Doktorat i kaucja
Wpisał: inż. Marcin B. Brixen   
18.11.2009.

Doktorat

      inż. Marcin B. Brixen, Poznaniak

17 listopada 2009 r. <http://niepoprawni.pl/blog/130/doktorat>

Mama Łukaszka była w ekstazie. Kupiła pięć egzemplarzy "Wiodącego Tytułu Prasowego" zanim zdecydowała się wreszcie zaatakować jeden z nich nożyczkami. Wycięła wielki artykuł o tym jak to Midam-Achnik otrzymał drugi doktorat i powiesiła w swoim pokoju obok poszarzałego już artykułu o tym, jak otrzymał pierwszy.

― I tak Kisław-Czeszczak ma ich więcej ― powiedziała ze złośliwym uśmiechem babcia Łukaszka.

― Prawie jak kapliczka ― zauważył fachowo dziadek Łukaszka.

Mama zaczęła krzyczeć, że żadna kapliczka, a jeśli chodzi o wszelkie krytyczne uwagi...

― ...to on o nie walczył! ― mówiła ze łzami w oczach. ― Walczył o wolność słowa! Proszę, używajcie sobie! On jest ponad to! Krzyczcie: hańba! No, krzyczcie!

― żydokomuna! ― krzyknął dziadek i dowiedział się, że tego akurat krzyczeć mu nie wolno.

― Czego się tak drzecie? ― zapytał Łukaszek wsadzając głowę przez uchylone drzwi.

― Łukasz! ― mama zwróciła się do syna. ― Musimy być postępowi! Europejscy! Ty też musisz mieć doktorat!

― To coś do komputera? - zapytał Łukaszek ostrożnie.

― Nie! To tytuł naukowy.

― Nauka?! - wystraszył się Łukaszek.

― O tak, i to parę lat więcej!

― Ale ja nie...

― Musisz! W imię tolerancji! - zaklinała go mama.

Babcia powiedziała coś o tresowaniu małpek i mama zaczęła krzyczeć. Potem dziadek coś powiedział o leninowskiej młodzieży i babcia zaczęła krzyczeć. Łukaszek cicho wysunął się z pokoju i w stanie szoku nerwowego położył się spać.

        Następnego dnia zgnębiony przyszedł do szkoły. Podzielił się z Grubym Maćkiem i okularnikiem z trzeciej ławki smutną nowiną i załamany usiadł w ławce. Po chwili do klasy wpadła młoda pani od polskiego i zaczęły się zajęcia. Nauczycielka już po paru minutach zauważyła, że z Łukaszkiem jest coś nie tak.

― Pani go zostawi, on ma doktorat ― zadudnił Gruby Maciek.

Młoda pani najpierw zdębiała a potem zażądała wyjaśnień. Na końcu roześmiała się i powiedziała, że może pójść drogą wielu znanych osób i dorobić się doktoratu honoris causa.

― Do tego nie trzeba się uczyć? - upewniał się Łukaszek.

― Zdecydowanie nie!

Ze szkoły wracał w zdecydowanie lepszym nastroju.

― Wie pan - zagadnął pana Sitko stojącego pod marketem i kwestującego na siebie samego.

― Ja już nie muszę się uczyć! Dostanę doktorat honoris causa! Tylko nie bardzo wiem co to jest.

― Nie kałza tylko kaucja ― poprawił go pan Sitko. ― To coś, co dają za butelki.

― A honoris?

― Honorowy. Czyli nie za pieniądze.

W domu Łukaszek po długim namyśle zlał do jednej butelki resztki wina z barku, oliwy z szafki w kuchni i szamponu z łazienki. Dzięki temu uzyskał dwie puste, szklane butelki, z którymi udał się do punktu skupu. Ale kiedy młoda pani magister ekonomii położyła mu na blacie bilon - odmówił. Honorowo.

Wrócił do domu, w którym zastał już mamę i babcię. Pochwalił się tym co zrobił. Mama i babcia wyjęły butelkę ze zlewkami z szafki, obejrzały jej zawartość i zaczęły ryczeć, że Łukaszek zwariował.

Nie mogły zrozumieć, że to na doktorat.

 

            Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to co robi Łukaszek, a tym bardziej za to, co mówi Gruby Maciek. A tak poza tym, to fikcja, czysta fikcja.