanie, zginęły 64 osoby, – 9 września 1999 wybuch zniszczył dziewięciopiętrowy blok w południowo-wschodniej części Moskwy, zabijając co najmniej 93 osoby, – 13 września 1999 identyczna eksplozja zniszczyła dom w południowej części Moskwy. Zginęło kilkadziesiąt osób, – 16 września 1999 wybuchła bomba podłożona po dziewięciokondygnacyjny budynek mieszkalny w Wołgodońsku na południu Rosji, zabijając 18 osób i raniąc kilkadziesiąt. Aleksander Litwinienko w książce „ FSB blows up Russia” twierdził, że zamachy na budynki mieszkalne były przygotowane i przeprowadzone przez agentów FSB w celu zrzucenia odpowiedzialności na Czeczenów i uzyskania pretekstu do wznowienia wojny z Czeczenią oraz wzmocnienia szans Putina w wyborach prezydenckich 2000 roku. Te same zarzuty pojawiły się w filmie dokumentalnym Andrieja Niekrasowa z 2007 „Bunt. Sprawa Litwinienki”. Sekwencję „zamachów terrorystycznych” można ponownie prześledzić przed wyborami prezydenckimi w Rosji w roku 2004. – 5 lipca 2003 dwie samobójczynie wysadziły się u wejścia do kas sprzedających bilety na koncert rockowy odbywający się na moskiewskim lotnisku Tuszyno. Śmierć poniosło 15 osób, a 59 zostały ranne, – 9 grudnia 2003 w centrum Moskwy wysadziła się kobieta-zamachowiec powodując śmierć sześciu osób i raniąc kilkadziesiąt, – 6 lutego 2004 wybuch w pociągu moskiewskiego metra zabił 41 osób i ranił ponad sto. Charakterystyczną cechą tych zdarzeń był fakt, że stanowiły dzieła terrorystów- samobójców, po których nie pozostał żaden ślad pozwalający na ustalenie sprawców i inspiratorów. Niezależna opinia publiczna w Rosji jest przekonana, że sowieckie KGB nigdy nie umarło, lecz przeistoczyło się w obecną FSB i stanowi twór znacznie groźniejszy od poprzedniczki. Przed kilkoma laty znana rosyjska opozycjonistka Ludmiła Aleksiejewa w wywiadzie dla Reutersa stwierdziła, że „U schyłku czasów sowieckich KGB był aparatem ucisku, ale nie tak niebezpiecznym jak dzisiejsze służby. Były wtedy więzienia i szpitale psychiatryczne, ale nikogo nie zabijali. Morderstwa się nie zdarzały. A teraz się zdarzają…". Zdaniem poważnych analityków, FSB nie podlega dziś żadnej kontroli ze strony organów państwa i jest samodzielną siłą, która decyduje o kierunkach rozwoju Federacji Rosyjskiej. Jednym dysponentem tego narzędzia, jest prezydent Rosji. Obok zabójstw Litwinienki, Politkowskiej, Estemirowej czy Markiełowa, prócz mordowania niewygodnych dziennikarzy i przeciwników politycznych, reżim Putina nie waha się sięgać po środki ostateczne również wobec własnych, kłopotliwych funkcjonariuszy. Strategia eliminowania rywali przynosi każdego roku liczne ofiary, które w oficjalnych statystykach figurują jako akty samobójcze i nieszczęśliwe wypadki. „Naturalna śmierć” dopada zatem ludzi, którzy znali okoliczności zbrodni czeczeńskich, mieli wiedzę o serii „zamachów terrorystycznych”, zagrażali interesom kagebowskich siłowików lub mogli zbudować silną opozycję w armii i służbach wojskowych. Generał Lew Rochlin, generał Aleksander Lebiedź, gen. Troszew, mjr Konstantin Petrow, pułkownik Anton Surikow, generał Jurij Iwanow, generał Czerwizow, generał Nikołaj Timoszenko, generał Konstantyn Morew, Leonid Szebarszyn, kontradmirał Wiaczesław Apanasenko, czy gen. Boris Saplin – to tylko niektóre nazwiska z długiej listy „samobójców” i ofiar „nieszczęśliwych wypadków”. Każdy, kto współczesną Rosję ocenia w kategoriach faktów, nie zaś przez pryzmat kremlowskiej dezinformacji i mitologii „wolnego świata”, zrozumie, że zasada – jeśli Putin miał interes zabić – zabił Putin, powinna być stosowana do wszystkich przypadków „rozwiązań ostatecznych”. Jest ona regułą równie pewną, jak