Podłych dożyliśmy czasów
Wpisał: Sławomir M. KOZAK   
19.06.2015.

Podłych dożyliśmy czasów

 

Sławomir M. KOZAK

 

Waldemara Łysiaka można uwielbiać za malowane słowem krajobrazy „Francuskiej ścieżki”, „Wysp zaczarowanych” czy „Wysp bezludnych”. Można go kochać za światłocień Georges’a de La Tour’a i smutek Stańczyka ukazane w genialnym „MW”, bać za zło przywołane w „Flecie z mandragory”. Można go też podziwiać za ogrom wiedzy oraz kunszt w przygotowaniu „Malarstwa białego człowieka”, ale też zapewne nie lubić za odkrywanie ciemnych stron polskiej rzeczywistości w kolejnych odsłonach „Salonu”.

Można doń żywić różne uczucia, ale nie można, jak do niedawna sądziłem, Łysiaka nie znać. A okazało się, że jednak można! I nie objawił mi się z tą niewiedzą jakiś młodzik sprzedający w przydrożnym straganie jabłka, ale człowiek w wieku przyzwoicie średnim, noszący dumnie wpiętą plakietkę „sprzedawca” w jednym ze stołecznych salonów Empik’u, kiedy postanowiłem wreszcie kupić „Malarstwo biało-czerwone”. Zaiste, podłych dożyliśmy czasów...

 

Założyłem wówczas naiwnie, że jest to ewenement, jakiś niewyobrażalny wypadek przy pracy rekrutujących go osób. O naiwności moja!

 

Kiedy 24 maja tego roku usłyszałem o śmierci Krzysztofa Kąkolewskiego, dotarło do mnie, że oto nie przeczytam już nigdy kolejnego tomu całkowicie wspaniałej serii „Generałowie giną w czasie pokoju”. A czekałem na tę książkę wiele lat. To po lekturze części III, w której ten świetny reportażysta mający na swym koncie również kilka doskonałych kryminałów, postawił tezę o spiskowym charakterze wypadku śmigłowca Mi-8 z Leszkiem Millerem na pokładzie w roku 2003, napisałem do niego list.

Jako kontroler ruchu lotniczego z wieloletnim stażem, nie podważając samej tezy, wyjaśniałem niedorzeczność założenia, iż do wypadku mogła w jakikolwiek sposób przyczynić się kontrola ruchu lotniczego, prosząc o wycofanie zarzutu. Nie oczekiwałem odpowiedzi listownej, ale miałem przez wszystkie te lata nadzieję, że autor odniesie się do tej sprawy, właśnie w kolejnej części „Generałów”. A, prawdę mówiąc, czekałem na nią i bez tego powodu. Po prostu, dla niej samej. Bowiem czytanie jego książek pozostaje ucztą dla ducha i, z powodu specyficznego prowadzenia przez autora narracji, prawdziwą gimnastyką dla umysłu. I tak, żałując ogromnie tej Bożej decyzji, która zapadła w dniu wyborów prezydenckich w Polsce, uznałem, że czas najwyższy sprawdzić czy nie pojawił się jakiś tytuł Kąkolewskiego na rynku księgarskim, którego bym wcześniej nie znał.

I oto znalazłem w sieci informację, że całkiem niedawno, ukazała się rzecz zatytułowana „Za lustrem lustracji”. Można by rzec – testament współtwórcy polskiego reportażu. Postanowiłem czym prędzej zatopić się w jego lekturze. Zatelefonowałem do Empik’u i już po chwili pytałem człowieka, z głosu i sposobu prowadzenia rozmowy dojrzałego, o tę książkę. O zgrozo! Dwukrotnie musiałem powtarzać nazwisko autora, które pracownikowi salonu zupełnie nic nie mówiło. Dobrze, że mimo, iż wiedzą nie tryskał, to starał się być przynajmniej pomocny i sprawdził, czy w którymkolwiek punkcie sprzedaży można ten tytuł zakupić. I oczywiście – nie było można! Wiedziony ciekawością poprosiłem o sprawdzenie, czy w ogóle jakąkolwiek inną pozycję Kąkolewskiego można pozyskać w tej sieci od ręki. I Państwo znacie już odpowiedź – nie można.

