Król Julian na prezydenta
Wpisał: Izabela Brodacka   
30.03.2015.

Król Julian na prezydenta

Izabela Brodacka

Podczas poprzednich wyborów prezydenckich byłam mężem zaufania w pewnej komisji na Służewcu. Na kilkudziesięciu kartach do głosowania widniał dopisek : „król Julian na prezydenta”. Zapytałam kim jest król Julian zdradzając w ten sposób swoją skrajną alienację społeczną. Młodzi członkowie komisji z rozbawieniem udzielili mi niezbędnych wyjaśnień i polecili w ramach pracy domowej obejrzeć film pod tytułem „ Madagaskar”, co też uczyniłam.

W naszym społeczeństwie nie brakuje obecnie zadeklarowanych monarchistów. Obawiam się jednak, że zamiast króla Juliana na prezydenta chcą oni raczej przerobić jakiegoś prezydenta na króla. Jedni chcą zrobić króla z urzędującego prezydenta Komorowskiego inni z byłego prezydenta Kwaśniewskiego, a jeszcze inni zagłosują na Grzegorza Brauna tylko po to, aby najpierw demokratycznie uczynić go prezydentem, a potem już mniej demokratycznie królem. Sam Braun jest też monarchistą, co jest logiczne. Król in spe powinien być przecież monarchistą. Kim jest zatem prezydent?

Jeżeli jest tylko oficjalnym reprezentantem kraju powinien być jak sama nazwa wskazuje reprezentacyjny i biegły w sztuce dyplomatycznego savoir-vivre. Nie ośmielę się zgłaszać jakichkolwiek zastrzeżeń do wyglądu kolejnych naszych reprezentantów. Jak wiadomo: нa вкус и на цвет товарищей нет co się tłumaczy: de gustibus non est disputandum. Natomiast savoir-vivre to sprawa poważna. Kodyfikuje go zresztą protokół dyplomatyczny. Pewnych rzeczy na oficjalnym stanowisku po prostu robić nie przystoi. Choćby jadać palcami. Pocieszające jest, że posługiwania się sztućcami byli się w stanie nauczyć nawet komunistyczni dostojnicy. Przede wszystkim jednak w sytuacjach dyplomatycznych wykluczona jest wszelka spontaniczność. Nie rozumiał tego Wałęsa, który ku zdumieniu słuchaczy zwierzał się publicznie w Niemczech ze szczegółów swego pożycia z żoną, a we Francji bezceremonialnie wsiadł na policyjny motocykl budząc tym konsternację otoczenia. Kwaśniewski kompletnie znieczulony wpadł w Charkowie do grobu, wsiadał do samochodu przez bagażnik, a podczas wykładu w Kijowie (w podobnym stanie) bawił zachwyconych studentów własną interpretacją francuskich zwrotów. Kiedy wraz z królową brytyjską odwiedził liceum imienia Batorego najpierw energicznie wepchnął ją za łokieć do sali, a potem stanowczym głosem rozkazał jak psu : „sit down”. Dodajmy do tego aferę z dyplomem, oraz nakłanianie Siwca do całowania ziemi kaliskiej a będziemy mieli pełny obraz jego sukcesów dyplomatycznych.

Nikt jednak nie przebije w tej dziedzinie Komorowskiego. Wyliczanie wszelkich jego gaf przekroczyłoby założoną objętość tekstu, więc litościwie spuśćmy na nie zasłonę milczenia. Jednak skakanie po stołkach w parlamencie japońskim połączone z nawoływaniem przybocznego szoguna chyba długo nie zostanie mu zapomniane.

Jestem człowiekiem konkretnym i przyziemnym więc moje pierwsze pytanie do wszelkich monarchistów brzmi: „Skąd weźmiecie króla?”. Na to pytanie Korwin- Mikke odpowiada, że w razie potrzeby „tak jak mówił Arystoteles” król pojawi się sam. O ile pamiętam teoria abiogenezy Arystotelesa kazała wierzyć, że z brudnego siana powstają myszy, a z rosy mszyce. Nie wiem czy podobnie rodzą się monarchowie. Jeżeli jednak dobrze rozumiem - w sytuacji anarchii i upadku państwa ktoś weźmie władzę i ten ktoś właśnie zapoczątkuję dynastię dziedzicznych właścicieli Polski. Bo przecież dziedziczenie władzy ma być najważniejszym atrybutem i zaletą takiej powstałej ad hoc monarchii. (Swoją drogą, uzurpator jako twórca dziedzicznej monarchii to faktycznie rewelacyjny pomysł).

Inne argumenty na rzecz monarchii podaje profesor Bartyzel. Właściciel całego kraju, nie będzie przecież sam siebie okradał. W dodatku we własnym interesie ograniczy samowolę i rabunki urzędników. Jak rozumiem profesor uważa poza tym, że ponieważ władza królewska pochodzi od Boga pomyłka w wyborze monarchy jest niemożliwa. Albo inaczej – nawet zły władca, jako legitymizowany przez niebiosa, jest lepszy od każdej wyłonionej demokratycznie władzy. Podobnie - ze względu na uczestnictwo Ducha Świętego w wyborach -niemożliwy jest zły wybór Papieża. Nie wiem jak zwolennicy tej tezy radzą sobie z ciemnymi kartami w historii papiestwa. Nie wiem również jak oceniają naszych różnych rodzimych laskonogich i krzywoustych królów. A także Władysława Hermana, Jana Olbrachta ( „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”) oraz Michała Korybuta-Wiśniowieckiego. Uważam, że nie wszyscy ci władcy zasługują na wdzięczność rodaków, choć być może legitymizowało ich jakieś tam odpowiednie pomazanie.

Powiem krótko - niedostatki demokracji liberalnej powodują nostalgię za systemami, z którymi jak się wydawało pożegnaliśmy się raz na zawsze. Wielu powiada „ komuno wróć” zapominając, że upadła niejako pod własnym ciężarem. Inni chcieliby restytuować monarchię, a może nawet przywrócić pańszczyznę. Przecież był to całkiem efektywny system. Każdy znał swoje miejsce w społeczeństwie, a luksusowe życie było zadaniem arystokracji. (Zauważmy, że za komuny naród też pił koniak, a nawet jadał kawior ustami swoich przedstawicieli). A jeżeli porównać dziesięcinę kościelną z obecnymi podatkami niejeden wolałby płacić dziesięcinę.

Gdyby królem został na przykład ktoś na K - Komorowski, Kwaśniewski, (a najlepiej Marcin Król ) skończyłby się nasze problemy z ich oceną. Wszelkie ich ewentualne wybryki, legitymizowałaby posiadana władza, co najwyżej uważalibyśmy ich za oryginałów ( tak się mawiało w mojej rodzinie o wujaszku, który łaził nocą po polach i oglądał gwiazdy ).

Pozostaje pytanie. Który z szanownych monarchistów chciałby zostać szeregowym członkiem restytuowanej przez siebie idealnej społeczności? Szeregowym członkiem a nie królem czy doradcą króla. Odpowiedź na podobne proste pytanie odróżnia zawsze twórcę utopii od twórcy systemu.

Poszukuję zatem osób , które chciałyby zostać moimi chłopami pańszczyźnianymi . Mogą wnieść w posagu ziemię. Łaskawie ją przyjmę i obiecuję, że będę dobrą panią.

Tekst drukowany w ostatnim numerze Warszawskiej Gazety