dlaczego: Rewolwer dla bankiera
Wpisał: Mirosław Dakowski   
06.12.2009.

Rewolwer dla bankiera

http://www.rp.pl/artykul/402066_Rewolwer_dla_bankiera.html

Danuta Walewska 06-12-2009

            Pracownicy nowojorskiego oddziału banku Goldman Sachs kupują masowo broń - ujawnił lifestylowy miesięcznik „Vanity Fair”. Informację potwierdziła nowojorska policja dodając, że na razie nie może ujawnić nazwisk uzbrojonych finansistów. Rzecznik Goldmana Sachsa, Lucas von Praag odmówił komentarza.

            Goldmana Sachsa poczuli się zagrożeni jest prosty: w czasach, kiedy Amerykanie borykają się ze skutkami kryzysu, ich pracodawca poinformował o zamiarze wypłacenia 20 mld dolarów w formie bonusów dla pracowników. Średnio każdy z pracowników otrzyma ok 750 tys. dol., prezes banku Lloyd Blankfein otrzyma 68,5 mln dol. Akcjonariusze, którzy otrzymają odpowiednio mniejszą dywidendę są oburzeni. Ale zaszokowana jest przede wszystkim opinia publiczna, a prasa pisze o bankierach z GS, jako o „wampirach, tłustych kocurach, krwiopijcach” Goldman Sachs zmieniany jest w niektórych tekstach na Gold Sacks (worki złota).

            Amerykanie dla których kryzys jest daleki od zakończenia są tak wścieklii, że i pracownicy GS zaczęli się wręcz obawiać fizycznej agresji. Prezes banku, Llyoyd Blankfein załatwił sobie zezwolenie na otoczenie jednej z wakacyjnych posiadłości ogrodzeniem pod napięciem elektrycznym. Wzmocniona została również ochrona nowej centrali GS w Battery Park City. Samo miasto Nowy Jork kusiło bank bezpłatnymi usługami ochroniarskimi za cenę pozostawienia siedziby na Manhattanie. „Dla pracowników Goldman Sachsa kupno zezwolenia na broń nie powinno być problemem - szydzi Alice Schroeder, dziennikarka „Vanity Fair”, która ujawniła całą historię - rejestracja broni i obranie odcisków palców kosztuje tylko 434,25 dol.

Palec Boży

Pracownicy Goldmana Sachsa dostali bonusy i za ubiegły rok. Wtedy jednak kierownictwo banku apelowało, aby pieniędzy nie wydawać ostentacyjnie, bo czasy są trudne. Teraz zarząd zorganizował prawdziwą „ofensywę uśmiechu” starając się przekonać opinię publiczną do swojej polityki płacowej. Opublikowano 14-stronicowy dokument, w którym bank stara się wyjaśnić zasady wynagradzania pracowników. W akcję włączył się sam prezes Lloyd Blankfein. Jego wystąpienia były jednak tak niezręczne, że pogarszał jedynie sytuację. Otwarcie przyznał, że większość ogromnych zysków zdołał wypracować dzięki ryzykownym transakcjom. Czyli spekulacji.

            Potem starał się przekonać, że banki są bardzo potrzebne, bo mają swoją wielką misję społeczną, a w tym co robią jest „palec Boży”. Blankfein postanowił ostatecznie sięgnąć do kasy. 61 mln dolarów przeznaczył na budowę tanich domów, a pół miliarda dolarów na pięcioletnie wsparcie 10 tys. małych i średnich firm w USA, które tak bardzo ucierpiały na „wysuszonym” rynku finansowym.

            - Braliśmy udział w wydarzeniach, które były ewidentnie złe i mamy powody, aby tego żałować - mówił Blankfein informując o własnych programach pomocowych. „Financial Times” szybko wyliczył, że jest to 2,3 proc. dodatkowych wypłat, jakie w formie bonusów i nagród otrzymają pracownicy banku. Ostatecznie Blankfein sięgnął po wielki autorytet, który miałby się w ten program zaangażować - największego akcjonariusza banku, Warrena Buffeta. I to nie pomogło. „A teraz zasłania się Buffetem - szydził „Wall Street Journal”.

Wtedy prezes GS powiedział zdenerwowany w wywiadzie dla „Sunday Times”: - O co w tym wszystkim chodzi? Inni też płacą wysokie bonusy, ale mówi się tylko o nas. Przyznał jednak, że rozumie rozgoryczenie opinii publicznej. - Mam tego świadomość, że gdybym podciął sobie żyły, ucieszyłbym wiele osób. Myśmy wcale nie potrzebowali rządowych pieniędzy z funduszu stabilizacyjnego, wzięliśmy, bo państwo nam dało - powiedział.