 

Nie wiem, czy bardziej dla tego, co pisał, jeszcze za tak zwanej komuny, o prawdziwym przebiegu tak zwanego „pogromu kieleckiego”, czy dlatego, co o tym napisała w przedmowie do  ostatniej książki jego żona Joanna:

 

„W 1981 r. w marcu Jerzy Putrament wyrzucił go z ‘Literatury’, personalna z RSW Prasy powiedziała, że to dlatego, że ‘nie chodzi na redakcyjne wódki’. Zaś gazeta, w której publikował od jej pierwszego numeru felietony pt. ‘W niewoli niewiedzy’ w czerwcu 2006 r. przerwała druk książki ‘Generałowie giną w czasie pokoju’ pisząc zamiast cdn. – ‘Panu Kąkolewskiemu dziękujemy’. Być może miało to związek z analizą historyczną ‘Umarły cmentarz’ by uśmiercając cywilnie autora tej historycznej analizy ówczesny prezydent RP Lech Kaczyński mógł dn. 4.7.2006 r. stwierdzić, że akcja policyjno-wojskowa sterowana przez NKWD w Kielcach to ‘niezmywalna hańba Narodu Polskiego’ (sam nie wygłosił, bo udawał chorego by znów nie zbłaźnić się na arenie międzynarodowej podczas konferencji w Weimarze. Odczytała jego list Ewa Juńczyk-Ziomecka).”

 

Kąkolewskiego nie tylko zamilczano, jak większość prawdziwie niepokornych. Jemu zrujnowano całą resztę życia od chwili, w której ujawnił prawdę o kieleckiej prowokacji. Swoisty wyrok na siebie przypieczętował ten prekursor dziennikarstwa śledczego książką o śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, po lekturze której generał Pożoga był ponoć przekonany, iż ktoś udostępnił autorowi dokumenty z tej operacji.

 

O trzech próbach spalenia odziedziczonego po przodkach zabytkowego, XVIII-wiecznego domu i groźbach słanych w listach, jego żona pisze:

 

„Mimo umorzeń i braku działań prokuratury a skargi na rejonową wyższe instancje przesyłały do winnej. Wiele osób prosiłam o interwencję w tej sprawie, podejmowały się ‘tak być nie może’ i wycofywały się, czasem jeszcze dodając zła. Mimo to chciałam dworek remontować. W styczniu 2005 r. znów wybuchł pożar, a trudno, by od samego zawilgocenia wybuchł...  Służby tego nie badały, zaś pomagający mi w znalezieniu fachowców został zawiadomiony: ‘Przestań. A jak Łune (wyjątkowo gwarą) tu przyjadą rzuci się coś zapalającego na dach domu (modrzewiowy i kryty papą).  Wystosowałam prośbę do Generalnego Konserwatora Zabytków z prośbą o spowodowanie działania odpowiedzialnych służb. Pan Tomasz Merta odpowiedział, zamiast wypełnienia swego obowiązku, że za stan zabytku odpowiedzialny jest właściciel, a brak remontów wywoła karę grzywny i więzienia do lat ośmiu.

Utrata tej posiadłości była dobrze obmyślana, by zaszkodzić K. Kąkolewskiemu, który nie krył, że do tego domu jest przywiązany. To był celnie zadany cios, który wywołał ciężkie przeżycia. Wielu czytelników oceniło to, jako karę za niesplamienie się uległością wobec nakazów i pisanie tylko prawdy, czyli Konserwator Zabytków oskarżył nas za to, co wykonywali przestępcy!”.

 

Niedługo przed odejściem męża pani Joanna pytana przez kogoś o ich życie miała ponoć odpowiedzieć, że ich marzeniem jest już tylko spokojnie umrzeć. A tymczasem w jednej z największych sieci dystrybucji książek w dzisiejszej Polsce nie tylko brak jest tytułów autorstwa tego niezłomnego człowieka, ale nawet wiedzy o jego istnieniu.

 

W PRL-u jego książki były krytykowane, ale przynajmniej o nich dyskutowano, choć wyrok już wtedy na niego zapadł. W III RP wyrok ten rozmyślnie, w milczeniu, krok po kroku zrealizowano.

 

Krzysztof Kąkolewski - autor filmowych scenariuszy (realizowanych w latach 60. ubiegłego wieku), reportaży i szkiców, na przykład o śmierci świętego Maksymiliana Kolbe, książek - o pierwowzorze Maćka Chełmickiego („Diament odnaleziony w popiele”), o kieleckim spisku („Umarły cmentarz”), rozmów ze zbrodniarzami hitlerowskimi („Co u pana słychać?”), o sprawie morderstwa w willi Polańskich w Los Angeles („Jak umierają nieśmiertelni”), wywiadu-rzeki z Melchiorem Wańkowiczem („Wańkowicz krzepi”) -  powiedział kiedyś, że „orłem naszych czasów jest bocian”.

 

Jednak bocian, ten typowo polski ptak o białym upierzeniu i czerwonym dziobie, barwy polskie ma przynajmniej. A dziś orzeł, nie dość, że czekoladowy, to do tego w różu cały uwalany.

 

Zaprawdę, podłych dożyliśmy czasów...

 

Sławomir M. Kozak

Zmieniony ( 06.01.2016. )