Metoda czołgowa
Wpisał: Marcin B. Brixen   
31.03.2015.

Metoda czołgowa

 

Marcin B. Brixen

Wokół działo się coś dziwnego i niepokojącego.
- Boję się rządów... - szepnął dziadek Łukaszka patrząc przez okno.
- I słusznie - kiwnęła głową zadowolona mama Łukaszka. - Obawa ta jest ze wszech miar słuszna. Bo gdy poprzednicy wrócą do władzy to zapanują terror i przerażenie...
- Ale ja się już teraz boję! - dziadek odwrócił się gwałtownie.

Mama Łukaszka była nieprzyjemnie zaskoczona i spróbowała zmienić temat pytając kiedy będzie obiad.
- Zupa już się gotuje - poinformowała babcia Łukaszka.
- Znowu zupa... Choć raz może jakiś kotlet...
- Mięsa nie ma, rzeźnika aresztowali.
- A, pewno kradł.
- No właśnie on nie. Doniósł na tych co kradli i go aresztowali.
- Boję się, że jutro też będzie zupa - rzekł Łukaszek.
- A tam zupa - machnął ręką dziadek Łukaszka. - Ja się boję czego innego.
- Czego?
- Otóż... Wszędzie są ślady gąsienic! - wypalił dziadek Łukaszka.
- To normalne, wiosna idzie - odparła siostra Łukaszka i została wyrzucona za drzwi.
- Gąsienic czołgowych! - wzburzony dziadek zamknął drzwi pokoju i oparł się o nie.
- Skąd dziadek wie, że czołgowych? - Łukaszek był sceptyczny. - A może to spychacz jechał?
- Nie, on ma rację - tata Łukaszka siedział przy stole i nerwowo mieszał herbatę. Nie chciałem wam mówić, ale... Na portalach internetowych z pojazdami używanymi jest więcej ofert czołgów niż samochodów...

Zapadła cisza.
- Internet kłamie - próbowała mama Łukaszka.
- Ja też nie chciałam mówić... - powiedziała cicho babcia Łukaszka. - Ale wczoraj w sklepie rybnym znalazłam łuskę... Ogromną...
- To pewno od suma - mama Łukaszka nie poddawała się. - Nie można tak mówić! Nie można tak straszyć!

Ale już następnego dnia mama Łukaszka przekonała się, ż tymi czołgami rzeczywiście jest coś na rzeczy. Poszła bowiem z Łukaszkiem do osiedlowego sklepiku, weszli do środka. Mama Łukaszka chciała kupić jakiś drobiazg spożywczy, gdy stopniowo zaczął narastać okropny hałas.
- O Boże - sprzedawca pobladł gwałtownie.
- Proszę mnie nie epatować swoją religią - fuknęła mama Łukaszka. - Bo nic nie kupię!
- Na zakupy już chyba za późno - Łukaszek odskoczył od drzwi. - Jedzie tu czołg!
Mama Łukaszka roześmiała się serdecznie, ale uśmiech zamarł jej na ustach. Najpierw hałas jeszcze wzrósł, potem pojawił się cień, a na koniec rozpadła się szyba wystawowa i do sklepu wjechał czołg.
- O Boże - powtórzył przerażony sprzedawca.
Otworzyła się klapa włazu na wieży i wyjrzało z niego dwóch młodzieńców.
- To jest stan wojenny! Dawać wszystkie chipsy i batony!
- Ja wam dam stan wojenny! - sprzedawca odzyskał rezon. - Idzie tu policjant! Zaraz wam pokaże!
Ale na młodzieńcach jakoś nie zrobiło to wrażenia.
- Dzień dobry! - funkcjonariusz wspiął się na czołg i podał coś jednemu z młodzieńców.
- Co to jest???
- Mandat z fotoradaru. Odcinkowy pomiar prędkości. Na bramce przy osiedlowym trzepaku zarejestrowało was o tej i o tej godzinie, a na bramce przy trafostacji o tej i o tej. Ponieważ dystans wynosi tyle i tyle metrów, średnia prędkość wychodzi trzysta dwadzieścia siedem kilometrów na godzinę. Mandat wynosi czterysta euro i sześćdziesiąt siedem punktów karnych.
- Przecież to czołg, on tak szybko nie pojedzie! - nie wytrzymał Łukaszek.
- Właśnie! - poparł go drugi młodzieniec.
- Tak jak panowie to zrobili, że tak szybko pojawiliście się na drugiej bramce? Fizyka nie kłamie.
- Kłamie, bo... My... Przejechaliśmy trawnikiem...
- A, trawnikiem... - policjant wspiął się ponownie na czołg i podał kolejny papierek. - To tu drugi mandat. Za niszczenie zieleni.
- Jak to, jeszcze jeden?! - zdenerwował się pierwszy młodzieniec.
- A co z drugim?! Przecież on niesłusznie! - wtórował mu drugi.
- A co z moim sklepem, napadli go, zniszczyli! - krzyczał pan sprzedawca.

Ale policjant już sobie poszedł.
- Co za kraj, wszyscy tylko patrzą jak cię okraść! - pieklił się pierwszy młodzieniec. - Hej, panie! Niech no pan do tych chipsów i batonów dołoży też kasę!
- To jest napad! - zapiał pan sprzedawca.
- Ależ skąd! Nie napad tylko stan wojenny!
- A dlaczego panowie napadają czołgiem? - Łukaszek zadał pytanie, które cały czas chodziło mu po głowie.
- No jak to? - zdumiał się drugi młodzieniec. - Przecież wszyscy tak robią! Za napad po batonik jest dwadzieścia lat bezwzględnego więzienia! A za stan wojenny z czołgiem w ręku Kisław-Czeszczak dostał tylko dwa lata w zawiasach! Więc teraz wszyscy...
- Jakie to szczęście - odetchnęła z ulgą mama Łukaszka - że nie rządzi opozycja! Królowałyby terror i przerażenie!