ta, iż każdej akcji służb towarzyszy wielowątkowa kombinacja dezinformacyjna, z użyciem rozmaitej agentury oraz rodzimych i zachodnich ośrodków medialnych. Mogłoby się wydawać, że w kontekście zamordowania Borysa Niemcowa przypominanie o rzeczach tak oczywistych, jest zbędne. Putin miał oczywisty interes zlecić zabójstwo przeciwnika politycznego i nic nie wskazuje, by z tego prawa nie skorzystał. Ponieważ na tym etapie nie odczuwam potrzeby analizowania tego wydarzenia, poprzestanę na treści mojego tweeta z 27 lutego – „Zabójstwo Niemcowa nosi wyraźny putinowski sznyt: ma zapobiec rebelii oligarchów i ludzi GRU i wykazać, że Putin nie ustąpi bez rozlewu krwi.”
Dla nas, znacznie istotniejsza powinna być obserwacja przebiegu kremlowskiej operacji dezinformacyjnej. Tym bardziej, jeśli towarzyszy jej teza wyjątkowo kłamliwa, podstępna i obelżywa dla Polaków. 4 marca br. niejaki Roger Boyes, dziennikarz "Timesa" (były korespondent w Moskwie i Warszawie) napisał – „Nie sądzę, by to Putin zabił Niemcowa” i przekonywał, że morderstwo to stanowi część szerszej gry nastawionej na osłabienie Putina. Każdemu wolno wypisywać dowolne dyrdymały, dlatego ta część pustosłowia R. Boyesa kompletnie mnie nie interesuje. Zechciał on jednak popisać się wiedzą historyczną i porównał zabójstwo Niemcowa do mordu na księdzu Jerzym Popiełuszce. „Trzydzieści lat temu oglądałem podobny kryzys w komunistycznej Polsce – dowodził Boyes. – „Popularny ksiądz Jerzy Popiełuszko został zabity przez zbuntowanych agentów na rozkaz twardogłowch osób z kręgów służb i spoza nich. Chcieli oni powstrzymać generała Jaruzelskiego od czynienia ustępstw wobec Zachodu. Uważali, ze dyktator zmiękł”. Chwilę później, podobnym podejrzeniem podzielił Andriej Iłłarionow, tzw. były doradca Putina – niezastąpiony w rozpowszechnianiu kremlowskich opowieści. Iłłarionow uznał, że „Zabójstwo Niemcowa to próba dobicia Putina, aby wszędzie i w każdych okolicznościach stał się persona non grata”, a zatem potwierdził tezę o „prowokacji” wymierzonej we władcę Kremla. Należało się spodziewać, że rewelacje „znawców Rosji” natychmiast znajdą rezonans w ośrodkach propagandy III RP. Potwierdzenie przyniósł program „Fakty po Faktach" z 8 marca br., w którym nad zabójstwem Niemcowa deliberowali: doradca B. Komorowskiego Jan Lityński oraz komunistyczny aparatczyk Stanisław Ciosek – były szef Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej, sekretarz PRON i zastępca członka Biura Politycznego KC PZPR. To jednak nie S. Ciosek, lecz doradca lokatora Belwederu oświadczył, że widzi podobieństwo śmierci Niemcowa do zabicia ks. Jerzego Popiełuszki. Były zastępca członka KC PZPR dopowiedział natychmiast- „Ja też miałem skojarzenie z Popiełuszką. Chodziło o rozwalenie kursu zbliżenia się i ugody narodowej. Chodziło o to, żeby zniszczyć”. Ponieważ takie rewelacje bywają dziś rozgłaszane bezkarnie i pomijane milczeniem w przekazie „wolnych” mediów, trzeba przypomnieć, dlaczego porównanie sprawy Niemcowa do mordu na księdzu Jerzym jest szyderstwem z polskiej historii i pospolitym łgarstwem. Już od dnia zabójstwa księdza Jerzego, komunistyczna propaganda uruchomiła dwie podstawowe dezinformacje: o politycznym charakterze mordu oraz o prowokacji wymierzonej w ekipę Jaruzelskiego. Druga z nich miała znacznie poważniejsze konsekwencje. Dotyczyła bezpośrednich mocodawców tej zbrodni i miała ich chronić przed odpowiedzialnością karną i polityczną. Dlatego aparat Kiszczaka rozpowszechniał łgarstwa o „spisku twardogłowych” i przy udziale wyselekcjonowanych przez bezpiekę przedstawicieli „demokratycznej opozycji” próbował oddalić podejrzenia od mocodawcy zbrodni – W. Jaruzelskiego. Chcąc zrozumieć, skąd wzięła się teza o prowokacji wymierzonej w „liberalne skrzydło”, trzeba cofnąć się w odległą acz niezamkniętą przeszłość PRL-u. Przez kilkadziesiąt lat funkcjonowały mity o tzw. frakcjach politycznych w łonie partii komunistycznej. W latach 50. wyodrębniano sztuczne podziały na „puławian” i „natolińczyków”, dziesięć lat później, na „grupę śląską” i „partyzantów”, w latach 80. słyszeliśmy zaś o rozbiciu na „skrzydło liberalno – „postępowe” i konserwatywny „partyjny beton”. U podłoża tych podziałów miały leżeć „różnice ideologiczne” członków PPR i PZPR, sprzeciw wobec Moskwy, chęć „wybicia na niezależność” lub „dążenie do „przeprowadzenia reform”. W rzeczywistości, chodziło zawsze o wykreowanie „nowego rozdania” (zgodnie z wolą Kremla) lub o podział łupów i likwidację jednej bandy przez drugą. Dzięki stosowaniu tej kłamliwej retoryki mogła wyłonić się tzw. „lewicowa opozycja” (zwana też rewizjonistyczną), w ramach której, członkowie PZPR – Kuroń i Modzelewski , podjęli w pewnym momencie krytykę partii za „odejście od prawdziwego socjalizmu”. Z tego nurtu zbudowano później środowisko „komandosów”, by po latach arcymistrzowskiej gry dezinformacyjnej przekonać Polaków, że ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z robotnikami obalili ustrój komunistyczny. Rozgrywanie rzekomych antynomii w interesie grupy rządzącej, nie jest niczym nowym w sowieckiej strategii sprawowania władzy, zaś zastosowanie jej w odniesieniu do Putina, potwierdza jedynie przydatność dezinformacji. W ten sam sposób stworzono w PRL-u mitologię „twardogłowych” i „liberalnych” komunistów, by po zamordowaniu księdza Jerzego posłużyć się tezą o prowokacji tych pierwszych wobec „liberałów” Jaruzelskiego i Kiszczaka i otworzyć drogę do „historycznego kompromisu” z wyselekcjonowaną opozycją. Fałsz tej mistyfikacji jest wręcz wyzywający. W realiach komunizmu nie istniała bowiem żadna struktura państwowa, zdolna do autonomicznych działań. Jak każda organizacja przestępcza, tak również partia komunistyczna, wymagała bezwzględnego posłuszeństwa i podległości. Tym bardziej, nie sposób sobie wyobrazić, by w ramach zbiurokratyzowanego i zmilitaryzowanego systemu represji, którego częścią była policja polityczna, mogła zostać przeprowadzona (poza wiedzą najwyższych władz partii i resortu spraw wewnętrznych) skomplikowana kombinacja operacyjna, jaką było porwanie i zamordowanie księdza. W hierarchii tzw. służb specjalnych PRL nie mogło być mowy o żadnej dowolności, autonomii, bądź wymykającej się spod kontroli rywalizacji. Nie istnieją też dowody ani racjonalne przesłanki pozwalające formułować opinie o „prowokacji” wymierzonej w Jaruzelskiego. Wszystko, co w III RP napisano i powiedziano na ten temat, jest zbiorem ahistorycznych dywagacji i bezpodstawnych urojeń. Ten, kto zestawia dziś zabójstwo rosyjskiego polityka z mordem założycielskim III RP, wykazuje nie tylko kompromitującą niewiedzę na temat współczesnej Rosji i zakresu władzy Putina, ale powtarza esbecką dezinformację z 1984 roku i fałszuje polską historię. Gdyby dywagujący nad zabójstwem Niemcowa „przyjaciele Rosji”, stosowali prawidłową komparację obu wydarzeń, wzmianka o rzeczywistości PRL-u i zamordowaniu księdza Jerzego, byłaby w istocie najcięższym aktem oskarżenia wobec Putina. Tak samo bowiem, jak komunistyczny dyktator PRL stał za zamordowaniem księdza, tak sowiecki kagebista byłby mocodawcą zabójstwa Niemcowa. Tymczasem, to, co mówi przedstawiciel Komorowskiego jest podwójnie niegodne i fałszywe, bo nie tylko uwalnia od odpowiedzialności kremlowskiego satrapę, ale czyni to za cenę prawdy o śmierci świętego Jerzego. |