Metoda czołgowa Marcin B. Brixen 2015-3-30 http://naszeblogi.pl/53707-metoda-czolgowa Wokół działo się coś dziwnego i niepokojącego. - Boję się rządów... - szepnął dziadek Łukaszka patrząc przez okno. - I słusznie - kiwnęła głową zadowolona mama Łukaszka. - Obawa ta jest ze wszech miar słuszna. Bo gdy poprzednicy wrócą do władzy to zapanują terror i przerażenie... - Ale ja się już teraz boję! - dziadek odwrócił się gwałtownie. Mama Łukaszka była nieprzyjemnie zaskoczona i spróbowała zmienić temat pytając kiedy będzie obiad. - Zupa już się gotuje - poinformowała babcia Łukaszka. - Znowu zupa... Choć raz może jakiś kotlet... - Mięsa nie ma, rzeźnika aresztowali. - A, pewno kradł. - No właśnie on nie. Doniósł na tych co kradli i go aresztowali. - Boję się, że jutro też będzie zupa - rzekł Łukaszek. - A tam zupa - machnął ręką dziadek Łukaszka. - Ja się boję czego innego. - Czego? - Otóż... Wszędzie są ślady gąsienic! - wypalił dziadek Łukaszka. - To normalne, wiosna idzie - odparła siostra Łukaszka i została wyrzucona za drzwi. - Gąsienic czołgowych! - wzburzony dziadek zamknął drzwi pokoju i oparł się o nie. - Skąd dziadek wie, że czołgowych? - Łukaszek był sceptyczny. - A może to spychacz jechał? - Nie, on ma rację - tata Łukaszka siedział przy stole i nerwowo mieszał herbatę. Nie chciałem wam mówić, ale... Na portalach internetowych z pojazdami używanymi jest więcej ofert czołgów niż samochodów... Zapadła cisza. - Internet kłamie - próbowała mama Łukaszka. - Ja też nie chciałam mówić... - powiedziała cicho babcia Łukaszka. - Ale wczoraj w sklepie rybnym znalazłam łuskę... Ogromną... - To pewno od suma - mama Łukaszka nie poddawała się. - Nie można tak mówić! Nie można tak straszyć! Ale już następnego dnia mama Łukaszka przekonała się, ż tymi czołgami rzeczywiście jest coś na rzeczy. Poszła bowiem z Łukaszkiem do osiedlowego sklepiku, weszli do środka. Mama Łukaszka chciała kupić jakiś drobiazg spożywczy, gdy stopniowo zaczął narastać okropny hałas. - O Boże - sprzedawca pobladł gwałtownie. - Proszę mnie nie epatować swoją religią - fuknęła mama Łukaszka. - Bo nic nie kupię! - Na zakupy już chyba za późno - Łukaszek odskoczył od drzwi. - Jedzie tu czołg! Mama Łukaszka roześmiała się serdecznie, ale uśmiech zamarł jej na ustach. Najpierw hałas jeszcze wzrósł, potem pojawił się cień, a na koniec rozpadła się szyba wystawowa i do sklepu wjechał czołg. - O Boże - powtórzył przerażony sprzedawca. Otworzyła się klapa włazu na wieży i wyjrzało z niego dwóch młodzieńców. - To jest stan wojenny! Dawać wszystkie chipsy i batony! - Ja wam dam stan wojenny! - sprzedawca odzyskał rezon. - Idzie tu policjant! Zaraz wam pokaże! Ale na młodzieńcach jakoś nie zrobiło to wrażenia. - Dzień dobry! - funkcjonariusz wspiął się na czołg i podał coś jednemu z młodzieńców. - Co to jest??? - Mandat z fotoradaru. Odcinkowy pomiar prędkości. Na bramce przy osiedlowym trzepaku zarejestrowało was o tej i o tej godzinie, a na bramce przy trafostacji o tej i o tej. Ponieważ dystans wynosi tyle i tyle metrów, średnia prędkość wychodzi trzysta dwadzieścia siedem kilometrów na godzinę. Mandat wynosi czterysta euro i sześćdziesiąt siedem punktów karnych. - Przecież to czołg, on tak szybko nie pojedzie! - nie wytrzymał Łukaszek. - Właśnie! - poparł go drugi młodzieniec. - Tak jak panowie to zrobili, że tak szybko pojawiliście się na drugiej bramce? Fizyka nie kłamie. - Kłamie, bo... My... Przejechaliśmy trawnikiem... - A, trawnikiem... - policjant wspiął się ponownie na czołg i podał kolejny papierek. - To tu drugi mandat. Za niszczenie zieleni. - Jak to, jeszcze jeden?! - zdenerwował się pierwszy młodzieniec. - A co z drugim?! Przecież on niesłusznie! - wtórował mu drugi. - A co z moim sklepem, napadli go, zniszczyli! - krzyczał pan sprzedawca. Ale policjant już sobie poszedł. - Co za kraj, wszyscy tylko patrzą jak cię okraść! - pieklił się pierwszy młodzieniec. - Hej, panie! Niech no pan do tych chipsów i batonów dołoży też kasę! - To jest napad! - zapiał pan sprzedawca. - Ależ skąd! Nie napad tylko stan wojenny! - A dlaczego panowie napadają czołgiem? - Łukaszek zadał pytanie, które cały czas chodziło mu po głowie. - No jak to? - zdumiał się drugi młodzieniec. - Przecież wszyscy tak robią! Za napad po batonik jest dwadzieścia lat bezwzględnego więzienia! A za stan wojenny z czołgiem w ręku Kisław-Czeszczak dostał tylko dwa lata w zawiasach! Więc teraz wszyscy... - Jakie to szczęście - odetchnęła z ulgą mama Łukaszka - że nie rządzi opozycja! Królowałyby terror i przerażenie!
|