            Goldman Sachs dostał od państwa wsparcie w wysokości 10 mld dol. Oddał te pieniądze razem z procentami. Tak samo, jak JP Morgan, Morgan Stanley i ostatnio Bank of America.

Pożegnanie jest krótkie

            Pracownicy Goldmana Sachsa może i czują się zagrożeni, ale cenią sobie tę pracę, bo jest i hojnie opłacana i prestiżowa. Nie ma co się dziwić byłemu premierowi Polski, Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, że skusiła go propozycja londyńskiego oddziału, aby został doradcą ds Europy Środkowej i Wschodniej. Poza zarządem pracują tam przede wszystkim ludzie młodzi, wielu z nich odchodzi po skończeniu 40 lat. Twierdzą, że czują się wypaleni. Pracują najczęściej od 6.30 rano do 6 po południu. Kiedy jednak jadą na wakacje, najczęściej biorą miesiąc urlopu. W sierpniu trudno jest kogokolwiek decyzyjnego spotkać w biurach GS. Bank na własne siłownie dla pracowników i zapewnia im prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Menadżerowie na średnim szczeblu mają asystentów, zajmujących się np. oddawaniem odzieży do pralni, regulowaniem rachunków, kupowaniem prezentów na Boże Narodzenie. Kiedy trzeba zaangażować się w wypełnienie jakichś zobowiązań w szkole do której chodzą dzieci szefa lub szefowej, też nie ma z tym problemu. Cel takiej polityki - opowiada jeden z byłych pracowników banku jest jasny: pracownik nie powinien zajmować się niczym innym, poza pracą.

            - Kiedy pracowałem w banku - wspomina jeden z byłych banku - zdarzyło mi się być świadkiem morderstwa na ulicy. Przyszedłem do pracy i opowiedziałem o wypadku. Natychmiast mną się zajęto. Ochrona skontaktowała się z policją, a mnie wysłano do szpitala na rozmowę z psychologiem. Nie mogę powiedzieć złego słowa. Ale kiedy ktoś chce odejść i składa wypowiedzenie, to już jest naprawdę koniec. Pożegnanie jest krótkie: nie wracaj już tutaj - mówi. Osoby, które znają pracowników GS mówią, że nie wyglądają oni na multimilionerów. Ubierają się, jak wszyscy w City, czy na Wall Street. Nie ma także mowy, aby którykolwiek z nich ujawnił wysokość bonusa, jaki otrzymał. To jest nie do przyjęcia i w samym banku i poza nim. Naturalnie zdarzają się wśród nich także czarne owce. Jak chociażby jedna z sekretarek, Joyti De-Laurey, która ukradła swoim szefom ponad 4 mln funtów i wydała je na podróże, ubrania i biżuterię.

Oni mi to ułatwili. Pieniądze zawsze leżały na wierzchu. Gdybym nie wzięła ja, wziąłby ktoś inny - tłumaczyła się w sądzie. - Codziennie wysyłała mi maile w których zapewniała, że jestem najlepszym szefem na świecie. I codziennie mnie okradała - nie mógł się nadziwić jej szef, Scott Mead.

Konflikt z rządem

            Gigantyczne bonusy zapowiedziane na ten rok doprowadziły również do konfliktu Goldmana Sachsa z sekretarzem skarbu USA, Timothy Geithnerem. banki, które skorzystały z pomocy rządowej, w tym także te, które ją spłaciły powinny wykazać powściągliwość w wypłacaniu sobie wynagrodzeń - mówił dzisiaj Geithner.

            - Musimy skończyć z czasami irracjonalnie wysokich zarobków w sektorze finansowym. Nie może być tak, że ktoś zarabia krocie, bo jest wynagradzany za podjęcie ogromnego ryzyka - powiedział w wywiadzie udzielonym Bloomberg TV. Ustosunkował się także do wypowiedzi Blankfeina, że GS nie potrzebował pieniędzy.

            - Żaden z banków nie przetrwałby, gdyby rząd powiedział: niech się dzieje co chce, my stoimy z boku i przyglądamy się szkodom, jakie wyrządza kryzys. Doszło by do paniki, która zniszczyłaby i banki małe i duże - tłumaczył Geithner.

            W tym samym wywiadzie sekretarz skarbu zapowiedział dokładną analizę praktyk płacowych 28 największych banków amerykańskich, która ma ujawnić, czy system płacowy nie skłania do podejmowania nadmiernego ryzyka przy inwestowaniu. Zdaniem analityków może być to początek końca fortun w bankowości inwestycyjnej.

Rzeczpospolita