In vitro to wielki biznes. Naprawdę to nie jest problem polityczny, czy religijny, a BIOLOGICZNY.
Wpisał: prof. Stanisław Cebrat   
11.07.2015.
Spis treści
In vitro to wielki biznes. Naprawdę to nie jest problem polityczny, czy religijny, a BIOLOGICZNY.
Strona 2

Prof. Stanisław Cebrat: In vitro to wielki biznes, a nie nauka.

 

Naprawdę to nie jest problem polityczny, czy religijny, a biologiczny!

 

2012-7-27 http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/626099,prof-cebrat-in-vitro-to-wielki-biznes-a-nie-nauka,1 

 

Czy metoda in vitro jest bezpieczna dla dzieci poczętych w ten sposób? Czy państwo powinno ją refundować? Czy powinniśmy eksperymentować z genomem człowieka?

 

Z prof. Stanisławem Cebratem, kierownikiem Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego rozmawia o tym Maciej Sas

 

- Spodziewałem się, że będzie u Pana kolejka polityków, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o in vitro. Tyle przecież ostatnio o tym mówią, więc taka wiedza powinna być im potrzebna... Tłumu nie widzę. Ktoś próbował się z Panem spotkać?

SC : Z polityków nie. Chociaż wiedza naukowa bez wątpienia przydałaby się im w tym przypadku. Jednak - jak pan zapewne zauważył - w dyskusji na temat in vitro w ogóle nie mówi się o meritum sprawy, a więc o jakichkolwiek zagrożeniach, jaki to problem, co może zrodzić stosowanie tej technologii. Mnóstwo jest ideologii, emocji, a z wiedzą krucho w tych dyskusjach. Zawsze się mówi o problemach natury religijnej, politycznej, jeśli o społecznej to zwykle omija się zasadnicze problemy. Kończy się na tym, że ktoś będzie musiał do tego dopłacać.

Nikt nie mówi natomiast o tym, jakie wady genetyczne mogą mieć dzieci, które przyjdą na świat dzięki in vitro. I o tym, kto je będzie utrzymywał.

- Przede wszystkim jednak proszę mi wyjaśnić wątpliwość - mówi się, że in vitro to metoda leczenia niepłodności...

SC : To wielki absurd. Porozmawiajmy o tym, jak wygląda samo in vitro, gdy mężczyzna jest niepłodny. Mężczyzna może być niepłodny z powodu braku wykształconych nasieniowodów lub ich niedrożności spowodowanej łagodną formy mukowiscydozy (na ogół to choroba śmiertelna). W tym przypadku mamy do czynienia z łagodną formą - mężczyzna nie ma wykształconych nasieniowodów, ale nie jest on sterylny. Produkuje plemniki, ale nie może doprowadzić do zapłodnienia w naturalny sposób. Plemniki można pobrać dzięki biopsji jąder i użyć ich do zapłodnienia komórki jajowej. I co - ten człowiek został wyleczony? Trudno to nazwać wyleczeniem, bo będzie miał dziecko, ale stan jego organizmu absolutnie nie poprawił się.

Druga rzecz - jeśli w ten sposób uzyska się plemniki to każdy z nich niesie defekt z genem odpowiedzialnym za mukowiscydozę. Jeżeli matka jest nosicielką, to mamy 50 procent prawdopodobieństwa, że dziecko będzie mieć mukowiscydozę. I wtedy najprawdopodobniej cięższą, śmiertelną postać. Tego typu zabiegi są bardzo niebezpieczne, bo związane są z ryzykiem przeniesienia defektu genetycznego. Leczeniem można by nazwać udrożnienie jajowodów kobiety - bo leczymy w ten sposób stan jej niepłodności.

- Zaintrygowało mnie to, o czym się nie mówi. Politycy krzyczą, że ludzie chcą mieć dzieci - zgodzić się na finansowanie tej procedury z kasy państwa, czy nie. Nie mówi się o blaskach i cieniach tej metody z punktu widzenia naukowego i ekonomicznego. A z tego, co Pan mówi, wynika, że nie wszystko tu jest tylko dobre.

SC : Jeśli się mówi o takiej metodzie, gdzie mamy parę bezpłodną, pierwsze pytanie, jakie należy zadać, brzmi: "Dlaczego oni są bezpłodni?" To znaczy, że jest naturalna bariera, która nie dopuszcza do zapłodnienia... ... czyli natura sama zabezpiecza się przed kłopotami? Natura hamuje rozwój gamet, czyli komórek jajowych i plemników, w takich przypadkach, gdy doszło do przestawienia fragmentu genomu z jednego miejsca w inne. Nazywa się to translokacją, czyli swego rodzaju mutacją.

Wyobraźmy sobie, że nasz genom to dwa wydania jakiegoś dzieła - jedno dostaliśmy od matki, drugie - od ojca. Te wydania powinny być prawie identyczne. Ale jednak różnią się. Każde z nich ma trzy miliardy znaczków, którymi zapisana jest informacja genetyczna. Może się zdarzyć, że jedno wydawnictwo, przygotowując to dzieło, doszło do wniosku, że można zamienić miejscami jakieś opowiadania, że tak będzie lepiej, bardziej czytelnie. Takie dwa różne wydania spotkają się u jednego z rodziców. Jeśli teraz ten rodzic tworzy gametę, czyli komórkę rozrodczą, to tworzy swoje wydanie (z dwóch, które dostał od swoich rodziców) i przekazuje je swojemu dziecku. Tworzy nowe wydanie wybierając losowo tomy z wydań rodzicielskich. Jeżeli więc wziął V tom, a tam była ta historia, którą przeniesiono z tomu III, to w obu wydaniach może mieć tę samą historię powtórzoną dwa razy, czyli - trzymając się przykładu wydawnictwa - ma dwa razy ten sam rozdział. Nie ma za to historii, która była pierwotnie w V tomie. Coś się powtórzyło, a coś innego zgubiło. A prawdopodobieństwo tego jest bardzo duże. Jeżeli taka gameta zostanie użyta do spłodzenia nowego człowieka, będziemy mieli ciężki defekt genetyczny. Najprawdopodobniej w takim przypadku dziecko w ogóle się nie urodzi. I to jest najszczęśliwsze rozwiązanie. Natura przed produkcją gamet sprawdza, czy te dwa wydania pasują do siebie, czy nie ma istotnych przemieszczeń. Jeśli są - nic z tego nie będzie, produkcja gamet jest zablokowana.
        

- Sam organizm eliminuje gamety z defektem?

SC : Ogranicza ich produkcję. Można jednak przełamać tę barierę, zrobić biopsję jąder, znaleźć plemnik i wstrzyknąć go do komórki jajowej, ryzykując przeniesienie ciężkiego defektu. Natura właśnie ogranicza takie przypadki. Czyli czasami warto zaufać naturze. W tych przypadkach z całą pewnością. Natura zwykle nie tworzy organizmów, których prawdopodobieństwo dożycia wieku rozrodczego jest bardzo małe.

 

- Pisząc w swojej książce o in vitro, zwraca Pan uwagę na rzeczy, o których wcześniej nie słyszałem i nie czytałem. Choćby o tym, że dzieci poczęte dzięki tej procedurze częściej niż inne są wcześniakami, co też rodzi inne konsekwencje.


Zmieniony ( 12.07.2015. )